Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: biurko szkolne
Temat: Sekretariat VII LO odstrasza kandydatów Do "XYZ"........... Hmmmmmm.....niestety nie mogę się zgodzić z Twoją opinią,a to z tych prostych powodów,iż: byłyśmy w tym sekretariacie podczas lekcji (szkolne korytarze świeciły pustką) po godz.15-tej,więcej nawet - drzwi sekretariatu były otwarte na oścież,a wewnątrz pomieszczenia były tylko dwie panie siedzace za biurkiem i gawędzące ze sobą w miłym tonie (w o wiele milszym niz ze mną,niestety),więc raczej nie zakłóciłyśmy naszą obecnością "normalnej" pracy szkoły i sekretariatu...ponadto,nie zauważyłam, żeby te panie były zajęte czymkolwiek innym poza rozmową prywatną,więc chyba nie trafiłyśmy na "godziny szczytu", jesli chodzi o "papierkową pracę" w tym sekretariacie...cóż jeszcze...jeśli chodzi o informator, to nie tyle mi go zaproponowano,co była to tzw. propozycja nie do odrzucenia (mówiąc bez eufemizmów: "kupuj,albo spadaj!"),a w kwestii dni otwartych szkoły, to wyjaśniłam pani sekretarce,że córka była chora i nie mogła się na nich pojawić (z tego też powodu chciałyśmy przejść po korytarzach nie zaglądając,oczywiście,do sal podczas lekcji)...nie mam też zwyczaju "szwędania się" po szkole bez okazania dowodu osobistego na wyrazne życzenie choćby portiera,przewaznie sama proponuję,że okażę dowód,więc...no cóż...na tle 11-stu liceów, po których "szwędałyśmy się" z córką, VII LO wypadło bardzo nieciekawie zważając na dozę kultury, dobrych manier i zwykłej ludzkiej zyczliwości,bowiem było to pierwsze liceum, w którym zabroniono nam z córką oglądnięcia szkoły,zwłaszcza po zakupie informatora i wpisaniu się na imienną listę...pozostaje mi tylko zareklamowanie pozostałych szkół, w których w sekretariacie usłyszałam przyjazne słowa : "ależ proszę bardzo,proszę sobie oglądnąć szkołę, nie szkodzi, że trwają lekcje"...wiesz, dlaczego wolę przyjśc do szkoły na przerwie lub w czasie lekcji?...bo dni otwarte to jedna wielka ściema, podczas której szkoła skrzętnie ukrywa własne mankamenty i wystawia do kandydata swoja pięknie ucharakteryzowaną buzię, a od tzw.podszewki uczeń może ocenić szkołę często dopiero wtedy, gdy jest juz za pózno na odwrót...dni otwarte są jak te wypowiedzi absolwentów na pierwszej stronie informatora o VII LO - pełne superlatyw i uwielbienia dla pedagogów...tak wynika z mojego doświadczenia...prawdy mozna się dowiedziec tylko podczas "szwędania się" po szkole, więc nie zgadzam się z Twoją wypowiedzią...dzięki Bogu, zarówno w LO, do którego chodziłam, jak i na UJ, gdzie studiowałam, nauczono mnie odróżniać wysoki poziom kultury od jej całkowitego braku, jak również przyjazna atmosferę szkoły od zupełnie nieżyczliwej uczniom i rodzicom, mam, więc, podstawy do tego, aby zgodzić się z opinia mojej córki, tym bardziej, że wychowałam ja w duchu życzliwości do ludzi, bez względu na to, czy kupia informator za 3 zł, czy tez nie...jeśli chodzi o kompetencje sekretarki szkolnej, to wydaje mi się, że jest ona na tyle kompetentna osoba, aby mogła udzielić informacji nie tylko na temat ceny koperty i informatora, ale również na temat np. profilu klasy...udzielono mi tych informacji w sekretariatach pozostałych 11-stu liceów i to w bardzo wyczerpujący sposób...jak widzisz, nie popieram stanowiska sekretarki, choc pewnie wyda Ci się to tylko kwestią mojego subiektywizmu.....pozdrawiam... Temat: ...Bacowanie Józka Tischnera.. W Łopusznej -Poświęcenie "Tischnerówki" Dom Pamięci zmarłego przed czterema laty ks. prof. Józefa Tischnera otwarto wczoraj w Łopusznej na Podhalu. Ekspozycję urządzono w specjalnie dobudowanym do Gminnego Ośrodka Kultury drewnianym budynku w stylu podhalańskim, który nazwano "Tischnerówką". Na jej parterze zorganizowano wystawę przedmiotów, dokumentów i fotografii księdza profesora. - Pochodzą one ze wszystkich okresów życia Józefa Tischnera począwszy już od dzieciństwa, przez młodość i studia - mówi współorganizatorka wystawy Ewa Berbeka. Centralnym punktem ekspozycji jest biurko i maszyna do pisania księdza Tischnera. Wokół zgromadzono należące do niego sprzęty i przedmioty, m.in. ekspres do kawy, narty, plecak, naczynia liturgiczne. Pokazano też zdjęcia z dzieciństwa, z okresu studiów i kapłaństwa Tischnera, studencki indeks, legitymacje oraz strony młodzieńczego pamiętnika z 1947 r. Na wystawie można zobaczyć też słynne kartki, za pośrednictwem których Tischner porozumiewał się z otoczeniem po usunięciu krtani w 1999 r. W "Tischnerówce" zgromadzono również książki i publikacje księdza profesora, które można wziąć do ręki, usiąść i zagłębić się w ich lekturze. - Chodziło nam o to, aby przełamać konwencję martwego muzeum, oddać duch bacówki nad Łopuszną - miejsca, w którym powstawały na przełomie lat 70. i 80. teksty księdza profesora. Drugie miejsce, które posłużyło nam jako wzór, to jego krakowskie mieszkanie na ul. św. Marka oraz gabinet znajdujący się w domu zbudowanym przez ks. Tischnera pod koniec lat 80. w Łopusznej - powiedział bratanek filozofa Łukasz Tischner. W przyszłości na poddaszu jednoizbowej "Tischnerówki" ma powstać multimedialna część wystawy poświęcona twórczości profesora