Biuro Podróży HORYZONT

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro Podróży HORYZONT




Temat: [Sesja] "Mroźny Cień"
Część gracza - Valortil

Valortil obserwował ciemne chmury, leniwie sunące po niebie. Po dwóch tygodniach upałów nareszcie spadł deszcz. Te lato na Vegecie było naprawdę ciepłe. Poza obrębem stolicy, tabuny niewolników uwijały się nie polach uprawnych, które sięgały daleko za horyzont, jak okiem sięgnąć. Valortil mieszkał w małym czteropiętrowym budynku na przedmieściach Velda Tor. Była to pozostałość z dawnej infrastruktury miasta, w centrum tego megalopolis, już takich nie spotykano. Zrównano je z ziemią kilkanaście lat temu. Na ich miejscu powstała wspaniała część reprezentacyjna, pełna strzelających aż pod niebo drapaczy chmur, wież czy wreszcie będąca lokacją dla Gmachu Senatu czy Pałacu Królewskiego.
Z kamieniczki, gdzie oprócz Valortila mieszkało wielu innych Saiyan i kilku imigrantów spoza Vegety, Wojownik Wyższej Klasy mógł dojrzeć malutkie postacie niewolników, uwijających się przy pracy na polach, smaganych batem więcej razy niż trzeba było, przez saiyańskich nadzorców. Nie zwracano uwagi na siąpiącą gęsto ulewę. Niewolnicy, wśród których byli wyłącznie nie-saiyanie, musieli dokończyć prace wyznaczone na dziś, bez względu na warunki.
Valortil oparł się o otwarte do środka okiennice, i wygodniej usadowił na parapecie. Odwrócił twarz od pracujących. Rozejrzał się po okrytym mrokiem pokoju. Jego wzrok spoczął na białym pancerzu leżącym na specjalnym stojaku. Wrócił myślami do wczorajszych wydarzeń. Przypomniał sobie katowanego saiyańskiego chłopca. Chciał mu pomóc, ale nie powinien pozwolić sobie na stracenie panowania nad własnymi emocjami. Jednak pozwolił... Oczami wyobraźni widział na miejscu kopanego młodzieńca siebie, sprzed co najmniej dwudziestu lat. Zabił Saiyanina, jednego ze swoich... Oczywiście, konsekwencji z tego nie będzie żadnych. Należał do Wyższych, z Niższymi mieli prawo zrobić co im się podobało, i nikt nie zwróciłby na to uwagi. Zdarzali się wśród Wyższych brutale, którzy korzystali z tego przywileju nader często, na całe szczęście było takowych niewielu. Zresztą, często Niższy mordujący Niższego pozostawał bezkarny! Za taki czyn karano bardzo rzadko, tylko w niezwykłych przypadkach. Nawet w stolicy Vegety, ośrodku saiyańskiej kultury, panowało nieoficjalne "prawo dżungli". Słabsi ulegają silniejszym. Valortil, nie korzystał z tego prawa wedle własnych zachcianek, a tylko z konieczności. Stale pamiętał o swym prywatnym kodeksie postępowania.
Z rozmyślań wyrwał go sygnał dobywający się ze skautera leżącego na stole. Porucznik Saiyańskich Wojowników Wyższej Klasy podszedł do urządzenia bez pośpiechu. Po nałożeniu skautera uruchomił odbiór przekazu. Na wyświetlaczu pokazała się informacja, że wiadomość nadawana jest z Siedziby Głównej Wojowników Wyższej Klasy.
- Poruczniku Valortil - odezwał się zniekształcony przez radioodbiornik głos.
- Melduję się i czekam na instrukcje.
- Proszę w trybie natychmiastowym udać się do Siedziby Głównej Wojowników Wyższej Klasy. W skrzydle oficerskim, w swym biurze, oczekuje pana generał Alion.
- Zrozumiałem... - wydobył z siebie ledwo słyszalnym szeptem Valortil. Generał Alion, jeden z pięciu generałów Wyższych, legenda i potężny wojownik, wzywał go przed swoje oblicze! Taka wiadomość mogła oznaczać tylko dwie rzeczy. Coś bardzo dobrego, albo coś bardzo złego. Z krótkiego zamyślenia Valortil otrząsnął się dopiero gdy ponownie usłyszał w uchu trzeszczący głos.
- Bez odbioru.
- Bez odbioru - odrzekł machinalnie porucznik.
Bez chwili zwłoki nałożył na czarny kombinezon zbroję. Poprawił skauter, i otrzepał ręką zakurzone ochraniacze na ramionach. Wojownik Wyższej Klasy musi prezentować się schludnie zawsze, nie tylko podczas wizyty u generała.
Valortil przestał naciągać wyżej rękawice gdy ponownie spojrzał w kierunku okna. Gęstość deszczu przysłoniła widoczne do niedawna odległe plantacje.
- Ech - westchnął ze zrezygnowaniem, pocieszając się tym faktem, że Wyżsi mają prawo latać w każdej części miasta, co pozwoli na w miarę szybką podróż.
Valortil zamknął za sobą drzwi, dużo mocniej niż zamierzał. Nie wiedział jeszcze, że gęste chmury zebrały się także nad nim i prawie tysiącem innych Saiyan...





Temat: Astronomiczne wiadomości z Internetu
Śladem zaćmień Słońca
– Na początku ludzie krzyczeli, później zapadła cisza – opowiada Federico AvellĂĄn wspominając ostatnie całkowite zaćmienie Słońca, którego był świadkiem. Ten podróżnik poświęcił się bez reszty obserwowaniu zaćmień z różnych miejsc na całym świecie. Aby dzielić się swoją pasją z innymi, organizuje także turystyczne wyprawy do najbardziej odległych i egzotycznych zakątków globu, by wspólnie przyglądać się, jak Księżyc przysłania Słońce.

Federico kilkakrotnie obserwował całkowite zaćmienie i twierdzi, że każde z nich jest inne. Wiele obiecuje sobie po najbliższym, które nastąpi 22 lipca tego roku i będzie najdłuższym w tym stuleciu. Ma trwać prawie sześć minut.
La Vanguardia: Dlaczego został pan tropicielem zaćmień Słońca?

Federico AvellĂĄn: Całkowitego zaćmienia Słońca nie da się z niczym porównać, a obserwowanie go z różnych miejsc na Ziemi to niezapomniane przeżycie.

Na Antarktydzie, gdy słońce świeci o północy, po białej połaci śniegu przesuwa się w naszym kierunku trójkątny cień. Ogarnia nas noc. Horyzont wokół nas lśni... Na samo wspomnienie dostaję gęsiej skórki.
To robi aż takie wrażenie?

Moje ostatnie całkowite zaćmienie przeżyłem 1 sierpnia na pustyni Gobi. Przed tym niezwykłym zjawiskiem konie i psy stały się niespokojne, temperatura powietrza spadła o kilka stopni, spadło ciśnienie atmosferyczne, wiał lekki wiatr, światło nabrało czerwonawego odcienia.

A co się dzieje podczas samego zaćmienia?

Robi się chłodno, wiatr ustaje, zalega cisza, ptaki chowają się do swoich gniazd, zapada noc, na niebie pojawiają się gwiezdne konstelacje, nad nami lśni Merkury.
Merkury?

Tak. Merkury krąży tak blisko Słońca, że tylko podczas całkowitego zaćmienia możemy go dojrzeć gołym okiem.

Jeździ pan w poszukiwaniu zaćmień po całym świecie?

Tak. Wcześniej wybieram najbardziej atrakcyjne miejsca, z których można obserwować całkowite zaćmienia i organizuję grupowe wycieczki dla osób, które chcą to zobaczyć.
ciąg dalszy

Jak udało się panu zorganizować wyjazd na Antarktydę?

Już wiele miesięcy wcześniej prowadziłem negocjacje z rosyjską bazą wojskową, udało nam się również utworzyć lądowisko wśród śniegów. Polecieliśmy tam z 80-osobową wycieczką rosyjskim samolotem, który wyruszył z Kapsztadu między jedną a drugą burzą.

Od jak dawna zajmuje się pan organizowaniem takich wypraw?

W 2001 roku mój kolega z RPA otrzymał zlecenie od angielskiego biura podróży. Miał zarezerwować 500 miejsc noclegowych dla osób, które chciały obserwować całkowite zaćmienie słońca w Zimbabwe. To był wielki sukces. Zaproponowałem mu spółkę i razem założyliśmy Eclipse City.
Miasto Zaćmień?

Tak, bo podczas każdej wyprawy musimy założyć prowizoryczne miasteczko. Staramy się zorganizować w jakimś odległym i niegościnnym zakątku tymczasowy obóz wyposażony we wszystkie wygody. Nasi klienci mieszkają tam przez kilka dni, aż do chwili, gdy będą mogli podziwiać całkowite zaćmienie.

Jacy klienci korzystają z pańskich usług?

Naukowcy, astronomowie z NASA, EurAstro, Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), z Uniwersytetu Hawajskiego... a także prywatne osoby zafascynowane zaćmieniami. Zapewniam pana, że kiedy człowiek raz zobaczy całkowite zaćmienie Słońca, będzie chciał to przeżyć po raz kolejny. Łatwo stać się łowcą zaćmień.

Czy pewne miejsca lepiej niż inne nadają się do tego, by oglądać z nich zaćmienie?

Każde całkowite zaćmienie jest widoczne z jakiegoś fragmentu powierzchni Ziemi. Ja wybieram z tego fragmentu najbardziej atrakcyjny punkt, biorąc pod uwagę czystość i suchość powietrza, piękno pejzażu, oddalenie od wielkich miast...
Z jakich miejsc sam pan obserwował zaćmienia?

Z Południowej Afryki, Pustyni Libijskiej, Antarktydy, pustyni Gobi. Latem tego roku mamy zamiar obserwować je z wyspy na Morzu Południowochińskim, w przyszłym roku z Wyspy Wielkanocnej, a w 2012 z północnej Australii...

Tego lata też będzie miało miejsce całkowite zaćmienie?

Tak. I będzie ono najdłuższe w tym stuleciu: ma trwać 5 minut i 57 sekund
Skąd będzie widoczne?

Z północnych Indii, Nepalu, środkowych Chin, Morza Południowochińskiego i Pacyfiku. Ponieważ będzie ono miało miejsce w porze letnich monsunów, wybrałem małą wysepkę położoną naprzeciwko chińskiego wybrzeża, Yang Shang.

Stamtąd będzie dobrze widać?

22 lipca o godzinie 8:30 rano, kiedy słońce wynurzy się z morza… To będzie coś wspaniałego. Każdy obserwator dostanie plecak, a w nim krzesełko, wodę, jedzenie, koszulkę, czapkę z daszkiem, krem z filtrem, przetestowane okulary przeciwsłoneczne z filtrem.

Nic na żywioł.

Będziemy mieli ze sobą przenośne toalety. Będzie z nami lekarz i profesjonalni astronomowie, którzy na specjalnej konferencji przed zaćmieniem podzielą się z nami swoją wiedzą, wyjaśnią nam, jakie gwiazdy zobaczymy... Wszystko.

Ile kosztuje udział w takiej wyprawie?

Od 189 euro (jeśli ktoś podróżuje na własną rękę i sam przyjedzie oglądać zaćmienie) do 15 tys. euro za całość. Zapłaciliśmy chińskiemu rządowi za to, że tego dnia wyspa będzie do naszej wyłącznej dyspozycji.
Jakie jeszcze zaćmienia ma pan zamiar złowić?

W 2010 roku w Patagonii grupa osób będzie obserwować Słońce podczas zaćmienia z awionetki. Druga grupa będzie mogła je podziwiać z Wysp Wielkanocnych. Natomiast w 2012 roku popłyniemy jachtem na atol należący do Polinezji Francuskiej i tam będziemy oczekiwać na zaćmienie pijąc szampana...

Jesteście nie tylko ciekawymi świata podróżnikami, ale i sybarytami.

Podczas każdej wyprawy organizujemy wycieczki, loty balonem, zajęcia przed i po zaćmieniu. To są przeżycia jedyne w swoim rodzaju
A z zaćmień, jakie mają nastąpić w niedalekiej przyszłości, które by mi pan polecił?

Którekolwiek... "i życzę bezchmurnego nieba", jak pozdrawiają się między sobą astronomowie, których znam. Ale niech pan nie liczy na całkowite zaćmienie Słońca w 2011 roku, bo go wtedy nie będzie. Na ten rok planujemy jednak wyjątkową wyprawę.

Cóż to za wyprawa?

To podróż dookoła świata w 800 godzin (czyli 33 dni). Będzie to wycieczka po dawnych miejscach związanych z astronomią: Stonehenge, Machu Picchu, ChichĂŠn ItzĂĄ; będzie można podziwiać, jak promienie równikowego słońca przesuwają się milimetr po milimetrze po jednej ze stron Piramidy Słońca w TeotihuacĂĄn; będziemy popijać wino obserwując zaćmienie księżyca ze szczytu piramidy.

Dalej pustynia Atakama, Wyspa Wielkanocna... a na zakończenie będziemy mogli zachwycać się, z pokładu awionetki, zorzą polarną.
http://przewodnik.onet.pl/1111,1660,155 ... tykul.html





Temat: Inne oblicze Hiszpanii
Wszystko tu kręci się wokół różnorakich peregrynacji: pielgrzymka do Santiago, podróże Kolumba, uganianie się za wpółdzikimi końmi...

Ziemia zadrżała pod stopami, gdy stado ze źrebakami wyskoczyło z lasu i przebiegło obok nas. Mężczyźni na osiodłanych po kowbojsku koniach, wymachujący dębowymi kijkami, nawoływali się raz po raz w eukaliptusowym lesie. Echo niosło ich okrzyki po okolicznych wzgórzach, gdy pędzili dziko żyjące konie w stronę wielkiej kamiennej zagrody zwanej curros. Zgodnie z wielowiekową tradycją odbywało się Rapas das Bestas, czyli chwytanie dzikich zwierząt.


Na początku lata w całej Galicji odbywają się Rapas de Bestas - spędy półdzikich koni, połączone z obcinaniem i aukcjami włosia.
fot. Dariusz Raczko

Patrzyłam na dziesiątki koni skłębionych w zagrodzie. Niektóre pasły się spokojnie, inne parskały złowrogo, niezadowolone, że przerwano im ich spokojne życie w górach. Sierść źrebaka, który zaplątał się między nami, była aksamitna, cudowna w dotyku. Trzeba chwilę pogłaskać takiego małego po pysku, a po chwili uspokaja się i staje przyjacielem.

Po przeciwnej stronie zagrody ktoś chwycił byczka za ogon i jest przez niego ciągnięty po trawie. Coraz bardziej rozzłoszczone zwierzę, pozbywszy się intruza, ruszyło pędem w naszą stronę, w moją stronę! Źrebak zniknął, ludzie się rozproszyli, ratowałam się ucieczką na mur. Pozostałam na nim do końca, oglądając wszystko z góry.

Konie spędzają w zagrodach dobę, młode na pewien czas są oddzielane od matek, znaczone. Dorosłym obcina się kity i grzywy, które później sprzedawane są na aukcjach. Na koniec dnia organizowane są walki ogierów, kiedy samce walczą na oczach ludzi o dominację w stadzie, ale czasem walczą i z ludźmi.... Dookoła odbywa się wielki rodzinny piknik, są kiełbaski, piwo, ludzie jeżdżą na rowerach, biegają psy. To zupełnie nie pasowało mi do wyobrażeń o dzikich koniach, którym życzyłam szybkiego powrotu w góry, do wolności i wiatru w grzywach. Ich spokój znów zostanie zakłócony za rok.

Konno można udać się także na pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Aby uzyskać certyfikat jej ukończenia – wydawany w biurze pielgrzymkowym przy katedrze na podstawie pieczątek i wpisów z kościołów i klasztorów napotyklanych po drodze, czyli na camino – należy pokonać w siodle co najmniej 100 km.

To samo dotyczy pieszych pielgrzymów, których jest oczywiście najwięcej – w 2007 r. było ich 115 tys. Można też pielgrzymować na rowerze, ale wtedy trzeba już pokonać dystans 200 km. Podąża się za charakterystycznymi znakami – żółtymi strzałkami i symbolem muszli, zwanej tu vieira. Nocować można w specjalnych hostelach dla pielgrzymów, które jeszcze do niedawna były darmowe (ale tylko na jedną noc), zaś od marca pobiera się w nich opłatę 3 euro.

Nazwa Campostela nawiązuje do objawienia: ponoć pewnej nocy spadł deszcz gwiazd na wzgórze zamieszkiwane przez pustelnika Pelayo (było to około 813 r.). Na zlecenie ówczesnego biskupa Teodomira zbadano sprawę i odkryto kamienny grobowiec zawierający szczątki męczennika – św. Jakuba, które trafiły w te okolice niesione łodzią bez wioseł, na skrzydłach anielskich.


Barokowe wieże katedry w Santiago de Compostela działają jak magnes na pielgrzymów i najzwyklejszych turystów.
fot. Dariusz Raczko

Potem kolejni królowie Asturii, Galicji i Portugalii, budowali coraz większe i coraz piękniejsze świątynie. Dzisiejsza katedra ma w sobie elementy romańskie, przede wszystkim gigantyczne kolebkowe sklepienia i perełkę sztuki romańskiej – Portico de la Gloria, czyli wejściowy Portal Glorii, ale z zewnątrz budowla jest głównie barokowa, z pięknymi i widocznymi z daleka wieżami.

Wewnątrz, poza licznymi wspaniałymi ołtarzami i domniemanym grobem św. Jakuba, znajduje się także wielkie jak serce dzwonu kadzidło botafumeiro, które poza celami liturgicznymi, służyło dawniej do wypędzania niepożądanego w świątyni odoru umęczonych pielgrzymką ciał, a pątnicy nocowali często w samej katedrze. Dziś jego użycie jest wielką atrakcją dla przybyszów z dalekich stron.

Santiago jest tylko jedno, ale w każdej miejscowości stoi wiekowy kościółek. Urzekł mnie romański Santa Maria de la Lanzada z XII w. stojący na atlantyckim klifie, przy najdłuższej plaży Galicji. Patrzyłam z niego na horyzont, który przez wieki był "końcem świata". Pielgrzymi maszerujący do Santiago de Compostela z początku nie kończyli marszu przy grobie św. Jakuba. Po oddaniu mu czci, szli dalej, aż do końca znanego im świata. Patrzyli, jak słońce znika za horyzontem bezkresnego Atlantyku, palili na brzegu pątnicze szaty i obmywali się w oceanie, co symbolizowało śmierć starego i narodziny nowego człowieka.

Tak było do czasu, aż Kolumb powrócił ze swej wyprawy w poszukiwaniu Indii. Maleńka "La Pinta", okręt odkrywcy Nowego Świata (przynajmniej patrząc z europejskiej perspektywy), dopłynęła z powrotem do rodzimych brzegów w galicyjskiej Baionie. Po wiekach pielgrzymek kończących się nad oceanem pozostał jednak wyraźny ślad - biała i płaska muszla vieira, którą współcześni pątnicy przytwierdzają sobie do całkiem już nowoczesnych plecaków.

Źródło: Poznaj Świat
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex