Biuro Tłumaczy Gliwice

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro Tłumaczy Gliwice




Temat: [pr] Czy pociąg papieski będzie jeździł także do nas?
http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,3868860.html

Czy pociąg papieski będzie jeździł także do nas?
Tomasz Haładyj
2007-01-22, ostatnia aktualizacja 2007-01-22 23:20
- To zależy od zainteresowania grup zorganizowanych - mówi Ryszard Rębilas,
kierownik projektu "Pociąg papieski". 22 stycznia opływowy w kształcie i
"watykański" w barwach pojazd stał trzy godziny na dworcu PKP, budząc
ciekawość częstochowian.
http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/51,35271,3868860.html?i=0

Dochodziła za kwadrans dwunasta, gdy na tor przy peronie 1.a wjechał
"Giewont" z Krakowa - wczoraj wyjątkowo jako żółto-biały skład z napisem
"Totus Tuus" na burcie i herbem Jana Pawła II na przodzie. To wyprodukowany
w jedynym jak dotąd egzemplarzu komfortowy pociąg papieski. Od siedmiu
miesięcy kursuje na trasie Kraków - Łagiewniki - Kalwaria Zebrzydowska -
Wadowice, przewiózł w tym czasie 85 tys. turystów.

Pociąg jest darem kolejarzy, którzy chcieli uczcić pontyfikat Jana Pawła II.
Przy okazji okazał się sukcesem rynkowym: w sezonie na wiele jego kursów
brakowało biletów. Od jesieni ma mniej pracy, więc jeździ po Polsce,
reklamując swoje usługi. Był już w Zakopanem, Kielcach, wczoraj w
Częstochowie, a w planach ma wizytę w Łodzi, Rzeszowie i Lublinie.

- Do Częstochowy może częściej przyjeżdżać, jeśli zamówią go grupy
zorganizowane, chociażby młodzież szkolna. Proponujemy np. powiązanie
zwiedzania Krakowa i Wadowic oraz Jasnej Góry. Liczymy na biura turystyczne.
Jeśli zainteresowanie będzie odpowiednio duże, PKP Przewozy Regionalne
dokupią drugi pociąg - powiedział "Gazecie" Rębilas.

Żółty skład to - aż trudno uwierzyć - zwykła jednostka elektryczna, tyle że
gruntownie zmodernizowana. Z pierwotnej konstrukcji zostały podwozie i układ
napędowy, resztę zbudowano od nowa. Karoserii nadano opływowe kształty,
wnętrze pozbawiono ścianek działowych, a wyposażono w klimatyzację... Jazdę
umilają wyświetlane na 17 monitorach filmy z wizyt Jana Pawła II w
ojczyźnie. Obcokrajowcy otrzymują słuchawki, przez które słuchają
tłumaczenia w wybranym języku.

Pociąg papieski zwiedziło wczoraj kilkuset częstochowian (o atrakcji tej
informowała "Gazeta", a na dworcu rozwieszone były ogłoszenia). - Piękny, aż
chciało się nim przejechać - powiedziała Elżbieta Tkaczyk, która z
córeczkami Alą i Kamilą przyjechała specjalnie z Lisińca. - Wydawało mi się,
że będzie bardziej dostojny, bogaty, ale jest taki jak nasz Papież:
skromny - dodała Wanda Pasek.

Kolorystyka wnętrza nawiązuje do barw papieskich, np. siedzenia mają
ciemnożółtą tapicerkę. Natomiast półki na bagaż i obudowy monitorów wykonano
z czerwonego drewna. Zdumienie zwiedzających budziła bordowo-brązowa toaleta
z namalowanym na ścianie białym drzewkiem.

Pociąg papieski został uznany za "Produkt Roku 2006" - w ostatni czwartek,
podczas gali w Galerii Porczyńskich w Warszawie prezes nowosądeckiej firmy
Newag, która zbudowała skład, otrzymał statuetkę Polskiego Klubu Biznesu.

Na dworzec przyjechał wczoraj abp Stanisław Nowak. - Chociaż to wóz, czyli
rzecz, to będąc w wagonie, myślimy o człowieku, który był opatrznością
Bożą - powiedział częstochowski metropolita, po czym pomodlił się o szybką
beatyfikację Karola Wojtyły.

O godz. 15.32 pociąg - jako zwykły rejsowy "Giewont" - odjechał do Krakowa.

Kiedy na zwykłych szlakach

75 wysłużonych pociągów elektrycznych PKP przebudowują dzięki dotacji
Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Zakres modernizacji jest duży:
wnętrze, tak jak w pociągu papieskim, jednoprzestrzenne, indywidualne
siedzenia, nowe toalety. A na zewnątrz - atrakcyjna ściana czołowa. Pierwsze
takie zestawy od jesieni ubiegłego roku jeżdżą po województwie śląskim,
głównie na trasie Katowice - Bielsko-Biała - Zwardoń. Od lutego mają się też
pojawiać na szlaku Częstochowa - Gliwice, obsługując kursy przyspieszone.

Natomiast w przyszłym roku województwo śląskie otrzyma pierwsze z czterech
zamówionych pociągów regionalnych "Flirt" szwajcarskiej firmy Stadler.
Początkowo mówiło się, że będą kursowały między Częstochową a Bielskiem,
lecz ostatnio Urząd Marszałkowski (finansuje zakup) skłania się do ich
użycia na projektowanej za pieniądze unijne linii kolei miejskiej Katowice -
Tychy.







Temat: Wielki Jacek czyli szyb "Prezydent"
Chorzów chwali się zabytkiem po starej kopalni

Władze Chorzowa dadzą pieniądze na remont wieży wyciągowej dawnej kopalni "Prezydent". Wkrótce zostanie ogłoszony przetarg, a prace renowacyjne mają być prowadzone w lipcu i sierpniu.

Po wakacjach Chorzów stanie się jednym z nielicznych śląskich miast, które mogą poszczycić się dobrze zachowaną wieżą wyciągową.

- To bardzo dobra informacja - cieszy się Henryk Zubel, członek Krajowej Izby Architektów RP, a na Politechnice Śląskiej promotor wielu prac dyplomowych o śląskiej architekturze.

Z setek wież rozsianych po Śląsku zostało obecnie około sto, większość z nich jest w fatalnym stanie. Tylko kilka wygląda naprawdę dobrze. Odnowiona i częściowo podświetlona jest wieża nad szybem "Warszawa" na terenie kopalni "Katowice". W przyszłości ma być znakiem firmowym nowego Muzeum Śląskiego. Wieża przy Silesia City Center, także w Katowicach, znalazła nowe zastosowanie i dźwiga kolorowe loga centrum. Zadbane wieże są jeszcze w kopalniach-muzeach. Jedna stoi w Tarnowskich Górach, przy dawnej kopalni srebra, druga w zabrzańskim skansenie górniczym "Królowa Luiza". Na tę ostatnią można się nawet wspiąć i z platformy widokowej podziwiać okolicę. Ale to chyba mało, jak na cały Śląsk.