Tischnera, ale na razie nie ma na to pieniędzy. Poświęcenia "Tischnerówki" dokonał bp Tadeusz Pieronek. - Nasze spotkanie w Łopusznej w czwartą rocznicę śmierci księdza Józefa uzasadnione jest wyjątkowością postaci człowieka, który odszedł od nas jak wielu innych, ale o którym nie powinniśmy zapomnieć, dlatego że pozostał po nim jakiś wyraźny ślad. Co jest tym śladem? Na ogół wydaje się nam, że jest nim ta wyjątkowa osobowość, jego wiedza, zdolności, działanie. Ale tak naprawdę to takie ślady, które my przypisujemy człowiekowi, pozostawia Bóg, udzielając swojego dobra ludziom na ich miarę - powiedział bp Pieronek w homilii podczas mszy poprzedzającej otwarcie "Tischnerówki". Wcześniej na cmentarzu w Łopusznej przyjaciele, rodzina i mieszkańcy Podhala złożyli kwiaty na grobie księdza profesora. Do Łopusznej przybyli również przedstawiciele prawie wszystkich 18 szkół z różnych stron Polski, noszących imię ks. Józefa Tischnera. Krótka uroczystość na cmentarzu przeplatana była modlitwami i poezją. Józef Tischner urodził się 12 marca 1931 r. w Starym Sączu. Zmarł 28 czerwca 2000 r.(PAP) Zapraszamy szkoły i młodzież do odwiedzenia "Tischnerówki" podczas roku szkolnego i wakacji. Temat: W sprawie gospodarstwa w Bierzglinku Mimo negatywnych odpowiedzi Ministra Skarbu, Ministra Rolnictwa, dnia 20 grudnia 1999r. otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź – zgodę Prezesa Własności Rolnej Skarbu Państwa, co zostało zakomunikowane mi 23 grudnia 1999r. przez Pana Krzysztofa Wojciechowskiego – Starostę wrzesińskiego. 15 lutego 2000r. Decyzją Wojewody Wielkopolskiego przekazano całe gospodarstwo , będące dotychczas własnością Skarbu Państwa Powiatowi Wrzesińskiemu. III W trakcie opisywanych zmian, staraliśmy się modernizować park maszynowy. W latach 1997 – 1998, dzięki współpracy z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa zakupiono nowoczesne maszyny, które zastąpiły stare, mniej wydajne. Była to bardzo korzystna współpraca, ponieważ Agencja pokrywała 70% kosztów zakupu. Pod koniec 2002 roku, wspólnie z Wojewódzkim Inspektoratem Ochrony Roślin, wystąpiliśmy z wnioskiem do Wojewódzkiego Funduszu ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu o dotację do Stacji Atestacji Opryskiwaczy. Z tego tytułu uzyskaliśmy 35 tysięcy złotych, co pozwoliło uruchomić w gospodarstwie pierwszą w powiecie Stację Atestacji. Wraz z modernizacją parku maszynowego chcieliśmy w 1998r, w drodze przetargu sprzedać zbędne, nadmiernie zużyte maszyny i narzędzia rolnicze. W związku z tym, że gospodarstwo było gospodarstwem budżetowym samofinansującym się, które zobowiązane było 50% zysku odprowadzać do Budżetu Państwa, jak i również do tego samego budżetu musiało odprowadzać środki uzyskane ze sprzedaży swojego mienia, pismem z dnia 12 lutego 1998r. zwróciłem się do Ministra Finansów o wyrażenie zgody na pozostawienia środków uzyskanych ze sprzedaży zbędnych maszyn i urządzeń w gospodarstwie. Ministerstwo Finansów nie wyraziło jednak zgody (pismo z dnia 3.03. 1998r.) Było to możliwe dopiero po zmianie właściciela, czyli po przejęciu przez Powiat Wrzesiński. IV. 3 października 2001r. zwróciłem się do Zarządu Powiatu Wrzesińskiego o rozpoczęcie kolejnych etapów restrukturyzacji, którego końcowym efektem miało być ograniczenie powierzchni produkcyjnej gospodarstwa lub jego wydzierżawienie. Projekt ten został zaakceptowany przez ówczesny Zarząd Uchwałą Nr 253/2001. Podałem tam szereg wariantów dalszej restrukturyzacji, argumentując, że szkoła nie jest w stanie utrzymać takiego areału w obecnej formie. Reasumując: Czy wobec przedstawionych faktów można powiedzieć, że dyrektor ZSR był oponentem restrukturyzacji? Czy można powiedzieć, że gospodarstwo było zarządzane zza biurka? Czy można powiedzieć, że dyrektor ZSR prowadził komunistyczne zarządzanie? Czy można powiedzieć, że działania dyrektora miało doprowadzić do bankructwa? Pozostawiam to ocenie Państwa. Bez przeprowadzenia tych fundamentalnych zmian nie byłoby możliwe wydzierżawienie gospodarstwa, bo który dzierżawca wziąłby gospodarstwo, które ma nieuregulowane stosunki własnościowe i prawne, obciążenie w postaci 24 mieszkań i zatrudnienie na poziomie 21 osób? Nasze działania przyczyniły się wówczas do powstania pierwszego w Polsce gospodarstwa szkolnego, którego właścicielem był Samorząd a nie Skarb Państwa. Niewątpliwie winą moją jako dyrektora ówczesnego Zespołu Szkół Rolniczych było niewykonanie decyzji o likwidacji gospodarstwa 1997-1998r. , co było sprzeczne z Ustawą o Finansach Publicznych z 8 maja 1991r par.3 oraz jej nowelizacją z 26 listopada 1998r. Art. 20.. Podjęcie decyzji o likwidacji spowodowałoby przejęcie całego majątku przez Skarb Państwa, a tym samym spowodowałoby brak zabezpieczenia bazy do kształcenia blisko 650 uczniów, szczególnie w kierunkach weterynaryjnym i rolniczym. Tym samym dyrektor złamałby Ustawę o Systemie Oświaty z 7 lipca 1991r. W tej jakże ważnej sprawie było zaangażowanych bardzo dużo osób; urzędników powiatowych, rodziców, nauczycieli i wielu postronnych obserwatorów. Wykonaliśmy ogromną pracę, efektem której są wymierne korzyści dla ZSTiO, Powiatu Wrzesińskiego i innych jednostek oświatowych z naszego powiatu. Dziękując wszystkim, chciałbym szczególnie podziękować Radzie Rodziców ZSR i dalej ZSTiO: pani: Hurysz, Słabej, Wilk, Cieślak , Furmaniak i Panu: Godzichowi, Koczorowskiemu, Dobosiewiczowi, Odrobnemu, Filipiakowi, Banaszczakowi, Pawlakowi, Zarembie i Żuchewiczowi . Z poważaniem Włodzimierz Wawrzyniak Temat: Monte Cassino: do Państwa Prawdziwych Polaków ostatni raz Ci odpowiadam - Masz racje ,... Spie#dalaj cees , bo im dalej brniesz tym bardziej grzezniesz ,... Czy mieszkales w Warszawie czy Slupsku , po paszport szedles do Komendy Wojewodzkiej MO i naczelnik Biura Paszportowego decydowal czy dostaniesz te szmate czy nie , on pdpisywal kazdy paszport . Pan naczelnik podlegal tylko pod MSW i tam sie spowiadal . Skarzyc sie ? Do kogo cees ? Zamykam oczy i widze cie jak walisz list ze skarga do Tow Moczara , albo piescia w biurko ,... Czy wy ku#wa wiecie kto ja jestem , Towarzyszu Moczar ? )) Inteligencja , ku#wa ! Z ta Wolna Europa tos sie udal ,... Z ich zdaniem rzeczywiscie sie wtedy liczyli - Na ich opinie i ujadanie "nasi" mieli tylko jedna odpowiedz , skuteczna zreszta ,... Stacje zagluszania . Status studenta , mowisz ,... Rzeczywiscie gwarancja powrotu - Tak sie sklada ze kazdego kogo tu poznalem , to przewaznie student w trakcie ,... Prysnal przy pierwszej okazji w latach siedemdziesiatych , wiedzac ze dyplomem z Polski na zachodzie moze sobie tylek podetrzec . Moja mama zostawiala jako gwarancje powrotu : Wlasny domek jednorodzinny , meza i czworke bachorow w wieku szkolnym , chciala tylko zobaczyc siostre ! Mimo wszystko odprawiali ja z kwitkiem . W N York'u , mialem dobrego kolege , ktory staral sie w tym czasie wyjechac do Szkocji gdzie mial oplacowne przez wujka studia na Uniwersytecie w Edynburgu . mial tyle szczescia z wyjazdem co moja mama . Dostal w koncu paszport za Gierka i dal noge mimo ze mu zostalo rok , zeby skonczyc prawo na Univ Jagiellonskim . I jeszcze cos - Twoja historyjka na poligonie ,... Od kiedy to studentow brali w Polsce do wojska ? Wyjechales ponoc po studiach . Zostaje ci tylko czas miedzy matura i studiami ,... Czyzbys sie zglosil na ochotnika po maturze , zamiast isc na studia ? Watpliwe !!! Poukladaj se troche te twoje "fakty" Widzisz cees , mozesz sobie tworzyc zyciorys , nikt ci tego nie zabroni , pamietaj tylko ze nie wszyscy urodzili sie wczoraj czy w New Jersey uklony =============================================================================== Ty swoje osobiste jednostkowe doświadczenie z paszportem w PRL-u uogólniasz na wszystkich. Rozumujesz: "jeśli ja, bez żadbnych koneksji politycznych, nie dostalłem paszportu, to nikt bez takowych koneksji nie dostawał paszportu, a dostawali tylko ci z koneksjami". Nie możesz formułować takiego wniosku, znając tylko jeden (czy kilka) odosobnionych przypadków. Abstrachując od koneksji politycznych, niewątpliwie było kilka sprzyjających czynników przy staraniach o paszport: (a) mieszkanie w dużym mieście, nie na prowincji. Ubek od paszportów na prowincji był absolutnym panem. W Warszawie praca tych panów była zdecydowanie bardziej "na widoku". Na przypadki bezpodstawnych szykan Wolna Europa tylko czekała. (b) inteligenckie pochodzenie: choć teoretycznie w PRL-u rżadził proletariat, to wiadomo było, że prola władze traktowały zawsze jak śmiecia. Inteligenta dużo lepiej Temat: Kociszewska-rusycystka z Krasiniaka Witam wszystkich. Jestem absolwentem naszego LO, które ukończyłem 1997- więc nie tak dawno temu i tak się składa, że byłem wychowankiem Pani Kociszewskiej. Muszę powiedzieć, że wspominam ją bardzo miło. Evitka poruszasz moim zdaniem dość trudny temat, ze względu na to, że każdy z nas jest taki a nie inny. Każdy darzy jednych sympatią innych po prostu nie. Być może Ty należałaś akurat do tych którzy „byli pod obstrzałem” Pani profesor. Tylko że z tego co ja pamiętam a znam takich co do których P.K. była bardziej wymagająca nigdy to nie było bezpodstawne. Wątpię w to i nie chce mi się wierzyć , że byłaś w takiej sytuacji tylko ze względu na ten autobus. Na pewno musiało być coś więcej z tym że możesz nawet tego nie kojarzyć albo nie brać tego pod uwagę. Chcę tylko powiedzieć, że nic się nie dzieje bez konkretnej przyczyny. Do Krasiniaka doszedłem na początku klasy II i P.Kociszewska –Kocia, Kotka, bo tak na Nią mówiliśmy od samego początku była dla mnie wyjątkowym nauczycielem. Nie potrzebowałem wiele czasu by poznać pozostałych swoich nauczycieli i porównać ich z moimi poprzednimi. Większość nauczycieli z Krasiniaka w moim odczuciu niestety ale nie była zbyt mile spostrzegana tym bardziej że miałem porównanie grona „profesorów” z poprzedniego LO. Jednak P. Kociszewska od samego początku była super osobą i nigdy nie postawiła mnie na pozycji przegranej wręcz zawsze dawała wyraźne znaki że walczy o mnie nawet jeśli ja nie walczyłem o siebie, nie wiem może należałem do grona „wybranych” jak to nazywasz. Zapewniam Cię, że nie jestem synem bogaczy ani lekarzy, jestem synem nauczycielki będącej obecnie na emeryturze, która uczyła w podstawówce i wojskowego. Wytoczyłaś właśnie taki argument przeciw Pani Kociszewskiej ale tu na pewno jesteś bardzo krzywdząca . (przepraszam P.Prof., obiecałem, że to zostanie między nami ale muszę to napisać). Jak wspomniałem doszedłem do klasy drugiej, w poprzednim LO nie miałem języka rosyjskiego i pod koniec pierwszego semestru klasy drugiej musiałem zdawać egzamin z j.rosyjskiego z klasy pierwszej. Przez pół roku chodziłem do P.Kociszewskiej na prywatne lekcje z j. rosyjskiego, żeby nadrobić zaległości. Za te lekcje Pani Kociszewska nie wzięła ode mnie ani złotówki, mimo iż mogła przecież to były zwykłe korepetycje jakich udziela większość nauczycieli z Krasiniaka a to był jej prywatny czas. Także argument kasy czy pochodzenia to nie do tej osoby. Kolejny Twój argument „złośliwość” jaką odczułaś, uważam że z kim jak z kim ale z P.K. na pewno i tą sprawę można było wyjaśnić, tylko przez szczerą, otwartą i spokojną rozmowę. Jednemu z wypowiadających się wytknęłaś, że może poleci z kwiatami do P.Kociszewskiej. muszę ci podziękować w tym miejscu za to, że uświadomiłaś mi iż dawno tego nie robiłem a często do Niej chodziłem z kwiatami tak po prostu tylko dlatego by Jej podziękować za to co dla mnie zrobiła i przy najbliższej mojej możliwości na pewno to powtórzę. Tak się składa, że teraz sam jestem nauczycielem w policealnym studium w wawie i może tego nie zrozumiesz ale teraz kiedy wiem jak wygląda klasa szkolna po drugiej stronie barykady chylę czoła przed wszystkimi swoimi nauczycielami, nawet tymi których nie lubię, nienawidzę,czy mam jakiekolwiek inne negatywne odczucia do Nich np. profesorem Nowakowskim, który uczył mnie matematyki i doprowadził do stanu „debila matematycznego” bo do krasiniaka przyszedłem z oceną b.dobrą z maty i oblałem za pierwszym razem maturę. Nie winię tylko Jego za to bo to była również moja wina że doszedłem do takiego poziomu wiedzy matematycznej. To wszystko i parę innych spraw sprawiło ,że po prostu nie przepadam za tym człowiekiem delikatnie mówiąc, ale to nie jest powód bym pozostawiał innych bez możliwości zachowania o nim dobrych wspomnień, czy też publicznie nazywał go w taki czy inny sposób jak Ty nazwałaś Panią Kociszewską. Czy to ma jakiś sens, że teraz będziemy się wyzywali czy też sprawiali sobie takie czy inne wyrzuty, owszem jest to ważne by nazwać pewne sprawy po imieniu i powiedzieć sobie wprost co o sobie nawzajem myślimy ale w odpowiedni sposób i właściwej formie. Właśnie dlatego nie rozumiem Twojej anonimowości. Jeżeli nawet P.Kociszewska sprawiła Ci tyle przykrości, czy Ona robiła to anonimowo? Jak dobrze pamiętam to nie przypominam sobie by kiedykolwiek zakładała woalkę czy też mówiła do koś cokolwiek z pod biurka tylko dlatego żeby nie było wiadomo, że to mówi właśnie Ona a nie np. „KOT W BUTACH”. Na koniec krótko, czy tego chcesz czy nie, to już Twój problem. Dla mnie Pani Kociszewska była najlepszym nauczycielem z całego krasiniaka. Właśnie dlatego w pełni świadom co napisałem pod tym się podpisuję, z pozdrowieniami dla Wszystkich z krasiniaka i po krasiniaku –Aleksander Pączkowski. Temat: KWW Jakość i Rozwój Do NAEZO: Czytam Pana wypowiedzi i jakoś ciężko mi wydedukować, o co tak właściwie Panu chodzi. W jednych postach pisze Pan: "Proszę nie traktować moich wypowiedzi p. Robercie jako atak na Pana osobę lub komitet wyborczy ponieważ tak jak wcześniej napisałem, życzyć Żychlinowi należy by w jak największym gronie w wyborach startowali ludzie wykształceni. Na opinię w środowisku pracuje się całe życie a nie w kampanii wyborczej. Na plus i na minus. Ważne, żeby bilans wyszedł na plus. Premiuję dodatkowo szeroką wiedzę zdobytą na państwowych uczelniach, fachowość i apolityczność. A co do p.Roberta (rs z numerkiem)to szkoda, że sam nie startuje na burmistrza. Panie Robercie, nie miałby Pan konkurencji wśród kandydatów! Jestem o tym przekonany i niech nie doszukuje się Pan cienia złośliwości z mojej strony. Przykro mi Panie Robercie rs77. Zawiodę Pana. Obiecałem, że może będę na Pana głosował. Nie będę bo z innego okręgu. Co innego gdyby kandydował Pan na burmistrza." w innych: " Czytam to wodolejstwo RS i przerażenie mnie ogarnia. Człowieku daj sobie luzu . Na każdym forum Cię pełno. Dla kogo te wykłady? Komu chcesz zaimponować? Trochę skromności i pokory. Współczuję obecnym i przyszłym współpracownikom jeżeli taki jesteś na codzień. Jak tak będziesz przeżywał swoją kampanię wyborczą to padniesz na zawał i nie zostaniesz radnym" - jakoś nie padłem, a współpracowników należy wpierw zapytać, zanim zacznie się szerzyć defetyzm. To oni w większości byli autorami mojej kampanii. " Niewątpliwie kandydaci z komitetu wyborczego p.Stasiaka są ludżmi inteligentnymi ale brak im najczęściej doświadczenia i wiedzy z zakresu problemów miasta i gminy. Niewielkie bowiem doświadczenie i wiedzę w tym zakresie ma ktoś, dla kogo całe zawodowe doświadczenie to działalność szkoły, praca "przy tablicy" bądź biurko w Zakładach EMIT." - dla chcących nie ma nic niemożliwego, gorzej jeżeli się nie chce i woli szerzyć demogogię oraz być wiecznym malkontentem i krytykantem to współczuję. Kulturalnie odpowiedziałem na Pana pytanie: "Tak się składa, że w pracy dyrektora zespołu szkół oprócz pracy z uczniami znaczące elementy mają: księgowość budżetowa (kontrola merytoryczna i formalna - płace, fundusz socjalny, tzw. księgowość materiałowa), kadry (j.w), produkcja przemysłowa Warsztatów Szkolnych (przynoszą rosnący zysk, gdy 90% tego typu gospodarstw w Polsce upadło), sprawozdawczość budżetowa, kontrola przez pryzmat prawa (nie tylko oświatowego), inwestycje, kontrole prowadzone przez wiele różnych podmiotów, promocja, prowadzenie posiedzeń rady, współpraca z innymi organizacjami itd. - czy w dalszy ciągu szanowny naezo uważasz, że nie mam doswiadczenia? Powiedz, skoro tak twierdzisz - czym to tak bardzo różni się praca w Radzie Miasta? Może się czegoś nauczę?" Może zajrzysz: www.edukator.net.pl/regulaminy/socjalne/reg_zfss_zychlin.html www.edukator.net.pl/regulaminy/pracown/reg_rp_zychlin.html www.profesor.pl/mat/na8/na8_r_stasiak_031117_2.php?id_m=7717 www.edukator.net.pl/nadzor/prog_rozw/pr_rozw_zychlin.htm itd. - Jakoś nie uzyskałem odpowiedzi na moje??? Proszę mi odpowiedzieć na następne: czym się Pan kieruje: złością, zazdrością, zawiścią, mściwością, a może po prostu ma Pan zbyt niską samoocenę lub o coś konkretnie Panu chodzi? Taka dwulicowość jak chorągiewka na wietrze już nie jest w cenie. Trzeba się określić. I jeszcze jedno - proszę wpierw poznać osobę zanim sie o niej pisze, plotkarstwo i populizm to jest to właśnie, co najgorsze w naszym mieście. Zapraszam na merytoryczne spotkanie. Tak, nawiasem mówiąc, coś ma Pan przeciw blondynkom - to piękne i mądre (mimo wielu krążących dowcipów) kobiety. Proszę zapoznać się z historią znanych Polek. I tu Pana zaskoczę - nie chcę byc dyktatorem, nawet nie chcę być Przewodniczącym Rady - chcę przede wszystkim pracować, chcę realizować nasz program, zacząć od kontroli i modyfikacji budżetu, wygospodarowaniu środków (tzw. wkład własny) na inwestycje z udziałem środków unijnych, chcę wprowadzać nowe rozwojowe programy, chcę wokół programu rozwoju gminy zgromadzić wiele mądrych i aktywnych osób. Tym samym wysyłam propozycję do współpracy - co Pan na to? Może aktywność na forum przerodzi się w aktywność na scenie rozwoju gminy. Temat: między młotem a kowadłem czyli .... jayin napisała: > cześć > > tak z ciekawości, ile lat ma twoja córka? 13 lat i naturę bałaganiarza (to po tatusiu, jak wszystkie wady he he). > a twoj maż zapewne nie odczuwa tego instyktu (poblazliwosci, daleko posunietej wyrozumialosc) wobec twojej corki, bo to nie jego dziecko. i to ma gdzies gleboko zakodowane w psychice. Sęk w tym, że mój maż raczej pobłaża np. jej zachciankom (czego ja z kolei nie robiłam), ale nie dotyczy to porzadku w pokoju i na tym tle jest co chwilę jakiś konflikt. Przede wszystkim jego pojęcie porzadku jest zupełnie inne niz jej (i moje też) i żadną miarą nie moge go przekonać, że przesadza. W końcu i tak jest o niebo lepiej niż było kiedyś (więc coś tam już wywalczył), ale z drugiej strony czy codziennie trzeba walić kazanie, bo jakiś zeszyt leży na wierzchu, czy sweter na krześle? > są ludzie, ktorzy umieja przezwyciężyć w pewnym (nawet duzym) stopniu to > odczucie, że to "obce dziecko" jest w domu - i traktowac je niemal jak swoje > własne. ale osobiscie nie wierzę, żeby udało się to w 100%. Wiesz, póki mieszkaliśmy u mnie, to w ogóle układy pomiędzy nimi były super, a teraz są powiedziałabym ze zgrzytami. Jednocześnie nadal mają swietny kontakt, córka zwierza mu się ze spraw sercowych (???) i szkolnych problemów, on zawsze ma czas żeby wysłuchać tej paplaniny... Ale nie podoba mi się to robienie inspekcji sanitarnej w jej pokoju i tyle. Natomiast według niego on już na daleko idące ustępstwa poszedł, bo np. sam dwa razy dziennie zamiata przy wyjsciu PO NAS(jakoś nigdy nie udaje nam się wytrzeć butów na tyle, żeby żadne cholerne ziarenko nie spadło na podłogę). A dla mnie kilka ziarenek na podłodze to żaden powód do dramatu, więc trudno mi jednoznacznie przyznać mężowi rację... Między innymi stąd ta moja obrona, bo chyba w życiu nie uda mi się sprostać jego standardom czystości, że o moim dziecku już nie wspomnę. Przy czym zaznaczam dla wyjaśnienia - osoba obca wchodząc do nas ma wrażenie ogólnego ładu, a mój mąż widzi np. przekrzywioną poduszkę na kanapie, albo okruch pod stołem i nie może pojąć jakim cudem my tego nie zauważamy. I powiem szczerze - nie wiem, czy faktycznie zasługuję na zarzut że zawsze jej bronię - bo zawsze zwracam jej uwagę na nie takie zachowanie, ale z tym podejściem do porządku to on przesadza, choć nie jestem mu w stanie go przekonać. Robiłam ankietę wśród znajomych - większość tych mających starsze dzieci zwraca uwagę na bałagan (część dopiero, jak trudno przejść przez pokój), ale zostawia też dzieciakowi trochę luzu. Moja sugestia, żeby mąż po prostu tam nie wchodził nie spotkała się jakoś z poklaskiem... Czy ja naprawdę fatalnie wychowuję dziecko, bo ma bałagan na biurku? A wy? Sprzątacie same u dzieci, czy zostawiacie to im? Od kiedy interweniujecie? I pytanie zasadnicze - czy wasi faceci w ogóle ingerują w takie sprawy? Temat: ADHD - ostrzeżenie Widzisz,problem jest chyba bardziej złożony.Czasami gdy słucham i patrze na to co dzieje się w szkołach,w mediach wydaje mi sie że ADHD stało sie kolejnym "kapturkiem ochronnym" dla jednostek nie koniecznie chorych na tą przypadłość.Ale oprócz tego że teraz co dziesiąte dziecko jest określane mianem "nadpobudliwego' i mówi sie o problemie i akceptuje bądż nie jego istnienie, to prawie nikt nie wie co z tym robić.Rodzice często traktują tą chorobę jak tarczę obronną i usprawiedliwienie swojej ignorancji do własnego dziecka, swego zaniedbania,braku czasu, braków pedagogicznych.Nauczyciele są kompletnie nieprzygotowani do starcia z takim problemem, do pracy z takimi dziećmi.Chwała Bogu gdy szkoła posiada dobrego psychologa lub pedagoga, który pomoże rodzicom i dziecku i pokieruje do odpowiedniej placówki.Nauczycielki mojego syna o tym co to jest ADHD dowiedziały się z publikacji które im udostępniłam.Przeszły dodatkowe przeszkolenie."Chciało im się" mimo beznadziejnych płac i warunków w jakich pracują.ALe mi też się "chce".I czuje potrzebę pracy ze swoim dzieckiem i zminimalizowania konsekwencji jaki ponoszą inne dzieci choć rzeczywiście mój syn nie jest aż tak uciążliwy jak piszesz.A robię wszystko co mogę.Metalowy piórnik zmieniłam na materiałowy nie robi hałasu gdy spada co chwila na podłogę.Kupiłam w hurtowni 100 szt długopisów BIC nie da się ich rozkręcić ani zepsuć można najwyżej zgubić ale raczej nie 5 dziennie.Nie daję napojów gazowanych do szkoły żeby butelka czasem nie eksplodowała.Nie daje szeleszczących opakować.NIe pozwalam brać rzeczy osobistych z domu (Kart,samochodów,pokemonów...)Mam 10 numerów telefonów do przyjaciół syna i codziennie cierpliwie sparawdzam czy wszystko ma zaznaczone.Na moją prośbę syn siedzi w pierwszej ławce przy biurku pani z najgrzeczniejszą dziewczynka w klasie.Mam kontakt z rówieśnikami syna, rozmawiam z nimi tłumaczę.Mam kontakt z częścią rodziców, pania na świtlicy, paniami sprzątaczkami a przede wszystkim z wychowawczynia która jest genialnym pedagogiem.Każda wpadka mojego syna "przerabiana jest" natychmiast u psychologa szkolnego do którego chodzi regularnie.U nas nie ma mowy o zbiorowej odpowiedzialności.To czy syn skorzystał z lekcji czy nie jest jego i moim problemem.Uważa czy nie, lekcja toczy się swoim rytmem.W skrajnych przypadkach wzywany jest do dyrektorki bądż odsyłany za karę do innej klasy.No i oczywiście dostaję uwagę za którą jest w domu karany.Ale ja nigdy nie atakuję nauczycieli zwłaszcza gdy widzę że się starają.I nie obnoszę się z chorobą syna jak z tarczą.Co mogę ci poradzić? POrozmawiaj z wychowawczynią, z rodzicami agresywnego dziecka.Ale tak bez nagonki, spokojnie jeśli sie da to na gruncie prywatnym.Przedstawcie sobie swoje rozterki, pragnienia, oczekiwania, obawy.Każdy problem da się jakoś rozwiązać.Przynajmniej tak mi się wydaje.Potrzebne są tylko chęci i duuuuużo zaangażowania.Powodzenia. Temat: PUSTOSTAN PUSTOSTAN Prawie dziesięć lat temu, tuż za starymi budynkami szpitalnymi na rogu ulic Wojska Polskiego i Marii Skłodowskiej-Curii, w których wówczas mieściły się oddziały gastrologiczny, okulistyczny i laryngologiczny, wyrósł nowy obiekt. Czerwona cegła, porządny dach, wszędzie nowoczesne okna. Tu miał powstać nowoczesny oddział okulistyczny. Tu także planowano przenieść pogotowie ratunkowe, by z czasem obok zorganizować oddział ratunkowy. Dziś budynek straszy piotrkowian. Jest pusty i niezagospodarowany. Nie chce go obecny gospodarz, kłopot z nim mają władze naszego miasta. Przez lata nikogo nie zainteresował pomysł wykorzystania obiektu na cele mieszkaniowe. Nie znalazła też aprobaty propozycja stworzenia w nim domu opieki społecznej. Mało tego, od dłuższego czasu pustoszeją również budynki, które otaczają ową pechową inwestycję. Właścicielem całego kompleksu szpitalnego przy ulicy Wojska Polskiego jest Skarb Państwa. Niepisanym gospodarzem (brak dokumentów regulujących sprawę zarządzania) od ponad trzydziestu lat jest obecny Samodzielny Szpital Wojewódzki w Piotrkowie - kiedyś zachwycony pomysłem wybudowania dodatkowego budynku, dziś zmartwiony niepotrzebnym obiektem. Na początku inwestycję finansował ówczesny Wydział Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego. Na brak pieniędzy nie narzekał, więc nikomu wtedy nawet nie przyszło do głowy, że cztery lata później... zaczną się kłopoty. Budowę wstrzymano, pozostawiono stan surowy obiektu. - Okazało się, że cały pomysł był chybiony - mówi Roman Cichosz, zastępca dyrektora ds. technicznych Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego w Piotrkowie. - Zmiany w gospodarce i polityce naszego kraju pokazały, że nowy, tak duży budynek szpitalny nie jest potrzebny ani władzom Piotrkowa, ani jego mieszkańcom. A służbę zdrowia zwyczajnie nie było na niego stać. Oszczędności poszły dużo dalej niż pierwotnie zakładano. Ze starego budynku przy ulicy Wojska Polskiego do szpitala przy ulicy Rakowskiej przeniesiono oddziały - najpierw laryngologiczny, potem gastrologiczny. Wkrótce zginie stamtąd także wysłużony już oddział okulistyczny. Pozostawiono jedynie przychodnie: chorób płuc, dermatologiczną, podstawowej opieki zdrowotnej oraz stację krwiodawstwa. Od niedawna działa tu również Miejski Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Niedawno prezydent Piotrkowa Waldemar Matusewicz wystąpił do wojewody łódzkiego (przedstawiciela właściciela budynku) z wnioskiem o komunalizację. - Chcemy przejąć obiekt na rzecz miasta po to, by potem znaleźć odpowiedniego inwestora - mówi prezydent Matusewicz. Do rozmowy na ten temat dojdzie 31 stycznia br. Podobne wnioski dotyczące obiektów przy ulicach Pereca nr 8 (kamienica), Sienkiewicza 16 (kiedyś siedziba KW PZPR) i Szkolnej (część Urzędu Miasta) leżą już na biurku wojewody łódzkiego. Co z tym fantem zrobić? Może hotelik, muzeum, albo część biblioteki Temat: WIELE DZIECI I INNI W niedzielę dotarliśmy do naszego-"nienaszego" domku. Naszego - dla nas, dwunożnych, nienaszego - dla... Madzi! Trwa trudny okres adaptacji , dokładnie tak jak dwa tygodnie wcześniej u dziadków. Znowu łazienka nie ta i stężenie tlenu w powietrzu nie to..., no i sobie na pochybel rozpuściliśmy dziecko do hamaczka, bo tak było szalenie wygodnie, a tego hamaczka rzecz jasna w domu nie mamy... nie mamy nawet miejsca na hamak. Wystarczyło, że nie pada i już można było w hamak, im "huczniejszy" wiatr, tym Madzia dłużej spała Starsze dzieci też jakoś przeżyły, Marek zrobił sobie dom na drzewie, a właściwie platformę do rozbudowy ), super mu to wyszło! Ojciec i dziadek pękali z dumy!, Anka się nie doczekała na ani jedną z zapowiedzianych pięciu koleżanek, serce mi pękało, kiedy patrzyłam na jej rozpacz - to ta ciemna strona, bo Ania potrafiła sobie jednak znaleźć fajne zajęcie zawsze i wszędzie. Kijanki i robale w oczku zrobiły zapewne imprezę, kedy się zorientowały, że wyjechała! A ja o mało nie płakałam przy wyjeździe! Pogoda zrobiła się przepiękna i ja w ogóle mam taką skazę na rozstania, wyjazdy, zakończenia - strasznie mi żal! Niestety, nie mam już czasu przed rokiem szkolnym, trzeba wszystkiego w Katowicach dopilnować, a wydawało mi się że jestem wolna, jak przysłowiowa dzika świnia na zakręcie! otóż i mnie się wakacje kończą... ( Wrzucam jeszcze dwie wyprodukowane "tam" przez Anię śmieszne sytuacje: 1. Smażę naleśniki i rozmawiam z Anią o czekającej ją od września szkole, ona się boi (bo "weteranki" ze starszych klas straszą na podwórku ile wlezie!) a ja na to: "Ach, jak chciałabym chodzić teraz do szkoły" Ania odrzekła: "A ja chciałabym być teraz tobą" "Chciałabyś być już dużą mamą, czy.." Ania w tym momencie chciała coś powiedzieć, ale ja dokończyłam: "...czy smażyć naleśniki jak ja teraz?" Ania chwilkę pomilczała, a na moje "no co?" odpowiedziała obrażonym stanowczym tonem: "Teraz już o tym nie rozmawiamy! Zepsułaś mi temat!" I wyszła. 2. Druga Babcia przysłała nam jakieś zaległe zdjęcia. Przybiega do mnie Anka ze zdjęciem w garści i żałosnym komunikatem "Mamo, to zdjęcie jest o-krop-ne!!!", patrzę: kolorowy pokój Ani, ona z misiem Bartkiem na kolanach siedzi przy swoim nowym oliwkowym biureczku, które właśnie dostała na urodziny, ślicznie się uśmiecha, słoneczko świeci, na biurku kwiatki w wazonie, jednym słowem słodko, że się nie da bardziej, więc pytam o co chodzi. "No jak to?!"- zawołała z rozpaczą – "Przecież Bartusiowi wcale nie widać oczu!!!". Bartuś to miłość od pierwszego wejrzenia i na zabój, cokolwiek Ania robi, zawsze z Bartkiem pod pachą, do przedszkola go jedynie nie zabiera, bo pani nie pozwala go sadzać przy stole, kiedy dzieci jedzą (niedobra pani!), więc mam przykazane się nim w domu dobrze opiekować, najlepiej puścić mu bajki, żeby mu się nie nudziło, no i rzecz jasna mówić do niego. Obrywa mi się czasem, kiedy po powrocie Bartek jest w niegodnym miejscu albo niegodnej pozycji lub też, nie daj boże, jedno i drugie! Najgorzej jest kiedy brat Marek traktuje Bartka jak zabawkę, tarmosi go i podrzuca; cóż, musieliśmy uznać Bartka za członka rodziny i kiedy w środku nocy nagle Bartek "zaginie" nie ma zmiłuj się, trzeba wstawać i go szukać! pozdrowionka Jola mama Marka, Ani i Madzi (25.05.04) forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=621&w=13243231 Temat: Nauczyciele Jest coś takiego jak specyfika pracy. Czepiacie się tego że mamy wakacje i pracujemy 18 godzin tygodniowo. Czas sprawdzania klasówek, przygotowania zajęć, zebrań z rodzicami, dni otwartych, przygotowywania dzieci do Dnia Matki, Dziewczyny, Chłopaka itd. wycieczek szkolnych, jest bagatelizowany i uznawany za nic - trudno. Zastanówcie się tylko, czy nauczyciel prowadzący lekcje czterdzieści godzin w tygodniu robiłby to dobrze? Nawet przy minimalnym wysiłku byłoby to trudne do wykonania. Pracuję w szkole od 8 lat, lubię swoją pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Moi uczniowie z powodzeniem startują na olimpiadach i nie mają problemu z przedmiotem w gimnazjum i średniej szkole. Wiem, bo z nimi rozmawiam i koresponduję. Mam w każdym roku pracy średnio 4 nadgodziny, na które przystaję z radością (pieniążki), ale w latach kiedy tych nadgodzin było więcej, miałam trudności z terminowym oddawaniem sprawdzianów i przygotowaniem lekcji tak, jakbym chciała. Czy o to chodzi? Poza tym, gdyby stworzono nam warunki, chętnie robiłabym w szkole to wszystko co robię w domu. Wystarczyłoby mi biurko, jakieś dźwiękoszczelne przepierzenie i komputer. Czy mam prawo narzekać na zarobki? A dlaczego miałabym nie narzekać? Za solidnie wykonywaną pracę z wielkim trudem utrzymuję siebie i dwójkę dzieci. Od chyba trzech lat, jedynymi sklepami w jakich kupuję ubrania są lumpeksy. A z powodu nieplanowanych wydatków (leki, złamane okulary, zepsuta pralka) mam na koncie spory debet. Zazdrościcie nam wakacji? Macie rację to wielki plus naszej pracy, ale marynarze podróżują po świecie i za to im płacą. Tak samo piloci wycieczek. Ja im zazdroszczę, ale nie odważyłabym się powiedzieć że zarabiają tyle co powinni, gdyby dostawali 1100 zł miesięcznie. Ktoś napisał też, że nie jesteśmy sprawdzani i oceniani - to już w ogóle jest totalna bzdura. Czasy nic nie robiących nauczycieli trzymających dyscyplinę dzięki linijkom dawno minęły. Dzieci - nawet w podstawówce są świadome tego co im się należy a ich rodzice tym bardziej. Na szacunek i posłuch trzeba sobie solidnie zapracować. Nauczyciele, którzy tego nie portafią są szybko eliminowani. Współczuję nauczycielom którzy uczą, lub będą uczyć dzieci osób typu Piotr. Często nie współpracują z nauczycielami. Nie pochwalają ich konsekwencji i kar stosowanych wobec dzieci (JA sobie nie życzę, żeby pani zwracała mojemu synkowi uwagę. To JA go wychowuję i JA wiem kiedy on robi źle a kiedy dobrze), nagród i ocen też nie pochwalają. Brr... nie lubię takich rodziców. Dużo tego wyszło. Ale jeszcze tak sobie myślę: Może ratownikom powinni płacić, za czas aktywnego ratowania topielców? Bo co to za praca? Opalają się i gapią na dziewczyny. Co to za praca wogóle? Albo tancerze! Niech tańczą na scenie przed publicznością 40 godzin w tygodniu co nas obchodzi że się muszą przygotować :))) Temat: II LO Rzeszów - ranking nauczycieli ale sie smialem czytajac wszystkie wypowiedzi ja juz niestety skonczylem ta WSPANIALA szkole :(( ale wam cos napisze o psorkach :P matematyka: -Ala Laska:niby taka malutka ale niestety nie taka znowu laska :/ zawsze sie gubilem w przepisywaniu wszystkiego z tablicy a zeszyt to swietosc!!! a jej wspaniala kolejka do tablicy uhu porazka ... i zawsze na koniec ponad 10 osob bronilo sie aby zostac w klasie :/ -Ewa Mularz:swietna babka bezstesowe lekcje swietny pedagog jak na nia traficie to dziekujcie Bogu !!! -Ojczyk;gosc ma fiola na punkcie granatów i schronow;/ uczyl mnei PO najgorszy przedmiot w pierwszej klasie jak sie dostalo 3 to bylo prawdziwe swieto w ogole gosc jest szajbniety i radze nie wchodzic mu z w droge historia; -Rysiu Pizun:) zajebisty gosc i lepszego historyka nie znam a jego haselka sa the best!! jesli chcesz dostac dobra ocene a jestes kobieta to ubierz bluzeczke z duzym dekoltem i krotka mini i uzupelnij zeszycik dobra ocena gwarantowana -Lidia Cyprys: hehe kobieta ma pluca jak slon i jak juz ktos wsponial cholernie sie zapowietrza mozna dostac sraczki jak sie jej slucha, jest flegmatyczka w sumie sciagac u niej mozna wiec sie nie obawiajcie :p -Wilkowa: boshe na jej lekcje zalecam wziac poduszke babka tak przynudza ze zalecam tylko spanie!! poza tym wszystko czyta z ksiazki straszy matura i mozna u niej sciagac :P polski: -Ewca Sarecka vel Sara: cechy charakterystyczne to: ogromna powierchnia ciala humory nie z tej ziemi niczego nie uczy tylko cos tam pitoli ... -Wojtowicz vel Swinka: kobieta jest the best haselka nie z tej ziemi przy czym fajnei sobie wyglada hehe pomaga na maturze to sie chwali !!! :) chemia; -Tokarska; obludnica stara prukwa, dwulicowa, jak komus odpowie "dzien dobry" to moze zaliczas sie do elity swiatowej nie znosze tego babsztyla!! -angielski: Maziarka vel Maziara; terroryzuje na lekcji okropnie co przeklada sie na frekwencje czasami przychodzilo nawet 4 osoby na lekcje :P bardzo dobrze uczy ale ma chore ambicje i jak ktos sobie oleje ten przedmiot bedzie mial przewalone niemiecki: Pietryga: hmm humory to kobitka ma ale mozna z nia nawet poszydzic z inych nauczycieli 4 mozna miec na spokojnie :P religia; Ks Gac-wszystkich kocha i wszyscy go kochaja (z malymi wyjatkami) muzyka; Profesor Golab: Cindy Barbie i Keny tak sie nazywalismy na lekcji hehe swietny czlowiek !! szanty to podstawa !!! wf: Lesiu Kaplon: byly sluchy ze lubi chlopcow ale to nieprawda :P (chyba) biologia: -Wandzia Stachowicz:hehe kobitka co ma glowe to szczeka opada jak ktos siedzi w pierwszej lawce obok biurka ma przyszlosc spokojna radze nie sciagac u niej bo chociaz mloda nie jest ale radar to w oczach ma zamontowany :P -Profesor Ostasz;kolosalne notatki no i jej dykcja hehe "zycie pciowe" !! :P ale swietna babka:)) fizyka: Kasia Czyrnik-Polak;o matko taka smeciara jakiej swiat nie widzial przy czym jej glosik jest tak watly ze w ostatniej lawce zalecam grac w karty i tak niczego nie uslyszycie wiec po co marnowac czas :P i najwazniejsza osoba w szkole Pan Janek: z cichego pana od konserwacji szkolnych zabytkow przerodzil sie w osobe majaca wieksza wladze w szkole nawet jezdzi lepszym samochodem od dyra kiedys byl nawet spoko gosciem ale chyba ta wladza nim za bardzo zawladnela szkoda bo dawal niezle jaja to tyle papa Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 148 rezultatów • 1, 2, 3 |