Wieża szybu "Prezydent" jest wysoka na 41 metrów. Stoi niedaleko jednego z najwyższych wzniesień miasta, obok Góry Redena. Jeśliby i ją zamienić na wieżę widokową, przy dobrej pogodzie można by stąd zobaczyć Gliwice i Czeladź. Wieża jest nietypowa, bo żelbetonowa. Dlatego na przykład kąty między "nogami" wieży nie są ostre, ale lekko złagodzone łukiem z betonu.

- To zabytek architektury bardzo wysokiej klasy. Wieża powstała w tym samym czasie co śląskie "drapacze chmur" czy budynek chorzowskiego liceum im. Słowackiego. Jej cechą podstawową jest modernizm - tak opisuje wybudowaną w 1933 roku konstrukcję Henryk Mercik, chorzowski konserwator zabytków.

Wieża należała do kopalni, która istniała od 1791 roku. Na początku nazywała się "Król", jej ostatnia nazwa to "Polska". Na początku lat 90. zeszłego wieku kopalnię "Polska" zamykano. Większość oprzyrządowania została rozkradziona, ale konstrukcji wieży złodzieje nie naruszyli. Jednak teraz widać już, że metal rdzewieje.



Ocalały też pokopalniane budynki. Wśród nich dawne kasyno górnicze, biuro sztygarów, stara remiza. Teraz należą do prywatnej firmy i tworzą kompleks pod nazwą "Klub Sztygarka". Są tu restauracja, salon urody, siłownia, ale też i sala koncertowa, a latem występują tu teatry w ramach imprezy "Chorzowski Teatr Ogrodowy". - Wieża stoi około dwieście metrów od budynku straży pożarnej. To idealny teren, by zrobić tam park przemysłowy albo postawić scenę. Myślimy też o wykorzystaniu jej jako wieży widokowej i oczywiście o podświetleniu jej - mówi Michał Wróblewski, współwłaściciel "Sztygarki". - Zresztą kiedyś wszedłem na samą górę i muszę powiedzieć, że widok zapiera dech w piersiach.

Przedsiębiorca już rozmawia z urzędnikami o współpracy przy zagospodarowaniu wieży. Bo to właśnie miasto jest właścicielem obiektu. Kupiło zabytkową wieżę pod koniec zeszłego roku od prywatnej osoby. Kosztowała 111 tysięcy 11 zł. Jej remont pochłonie znacznie więcej. Ile dokładnie - będzie wiadomo w czerwcu, po zakończeniu przetargu.

Dlaczego władzom Chorzowa zależy na remoncie wieży? - To symbol przemysłowej historii miasta. Co prawda Chorzów dawniej nazywał się "Królewska Huta", ale huty powstawały tam, gdzie były kopalnie. Podstawowe znaczenie, również dla Chorzowa, miał węgiel - tłumaczy Mercik.

- Wieże nie są przedmiotem jakichś szczególnych zabiegów i starań. Minimalnym gestem dla ocalenia historii kopalni jest pozostawienie właśnie wieży, symbolu tego miejsca. Nie ma dwóch takich samych wież, są one unikalnymi dziełami sztuki inżynierskiej, w naszym krajobrazie funkcjonują jako awangardowe rzeźby - przypomina Henryk Zubel. - Jeżeli teraz nie zapobiegniemy niszczeniu wież, nikt nam drugich nie postawi.

Kolejny zabytek do remontu

Następna wieża czeka na remont.

Chorzowianie znają jeszcze jedną wieżę, jednak nie wyciągową, lecz kominowo-wodną. Jest częścią Zespołu Szpitali Miejskich przy

ul. Strzelców Bytomskich 11. Została wybudowana w stylu secesyjnym. Jednak teraz niewiele już świadczy o jej dawnej urodzie, bo sypie się elewacja. Ta wieża być może będzie odnawiana już za rok.

Monika Pacukiewicz - POLSKA Dziennik Zachodni





Temat: STOWARZYSZENIE MACIERZ - Grożna Sekta
Mohan ma swoich ludzi, którzy działają jak prawdziwi gnagsterzy.
Ostatnio ukazał się tekst w Gazecie Wyb.

z dnia 29.09.2005 r.

Zakon Himawanti straszy świadków

Marcin Pietraszewski 29-09-2005 21:48

Na świadków zeznających przeciwko liderowi Bractwa Zakonnego Himawanti, który groził zamachem na Ojca Świętego, padł blady strach. Jego zwolennicy wydali broszurę, w której umieścili ich imiona, nazwiska oraz adresy. Ujawnili też nazwiska operacyjnych oficerów CBŚ. - Będzie śledztwo w tej sprawie - zapowiada CBŚ.

O Bractwie Zakonnym Himawanti zrobiło się głośno latem 2002 r., tuż przed pielgrzymką Jana Pawła II. Ryszard M., ps. "Mohan", guru sekty, umieścił wtedy na forum internetowym list, w którym zagroził, że zabije Ojca Świętego. Korzystał z komputera w jednej z gliwickich kawiarenek internetowych. Pod listem podpisał się nazwiskiem kolegi z Chorzowa, z którym się pokłócił.

"Mohana" szukało wtedy całe Centralne Biuro Śledcze. Zatrzymano go na kilkanaście godzin przed przylotem Jana Pawła II do Krakowa. Przeszukano też gliwicką siedzibę Himawanti.

Po kilkunastu miesiącach śledztwo umorzono, bo biegli uznali, że w chwili popełnienia czynu "Mohan" był niepoczytalny. Prokuratura złożyła jednak wniosek o uznanie go za niebezpiecznego dla porządku publicznego i umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym. - Tyle że nasz wniosek nie został jeszcze rozpatrzony - powiedział nam wczoraj prokurator Maciej Kujawski.

Członkowie Himawanti mszczą się teraz na świadkach, którzy zeznawali przeciwko "Mohanowi". Wydali ośmiostronicową broszurę, w której ujawnili ich imiona, nazwiska oraz adresy domowe. Figurują tam dane 24 osób. Większość z nich pochodzi ze Śląska. Członkowie bractwa określają ich mianem złodziei i ciemiężców. Domagają się od nich miliona euro odszkodowania. Ulotki wysyłają do dziennikarzy, polityków i urzędników. - Jak będzie trzeba, rozrzucimy je też na ulicach. Wszystko za krzywdy "Mohana" - mówi Barbara Latoszek z Zabrza, koordynująca ulotkową akcję członkini bractwa.

Na świadków padł teraz blady strach. Rafał M., którego nazwiska użyto, grożąc Papieżowi, wyprowadził się z chorzowskiego mieszkania. - Ma żonę i małe dziecko, musi ich chronić - tłumaczy Waldemar K. z Katowic, emerytowany policjant. On też figuruje na liście.

Członkowie Himawanti nie oszczędzili także właściciela gliwickiej kawiarenki internetowej, z której wysłano groźby, a nawet mieszkającej w Jaworznie byłej żony "Mohana".

- Nie chcę o tym rozmawiać, bo oni są zdolni do wszystkiego - stwierdziła wystraszona eksżona guru sekty. Jej obawy są o tyle uzasadnione, że w Bydgoszczy jej były mąż pobił i zmusił do podpisania dokumentów o fikcyjnym długu kobietę, która wystąpiła z sekty.

W ulotce członkowie Himawanti ujawnili też nazwiska sześciu operacyjnych oficerów CBŚ, którzy prowadzili akcję przeciwko "Mohanowi". Nazwali ich "gestapowcami". - Nie zostawimy tego bez reakcji, będzie śledztwo w tej sprawie - zapowiedział nadkomisarz Zbigniew Matwiej, rzecznik prasowy CBŚ. W grę wchodzi złamanie przepisów ustawy o ochronie danych osobowych, zastraszanie świadków oraz znieważanie. - Działania skoordynujemy z komendą główną - dodał gen. Kazimierz Szwajcowski, szef śląskiej policji.

Latoszek: - Niech robią co chcą, my się nie boimy.

Bractwo Zakonne Himawanti zostało założone w 1995 r. przez pochodzącego z Jaworzna mistrza aikido Ryszarda M., ps. "Mohan". Sąd odmówił jednak rejestracji zakonu, bo jego status jest sprzeczny z konstytucją RP. Zakon ma ok. 3 tys. członków. "Mohan" był już karany za grożenie przeorowi Jasnej Góry oraz za pobicie byłej członkini sekty w Bydgoszczy. Obecnie przebywa na wolności. Jako adres do korespondencji podaje skrzynkę pocztową w Gliwicach. - To niezwykle groźny i przebiegły człowiek - mówią o nim policjanci.




Temat: Podać czy nie podać ??
Doskonaly przyklad sprzed dwoch miesiecy:

Dyspozytorki uratowały mu życie

Pracownica TP S.A. odmówiła podania adresu ciężko chorego mężczyzny, o który prosiła dyspozytorka pogotowia ratunkowego. Gdyby nie przytomne zachowanie dyspozytorek, człowiek mógłby umrzeć.

4 lipca telefoniczny dyżur w stacji pogotowia ratunkowego w Gliwicach pełniły Dorota Bławicka i Lucyna Kusz. Dorota Bławicka odebrała telefon. Dzwonił mężczyzna. Słabym głosem prosił o pomoc. Nie był w stanie podać adresu. Dyspozytorka wychwyciła tylko nazwę miejscowości – Pniów.

Dyspozytorki postanowiły dowiedzieć się, jaki jest adres chorego. Lucyna Kusz zadzwoniła do informacji Telekomunikacji Polskiej S.A. Przedstawiła się jako pracownica pogotowia i poprosiła o odnalezienie adresu na podstawie numeru telefonu. Dowiedziała się jednak, że nie jest to możliwe – przepisy nie pozwalają na ujawnianie danych abonentów.

- Zawisłyśmy w próżni – mówi Lucyna Kusz. – Próbowałyśmy coś wydedukować. Nasunęła się nam myśl, żeby z bazy danych z ostatniego miesiąca wyciągnąć wyjazdy do tej miejscowości. Znalazłyśmy bardzo podobny numer telefonu, jak ten z którego dzwonił mężczyzna.

Do Pniowa pojechała karetka. Chorego mężczyznę znaleziono bliskiego utraty przytomności, leżącego na telefonie. 45-letni Fabian Werner przeszedł już dwa zawały serca i ma wszczepione by passy. Każda kolejna niewydolność serca jest dla niego śmiertelnym zagrożeniem.
Gdyby nie przytomne zachowanie dwóch dyspozytorek, mężczyzna mógłby nie żyć. Co byłoby jednak, gdyby nie znalazły w bazie danych jego nazwiska? Dlaczego pani z informacji TP S.A. odmówiła podania adresu chorego, choć wiedziała, że chodzi o sprawę życia i śmierci?

- Nasza pracownica postąpiła zgodnie z przepisami – tłumaczy Maria Piskier, kierownik biura prasowego Telekomunikacji Polskiej we Wrocławiu. – Chodzi o prawo telekomunikacyjne i ustawę o ochronie danych osobowych.

Jednak prawo telekomunikacyjne stanowi wyraźnie, że należy udzielać informacji na potrzeby "służb ustawowo powołanych do niesienia pomocy".
- Powoływanie się na ochronę danych osobowych wobec tak jawnego przepisu prawa telekomunikacyjnego jest absurdalne – mówi Ewa Kulesza, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych.

Dorota Bławicka i Lucyna Kusz dostały podziękowania od swoich przełożonych, którzy uznali, że swoim zachowaniem daleko wykroczyły poza wymaganą procedurę. Nagrody dla obu pań obiecała nie tylko dyrekcja pogotowia, ale i wiceprezydent Gliwic. Z podziękowaniami zadzwonił też wracający do zdrowia w szpitalu Fabian Werner.
- Nie wiem, jak pani dziękować – powiedział.
- Nie ma za co dziękować – odpowiedziała wyraźnie wzruszona Dorota Bławicka. – Cieszymy się, że się udało i że dochodzi pan do zdrowia.

Zrodlo: http://uwaga.onet.pl/1237883,archiwum.html

Wielkie brawa dla pan dyspozytorek!



Temat: [pr] Jazda po kase
Naszemiasto.pl - Gliwice
http://gliwice.naszemiasto.pl/wydarzenia/457774.html

Jazda po kasę

Wtorek, 15 marca 2005r.

Szefowie Komunikacyjnego Związku Komunalnego GOP zdecydowali, że 1
kwietnia podrożeją bilety autobusowe i tramwajowe. Na tym samym
posiedzeniu zapadła decyzja o... podwyższeniu diet dla członków zarządu
i zgromadzenia Związku.

- Nałożenie się tych spraw to czysty przypadek. Ceny biletów
jednorazowych nie rosły od trzech lat, a zmianę wysokości diet wymuszają
obowiązujące przepisy - przekonuje Roman Urbańczyk, prezes zarządu KZK GOP.

Związkowcy są oburzeni. - Równoczesne podniesienie cen biletów i diet to
próba załatwienia interesów osób odpowiedzialnych za komunikację kosztem
najuboższych - uważa Janusz Sikora, wiceprzewodniczący Regionalnej
Sekcji Komunikacji Miejskiej śląsko-dąbrowskiej "Solidarności".
Ceny biletów wzrosną od kwietnia od 4 do 8 procent, zaś diety średnio o
3 procent. I tak np. cena biletu sieciowego wzrośnie o 6 zł (z 90 do 96
zł), a miesięczna dieta członka zarządu KZK GOP - o 74 zł (z 2.477 do
2.551 zł). Na wypłatę diet KZK GOP przeznaczy w tym roku ponad 370 tys. zł.

- To zaledwie jeden promil naszego budżetu - wyjaśnia Marek Klimek,
główny specjalista ds. informacji i promocji KZK GOP.

- A musi pan o tym pisać? - usłyszeliśmy od jednego z dyrektorów w KZK GOP.

W zarządzie KZK GOP zasiada osiem osób. Stałą comiesięczną dietę pobiera
siedem z nich. Ryczałt nie przysługuje tylko prezesowi Romanowi
Urbańczykowi, który jako etatowy pracownik Związku dostaje pensję. Dietę
otrzymuje również ponad 30 członków Zgromadzenia KZK GOP. W ich
przypadku pieniądze wypłacane są za udział w danym posiedzeniu. Wśród
osób zasiadających w Zgromadzeniu są również członkowie zarządu. Diety
wypłacane są poza tym członkom komisji rewizyjnej oraz komisji rozwoju.

- Podwyżka diet wynika z rozporządzenia Rady Ministrów z lipca 2002 roku
- przekonuje Marek Klimek, główny specjalista ds. informacji i promocji
KZK GOP. - Gdy parlament uchwala budżet państwa na dany rok, przyjmuje
stawkę bazową stosowaną przy ustalaniu diet. Jeśli stawka się zmienia,
zmieniają się też diety. W tym roku wzrosną o około 3 procent. Diety to
wynagrodzenie za pracę w zarządzie, Nikt nie otrzymuje ich za darmo -
twierdzi Marek Klimek.
- To rutynowa zmiana. Taką uchwałę przyjmuje się automatycznie - nie
widzi problemu prezes Roman Urbańczyk.

Tegoroczny budżet KZK GOP to ponad 367 mln zł. Prawie 14 mln zł
pochłania utrzymanie biura Związku. Jeszcze trzy lata temu kwota ta była
o ponad 3 mln zł niższa.

Podwyżkę cen biletów KZK GOP tłumaczy inflacją i rosnącymi cenami
paliwa. - Ostatnia zmiana cen biletów jednorazowych miała miejsce w
styczniu 2002 roku, a okresowych w maju 2003 roku - mówi Marek Klimek. -
Od tego czasu inflacja wyniosła odpowiednio 7 i 5,1 procent, a ceny
paliw wzrosły o 40 i 18 procent - wylicza.

Najczęściej kupowany sieciowy bilet miesięczny podrożeje w kwietniu o 6 zł.
- Ponad 60 procent sprzedawanych biletów stanowią bilety ulgowe. Oznacza
to, że dla wielu pasażerów cena wzrośnie tylko o 3 zł - zaznacza Marek
Klimek.
- Tabor nie jest odnawiany tak szybko, jak byśmy chcieli, ale warunki
jazdy na pewno nie ulegają pogorszeniu. W stawce, jaką płacimy
przewoźnikom, jest uwzględniany program odbudowy taboru. Nie możemy
jednak narzucać, na jaki cel spółki będą przeznaczać otrzymywane środki
- podsumowuje Marek Klimek.

= = = = =

Jak sobie radzą w innych miastach

Nowości zamiast podwyżek

Wzrostu cen biletów nie przewiduje na razie Miejskie Przedsiębiorstwo
Komunikacyjne w Częstochowie. Bilet jednorazowy kosztuje aktualnie 2 zł,
ważny na liniach podmiejskich jest o złotówkę droższy.
- Ostatnia podwyżka była ze cztery lata temu, ale społeczeństwo jest
biedne, a bilety i tak nie są tanie - podkreśla Ewa Sznelińska,
kierownik działu biletowego częstochowskiego MPK.
Zamiast podwyżki, częstochowscy pasażerowie mogą się spodziewać, że
jeszcze w tym roku będą mogli korzystać z biletu elektronicznego. Ma on
umożliwiać wiele wariantów opłaty za przejazd, m.in. uzależnioną od
czasu jazdy lub długości trasy.
W styczniu tego roku, po czterech latach, podrożały bilety Miejskiego
Zakładu Komunikacyjnego w Bielsku-Białej. - Jednorazowy ważny w
granicach miasta podrożał z 2 zł na 2,20 zł. Cena biletów podmiejskich
pozostała bez zmian - tłumaczy Krzysztof Knapik, dyrektor bielskiego
MZK. - U nas diet nie ma, bo nie jesteśmy związkiem międzygminnym, tylko
zakładem budżetowym - dodaje.

To bulwersujące

Janusz Sikora, wiceprzewodniczący Regionalnej Sekcji Komunikacji
Miejskiej śląsko-dąbrowskiej "Solidarności":
To bulwersujące, że na tym samym zgromadzeniu zdecydowano o podwyżce
diet i cen biletów, które i tak są już chyba najdroższe w kraju.
Jednocześnie nie zaproponowano niczego, co umożliwiłoby poprawę warunków
jazdy. Nie ma programu odbudowy taboru. Na początku kwietnia chcemy się
spotkać z zarządem KZK GOP i przewoźnikami. Nie wykluczamy złożenia
wniosku o odwołanie prezesa KZK GOP.

Igor Cieślicki - Dziennik Zachodni

Zdjęcie:
http://gliwice.naszemiasto.pl/zdjecie/457774_40_2.html

Pasażer płaci, a orkiestra gra... Wyższe ceny biletów oznaczają m.in.
większe diety dla członków zarządu KZK GOP, jednocześnie będących
prezydentami największych miast w regionie (od lewej): Zygmunta
Frankiewicza (Gliwice), Kazimierza Górskiego (Sosnowiec), Krzysztofa
Wójcika (Bytom), Piotra Uszoka (Katowice), Marka Kopla (Chorzów),
Andrzeja Stani (Ruda Śl.) i Radosława Barana (Będzin).

Rysunek:
http://gliwice.naszemiasto.pl/zdjecie/457774_40_3.html





Temat: PKP - rozkład jazdy 2008/09
Jest już o nas w mediach, za sprawą prezesa i niestety za sprawą złej korekty rozkładu. Z resztą przeczytajcie sami.

Ten rozkład jest już stracony. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że przy układaniu kolejnego nie popełni się tych samych błędów - tak podróżujący koleją pasażerowie komentują zmiany w rozkładzie jazdy przewozów regionalnych. Wchodzą one w życie już w niedzielę. Korekta polega na przywróceniu do ruchu dwudziestu zlikwidowanych na początku roku połączeń. Pociągi wracają przede wszystkim na trasę Częstochowa - Zawiercie - Gliwice.

Nieznacznie poprawi się też skomunikowanie centrum aglomeracji z Podbeskidziem. Ceną za to jest jednak wycięcie czternastu innych połączeń, głównie na odcinku Dąbrowa Górnicza Ząbkowice - Jaworzno Szczakowa.

Na niektórych trasach podróżnych czeka spory ścisk - liczba wagonów zostanie tam bowiem ograniczona o połowę.

Przedstawiciele śląskiego zakładu Przewozów Regionalnych przekonują, iż dokonane zmiany to wszystko, co można było zrobić wobec stanowczej odmowy zwiększenia kwoty dofinansowania tychże przewozów przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. Zarząd nie ugiął się przed żądaniami kolejarzy i nie dołożył ani złotówki do zadeklarowanych wcześniej około stu milionów złotych.
Samorządowcy przypominają jednak, że jeszcze kilka tygodni temu kolejarze obiecywali korektę rozkładu znacznie bardziej korzystną dla pasażerów.

- Wówczas była mowa o jednym połączeniu, które zostanie zlikwidowane. Teraz okazuje się, że Przewozy Regionalne obcięły ich znacznie więcej aniżeli z nami uzgadniały. Ręce opadają - komentuje z niezadowoleniem Piotr Spyra z Zarządu Województwa Śląskiego.

Przepychankom między urzędem marszałkowskim a Przewozami Regionalnymi przypatrują się mocno zdegustowani pasażerowie. Dla nich przeprowadzona korekta rozkładu - co zrozumiałe - wciąż jeszcze pełna jest niedociągnięć.

- Zmieniając rozkład jazdy pozostawiono wszystkie patologie w nim występujące - ostro ocenia Łukasz Wała ze Stowarzyszenia Rozwoju Kolei Górnego Śląska.

Od niedzieli zmienia się kolejowy rozkład jazdy. Zmiany dotyczą zarówno pociągów osobowych, jak też tych obsługiwanych przez spółkę PKP Intercity.

Najwięcej emocji budzi poprawiona oferta Przewozów Regionalnych. Od początku roku pasażerowie, lokalne samorządy i kolejarskie związki zawodowe walczyły o przywrócenie przeszło pięćdziesięciu zlikwidowanych w naszym województwie połączeń osobowych. Wchodzącą od jutra w życie korekta rozkładu budzi jednak mieszane uczucia. Wbrew wcześniejszym doniesieniom przywrócenie do ruchu kilkunastu połączeń odbywa się kosztem niewiele mniejszej liczby wyciętych pociągów. Bilans wychodzi więc niemal na zero.

- Dobrze, że reaktywuje się kilka połączeń na najbardziej obciążonej linii Gliwice-Częstochowa, ale z drugiej strony, co mają powiedzieć ci, którym zabrano możliwość dojazdu do pracy? Nie powinno się dokonywać korekty rozkładu takim kosztem. To jakieś błędne koło - ocenia Krzysztof Kuś z Obywatelskiego Komitetu Obrony Kolei Województwa Śląskiego.

Kolejarze tłumaczą, iż dokonane zmiany to maksimum tego, co mogli zrobić przy obecnej kwocie dofinansowania. Marszałek województwa nie ugiął się bowiem przed postulatami kolejarskich związkowców i nie dołożył ani złotówki do kwoty ok. stu milionów złotych, jaką wpisano do budżetu województwa na finansowanie przewozów regionalnych. Dyrekcja śląskiego zakładu PKP Przewozy Regionalne zdecydowała więc nie tyle rozbudować, co poprzestawiać rozkład, nie zwiększając zasadniczo liczby ujętych w nim pociągów - chociaż więc przywrócono osiemnaście połączeń, to czternaście innych zlikwidowano, zaś na dwunastu kolejnych zamiast dwóch jednostek podróżnych wozić będzie zaledwie jedna.

- Może się okazać, że podróżni na trasie Gliwice-Częstochowa będą zostawać na peronie po skróceniu składów - przestrzega Łukasz Wała ze Stowarzyszenia Rozwoju Kolei Górnego Śląska, wskazując równocześnie długą listę niedociągnięć, jakie, jego zdaniem, pozostawiono w poprawionym rozkładzie.
- Mieliśmy nadzieję, że Przewozy Regionalne spróbują ograniczyć koszty poprzez oszczędności w administracji lub negocjowanie z Polskimi Liniami Kolejowymi stawek za korzystanie z linii - wtóruje mu Krzysztof Kuś.

Kolejarze bronią się przekonując, iż z rozkładu wypadły tylko te połączenia, którymi jeździło najmniej podróżnych, a szukanie oszczędności trwa w spółce już od dawna.

- Na pewne koszty nie mamy też wpływu. Cennik PLK ma charakter ogólnopolski, zatwierdza go Ministerstwo Infrastruktury i jego negocjowanie przekracza kompetencje naszego zakładu. Z taką inicjatywą mogłyby wystąpić tylko władze spółki - odpowiada Barbara Szczerek, rzeczniczka śląskiego zakładu PKP Przewozy Regionalne. Jak przyznaje, za kilka tygodni rozpoczną się prace nad przyszłorocznym rozkładem jazdy.

- Jako pierwsza swoje propozycje złoży PKP Intercity. Dopiero po ich zatwierdzeniu przyjdzie kolej na nas - tłumaczy Barbara Szczerek.

Równolegle do tych prac prowadzone będą też przymiarki do... kolejnych dwóch korekt tegorocznego rozkładu jazdy. Wedle zapowiedzi biura prasowego PKP mają one wejść w życie 1 czerwca i 1 września. Wciąż natomiast otwartą kwestią pozostaje los wyciętych z rozkładu osobowych połączeń międzywojewódzkich. Przed usamorządowieniem przewozów regionalnych finansowało je Ministerstwo Infrastruktury. Gdy wycofało się z dopłat, pociągi te natychmiast zniknęły z rozkładów. Wśród "ofiar" było newralgiczne dla wielu uczniów i studentów połączenie Katowice-Kozłów-Sędziszów. Obecnie trwają rozmowy między marszałkami województwa świętokrzyskiego, małopolskiego i śląskiego w sprawie ewentualnego reaktywowania części połączeń na tej trasie (być może od 1 kwietnia).

- Na razie jednak do żadnego przełomu w tych rozmowach nie doszło - przyznaje Piotr Spyra z zarządu województwa śląskiego.

Źródło: Dziennik Zachodni




Temat: Ksiądz z ograniczoną odpowiedzialnością
Ksiądz z ograniczoną odpowiedzialnością

Marek Mamoń, Eliza Kwiatkowska, Częstochowa 13-09-2004

- Kościół nie bierze żadnej odpowiedzialności za jakąkolwiek działalność ks. Kryńskiego - oświadczył niespodziewanie w piątek Episkopat Polski. O rektorze częstochowskiej Akademii Polonijnej mówi się "częstochowski Rydzyk". Bo podobnie jak założyciel Radia Maryja ma tajemniczą biografię i głowę do interesów

Akademia Polonijna w Częstochowie liczy sobie zaledwie trzy lata. Niedaleko Jasnej Góry w błyskawicznym tempie zbudowała najbardziej reprezentacyjny gmach w mieście.

Na trzech wydziałach: administracyjno-prawnym, ekonomii i zarządzania, nauk humanistycznych studiuje ok. 5 tys. studentów dziennych i zaocznych. Wśród prorektorów jest przedstawiciel zakonu paulinów, były premier Jerzy Buzek, jego żona Ludgarda kieruje Polsko-Niemieckim Instytutem Zarządzania Środowiskiem. Przez rok pracował tu także były wicepremier Janusz Steinhoff.

Pojawiają się nazwiska ks. Henryka Jankowskiego jako honorowego profesora i Ryszarda Kaczorowskiego, prezydenta na uchodźstwie.

Semestralne czesne to ok. 750 dol. Rocznie daje to uczelni prawie 27 mln zł.

- Od pewnego czasu przybywało pytań o Akademię Polonijną i osobę księdza Kryńskiego. Komunikat jest na nie odpowiedzią - mówi ks. Józef Kloch, rzecznik Episkopatu. I podkreśla: dotyczy on wyłącznie osoby rektora. Oświadczenie nie odnosi się i nie powinno mieć wpływu na funkcjonowanie uczelni, procesy dydaktyczne, kadrę naukową czy studentów. Choć Episkopat podkreśla także, że Akademia Polonijna nie jest uczelnią katolicką .

Dlaczego Episkopat dystansuje się od Kryńskiego?

- Ks. Kryński nie pełni żadnego urzędu kościelnego przekazanego mu przez władzę kościelną w Polsce - wyjaśnia rzecznik Episkopatu. Ale księdzem jest - pytamy. - Z tego, co mi wiadomo, był w zakonie Braci Szkolnych, potem przyjął święcenia z rąk arcybiskupa archidiecezji Bertua w Kamerunie. Zgodnie prawem kościelnym podlega biskupowi w Kamerunie - tłumaczy ks. Kloch.

Niejasności wokół uzyskania święceń przez rektora Kryńskiego zaniepokoiły metropolitę częstochowskiego abp. Stanisława Nowaka. Napisał alarmujący list w tej sprawie do Episkopatu. Prawdopodobnie oświadczenie Episkopatu jest właśnie reakcją na ten list.

Interes szkolny

Zanim Kryński został księdzem, pojawił się w Częstochowie jako brat Kryński z zakonu Braci Szkolnych. W 1992 r. jako spółka Edaucator dostał zgodę MEN na utworzenie uczelni niepaństwowej - Wyższej Szkoły Języków Obcych i Ekonomii. Miejsce dla szkoły znalazło się tuż pod Jasną Górą, gdzie gospodarzył zasłużony dla miasta klub sportowy Skra. Z pomocą prawicowego wojewody częstochowskiego w dwa lata później stadion został własnością spółki Edaucator. Po latach okazało się, że było to bezprawie. Przyznał to w 2001 roku NSA. Historii nie dało się już cofnąć, bo na stadionie w imponującym tempie urosły uczelniane gmachy.

W 2001 r. Wyższa Szkoła Języków Obcych i Ekonomii zyskała statut Akademii Polonijnej. Od złożenia wniosku przez ks. Kryńskiego do pozytywnej decyzji ministerstwa minęły... dwa tygodnie. Kilka miesięcy później - po przegranych wyborach parlamentarnych - prorektorem ds. nauki został były premier Jerzy Buzek. - Po wyborach do Europarlamentu w sierpniu tego roku zrezygnowałem z wszystkich funkcji w Akademii Polonijnej. Będę tam miał jeszcze wykłady. Mam też kilku dyplomantów, nie chcę ich zostawić - mówi nam prof. Buzek.

Stanowiska Episkopatu nie chce komentować. Choć nie ukrywa, że swego czasu biskupi rozmawiali z nim o ks. Kryńskim. - To były takie luźne rozmowy z biskupem Gocłowskim i kardynałem Macharskim - przypomina sobie. - Ale im chodziło chyba o sprawy kanoniczne. Ja się na tym nie znam.

Zamiejscową filią w Gliwicach kierował były wicepremier Janusz Steinhoff . - Odszedłem, bo moja wizja filii Akademii w Gliwicach rozmijała się z wizją księdza rektora. O ks. Kryńskim słyszałem różne plotki, ale nie będę ich komentował. Episkopat widocznie ma swoje powody, by wydać o nim taki komunikat - powiedział nam.

Paulini nabierają dystansu

Z początku Kryński miał poparcie Jasnej Góry. Paulini wykładali na uczelni, zasiadali w jej władzach. Ojciec Eustachy Rakoczy (kapelan kombatantów) jest nadal prorektorem ds. studenckich. Ale dwa lata temu paulini wycofali swe poparcie. Mówi jeden z prawników, przez wiele lat reprezentujący interesy Jasnej Góry. - W marcu 2002 r. odbywała się kapituła generalna zakonu. Wybierano nowego generała zakonu, z funkcji przeora ustępował o. Izydor Matuszewski. I w tym gorącym czasie rektor Kryński podsunął mu umowę o współpracy z Akademią Polonijną. Chodziło o zbiory biblioteki jasnogórskiej. Jeden z członków kapituły zorientował się, że umowa dawała Akademii Polonijnej prawo przejęcia biblioteki. Nakazano wówczas Jasnej Górze daleko idącą ostrożność w kontaktach z księdzem Kryńskim.

Kłopoty z ks. Kryńskim ma nie tylko Episkopat, ale także częstochowska firma budowlana Okap. Akademia Polonijna jest jej winna blisko 3 mln zł. Konflikt o niezapłacone faktury trwa dwa lata. M.in. za budowę gmachu Akademii a także remont łazienki w prywatnym domu rektora. łazienka ta kosztowała około 70 tys. zł. Sprawa znalazła finał w sądzie.

Księdza rektora nie ma obecnie w kraju. Nie skomentował więc komunikatu Episkopatu. - Będzie w czwartek - mówi Robert Smoliński, rzecznik Akademii Polonijnej. - Nie rozumiem, dlaczego Kościół miałby brać jakąkolwiek odpowiedzialność za działania księdza rektora, skoro tyle razy podkreślał, że Akademia Polonijna nie jest uczelnia katolicką. Jedynie naucza według wartości chrześcijańskich.
Marek Mamoń, Eliza Kwiatkowska, Częstochowa

Komunikat Biura Prasowego Konferencji Episkopatu Polski
Warszawa, 10.09.2004

W związku z zapytaniami dotyczącymi Akademii Polonijnej w Częstochowie i jej Rektora Ks. Andrzeja Kryńskiego Biuro Prasowe Konferencji Episkopatu Polski podaje do wiadomości:

1. Akademia Polonijna w Częstochowie nie jest uczelnią katolicką w rozumieniu prawa Kościoła katolickiego mimo, że jej rektorem jest duchowny.
2. Ks. Andrzej Kryński przyjął święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa archidiecezji Bertua w Kamerunie, należy więc do duchowieństwa tamtejszej archidiecezji i podlega swojemu biskupowi w Kamerunie.
3. Ks. Andrzej Kryński nie pełni żadnego urzędu kościelnego przekazanego Mu przez prawowitą władzę kościelną w Polsce.

Kościół katolicki w Polsce nie bierze żadnej odpowiedzialności za jakąkolwiek działalność ks. Andrzeja Kryńskiego.

Ks. Józef Kloch
rzecznik KEP

Warszawa, 10.09.2004 r.



Temat: Afera korupcyjna

Sędzia Sławomir B. z Opola został przesłuchany

Sędzia, który został zatrzymany dziś rano przez wrocławską policję to Sławomir B. z Opola. Jest kolejnym arbitrem piłkarskim zamieszanym w wielką aferę korupcyjną.

- Jest podejrzewany o udział w zorganizowanej grupie zajmującej się kupowaniem meczów II ligi - mówi Paweł Petrykowski z biura prasowego dolnośląskiej policji.

Chodzi o grupę kierowaną przez Ryszarda F., pseudonim "Fryzjer". To od jego zatrzymania rozpoczął się kolejny wątek korupcyjnej afery, w sprawie której śledztwo trwa od półtora roku.

Sławomir B. przez cały dzień odpowiadał wczoraj na pytania policjantów w Komendzie Wojewódzkiej we Wrocławiu. Śledczy podejrzewają go o przyjmowanie łapówek za korzystne rozstrzygnięcia drugoligowych meczów. Sędzia miał dostawać od trzech do dwudziestu tysięcy złotych za ustawienie wyniku spotkań.

- Dowody w tej sprawie pochodzą m.in. z materiałów analizowanych od dwóch lat w śledztwie. Wyselekcjonowany materiał na tyle obciąża podejrzanego, że mogliśmy go zatrzymać - mówi Paweł Petrykowski.

Nieoficjalnie wiemy, że Sławomir B. odgrywał niezwykle istotną rolę w piłkarskiej aferze korupcyjnej. Był arbitrem do zadań specjalnych, prowadzącym mecze tak, aby wygrywał zespół, od którego wziął pieniądze. Podejrzenia wobec Sławomira B. dotyczą meczów z lat 2003-2006. Śledztwo dotyczy meczów z udziałem m.in.: Szczakowianki Jaworzno, Zagłębia Lubin, KSZO Ostrowiec i Radomiaka. Podejrzany arbiter jednym zespołom pomagał wywalczyć awans do ekstraklasy, innym ułatwiał utrzymanie się w II lidze.

Nad aferą pracują policjanci z wydziału do walki z korupcją wrocławskiej KWP, współpracując m.in. z opolskim wydziałem ds. przestępczości gospodarczej. Nie zdradzają szczegółów, ale wiadomo na przykład, że analizują szczegółowo nagrania z kolejnych spotkań.

- Wykorzystujemy też pełen wachlarz metod operacyjnych, o których z oczywistych względów nie możemy mówić - tłumaczy Petrykowski. Mogą to być np. obserwacje i podsłuchy.

Planowane są kolejne zatrzymania w tej sprawie. Chodzi o kilkadziesiąt osób: sędziów, obserwatorów i działaczy.

źródło: Gazeta.pl


EDIT: O Berezowskim ciąg dalszy...


Zarzuty udziału w grupie przestępczej zajmującej się "ustawianiem" meczów w I i II lidze piłkarskiej oraz przyjmowanie łapówek w zamian za korzystne dla wręczających rozstrzygnięcia co najmniej dwóch meczów postawiła w czwartek wrocławska prokuratura sędziemu piłkarskiemu Sławomirowi B. z Opola.

Poinformował o tym PAP rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Leszek Karpina. Dodał, że prawdopodobnie w czwartek po południu do sądu trafi wniosek o tymczasowe aresztowanie podejrzanego. Mężczyzna został zatrzymany w środę w związku ze śledztwem w sprawie korupcji w polskiej piłce nożnej.

Prokuratura nie ujawnia jego personaliów. Na podstawie informacji ze źródeł zbliżonych do organów ścigania PAP ustaliła, że chodzi o II-ligowego sędziego piłkarskiego Sławomira B. z Opola. Według policji, wysokość łapówek, które przyjął, była zróżnicowana. Zależały one tego, czy osiągnięty wynik meczu dawał możliwość awansu do I ligi lub czy chronił drużynę przed spadkiem. Według policji, B. miał przyjmować od kilku tysięcy do nawet 20 tys. zł. Sławomir B. sędziował mecze w II lidze m.in. w sezonie 2002/03 i 2003/04. W tym roku Kolegium Sędziów PZPN ukarało go za pomyłkę przy żółtej kartce dla piłkarza Śląska Wrocław w meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała.

Policja i prokuratura we Wrocławiu od ubiegłego roku prowadzą śledztwo w sprawie korupcji w sporcie. W ubiegłym tygodniu zarzuty korupcyjne postawiono dwóm sędziom piłkarskim i działaczowi klubu KSZO Ostrowiec. Zatrzymano też prezesa klubu piłkarskiego Górnik Zabrze Jerzego F. Mężczyzna przyznał się do winy i złożył obszerne wyjaśnienia. Do tej pory najpoważniejsze zarzuty postawiono Ryszardowi F. pseud. "Fryzjer". Prokurator zarzuca mu założenie i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, która działała od 2000 r. Grupa zajmowała się "ustawianiem" meczów w I i II lidze piłki nożnej. W sumie mężczyźnie postawiono ponad kilkadziesiąt szczegółowych zarzutów; wszystkie dotyczą korupcji. Na tym przestępczym procederze F. miał zarobić 420 tys. zł. Według prokuratury, w okresie od 2000 do 2003 roku F. nakłaniał, pośredniczył i wręczał łapówki różnym osobom, w tym sędziom piłkarskim i obserwatorom PZPN. Wpłynął w ten sposób na wyniki ponad 30 meczów w I, II i III lidze piłki nożnej. Po 2003 roku, kiedy to zaczął obowiązywać przepis o korupcji w sporcie, F. brał udział w "ustawieniu" przynajmniej sześciu meczów. Prokuratura nie ujawnia, o jakie kluby zabiegał F. Nieoficjalnie ze źródeł zbliżonych do organów ścigania PAP ustaliła, że chodzi m.in. o Odrę Opole.

Od początku br. zarzuty przyjmowania łapówek i działania w zorganizowanej grupie przestępczej postawiono m.in. dwóm sędziom pierwszoligowym - Andrzejowi F. i Krzysztofowi Z. - oraz działaczowi Marianowi D. Według prokuratury, działali oni w okresie od maja 2004 r. do maja 2005 r. Po ujawnieniu informacji o ich zatrzymaniu i aresztowaniu, Antoni F. i Marian D. zostali zawieszeni w pełnionych funkcjach przez Polski Związek Piłki Nożnej. Zarzut przyjęcia łapówki za "ustawienie" wyniku drugoligowego meczu postawiono też trzem innym sędziom. W sprawie podejrzani są również były piłkarz Piasta Gliwice i członek zarządu tego klubu. We wrocławskim sądzie trwa już proces czterech byłych piłkarzy - dwóch z Polaru Wrocław, jednego z Zagłębia Lubin i jednego ze Śląska Wrocław - oskarżonych o korupcję. Według prokuratury, mieli oni brać udział w tzw. ustawianiu meczów drugoligowych w sezonie 2003/2004.

W sumie w tej sprawie zarzuty postawiono do tej pory ponad 20 osobom, w tym działaczom piłkarskim, sędziom, obserwatorom PZPN i piłkarzom. Po ujawnieniu afery, na polecenie premiera, w Polskim Związku Piłki Nożnej rozpoczęła się kontrola. Prowadzą ją Urząd Kontroli Skarbowej i Ministerstwo Sportu.

źródło: PAP




Temat: [pr] Rozwód z kolejĹĄ.
Trybuna Śląska, 16 kwietnia 2003 r.
za: http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/263506.html

Rozwód z koleją

Prawie dziewięć tysięcy osób korzystających z komunikacji publicznej
czekają od maja większe wydatki. Komunikacyjny Związek Komunalny GOP
nie zamierza honorować wspólnego biletu z koleją (tzw. ATP). Wszystko
wskazuje na to, że od lipca osobne bilety trzeba będzie kupować
również w autobusach a osobne w tramwajach. W dodatku od maja
podrożeją bilety okresowe. - To skandal - oburzają się pasażerowie.

Katarzyna Szpila z Gliwic codziennie dojeżdża do pracy do Katowic. - Z
domu jadę autobusem na dworzec kolejowy, potem pociągiem do Katowic i
dalej znowu autobusem - tłumaczy. - Dzięki biletowi ATP
(autobus-tramwaj-pociąg, przyp. red.) oszczędzam co miesiąc ponad 80
złotych, bo tyle musiałabym zapłacić za dodatkowy bilet miesięczny na
autobus. Teraz będę musiała zacisnąć pasa - podkreśla zdenerwowana
kobieta. W podobnej sytuacji znajdzie się 8,5 tysiąca innych
pasażerów, którzy co miesiąc kupują bilet ATP.

Listek figowy

- ATP to atrapa zintegrowanego systemu komunikacji. To listek figowy,
który mało znaczy - uważa Jerzy Śmiałek, prezes KZK GOP. Wczoraj
przedstawiciele gmin wchodzących w skład KZK GOP przegłosowali uchwałę
mówiącą, że od 1 maja w autobusach i tramwajach bilet ATP nie będzie
honorowany. Prezes Śmiałek zapewnia, że pasażerowie nie będą od razu
traktowani jak gapowicze. - Nie każdy odpowiada za niemądre decyzje
kogoś innego. Będziemy zwracać pasażerom uwagę, że ten bilet nie
obowiązuje - twierdzi Jerzy Śmiałek.

Staną tramwaje?

Zgromadzenie KZK GOP upoważniło wczoraj zarząd do wypowiedzenia umowy
firmie Tramwaje Śląskie. W praktyce oznacza to możliwość wprowadzenia,
podobnie jak przed laty, osobnych biletów do autobusu i tramwaju.

- Znaleźliśmy się pod ścianą. Do końca miesiąca zarząd podejmie
ostateczną decyzję w tej sprawie - zapowiada prezes Śmiałek. - Umowa
ma 2-miesięczny okres wypowiedzenia. To wystarczająco dużo czasu, by
poważnie podejść do sprawy. Jeśli nie będzie porozumienia, 1 lipca
umowa zostanie rozwiązana - dodaje.

Mieczysław Wódz, rzecznik prasowy Tramwajów Śląskich, podkreśla, że
rozwiązanie umowy nie oznacza, że tramwaje przestaną jeździć. - Gdy
staniemy przed faktem dokonanym, mamy różne koncepcje dalszego
funkcjonowania. Pewnie zaczniemy sprzedawać własne bilety, a ich cena
na pewno będzie niższa od dotychczasowej. Jest nam obojętne czy
będziemy dostawać pieniądze od KZK GOP, czy bezpośrednio od gmin.
Skutki zamieszania odczują tylko pasażerowie - podkreśla Mieczysław
Wódz.

Tymczasem prezydenci gmin wchodzących w skład KZK GOP podkreślają, że
nie ma możliwości, by osobno finansowali komunikację tramwajową. - Nie
ma nawet prawnych podstaw do tego - przekonuje Marek Kopel, prezydent
Chorzowa. - W momencie przystąpienia do KZK GOP, gmina pozbywa się
obowiązku organizowania komunikacji zbiorowej - dodaje.

Dostajemy za mało

Władze KZK GOP tłumaczą decyzje malejącą co roku dotacją samorządu
wojewódzkiego do komunikacji w regionie. W tym roku sejmik
wygospodarował na ten cel tylko 8 milionów złotych, rok temu dotacja
była o 12 milionów wyższa.

- Na razie dostaliśmy i tak tylko dwa miliony. W marcu i kwietniu
jeździmy "za darmo" - przekonuje prezes Śmiałek. - Nie przekazaliśmy
kolejnych transzy, bo KZK nie rozliczył się jeszcze z otrzymanych
dwóch milionów - ripostuje Wojciech Zamorski, rzecznik prasowy
Śląskiego Urzędu Marszałkowskiego. - Zgodnie z ustawą o samorządzie
terytorialnym jesteśmy zobligowani do finansowania integracji i
koordynacji systemu komunikacji w regionie. Na te cele dotacja w
wysokości ośmiu milionów złotych jest wystarczająca. Nie możemy
finansować eksploatacji i organizowania transportu - podkreśla
Zamorski.

Gliwice chcą odejść

Tymczasem możliwość wystąpienia Gliwic z KZK GOP zapowiedział wczoraj
prezydent miasta Zygmunt Frankiewicz. Powód to wstrzymanie pod
naciskiem związków zawodowych przetargów na liniach autobusowych
obsługiwanych do tej pory przez Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej
w Katowicach i Sosnowcu. Podobny przetarg w ubiegłym roku odbył się w
Gliwicach.

- PKM-y w Katowicach i Sosnowcu boją się niższych stawek i
zmniejszenia wpływów. KZK GOP musi im płacić więcej za usługi, czyli w
efekcie Gliwice dofinansowują PKM-y w Katowicach i Sosnowcu - uważa
prezydent Frankiewicz.

Rozmowa z Piotrem Uszokiem, prezydentem Katowic:
- Dlaczego cofamy się w rozwoju komunikacji w regionie?
- Ja nie rozważam tego w kategoriach cofania się, tylko pewnego
przesilenia.
- Myśli pan, że zarząd województwa ugnie się pod presją?
- Tu też nie chodzi o to czy zarząd się ugnie, czy nie, tylko o to,
czy da się przekonać. Niby to samo, ale jednak nie do końca.
- Nie miał pan wątpliwości, głosując za upoważnieniem zarządu do
wypowiedzenia umowy Tramwajom Śląskim? To jest upoważnienie. Tylko i
aż.

Kogo obchodzi pasażer?

Komentarz

Roczny budżet KZK GOP wynosi około 360 milionów złotych. 12 milionów,
o które Związek toczy bój z Urzędem Marszałkowskim, to zaledwie trzy
procent tej kwoty. Tymczasem co roku KZK GOP przeznacza kilkanaście
milionów na funkcjonowanie swojego biura i tzw. "pozostałe wydatki".
Tam należałoby szukać brakujących na przewozy pieniędzy. Tymczasem
pasażerowie bezradnie mogą się przyglądać licytacjom "na górze". Miało
być pięknie, a wyszło tak jak zwykle...

Marek Nycz

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 37 rezultatów • 1, 2
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex