biuro Marco

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: biuro Marco




Temat: ### Wielka Majówka - informacje

 [...]


Wracając do "teorii ogona". Każde "zwierze" ma ogon. "Zwierze" z ogonem
popularnie nazywa się "zwierzę". Niektórzy teoretycy ogonologii próbują
forsować nazwę "zwierzem", ale puryści językowi protestują nie wiedzieć
czemu. Budując koncepcję hierarchiczną, z jednej strony mamy mrówkę, której
ogon jest niemal niewidoczny, a z drugiej strony mamy padalca, który wydaje
się być tylko i wyłącznie ogonem. Postawmy pytanie: gdzie ten ogon przyłożyć?
Może być przecież "pądalec", "padąlec" lub po prostu "padalęc". Osobny
problem stanowi frazeologia. Weźmy słowo "blade", które i tak narobiło już
wiele kłopotów:

padalec = blady pądalec v blady padąlec v blady padalęc

ale

padalec = padalec - (d:cz)

Owa aliteracja (d:cz) wydaje się być kluczem do "teorii ogonów".


Piękna teoria ogonowa, w smaku równa nieomal ogonowej zupie. Mlaskając, warto
przypomnieć przeciwstawną teorię Hankla i Bicepsa sugerującą, że żadne
zwierzę na Ziemi nie posiada ogona: to ogon w mniejszym lub większym stopniu
posiadł swoje zwierzę! Według Hankla i Bicepsa ogon stanowi centralną jednostkę
organizmów żywych, wpływając nie tylko na ich rozwój fizyczny ale również na
psychikę, sposób pojmowania otaczającego świata. Jako przykład uczeni
podają lemura, użytego przez nich do badań. W pierwszej fazie, tuż po
dostarczeniu osobnika przez biuro podróży "Madagascar couleur locale" był on,
jako przedstawiciel samców posiadaczem, czy też raczej: był on posiadany przez
dwa ogony
co i odzwieciedlał swym niespożytym temperamentem.
Zaraz po zameldowaniu się w lewym skrzydle laboratorium Hankla i Bicepsa
lemur żywo interesował się wiszącym
na ścienie klatki kalendarzem z roznegleżowanymi lemurzycami, a nawet
językiem migowym ręką wyraził swoje myśli wywołując zgorszenie
starszych wiekiem sprzątaczek i chichot wśród młodszych.
Jego usposobienie zmieniło dopiero doświadczenie Hankla i Bicepsa w wyniku
którego lemur pozostał tylko z jednym ogonem. Od tej pory przesiadywał
osowiały w rogu pomieszczenia nie zwracając na kalendarz najmniejszej uwagi,
zaprzestał też prób porozumienia się z otoczeniem za pomocą języka migowego.
Doświadczenie potwiedziło podejrzenia Hankla i Bicepsa i dzięki niemu
uzyskali pokaźne dotacje państwowe na dalsze badania nad ogonami peletonów,
eksperymentowali sporo z aktorami grającymi ogony (tu wyjaśniam, że grywać
ogony oznacza w środowisku aktorskim  grywanie ról drugorzędnych,
nie dających pola do popisu), przeprowadzili szereg obserwacji nad ludźmi
oganiającymi się od much, komarów, domowych spraw, czy wreszcie małżeńskich
obowiązków. W końcu ogon poróżnił Hankla i Bicepsa. Po rozwodzie z żoną pierwszy
założył Sektę Najwierniejszego Ogona, niech ogon zawsze będzie przy nim.
Drugi przeprowadzał operacje przeszczepiania kości ogonowej kobiet
i ogonów mężczyzn w bardziej widoczne, reprezentacyjne miejsca. Jego wystawy
cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem i to nawet Kościoła katolickiego
(słynna "Encyklika potępiająca ogony Bicepsa w świetle dziennym")
Chętnych do przeszczepów nie brakowało, wręcz przeciwnie:
brakowało wyjątkowo pięknych ogonów, co tylko potwierdzało
wyjątkowość i hegemonię tychże nad posiadanymi przez nie zwierzętami.

Na zakończenie parę reguł Hankla i Bicepsa:

ogon do kwadratu równa się stajnia
ogon do koła odpowiada jednemu kieratowi
dwa ogony równają się samcowi (liczne wyjątki, np. samice
z lisem okręconym wokół szyi)
ogon razy ogon to tak zwane klapsy
antyogon = kochanek żony

Niechaj ogon nigdy nas nie zawiedzie!
marco ;)







Temat: Gwatemalski lider związkowy zamordowany
Gwatemalski lider związkowy zamordowany

Wczesnym rankiem 23 września zamaskowani bandyci zamordowali gwatemalskiego przywódcę związkowego Marca Tulia Ramíreza Portelę, gdy wychodził z domu do pracy. Był on sekretarzem ds. kultury i sportu związku zawodowego SITRABI, który zrzesza robotników firmy Del Monte, zajmującej się produkcją bananów. Jego brat Noé Antonio Ramírez Portela jest sekretarzem generalnym związku.
Zamordowanie Marca Tulia Ramíreza Porteli nastąpiło wskutek zwiększania się antyzwiązkowej przemocy w Gwatemali i bezkarności odpowiedzialnych za to instytucji. W lipcu siedziba SITRABI została przeszukana przez umundurowanych żołnierzy przybyłych w wojskowych samochodach, którzy żądali informacji o funkcjonariuszach i cżłonkach związku. Związek złożył doniesienie o przestępstwie do prokuratury oraz do Jednostki Specjalnej ds. Przestępstw Przeciwko Związkowcom i Dziennikarzom.
Międzynarodowa federacja związkowa IUF, do której należy SITRABI, wezwała rząd gwatemalski do podjęcia pęłnego i otwartego śledztwa w sprawie tego najnowszego mordu na związkowcu. Uruchomiła też na stronie
http://www.iuf.org/cgi-bin/campaigns/show_campaign.cgi?c=309
kampanię pisania e-maili protestacyjnych do prezydenta i przedstawicieli innych władz Gwatemali. Kopie tych e-maili są automiatycznie wysyłane do związku SITRABI.
W przygotowany formularz trzeba wpisać: Your name, czyli Twoje imię (nazwisko), Your email, czyli Twój email, następnie można wpisać Your union/organization, czyli Twój związek/organizacja (ale to nie jest bezwzględnie konieczne), a w polu Country (Kraj) z rozwijanego menu należy wybrać: Poland.
Proponowana przez organizatorów kampanii treść e-maila protestacyjnego jest następująca:

"Do prezydenta Republiki Gwatemali ÓSCARA BERGERA PERDOMA
do wiadomości:
minister administracji Carlos Vielman
rzecznik praw obywatelskich dr Sergio Morales
Prokuratura Generalna - prokurator generalny p. Juan Luís Florido
Gwatemalskie Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka

Panie prezydencie,

Wczesnym rankiem 23 września gwatemalski przywódca związkowy Marco Tulio Ramírez Portela został zamordowany przez zamaskowanych bandytów, gdy wychodził z domu do pracy. Był on sekretarzem ds. kultury i sportu związku zawodowego SITRABI, który zrzesza robotników zajmujących się produkcją bananów. Mord na nim nastąpił wskutek zwiększania się antyzwiązkowej przemocy w Gwatemali i bezkarności odpowiedzialnych za to instytucji. Dlatego przynaglam pana do działania, aby sprawie tego najnowszego mordrestwa przywódcy związkowego zostały poświęcone wszelkie siły i środki niezbędne dla dogłębnego i jawnego śledztwa, aby zapewnić, że sprawcy zostaną szybko postawieni przed obliczem sprawiedliwości. Bezkarności dla tych, którzy mordują związkowców w pańskim kraju, musi zostać położony kres, a międzynarodowa opinia publiczna będzie uważała pański rząd za odpowiedzialny za bezpieczeństwo członków i funkcjonariuszy związków zawodowych.

Szczerze oddany
(podpis)"

Jak widzicie, Towarzysze, proponowana treść e-maila jest znowu przesadnie grzeczna, a co gorsza, wyraża złudne zaufanie i wiarę w burżuazyjną "sprawiedliwość". Ale na szczęście możecie wyciąć ten tekst i wstawić w to miejsce jakiś własny.





Temat: Silnik z U-boota
Witam !

Kol. marco podał ciekawy link w swoim wcześniejszym poście, z którego można wyłuskać wiele ciekawych informacji. Link ten dotyczy m. in. Końcowego Raportu - G / Cześć 26 Departamentu Marynarki Wojennej USA Biura Szefa Operacji Morskich w Waszyngtonie : Sprawozdanie z przesłuchania uratowanych osób z U-604 zatopionego 11.08.1943 i z U-185 zatopionego 24.08.1943, Sekcja B : U-185

Oto fragmenty tego raportu i tłumaczenia [zaznaczone kolorem niebieskim] :

Said to carry about 250 cubic meters (213 tons), or about 60 tons more than the older type IX-C 750-ton U-boats. Consumption at economical speed normally was said to be about 2,5 cubic meters per 24 hours. This was known as "Marschfahrt" (cruising speed) with one Diesel running at 250 RPM and one motor/generator running at 150 RPM with rudder compensation. On a 3 day run with one Diesel, only 5 cubic meters were used at Dead Slow. At "Marschfahrt" as little as 1,7 cubic meters had been consumed in 24 hours.
 
Powiedział[1], że zabierał ze sobą [tankował] około 250 m3 [ok. 213 ton], o około 60 ton więcej niż starszy typ 750-tonowego U-Boota typu IX C [2]. Zużycie [oleju] przy normalnej ekonomicznej prędkości wynosiło ok. około 2,5 m3 na dobę. Ta prędkość była określana w j. niemieckim jako "Marschfahrt" [prędkość marszowa] z włączonym jednym silnikiem Diesla dającym obroty ok. 250 obr./min. i jednym silniku działającym jako generator prądnicy z obrotami równymi ok. 150 obr./min. ze zrównoważonym sterem[3]. Po trzech dniach marszu na jednym Dieslu, zostało zużytych tylko ok. 5 metrów3 oleju napędowego przy małej prędkości . Przy tak małej prędkości marszowej zużywano ok. 1,7 metra3 paliwa na dobę.
 
Tank capacity about 2,000 liters. Crankcase capacity of Diesel engines was about 500 liters. When oil was changed at sea it was pumped overboard if no tank space was available. Oil was separated three or four times weekly.
 
Pojemność zbiornika [4] około 2.000 litrów. Pojemność skrzyni korbowej silników Diesla wynosiła ok. 500 litrów. Kiedy olej został zmieniany [5] na morzu to był wypompowywany za burtę, jeśli żadna przestrzeń zbiornika nie była dostępna. Olej był uzupełniany [sprawdzany stan oleju smarnego ?] trzy albo cztery razy tygodniowo.

Two M.A.N. Diesels, type 42[6], developing about 2500 H.P. each.
Dwa SG MAN typ 42, o mocy 2.500 KM każdy.

Bore and stroke about 60 X 70 cm. R.P.M. at full speed (A.K.), said to be 460 to 470.
Średnica tłoka 60 cm, skok tłoka 70 cm, przy prędkości maksymalnej obroty wynosiły 460 do 470 obr./min.

Dysponując powyższymi danymi odnośnie dobowego zużycia oleju napędowego, mocy maksymalnej SG można pokusić się o przybliżone, szacunkowe wyliczenie pojemności zbiorników rozchodowych paliwa, które można ustalić wg wzoru przybliżonej formuły :
pojemność zbiornika w litrach na 10 h pracy = KM [max] x 2
przyjmując, że typ IX C/40 miał 2 SG [silnik główny] o mocy 2.500 KM każdy to podstawiając te dane do wzoru otrzymamy :
- dla owych 10 h pracy SG dawałoby pojemność równą 10.000 l [10m3], zatem :
- dla 1 h pracy - 1.000 l [1,0 m3]
- dla 24 h pracy - 24.000 l [24m3]
każdy SG miał zapewne swój własny zbiornik rozchodowy, zatem jeden zbiornik posiadałby pojemność równą 12 m3 [obliczoną nie dla 10 h pracy lecz dla 24 h - dla mnie bardziej jest przekonywująca zarówno dobowa pojemność jak i dobowe zużycie], to wg powyższych informacji, że przy prędkości ekonomicznej dla 1 SG i przy dobowym zużyciu podanym wyżej [2,5 m3] jeden zbiornik wystarczałby na ok. 5 dni pracy. Ale w zależności od sytuacji prędkości U-Boota były różne i w czasie albo ucieczki albo ściganiu konwoju te wartości ulegały zasadniczym zmianom - z powyższych szacunkowych wyliczeń dla różnych prędkości można wysnuć wniosek, iż jeden zbiornik rozchodowy paliwa mógł wystarczać na ok. 2 - 3 doby pracy.

 
Uwagi :
1. Chodzi o nieustalonego z nazwiska członka załogi U-boota U-185 [prawdopodobnie z obsady maszynowni] uratowanego po zatopieniu okrętu i przesłuchiwanego przez Amerykanów,
2. U-Boot U-185 był typem IX C/40 i posiadał większą pojemność zbiorników na paliwo niż typ IX C,
3. Przy różnych obrotach śruby lewej i prawej okręt ze sterem ustawionym w pozycji "0" schodzi z wyznaczonego kursu; aby temu zapobiec ster wychylano o pewną wartość na PB lub LB [w zależności od większych lub mniejszych obrotów śruby prawej lub lewej] aby zapobiec schodzeniu z kursu [znos lub dryfowanie]; różnica obrotów śruby lewej i prawej wynikała zapewne z faktu, iż jeden z SG w czasie swojej pracy był sprzęgnięty z zespołem silnikowo-prądnicowym w przedziale silników elektrycznych i aby służył jako generator do ładowania baterii akumulatorów,
4. Mowa o oleju smarnym w misie olejowej SG,
5. Prawdopodobnie chodzi o fakt wymiany przepracowanego oleju smarnego na nowy,
6. Prawidłowo powinno być : 2 SG 9 cylindrowe czterosuwowe typu M9V 40/46 z turbosprężarką napędzaną turbiną gazową.



Temat: Scenki

Kiedy czuję, że dziś kicha będzie xD
Jak zawsze

Udało się. Ale dzisiaj szło jak po grudzie...

Rozdział XVII
Marek wszedł do domu.
- Jesteś kochanie... Cieszę się, że jednak zdecydowałeś się przyjechać - od progu powitał go głos Pauliny. Po chwili jego oczom ukazała się jej postać.
- Marco, mówiłam... - popatrzył na nią tępym wzrokiem. - Marek, co się stało?
- Tata nie żyje - wyjąkał. Ciągle nie mógł w to uwierzyć. Znowu był małym, bezbronnym chłopcem. Teraz nie było już tego, który, co prawda, był wobec niego surowy i wymagający, ale mimo to zawsze go wspierał.
- Jak to? A co z mamą?
- Zawiozłem ją do domu. Dostała jakieś środki uspokajające, a teraz śpi.
- Marek, powiedz, że...
- Że żartuję, tak? - Marek patrzył na nią z niedowierzaniem. - Czy ja wyglądam jakbym żartował?! Paulina - delikatnie wziął ją za ręce - wydaje mi się, że w tej sytuacji powinniśmy przesunąć termin ślubu.
- Nie mówisz tego poważnie, prawda? - na twarzy Pauliny malowało się zdziwienie. - Przecież... przecież zostało tylko kilka dni. Goście... pomyślałeś o nich? Wiesz, co oni powiedzą? Zresztą - musimy teraz zastanowić się, co ze stypą. Zaprosić gości. Uzgodnić wystrój sali.
A myślałem, że już niczym mnie zaskoczysz, oczy Marka robiły się coraz bardziej okrągłe. Nie poznawał Pauliny. Znali się tyle lat, wydawało mu się, że jest miłością jego życia, a tymczasem z każdym dniem stawała się mu coraz bardziej obca.
- Najlepiej zamów żółte kwiaty z różowymi wstążeczkami - wyszedł trzaskając drzwiami. Nie miał ochoty dłużej przebywać z nią pod jednym dachem. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Zdecydował się pojechać do firmy. Liczył, że czeka go tam dużo pracy, że będzie miał czym zająć głowę. Że pozwoli mu to nie myślec. Poza tym była tam Ula. Tak bardzo chciał być teraz blisko niej. Jej obecność uspokajała go. Nie musiała nic mówić - wystarczyło, że po prostu była. Tak bardzo tego potrzebował...
Wpadł do biura. Widok pustego biurka Uli niemile go zaskoczył. Pewnie poszła do bufetu. Odetchnę chwilę i pójdę jej poszukać.
Wszedł do gabinetu. Jego uwagę przykuła leżąca na biurku kartka. Kartka pokryta dobrze znanym mu pismem. Pismem Uli. Ucieszył się. Liczył na kilka miłych słów.

Rozumiem. Pomogę Ci i zniknę z Twojego życia. Bądź szczęśliwy. Z nią. Myślałam, że masz więcej honoru. Że jesteś inny.
(brzyd)Ula
PS. To, na czym Ci zależy, znajdziesz w teczce.

Z każdą sekundą jego serce zwalniało rytm, oddech słabł, a oczy przysłaniała ciemność*. Trzęsącymi się dłońmi otworzył teczkę. Jej zawartość wysunęła się na blat biurka. Nie potrafił uwierzyć w to, co zobaczył. Kiedy ona to zrobiła? Jak jej się chciało w ogóle... W dłoni ściskał dwa raporty - prawdziwy i sfałszowany. A więc jednak... ten raport jest idealny. Dokładnie taki, jakiego nam trzeba. Ostrożnym ruchem wsunął papier do niszczarki...
Omiótł teczkę wzrokiem. Dostrzegł w niej coś jeszcze. Czy ona zupełnie oszalała? Weksle... Od nich wszystko się zaczęło. I na nich skończyło. Mimochodem sięgnął po szklaneczkę trunku. Jedyne, co mu zostało... Poczuł łzy w oczach. Dlaczego?
Narastająca w nim rozpacz kierowała jego ręką - złapał stojące tuż przy nim zdjęcie i cisnął je na podłogę. Ramka zmieniła się w drobny mak. Podobnie jak związek tych, których przedstawiało umieszczone w niej zdjęcie. Z całą mocą dotarło do niego, że uczucie, które ich połączyło, już dawno wygasło. Że jego serce coraz bardziej kieruje się w stronę innej kobiety...
- Co się dzieje? - do gabinetu weszła Violetta.
- Viola... Kiedy nauczysz się pukać? To nie jest trudne - zaciskasz palce w pięść i delikatnie uderzasz w drzwi.
- Marek... Myślałam, że coś się stało. Ten huk...
- A to nic. Tylko ramka spadła. No wiesz, przeciąg...
Violetta wyszła. Zamaszystym ruchem podniósł szklankę do ust. List Uli spadł na podłogę odsłaniając to, czego Marek wcześniej nie zauważył. Skąd ja znam to pismo? Sebastian... Jak on mógł?!
Komórka Uli nie odpowiadała. Z trudem napisał krótką wiadomość. W końcu będzie musiała włączyć telefon.
W ciągu kilku godzin jego życie straciło blask. Nie wiedział, co robić. Leżał na kanapie i płakał...

*Nie. Nie jestem zadowolona z tego zdania. W ogóle z opowiadania. Ale z tego zdania w szczególności.



Temat: ladem do Chin
W Murgab byl ponoc internet, ale obecnie nie dziala. Mozna za to bez problemu zadzwonic z poczty do Polski. Jedna minuta kosztuje 2.5TJS.

Ale kiedy szukam poczty (a jest kolo biura OVIR-u) to nikt nie wie, gdzie ona jest. Zreszta o cokolwiek sie pytam, to ludzie choc tu mieszkaja cale zycie niczego nie wiedza. Nie ma nazw ulic ani zadnych numerow.

Rankiem nastepnego dnia udajemy sie na droge, aby zlapac jakiegos stopa do Karakol (dalej na polnoc). Czekamy dosyc dlugo, jednak nic nie jedzie.
Dowiadujemy sie, ze musimy zamowic samochod, bo stopa zadnego nie bedzie. Zreszta w 3 osoby nie jest to prosta sprawa, a jak na razie mamy ten sam cel i nie chcemy sie rozlaczac.

Po godzinie decydujemy sie isc w strone bazaru. Po drodze spotykamy mlodego faceta (strazaka), ktory ma sprawnego UAZ-a i gotowy jest nas zawiesc do Karakol (29$, 150 km, okolo 4h). W ogole nie zada pieniedzy z gory na benzyne, sam je wyklada !!!.

Pozniej dowiaduje sie, ze z bazaru jest marszrutka za jedyne 50TJD, ale trzeba dlugo czekac az sie zapelni.
Jest tez i do Osz (Kirgizja) i kosztuje 65TJS.

Auto sprawuje sie bez zarzutu, wspina sie szybko na przelecz Aqbaytal (4655 m), skad roztacza sie wspanialy widok. Daleko na szczycie kierowca dostrzega owce Marco Polo, jednak znika ona juz po chwili. Przy drodze pelno swistakow i o dziwo wcale nie uciekaja.

A kiedy zjezdzamy z przeleczy lapiemy gume. A wiec za wczesnie sie cieszylismy, ze wszystko idzie tak sprawnie. Postoj nie trwa dlugo i mozemy jechac dalej. Po drodze zatrzymujemy sie jeszcze na pastwisku aby napic sie herbaty i ayranu.

Tuz przed Karakol jest check point i dokumenty sa sprawdzane az 2 razy (kierowcy rowniez). Nikt sie nie czepie do mojej rejestracji - mam tylka ta z Dushanbe.

Karakol (Kara Kul) to wioska polozona nad jeziorem o tej samej nazwie (3914 m). Zamieszkana jest wylacznie przez Kirgizow - 780 osob. Robi wrazenie bardzo ubogiej i jak twierdza mieszkancy, nic tu poza wiatrem nie ma. Tylko 2 miesiace w roku jest cieplo.
Wszystko przywozi sie z Osz lub z Murgab. Niestety we wsi walaja sie trupy aut, kontenery po benzynie i mnostwo innego zelazstwa.
Rok temu wybudowano tu 2 studnie, dzieki temu mieszkancy maja teraz dostep do swiezej wody.

Bez problemu znajdujemy kwatere (Homestay) zaraz na pocztku wsi. Kwatera rowniez nalezy do organizacji Meta, ceny sa wiec takie same jak w Murgab, jednak warunki duzo gorsze. Decydujemy sie tu zanocowac za 5$/os. na szczescie jest banja i wieczorem mozemy sie porzadnie wymyc.
Wioska pozbawiona jest pradu, byl w czasie ZSRR.

Jezioro mieni sie roznymi odcieniami zieleni i turkusu a zima zamarza, mimo ze jest to slona woda.
Zwiedzamy wioske, rozmawiamy z mieszkancami i zagladamy do szkoly - jest w oplakanym stanie. Wszyscy bardzo chetnie pozuja do zdjec, tylko niektore kobiety, widzac aparat uciekaja lub zaslaniaja twarz.

Nastepnego dnia chcemy udac sie przez gory w kierunku zachodnim do wioski Savnov. Prosimy naszego gospodarza, aby rozejrzal sie za jakims transportem. Wieczorem przyprowadza nam kierowce ciezarowki a negocjacje trwaja chyba ponad godzine. W koncu dogadujemy sie:
200 km (+200 spowrotem) za 159$. Jednak ja place tylko czesc - 27$, bowiem z Savnov nie wroce juz do Karakol. Moi znajomi jada do Osz a ja dalej na zachod przez gory i potem do Khorog. Umawiamy sie na nastepny dzien na godzine 8 rano.



Temat: La venganza (Zemsta)
V. Madryt. czasy nowożytne.

Marco wrócił zrezygnowany i do domu. Rzucił rzeczy na ziemię i usiadł w fotelu, niedaleko łóżka Clare. Popatrzył na nią z troską i jak zwykł to czynić, uchwycił jej dłoń w swoje dłonie.
- Jak ona się ma? – zapytał zbolały, wciąż spoglądając na siostrę, która nie dawała najmniejszego nawet znaku życia.
- Marco, gdzie byłeś, nie zauważyłem jak wszedłeś. Margaret niepokoiła się o Ciebie, i ja musze przyznać, ze też. – rzekł zajęty czymś Alejandro.
- Co Cię obchodzi gdzie byłem?? – odgryzł się mężczyzna. A Margaret niech nie udaje takiej zmartwionej, dobrze wiemy o co jej chodzi…
Marco w tym momencie próbował przypomnieć sobie gdzie się podziewał.
Bo tak naprawdę Marco wychodząc z biura miał pewien plan. Jego nogi miały kroczyć przed siebie, lecz niestety niebezpiecznie zbaczały w stronę parkowego cmentarza. Lato miało się już ku końcowi. Późnym popołudniem, na ulicach niebyło zbyt wielu ludzi, co jakiś czas jedynie Marco mijał jakieś nieznajome twarze. Delikatnie próbował otworzyć furtkę, jednak ona jak zwykle skrzypiała. Nienawidził tego. Od razu skierował się w stronę znajomego mu grobu. Carmen. Jak mówił „najpiękniejsza kobieta świata” żadna nie mogła dorównać Jej urodą. Dla Marca była ideałem. Szkoda tylko, ze tak szybko i tak młodo odeszła z tego świata. Miała zaledwie 23 lata. Była trochę nieporadna, zagubiona, zawsze z głową w chmurach. Ale bardzo ją kochał. Dla niego była całym światem.
Marco przysiadł na ławeczce, przychodził tutaj dość często, jak tylko miał chwilę, albo po prostu pomyśleć. I teraz tego potrzebował. Nie obchodziło go zbytnio, ze przyszedł z niczym. Bo dla nich nie było to ważne. Nigdy nic nie potrzebowali, ważne, że mieli siebie. Marco nie płakał, nie potrafił wiedział, że ona by tego nie chciała. Westchnął tylko głęboko, i poprawił kwiaty, leżące w wazonie.
Była najbliższą mu osobą. Carmen była żona marca. Jak się poznali? Nawet Marco tego nie pamiętał, mu było. Pojawiła się znikąd, i jako pierwsza zakręciła światem tego zatwardziałego singla. Jak to zrobiła, tego nie wie nikt. Jednak dotartej pory dla wszystkich była czarodziejką, kochali ją wszyscy. Toteż śmierć tej uroczej istoty była dla wszystkich wielką tragedią. A największą dla samego Marca. Wpadł w szał, nie mógł uwierzyć, na pogrzeb także nie poszedł, on ciągle miał nadzieje, że jego ukochana mała żona wróci. Od tego czasu minął rok, a on wciąż wierzył.
Mężczyzna oparł głowę o rękę, i tak przez chwilę spoglądał na grób. Uśmiechnął się do żony, po czym zamknął oczy i pogrążył się w refleksjach.
- Przepraszam Marco, racja nie powinno mnie to interesować, ale zwyczajnie boję się o Ciebie.
Mężczyzna powrócił do rzeczywistości i spojrzał na kuzyna. Po czym wstał i położył mu dłoń na ramieniu.
- Wierzę. Ja nie mogę jedynie znieść tej niepewności, naprawdę już nie wiem co robić. – rzekł przeczesując włosy, po czym głośno westchnął. – Nie wiedziałem, ze ten atak będzie tak okropny, nie miałem pojęcia, ze to koniec.
Alejandro spojrzał wstrząśnięty na kuzyna.
- Nawet nie wolno Ci tak myśleć, a tym bardziej wypowiadać tego głośno. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Nie można tak kusić losu…
- Ale taka jest prawda. Nie ma już nadziei. Widzisz ją? Od kilku tygodni męczyły ją te ataki, a my nic nie mogliśmy zrobić, a teraz leży tu nieprzytomna… Jesteśmy bezsilni.
Westchnął opadając bezwiednie na fotel.
- Wiesz Marco. Nadzieja nigdy nie umiera, a jeżeli już, to jako ostatnia…
- Brednie – skwitował.
Alejandro zrezygnował. Podszedł jedynie do kredensu i nalał kuzynowi czegoś mocniejszego. Marco bez słowa przyjął to wdzięcznością. Akurat tego mu było teraz potrzeba. Musiał odreagować. Nie należał do osób, które piją, jednak od czasu do czasu zwłaszcza w trudnych dla niego momentach, zdarzało mu się zajrzeć do kieliszka. Wziął porządnego łyka i westchnął.
- Wiesz… Zastanawia mnie tylko fakt, kto się tak na nas mści??
- Nie rozumiem. – odparł Alejandro, który teraz patrzył w przestrzeń. Jego wzrok skierowany był na, już jesienny, krajobraz za oknem. Jednak on go nie widział.
- Nie rozumiesz?? Czy tonie przypadek.
- Mów jaśniej –rzekł zniecierpliwiony.
- Czy ty tego nie widzisz?? Osoby, które kochamy najbardziej, giną w niezrozumiałych dla nas okolicznościach. Czy to nie wygląda na…
- Zemstę?? – dokończył Alejandro, głośno przełykając ślinę.
- Zemsta – powtórzył ze śmiechem Marco – tego właśnie słowa szukałem.
- Ale za co??- spytał coraz bardziej zniecierpliwiony i widać było, ze już lekko wystraszony mężczyzna.
- Za co, za co?? Nie mam pojęcia. – obruszył się Marco. – To są jedynie założenia. Wiesz dużo myślałem siedząc przy Carmen, i próbowałem to jakoś złożyć w całość.
- Nam też grozi niebezpieczeństwo – zapytał śmiertelnie poważny Alejandro.
- Cholerny tchórz. Jakie niebezpieczeństwo?? Tobie wystarczy rzucić hasło: zemsta. A już najchętniej nie wychodziłbyś z domu.
- Nie… - próbował zaprotestować, jednak Marco ciągnął dalej.
- Ależ tak mój drogi. Gdyby nam coś groziło, zapewniam Cię że już dawno by nas dopadła. Jak już mówiłem, ale powtórzę jeszcze raz, bo najwidoczniej nie dotarło to do tej Twojej pustej głowy. To są: jedynie przypuszczenia.
Alejandro nie skomentował, a i Marco nie ustepował.
- Doszedłem jedynie do tego drogą dedukcji…
- Seryjny morderca?? – zapytał z głupią miną Alejandro.
- Nie bądź głupszy niż jesteś… pomyśl logicznie, gdyby był seryjny, nie zabijałby jedynie osób z naszej rodziny, naszych najbliższych. Dziwna śmierć Gustava, niewyjaśniona mojej żony, twoja matka i do tego wszystkiego jeszcze Simon. I teraz Clare. Oni nie zginęli sami, nie mogli, ktoś im pomógł…
Pamiętasz bal bożonarodzeniowy w zeszłym roku??
- Tego nie da się zapomnieć.
- Zginęła twoja matka… - tutaj zrobił pauzę.
- Została uduszona. – odrzekł z bólem serca Alejandro.
- Dokładnie. Przypadek? Ciotka o ile dobrze pamiętam chciał mi coś powiedzieć…
- Sądzisz, ze wiedziała coś czego nie powinna??
- Może wszyscy wiedzieli, lub co gorsza posiadali coś, czego nie mieli, coś co nie miało ujrzeć światła dziennego – zakończył Marco, pozostawiając siebie i kuzyna z głową pełna wątpliwości. dnia Nie 1:37, 27 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy



Temat: La venganza (Zemsta)
IV. Madryt. Czasy nowożytne.

W tym samym czasie przed Marciem stanął wielki szklany budynek. Mężczyzna spojrzał na samą górę, jakby zastanawiając się co ma zrobić. Po chwili westchnął głęboko i ruszył przed siebie. Wbiegając po schodach usłyszał za sobą.
- Marco. Gdzie się podziewałeś cały tydzień. W firmie już się zdążyli za Tobą stęsknić– zaśmiał się ktoś szelmowsko. Marco zignorował te docinki, zwyczajnie skwitował to milczeniem, jak zawsze. Wszedł do budynku, tam powitał go jak zawsze radosny portier. - Witam Pana, panie Marco. Jak miło, ze prezes do nas zawitał. – rzekł z szerokim uśmiechem, podając mu klucze, do biura. - Dziękuje Luis. – uśmiechnął się. Luis był jedną z nielicznych osób, do których Marco miał zaufanie. – Jak zawsze można na Ciebie liczyć. Pytał ktoś o mnie?
- Oj by ich wszystkich wymienić dzień by nie starczył, panie Marco. Ale panienka Margaret czeka – powiedział ochroniarz. - Margaret? Jeszcze jej tu brakowało. – rzekł zrezygnowany. – No ale cóż. Stokrotne dzięki, w razie czego wiesz gdzie mnie szukał.- dorzucił jeszcze z uśmiechem i skierował się ku schodom.
Ledwo co zdążył wejść jego oczom ukazała się zgrabna sylwetka Margaret.
- Kochanie, co ty tu robisz? –próbował silić się na uprzejmość, gdy tylko zaprosił ją do biura, jednak niezbyt mu to wychodziło, więc w ramach przeprosin pocałował ją w policzek na przywitanie.
- Jak to co? Martwię się o Ciebie, o wszystko. Nie mam Tobą już żadnego kontaktu. – odpowiedziała zasmucona. - Przepraszam, ale ja naprawdę nie mam teraz czasu. ledwo co przyszedłem, nawet nie zdążyłem nic zjeść. Bo nawet i na to czasu brak. Mam mnóstwo roboty, o ile nie zadzwoni telefon z wiadomościami to chciałbym to skończyć, jeśli pozwolisz. – spojrzał na nią pytająco.
- Marco… poświęć mi chociaż chwilę, to naprawdę niewiele. Nie wiem, może czegoś potrzebujesz? - Nie dziękuję, moja droga, naprawdę wszystkiego mam pod dostatkiem.
- Doprawdy? Wydaje mi się, ze jednak czegoś ci brakuje. – podeszła do niego chcąc go przytulić, jednak odtrącił ją zirytowany. - Nie mam teraz czasu na głupstwa Margaret.
- Głupstwa?? Marco! – krzyknęła na niego urażona, tak, ze nie sposób było się nie obrócić w jej stronę. Dla Ciebie to są głupstwa?? Dlaczego mnie odtrącasz?? – zapytała patrząc mu prosto w oczy.
- Nie odtrącam. – odpowiedział, wbijając wzrok w podłogę. Nie?? Co ty sobie ostatnio wyobrażasz? Naprawdę przestało mnie to bawić. - rzekła Margaret, siadając wyraźnie obrażona na miejscu prezesa. - Bawić? Ja naprawdę nie widzę tutaj nic zabawnego - skwitował. - Zejdź! - dodał wyraźnie ostrzegawczym tonem, dając jej do zrozumienia, ze nie żartuje.
- Jesteś śmieszny! - stwierdziła jednak posłusznie zwolniła miejsce.
- Doprawdy? Nie mniej niż ty, moja droga. - rzekł z lekką irytacją siadając wygodnie w swoim fotelu. Wyciągnął z paczki papierosa, po czym rzucił ją na biurko.
- Nie mniej niż ty. Tak… A teraz proszę Cię, bądź łaskawa i wyjdź.
- Wyrzucasz mnie - prychnęła oburzona, po czym wlepiła w niego pytający wzrok.
- Nie wyrzucam. Ja Cię tylko uprzejmie proszę żebyś wyszło.
- Dobrze. Skoro chcesz. - westchnęła. -Chcę. Margaret z miną cierpiętnika, położyła uszy po sobie i zaczęła szykować się do wyjścia. W drzwiach jednak przystanęła. - Teraz chcesz być sam, innym razem przy Clare, a kiedy w końcu znajdziesz odrobinę czasu dla mnie? - spytała zrezygnowana. - To ty zarządzasz moim czasem. Sprawdź sobie – odparł, nie mogąc już powstrzymać się od sarkazmu. Dawno przestał. - Skoro tak, to teraz. – ucięła krótko.
- Teraz to ja mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Zapewne Clare… - Zgadłaś. - „Clare” pomyślał, uśmiechając się, imię siostry zawsze wpływało na niego kojąco.
- Clare, Clare, Clare. Znowu. Zawsze tylko ona. Ja już przestałam się liczyć. – mówiąc to zaśmiała się z irytacją. - Nie przestałaś - odpowiedział jej tym samym. – Ale wiesz… Takich jak ty, mogę mieć na pęczki. Clare natomiast jest jedna. I naprawdę nie chce jej stracić. Wybacz, ale jestem już . Nie mogę spać, cały czas tylko myślę o tym, by dała jakiś najmniejszy znak życia. Alejandro wychodzi z siebie, żeby doprowadzić ją do porządku, a ja nawet nie umiem mu pokazać, jak bardzo jestem z niego dumny. - rzekł z żalem, po chwili jednak podszedł do niej i położył dłoń na jej policzku. – Zrozum. Nie chcę przeżywać, znów tego samego. Czy to takie trudne.
- Wcale nietrudne. – powiedziała uśmiechając się z goryczą, nie spojrzała mu jednak w oczy a jedynie uchwyciła jego dłoń. - Nie rozumiem tylko jednego… Dlaczego stałeś się taki okrutny ostatnimi czasy?
- Ostatnio? – powtórzył, poczym umilkł na chwilę jak gdyby zastanawiał się nad czymś. – Zawsze Margaret, zawsze. – Skończył, po czym puścił jej dłoń i ucałował w czoło. Zabrał swoje rzeczy po czym rzekł na odchodnym delikatnie się uśmiechając – Nie martw się, ja wrócę.
Dokończył zostawiając ja samą z bladym uśmiechem. Marco wyszedł firmy, zaczął kierować swoje kroki przed siebie. Tak naprawdę nawet on sam nie wiedział dokąd zmierza… dnia Nie 1:39, 27 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz



Temat: To uczucie sprawi ból ,ale czy przetrwa??
Po bardzo długiej przerwie naszła mnie chęć i pomysł i o to jest Cd. Przepraszam za taką długą przerwę ,ale nie miałam pomysłu. Nie wiem kiedy pojawi się kolejna część ,mam nadzieje ,że szybko. Zapraszam do czytania ,liczę na dużo komci.

||.........5........||

2 Tygodnie później

Seely wszedł do jej gabinetu ,ale nikogo nie zastał ,rozejrzał się po pomieszczeniu ,a jego uwagę przyciągnęła biała koperta z napisem Dla Bootha. Na początku nic nie wskazywało ,że treść listu okaże się śmiertelnym strzałem w jego serce ,zaczął czytać

Hej Booth ,gdy będziesz czytać ten list to znaczy ,że mnie już tu nie będzie. Przepraszam Cię za to co właśnie robię. Wiec ,że jesteś dla mnie kimś naprawdę ważnym dlatego musimy się rozstać. Piszę ten list z ogromnym smutkiem i żalem moje oczy ciągle błyszczą się od łez ,właśnie zostawiam wszystko i znikam bez pożegnalnego uścisku. Żegnam i przepraszam

Twoja Bones

Seely skończył czytać list jego twarz straciła swój wdzięk ,w Momocie stracił wszystko wyglądał jak człowiek bez niczego ,bez uczuć ,bez serca i bez kogoś mu bliskiego ,stał jak zahipnotyzowany i patrzył w kartkę papieru ,było na niej parę łez jego partnerki po chwili jego łza spłynęła po policzku i kapnęła na list zostawiając ślad na łzie Temperance.

-Temperance co ty robisz –powiedział ze łzami w oczach
Po chwili się otrząsnął ,schował list do kieszeni spodni i wybiegł z Instytutu
-A temu co się stało –zapytała się Cam
-Nie wiem –odpowiedziała Angela
-Zadzwońcie do niego –dodał Hodgins
-to dobry pomysł
Cam próbowała dodzwonić cię do Seelyego ,ale nic ,nie odbierał ,a po piątej próbie dodzwonienia się wyłączył telefon.

Booth wbiegł do gmachu FBI i ruszył do swojego biura. Zaczął szukać loty zarejestrowane na Temperance Brennan ,ale nic z tego ,nie ma. Wyjął drugi telefon i zadzwonił do kumpla z FBI
-Hej stary co u ciebie
-Nic dobrego Marco
-Co się stało
Seely nie odpowiedział na to pytanie
-Znajdź mi czy zarejestrowano jakiś lot na Temperance Brennan lub Joy Kent ,nie ważne czy prywatny ,czy rządowy ,czy zwykły lub tajny sprawdź to jak najszybciej.
-ok. ,zadzwonię Ci za dwie minuty

Seely Booth siedział wstrząśnięty w swoim gabinecie. Jego ręce trzęsły się jak galaretka ,a twarz wyglądała jak by wszystkie emocje gdzieś się ulotniły ,Booth wyglądał jak wrak człowieka. Cały gmach mówił o jego wejściu tutaj i zdenerwowaniu ,ale nikt nie wiedział o co chodzi.
Po chwili zadzwonił telefon to był Marco
-Jest prywatny lot na Joy Kent
-Na jakim lotnisku
-W Waszyngtonie terminal 28 to terminal prywatny
-Dzięki

Seely wyłączył telefon i wybiegł z FBI rozrzucając przy tym parę świstków papierów.
Po chwili był na lotnisku wjechał czarnym chevroletem na prywatny pas i wybiegł z niego jego oczą ukazała się jego partnerka wyglądała tak jak on blada ,zmartwiona ,okropnie smutna.
-Temperance –wykrzyczał
Kobieta nagle się zatrzymała nie mogła w to uwierzyć czyżby to on. Ostrożnie się odwróciła zobaczyła jego ,swojego rycerza w śniącej zbroi FBI ,który biegł w jej stronę
-Booth –powiedziała cicho ,a samotna łza spłynęła po jej bladym i zimnym policzku.
Bootch objął ją i otarł łzę swoim kciukiem
-Temperance co ty robisz?
-Booth zostaw mnie musze wyjechać
-Co ty mówisz
-Zapomnij o mnie Seely
Agentowi zaczęły szklić się oczy ,a po chwili i jemy zaczęły spływać łzy smutku ,wszyscy którzy przygotowywali samolot do lotu stali i nie mogli uwierzyć ,nie wiedzieli o co chodzi. Ona płacze on też. Oboje wyglądają jak by właśnie tracili wszystko
-Jak ma o tobie zapomnieć Brennan co się dzieje ,powiedz mi –powiedział przez łzy Seely
-Booth od tamtej sprawy w kopalni zaczęłam dostawać pogróżki
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś
-Ja już się raz z nimi spotkałam w Gwatemali ,tam również znaleźliśmy ciała i narkotyki ,ale w jaskini. Dostawałam pogróżki ,ale je lekceważyłam ,przychodziły kolejne pisali w nich ,że pożałuje tego co robię ,ale ja dalej pracowałam po miesiącu wróciła do hotelu
Temp zaczęła bardziej płakać
-Co się stało?
-Znalazłam moich towarzyszy ,przyjaciół martwych oni i ich zabili Booth
-Temeprance ja nie wiedziałem
-I dlatego muszę to wszystko zostawić ,nie przeżyła bym kolejnej utraty wszystkiego co kocham ,Hodgins ,Angela ,Zach ,Cam i ty Seely
-Nie musi być tak jak przedtem ,poradzimy sobie Temp
-Nie Booth nie wież jak to jest stracić wszystko
-Owszem wiem
-Nie Seely
-Mama mnie zostawiła ,ojciec bił ,brat mnie zostawił ,Rebecka również do tego zabrała mi Parkera ,a teraz ty mnie zostawiasz ,tracę wszystko Temperance
-Booth możesz się spotykać z Parkerem widujesz się z bratem ,a gdyby oni zabili Angele ciebie ,nie mogła bym was już zobaczyć nie pogodziła bym się z tym ,że to przeze mnie.
-Dobrze Temperance nie wiem jak to jest stracić wszystko ,ale teraz tracę serce ,jesteś dla mnie sercem Temperance ,a człowiek bez niego nie może żyć ,właśnie umieram Bones. Moje serce bije tylko ,gdy jesteś blisko ,gdy się uśmiechasz ,gdy widzę twoje piękne szafirowe oczy one bije tylko ,gdy widzi ciebie ,jesteś sensem mojego życia proszę nie zostawiaj mnie .Bones słyszysz proszę nie rób tego.
Kobieta stała oniemiała. Czy ta prawda co On powiedział ,czy Ona jest la niego wszystkim ,czy to prawda.
-Seely
-Nie zostawiaj mnie ,proszę
-Booth robię to dla twojego dobra ,wiesz jak mi jest ciężko Cię zostawić. Byłeś ,jesteś i będziesz dla mnie jedyną osobą do której czuje coś takiego czego nie mogę określić ,nie potrafię tego zrozumieć z antropologicznego punktu widzenia.
-Miłość Bones ,to jest to ,ale ona nie jest taka jak inne ,jest wyjątkowa ,jest tak silna i wytrzymała uwierz przetrwa wszystko. Nigdy na widok kogoś moje ciało tak nie reagowała
-Nawet na Rebecke
-Nawet na nią
-Uwierz moje uczucie przetrwa ,nigdy o tobie nie zapomnę
-Ja też Seely
-Jeżeli wszystko się ułoży obiecaj mi ,że wrócisz
-Obiecuję
-Ja zawsze będę na ciebie czekał ,jeżeli nie mogę być teraz z tobą poczekam ,poczekam chodźby całe życie ,wierzę ,że wrócisz
-Żegnaj
-Kocham Cię
-Ja ciebie też
Temperance Brennan ,a raczej Joy Kennt weszła do samolotu ,cały czas jej smutne i zmęczone oczy patrzyły na Niego ,na osobę ,którą kocha. Tak to prawda kochała go. Booth był jedyną osobą do której czuła miłość.
Seely Booth stał obok swojego auta ,a jego oczy były zwrócone na samolot ,który wzbił się w powietrze ,nagle osunął się ,usiadł na ziemi opierając się plecami o chevroleta ,ukrył twarz w dłoniach i nie mógł uwierzyć w to co właśnie się stało. On ją stracił ,stracił wszystko ,stracił sens życia ,ale nie miał zamiaru umierać wierzył ,że Ona wróci



Temat: [24-01-2009] Ekstremalne poszukiwanie pracy
Gdy gospodarka stacza się na samo dno, niektórzy bezrobotni decydują się na partyzanckie metody.

W ciężkich czasach nie wystarczą już desperackie pomysły. Teraz trzeba sięgać po środki ostateczne. Z pewnością pogląd ten podziela specjalista z dziedziny bankowości inwestycyjnej, Joshua Persky. Po redukcji etatów w banku inwestycyjnym Houlihan Lokey, Persky znalazł się na lodzie i spędził 11 miesięcy na poszukiwaniu nowej pracy. Spotykał się z kadrowymi, rozsyłał swoje cv pocztą elektroniczną, szukał pomocy u rodziny, znajomych i kolegów ze studiów, a nawet zastanawiał się nad przeprowadzką do Nebraski. Gdy pojawiła się groźba utraty rodzinnego mieszkania na Manhattanie, Persky postanowił ruszyć na nowojorskie ulice. Założył najlepszy garnitur na specjalne okazje i zaczął rozdawać swoje podania dyrektorom z Park Avenue – jednocześnie dźwigając na barkach ogromną dwustronną planszę z napisem „Doświadczony absolwent MIT szuka pracodawcy”. Media szybko zainteresowały się jego historią i w ciągu trzech dni Persky został okrzyknięty „nową twarzą amerykańskiej gospodarki”.

* Na zdjęciach: Ekstremalne poszukiwanie pracy
* Na zdjęciach: Zasoby dla emerytów poszukujących pracy
* Na zdjęciach: Jak należy szukać pracy
* Na zdjęciach: Po czym poznać dobrego headhuntera
* Na zdjęciach: Sfałszowane kariery
* Na zdjęciach: Jak zrujnować swoją karierę

Persky doczekał się swoich naśladowców. Niektórzy z nich przenieśli jego pomysł na nowy poziom. W ubiegłym miesiącu, Javier Pujals, bezrobotny agent obrotu nieruchomościami, stanął przed giełdą towarową w Chicago, a do garnituru przyczepił plakat z napisem „Zapłacę za rozmowę kwalifikacyjną” i nazwą swojej nowej witryny www.buyaninterview.com.

Kupowanie rozmów kwalifikacyjnych może wydawać się ekstremalnym posunięciem, jednak jak mówi Pujals, „To po prostu kwestia popytu i podaży”. Tak wiele osób szuka obecnie pracy, a dyrektorzy nie lubią przeprowadzać rozmów wstępnych. Muszą wtedy wszystko zaplanować, znaleźć czas i stworzyć przyjazną atmosferę. Już po trzech minutach wiadomo, czy taka rozmowa ma sens, a osoba prowadząca rekrutację i tak musi spędzić z kandydatem całe 20 minut. Po dwóch dniach od wyjścia na ulicę, Pujals miał już ponad tysiąc gości na swojej stronie internetowej. Po miesiącu, pomysłowy bezrobotny może już wybrać jedną z czterech najciekawszych ofert, lecz musi jeszcze zapłacić za jedną rozmowę kwalifikacyjną.

Nie wszystkie próby zaimponowania niekonwencjonalnym strojem były równie udane. Aktorka Sean Young wkroczyła kiedyś do studia Warner Brothers ubrana w uszyty domowym sposobem kostium Catwoman, chcąc w ten sposób zarezerwować dla siebie rolę w filmie „Batman Returns” z 1992 roku. Reżyser Tim Burton nie potrafił ukryć zdumienia, a do filmu zaangażował Michelle Pfeiffer.

Skuteczne lub nie - kreatywne zabiegi stosowane podczas ubiegania się o pracę nie są niczym nowym. Kilka lat temu dyrektor generalny Buzznet Inc., Tyler Goldman, a wówczas prawnik z Palo Alto, usłyszał, że Leigh Steinberg zamierza przyjąć nowych pracowników do swojej kancelarii świadczącej usługi dla branży sportowej. Po kilkunastu bezskutecznych rozmowach kwalifikacyjnych, Goldman starannie przygotował swoje kolejne podanie, a jego dostarczenie zlecił człowiekowi śpiewającemu piosenkę „Take Me Out to the Ball Game” w przebraniu ptaka (kostium kurczaka nie był dostępny). Steinberg nie otrzymał jednak koperty z podaniem. Jego sekretarka natychmiast wyrzuciła z biura śpiewającego natręta.

Z perspektywy czasu Goldman mówi: „Dobrze, że tak się stało. To chyba nie był najszczęśliwszy pomysł”. Goldman mimo wszystko dostał pracę i mógł reprezentować sportowców, takich jak Steve Young, Manny Ramirez i Troy Aikman.

Niedawno firma rekrutacyjna The Creative Group opublikowała raport na temat niesamowitych pomysłów na zainteresowanie sobą potencjalnego pracodawcy. Do najdziwniejszych anegdot opowiedzianych przez dyrektorów firm należy historia o pewnym człowieku, który „wykorzystał biurowiec na drugiej stronie ulicy do umieszczenia ogromnej planszy z informacją o swoich kwalifikacjach”. Inny bezrobotny postanowił „porozklejać swoje zdjęcia w garażu, w którym parkował pewien dyrektor”. Jeszcze inna kandydatka „zleciła nadruk swojego nazwiska na piłeczkach golfowych, które trafiły do rąk menedżerów prowadzących rekrutację”.

Jednak kreatywne podejście nie zawsze jest mile widziane. 52 procent dyrektorów firm marketingowych uważa takie próby za „nieprofesjonalne”, zaś 34% uznaje je za „właściwe, pod warunkiem, że forma nie odwraca uwagi od przekazywanych informacji”.

- Kiedyś ludzie umieszczali swoje nazwisko na pudełku od pizzy, zlecali jego wypisanie na niebie pilotom samolotów lub byli gotowi do rozmowy kwalifikacyjnej nawet na ulicy. Teraz to już nie wystarcza - mówi Harvey Marco, Chief Creative Officer w agencji reklamowej J. Walter Thompson. - Podobnie jak we wszystkich innych dziedzinach, ludzie przywykli do takich pomysłów i przestali zwracać na nie uwagę.

Więc co obecnie ma siłę przebicia? - Na pewno nie człowiek przebrany za kurczaka - mówi Marco. - Przekaz musi być wyraźny i zrozumiały. Wymaga opakowania, które pokaże nasz sposób myślenia.

Jay Katsir kilka lat temu postąpił zgodnie z tą zasadą. Jako bezrobotny absolwent college’u, Katsir wraz z kilkoma innymi kandydatami ubiegał się o możliwość wystąpienia z krótkim skeczem przed otwierającym uroczystość wręczenia dyplomów przemówieniem Jona Stewarta, gospodarza TheDaily Show. Katsir wygrał casting i podczas akademii wygłosił zabawny monolog na temat swoich obaw związanych z opuszczeniem college’u: „Czy wybrałem właściwą specjalizację? Chyba tak, ale po co ten kaftan bezpieczeństwa?” W dalszej części skeczu Katsir zauważył, że większość jego kolegów z roku postanowiło pracować dla „banków, rynków finansowych, domów maklerskich i giełd". - Nie chciałem być taki jak oni - kontynuował Katsir zwracając się bezpośrednio do honorowego mówcy. - Właściwie, to nadal nic nie wiadomo na temat mojej przyszłej pracy, prawda panie Stewart?

Dzięki swemu występowi Katsir otrzymał etat scenarzysty w debiutującym wtedy programie The Colbert Report. We wrześniu ubiegłego roku Jay Katsir zdobył nagrodę Emmy 2008 za najlepszy tekst komediowy.
Nicole Perlroth



Temat: O polskich shiploverach
poniższe dywagacje o błędach nie dotyczą oczywiście szanownych dyskutantów z niniejszego wątku - tak tylko mi się przypomniało, że ten problem "leży mi (nieustająco) na wątrobie"...

co prawda zbaczam z zasadniczego tematu wątku, ale sprawa pomierzania statków to w ogóle "temat rzeka" i "do dyskusji"... (i ciekawy - mniemam...)

zwłaszcza wobec nieścisłości, jakie się często zdarzają w źródłach drukowanych
(co z tego, że głównie w tych "nie poważanych" przez "wykwalifikowanych / zaawansowanych shiploverów" oraz nautologów, "statkowych" historyków i archiwistów...)

może to i są źródła "mało poważne" i "zaawansowanych shiploverów" nie powinny obchodzić, ale myślę, że stanowią jednak duży problem...

i nie wiem jak z tym walczyć...

(a "przydałoby się"... z tym że - przez lata - próbowałem przy różnych okazjach, jednak okazuje się to być "syzyfową pracą", próżnym trudem i "grochem o ścianę"...)

w końcu te "zwykłe" źródła są często pierwszym (dla wielu jedyym dostępnym przez dłuższy czas) kontaktem z jakąkolwiek wiedzą morską czy "statkową"... - massmedia... "morskie strony" w gazetach codziennych wydawanych w Gdańsku czy Szczecinie... roją się od kardynalnych błędów... i właśnie u POCZĄTKUJĄCYCH shiploverów utrwalają niewłaściwe nawyki nomenklaturowe, błędną (fałszywą), marnej jakości wiedzę...

swoją drogą marzę o sytuacji, w której będę mógł sie w tekście o tematyce morskiej (o portach, stoczniach, statkach) opublikowanym w gazecie lokalnej w Szczecinie czy Gdańsku czegoś (nowego, czego wcześniej nie wiedziałem) dowiedzieć, zamiast (z "konieczności" wymuszonej poziomem merytorycznym tekstu) się denerwować...

przykre jest to, że w różnych firmach i instytucjach MORSKICH jest w tym względzie bardzo dużo beztroski (nie przywiązywania uwagi do poprawności merytorycznej informacji, które się rozprzestrzenia) lub niekompetencji (ignorancji w sprawach morskich u osób zatrudnionych w firmach branży morskiej)...

oczywiście nie usprawiedliwiam dziennikarzy, ale chodzi mi o to, że... czego można się spodziewać po dziennikarzach, skoro źródła branżowe same szerzą totalne bzdury / wprowadzają dezinformację?...

przykład sprzed kilku dni...

komórka p.o. rzecznika prasowego (dziś to się nazywa PR) portu Gdynia rozesłała do mediów załączony poniżej komunikat prasowy, w którym występują takie fragmenty:

"...mierzący 290 metrów długości i posiadający wyporność 113 000 ton Crown Princess..."

"Emerald Princess o wyporności ponad 113 tysięcy ton"

skoro się "czepiam", to chyba czytający ten post (nawet bez znajomości tych konkretnych statków) domyślają się, że podane liczby to wielkości tonażu pojemnościowego brutto tych dużych statków pasażerskich, a nie - jak błędnie podano - wyporności...

wczoraj dotarła do mnie oferta warszawskiego (no coż.. to sporo tłumaczy... w każdym razie są chociaż _częściowo_ "rozgrzeszeni" - port, we wspomnianym wyżej przypadku - na takie rozgrzeszenie liczyć nie może...) biura turystycznego Marco Polo Travel SPECJALIZUJĄCEGO się w reprezentowaniu w Polsce armatorów statków wycieczkowych oraz w marketingu i sprzedaży biletów na takie statki...

była tam informacja dotycząca statku Ocean Dream:

"Wyporność 35,000 ton"

- ten sam problem, co w tekście Portu Gdynia...

ale nie tylko u nas się to zdarza...

zdarza się to nawet "najlepszym"... (o bogatych tradycjach morskich)...

mam wydrukowaną na eleganckim papierze firmowym Cunard'a informację dla mediów (press release) Cunard'a z okresu na krótko przed "premierą" Queen Mary 2 - tam też popełniono błąd polegający na określeniu WYPORNOŚCIĄ wielkości w rzeczywistości mówiącej o pojemności brutto statku (GT - niemianowanego (będącego czystą liczbą) "tonażu pojemnościowego" brutto...)

jak z tym walczyć ??? ! ....

czy dać sobie spokój ("a niech się szerzy ignorancja w sprawach morskich...")

Koniec sezonu wycieczkowego w gdyńskim porcie

(ZMPG SA) 2008-10-04

25. września zakończył się, trwający od 1. maja, sezon wycieczkowy w gdyńskim porcie. W bieżącym roku miało miejsce 89 zawinięć, prawie tyle samo, co rok wcześniej. Na uwagę zasługuje jednak fakt, iż ilość pasażerów, którzy na tych statkach przybyli do Gdyni wyniosła ponad 123 tysiące, w porównaniu do 89 tysięcy w roku ubiegłym. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest coraz częstsze pojawianie się wielkich jednostek, zdolnych zabierać na pokład ponad tysiąc pasażerów. Pod tym względem Gdynia jest zdecydowanym liderem wśród polskich portów morskich.

Ogółem, w 2008 roku, w ramach 88 zawinięć do portu zawinęło 30 różnych wycieczkowców, pływających pod 13 banderami - w tym tak egzotycznymi jak St. Vincent lub Antyle Holenderskie. Najczęstszym gościem był Empress, który zawitał do Gdyni aż 18 razy, a największym - mierzący 290 metrów długości i posiadający wyporność 113 000 ton Crown Princess, który za każdym razem przywoził do Gdyni ponad 3000 pasażerów.

Wraz z końcem tego sezonu, rozpoczyna się oczekiwanie na następny, który zapowiada się jeszcze bardziej ekscytująco. Ma się on rozpocząć 3. maja 2009, od zawinięcia pływającej pod banderą Wysp Bahama Mona Lisy. Już w tym momencie, zgłoszonych do zawinięcia do gdyńskiego portu są 94 jednostki, czyli więcej niż miało to miejsce w obecnym, niedawno zamkniętym sezonie. Pojawić się mają między innymi następni giganci: mierzący ponad 290 metrów MSC Orchestra i Emerald Princess o wyporności ponad 113 tysięcy ton. Nawet na sezon 2010 poczyniono już około 50 wstępnych zgłoszeń, co niewątpliwie świadczy o rosnącej popularności Gdyni, jako celu lub przystanka na wycieczkowych trasach świata.

- - - - -

można sobie pisać ("na Berdyczów...")... niektórzy próbują...
http://shiplovers.pl/viewforum.php?f=13
ale to nic nie daje, bo ci odpowiedzialni za mnóstwo błędów w "mediach ogólnych" w materiałach o tematyce morskiej (a są to często dziennikarze w ramach danej redakcji "wyspecjalizowani" w tej tematyce) najwyraźniej nie odczuwają potrzeby samodoskonalenia... i do takich źródeł jak to - nie docierają... a jak dotrą, to nie biorą sobie uwag do serca...



Temat: Transmisja z PRZYSTANKU WOODSTOCK na ONET.PL zapraszam
Tegoroczny program WOOD. jest bogaty i jest okazja wielu znakomitych ludzi POIZNAC ...SZKODZ ZE MNIE TAM NIE MA .Napewno z Leszkiem Balcerowiczem chetnie bym podyuskutował o ekonomii )

Program koncertów – duża scena

Piątek, 1 sierpnia 2008 r.

• 15:00 - DAAB (Polska, Warszawa)
• 16:20 - PANTEON ROCOCO (Meksyk)
• 17:40 - LIPALI (Gdańsk/Bytom)
• 19:20 - TRIBE AFTER TRIBE (Republika Południowej Afryki)
• 20:40 - ŚWIETLIKI (Polska, Kraków)
• 22:00 - LAO CHE (Polska, Płock)
• 23:20 - KREATOR (Niemcy)
• 01:00 - KARBIDO (Polska, Wrocław)

Sobota, 2 sierpnia 2008 r.

• 16:00 - THEE FLANDERS (Niemcy)
• 17:00 - GOOD VIBE STYLA (Włochy)
• 18:20 - CINKUSI (Chorwacja)
• 19:40 - MTM i 7 Tenorów z maestro WIESŁAWEM OCHMANEM – piosenki Jana Kiepury
• 20:20 - MĘSKA MUZYKA (Polska, Warszawa)
• 21:40 - ANURADHA PAL (Indie)
• 23:00 - VADER (Polska, Olsztyn)
• 00:20 - CLOSTERKELLER (Polska, Warszawa)

Niedziela, 3 sierpnia 2008 r.

• 18:00 - LAUREAT ZŁOTEGO BĄCZKA - ACID DRINKERS
• 19:30 - CLAWFINGER (Szwecja)
• 21:30 - THE STRANGLERS (Wielka Brytania)

Scena Folkowa

Piątek, 1 sierpnia 2008 r.

• 16:45 - Żywiołak
• 17:30 - Ahimsa
• 18:15 - Rajlender
• 19:00 - Drymba Da Dzyga
• 20:00 - Puste Biuro
• 20:45 - Rzepczyno Folk Band
• 21:30 - Kapela Pieczarków
• 22:15 - Polkaholix

Sobota, 2 sierpnia 2008 r.

• 16:45 - The Folk Band
• 17:30 - Laureat OTV i Fabryki Zespołów - Radio Bagdad
• 18:15 - Pietuchy
• 19:00 - Atmasfera
• 20:00 - Ratatam
• 20:45 - Carrantuohill & Bagiński
• 21:45 - Witek Łukaszewski Project

Akademia Sztuk Przepięknych

DUŻY NAMIOT

Czwartek, 31 lipca
10:00 – Jacek Żakowski
12:00 – Tomasz Raczek
14:00 – Manuela Gretkowska
16:00 – Spotkanie z Teatrem Karbido
18:00 – Indie "Klejnot Orientu" – H. E. Mr. C. M. Bhandari, Ambasador Indii - "Indyjska Kultura i Cywilizacja"
20:00 – Mirosław Pęczak

Piątek, 1 sierpnia
10:00 – Indie "Klejnot Orientu" – Anuradha Pal – wykład o tabli i kobiecie w muzyce indyjskiej
11:00 – Jan Tomaszewski
13:00 – Kamil Durczok
15:00 – START DUŻEJ SCENY

Sobota, 2 sierpnia
10:00 – Wiesław Ochman
11:00 – Indie "Klejnot Orientu" – Anuradha Pal, warsztat gry na tabli
12:00 – Kesang Yangkyi Takla
14:00 – prof. Leszek Balcerowicz
16:00 – START DUŻEJ SCENY

Niedziela, 3 sierpnia
09:00 – Indie "Klejnot Orientu" – Dr. Balendu Prakash - Ajurweda i jej skuteczność dzisiaj
10:00 – Indie "Klejnot Orientu" – Aleksandra Michalska & Alicja Kaczorek - Taniec w Indiach - ze świątyń na wielką scenę
12:00 – Indie "Klejnot Orientu" – Dr.Ishwar V.Basavaddi - Hatha joga
13:30 – Indie "Klejnot Orientu" – Dr. P.R. Ramesh - Ajurweda: medycyna starożytnych Indii
15:00 – Edward Miszczak
18:00 – START DUŻEJ SCENY

Piątek, 1 sierpnia
08:00 – Warsztaty bajkoczytania i recytacji, "Rytmy z odzysku"
09:00 – Warsztat plastyczny Dariusza Milińskiego
11:00 – Warsztat gry na harmonijce ustnej – Bartosz "Boruta" Łęczycki
13:00 – Muzyczno-gitarowy wykład Leszka Cichońskiego
14:00 – Warsztat muzyczny Leszka Cichońskiego – próba zespołu
15:00 – START DUŻEJ SCENY
17:00 – Festiwal Filmowy FILMOWA GÓRA
21:00 – Indie "Klejnot Orientu" - kino indyjskie

Sobota, 2 sierpnia
08:00 – Warsztaty bajkoczytania i recytacji, "Rytmy z odzysku"
10:00 – Muzyczno-gitarowy wykład Leszka Cichońskiego
11:00 – Warsztat muzyczny Leszka Cichońskiego – próba zespołu
12:00 – Warsztat gry na harmonijce ustnej – Bartosz "Boruta" Łęczycki
14:00 – Przygotowanie parady Glinoludów
15:00 – START DUŻEJ SCENY
17:00 – Start Parady Glinoludów
18:00 – Festiwal Filmowy FILMOWA GÓRA
20:00 – Pokaz filmu animowanego "Uwolnić słonia" (tyt. oryginalny: "Free Jimmy")
22:00 – Indie „Klejnot Orientu” - kino Indyjskie
01:30 – Klasyka nocą (start projektu po zakończeniu koncertu na dużej scenie)

Niedziela, 3 sierpnia
14:00 – Muzyczno-gitarowy wykład Leszka Cichońskiego
15:00 – Warsztat muzyczny Leszka Cichońskiego – próba zespołu
18:00 – START DUŻEJ SCENY

ASP – festiwal "Filmowa góra"

Festiwal Filmowy Kino Niezależne FILMOWA GÓRA jest jedynym w Polsce otwartym festiwalem sieciowym. W dziewięciu europejskich miastach - Tarnowie, Edynburgu, Glasgow, Berlinie, Białej Cerkwi, Kostrzynie, Bielsko-Białej, Zgorzelcu oraz Zielonej Górze, gdzie znajduje się Scena Macierzysta - darmowe pokazy festiwalowe zaczynają się i kończą wraz z wakacjami.

Dzień 2 (1 sierpnia)
Start: godz. 17:00
Prezentacje formacji A'yoy
Prowadzący – Władysław Sikora
Tytuł prezentacji – Humor, satyra i nie tylko
Projekcje filmów
Zamknięci w celuloidzie – 78 minut
Baśń o ludziach stąd – 83 minuty
Robin Hood (czwarta strzała) – 53 minuty

Dzień 3 (2 sierpnia)
Start: godz. 18:00
Retrospekcja Polskiego Kina Niezależnego – 03:59 godzin
Prowadzący – Mateusz Rakowicz
Projekcje filmów
Latarnik – Mateusz Rakowicz - 12 minut
Klinika – Tomasz Wolski - 30 minut
Szpiler - Łukasz Kozak - 49 minut
Generacja CKOD – Piotr Szczepański - 58 minut
Złodzieje rowerów – Marco P - 33 minut
Fikcyjne pulpety - 41 minut
Zasada Talionu - Konrad Daniel, Paweł Kaczmarek - 16 minut




Temat: #plan audycji - 20.11.2001

Dobry wieczór.
 Dziś reporterka pirackiej stacji radiowej "Podsufitka" została oddelegowana
na
zgrupowanie php i ma przeprowadzić wywiad, aby ustalić: a) z kim się żegna
Anna
pa, pa, dlaczego twierdzi, że ciągle się rozbiera - ile w końcu ciuchów można
mieć na sobie?! a o ubieraniu się nie pisała...  dlaczego nie przylatuje na
sabaty i czy już wie, że Okręgowe Koło Czarownic Średnio Wprawnych wylało ją
przedwczoraj za niepłacenie składek; b) z którego lasu można wywołać
wilczysko
- Costner ostatnio nie ma z kim tańczyć; c) ile wypił pewien Fred, zanim
trafił
na pewnego jeża; d) czy macierzanka rośnie na sawannie, czy też może piaski
sawanny przysypały macierzankę i jak jej z tym - pytanie zadał Ogrodnik Spod
Grójca; e) skąd wiadomo, jakiego koloru są oczy malutkiej, skoro jest
malutka;
f) czy elki wszędzie chodzą kolejno i dlaczego w tej, a nie odwrotnej,
kolejności; g) dlaczego Tomaszek ma kawałek kozy w nicku i który to jest
kawałek; h) jak często Marta Jermaczek składa Tomaszkowi oficjalne wizyty i
czy
może ma coś do powiedzenia w kwestii tej kozy; i) czyim 234 przyjacielem jest
przyjaciel; j) czy Halina sypia z Symfoniuszem ; k) czy przyjaciel ze
Smuteriuszem również i od kiedy; l) ile jest w końcu a_r - ów, jakiej płci i
czy jest to liczba stała - pytanie nadeszło z Sekretariatu Prezesa Partii
Zwolenników Wdrażania Programu Polityki Prorodzinnej; ł) czy wuemka stuka w
klawiaturę kierownicą i czy grała w "Kobiecie zza Lady"; m) ile Tenger
dostaje
emerytury i dlaczego tak dużo; n) w co nie wierzy niedowiarek - brat Żuczek
chętnie go nawróci; o) czy aspasia pisze z Miletu i ile tam wynosi abonament
za
stałe łącze - pytanie zadał Tales; ó) gdzie podrzuciła swoje jaja kukułka
Magdy
Gryszko - pytanie nadesłał Hodowca Gołębi z Rzeszowa; p) czy jeremy znajduje
się stale pod szczególnym wpływem eukaliptusa - pytają zaniepokojone ubytkiem
używki Misie Koala i czy działa w Stowarzyszeniu Ochrony Kangurów;  q) czy
van
nie wolałaby być Viper'em; r) czy Bogdan mieszka z A.L. - ami i jak się
nazywa
to nieuleczalne schorzenie, którym się pozarażali; s) kiedy się Darek natnie
z
prawej strony i przy jakiej głębokości nacięcia zaczyna być widać Jacka
Kostkę
- pytają Chirurdzy Samoucy ze Środy Śląskiej; ś) czy guliwer przebywa
aktualnie
wśród olbrzymów, czy wśród liliputów - Przedsiębiorstwo MINIBUT z Sanoka
szuka
rynku zbytu; t) czy Magdalena zna aktualny cennik paśników dla saren -
leśnicy
w Zachodniopomorskiem są tym żywo zainteresowani; u) czy marco pamiętał, żeby
zaszczepić Nero na wściekliznę i czy wie, skąd wróciła Hrabina - biuro
podróży
z Ełku chce zorganizować wycieczkę "Śladami Hrabiny W Weekend"; w) z którego
muzeum Jarek podpieprzył miecz do rozcięcia swego wierszowego węzła i jaki
odczynnik paruje z kuwety odpowiedzialnej za powstanie sonetów - to jest
pomysł
na nowy rodzaj wdechowych środków odurzających - pytanie przekazało
Zrzeszenie
Hodowców Trawy, Zaraz Koło Wiaduktu Na Woli - boją się konkurencji; x) czy
związki Włodka z bajkowymi bohaterkami polegają tylko na udzielaniu
korepetycji
z matematyki - Krasnoludki grożą vendettą; y) jaką średnicę ma moonstone -
może
możnaby go oprawić w srebro - pytanie od Podkrakowskiego Samozwańczego
Mistrza
Oprawy Meteorytów O Średnicy Przekraczającej Dwa Metry; z) dlaczego Grażyna
nie
przysyła swych wierszy, czyli przygania garnkowi, a nie smoli - pytanie od
Starszego Cechu Kotlarzy Z Pabianic; ż) czy ELMO jeździ na Big Bird'dzie
- pytanie zadał Rektor Wydziału Genetycznej Modyfikacji Strusi W Olsztynie;
ź) co asasello dostał w zamian za duszę i jak długa jest na to coś gwarancja.

Wyjątki z wywiadu i odpowiedzi na pytania będzie można usłyszeć w
dzisiejszej audycji, która rozpocznie się zaraz po opróżnieniu drugiej
butelki
wina przez wspomniana reporterkę i po zlikwidowaniu problemów technicznych
związanych z zagłuszaniem naszej stacji przez pastora Borowika.*

* redakcja nie ponosi odpowiedzialności za skojarzenia słuchaczy. Wszelkie
podobieństwo postaci i pomówień do postaci i pomówień jest wynikiem
niezrównoważenia psychicznego redakcji, stwierdzonego przez Okręgowy Oddział
Specjalistów W Dziedzinie Wyważania I Równoważenia W Bździnie Wielkiej
(opinia
numer 416, dostępna jest w formie nagranego komunikatu pod numerem
0 700 997 997. Numer opinii, której chcą Państwo wysłuchać, należy wybrać
tonowo, po usłyszeniu słów "nie ma takiego numeru".
Opłata za min. połączenia 4,22 + VAT).

Zapraszamy P.T. Słuchaczy do wspólnego odkrywania tajemnic poetyckich i nie
tylko. Opłaty za abonament radiowy, w dowolnej walucie wymienialnej lub
ekwiwalencie alkoholowym, proszę wnosić w sekretariacie, na piątym szczeblu
drabinki, w godzinach dowolnych (z tym, że w nocy nie tupiemy, Drodzy
Państwo,
żeby nie zakłócać a) transmisji lub też b) snu reporterki).

 Z rozmaitymi wyrazami
 redakcja


Absolutne! :-))))
Wiele razy powtarzam he he!
Michał





Temat: Indie @ Nepal (temat Mrowki)
06.11.2003. CZW,
W pierwszym dniu nic sie specjalnego nie dzialo, wiec oto dzien drugi:

2) 13.10.2003 (Poniedzialek)
Na lotnisku czeka cala chmara ludzi z wywieszkami z nazwiaksmi ludzi na ktorych czekaja, czuje sie jak na cat-walk Bez problemu odnajdujemy tabliczke z napisem SHOESTRING, wita nas mlody Hindus (Majang), nasz opiekun podczas indyjskiej czesci wycieczki. Poznajemy nareszcie uczestnikow wycieczki: Cindy + Chiel, Karina + Marco , Margaret + Fritz no i my. Grupa wydaje sie sympatyczna, latwo nawiazujemy kontakt. W zamieszaniu poznajemy tez kilka osob z innej wycieczki, z tego samego biura, ale oni sa na 29-dniowej wycieczce, my mamy tylko 20 dni, ale podobna trase. Jestesmy na miejscu o swicie, jest chlodno, trzeba zalozyc polary. Nie zatrzymujemy sie w Delhi, ale od razu wsiadamy do busa i udajemy sie do Jaipur (260 km od Delhi). Jestesmy zmeczeni.. po drodze zatrzymujemy sie na sniadanie w calkiem przyzwoitym motelu – restauracji, przezornie jemy w ogrodzie jakies tosty, ostrzezeni przed problemami zoladkowymi wciaz mamy pewne obawy co do tutejszej kuchni. Po 6-godzinnej podrozy w busie (+ podroz z D do A-damu + lot z przesiadka) docieramy wyczerpani do Jaipur. Pomimo zmeczenia wszyscy z ciekawoscia wygladamy przez okna busa, bo to co dzieje sie na zewnatrz robi na nas olbrzymie wrazenie! Odnosimy wrazenie, jakbysmy znalezli sie w innym czasie, gdzies w Sredniowieczu!
Ulice przepelnione nie tylko ludzmi, rykszami, roznego rodzaju furmankami z zaprzezonymi wielbladami, sloniami, oslami, poobijanymi samochodami, rowerami ale rozniez wszelakiego rodzaju zwierzyna od swietych krow poczynajac, przez kury i psy, kozy i obrzydliwych swiniakach gmerajacych w stosach smieci skonczywszy. Zapach goraca zmieszanego ze stechlizna gnijacych odpadkow, uryna i odchodami oraz zapachy curry i indyjskich potraw przygotowywanych na zewnatrz w warunkach nie znajacych higieny. Jazda w miescie pojazdem zmotoryzowanym wymaga nie lada umiejetnosci, poza tym ze ruch jest lewostronny to nie obowiazuja zadne zasady oprocz – kto pierwszy ten lepszy. W Indiach prawo jazdy otrzymuje sie po tescie wykluczajacym daltonizm, nie ma lekcji, kursow, skomplikowanych egzaminow. Stad tez ruch w miescie sprawia wrazenie totalnego chaosu i tylko tamtejszym kierowcom znana jest technika bezkolizyjnej jazdy, no i te wszechobecne nieustajace klaksony! Stwierdzilismy, ze latwiej by im bylo miec wlaczony klakson i naciskac go tylko wtedy kiedy nie trzeba W busie czujemy sie bezpiecznie, zza szyby ogladamy osaczajacych nas kalekich zebrakow, brudne bose dzieci powtarzajace w kolko “money, money”, handlarzy probujacych sprzedac wszystko co sie da..
Docieramy do guest-house’u Jaipur Inn. Wyglada przyzwoicie, w lobby czeka na nas cala druzyna tragarzy i wlasciciel domu serdecznie nas witajac. Jako jedyni z grupy dostajemy pokoj bez balkonu, ale cieply prysznic to wszystko o czym marzymy. Pokoj jest niewielki, z dwuosobowym duzym lozkiem, tv i lazienka z czystymi recznikami i klimatyzacja. Jest ciepla woda! I nie ma zadnych niechcianych insektow tudziez zwierzatek, w oknach zainstalowane moskitiery, na drzwiach dodatkowe klodki, do ktorych tylko my mamy klucze, chociaz wlasciciel zapewnia nas, ze nie ma zadnych obaw przed kradzieza, ze ufa swojemu personelowi. My tez dajemy im kredyt zaufania i nie zakladamy klodek. Na dole jest cos w rodzaju biblioteki i internet, ktory dziala kiedy chce. Po odswiezeniu sie spotykamy sie z reszta grupy i opiekunem wycieczki, ktory ma nam opowiedziec o miescie i miejscach wartych zobaczenia, dostajemy tez mapy miasta. Osobiscie mam obawy przed wyjsciem poza mury hotelu, sama nie wiem czego sie spodziewac w takim tlumie! Na szczescie reszta grupy przekonuje mnie, ze nic nam nie grozi i razem z Cindy i Chielem wychodzimy “poczuc miasto”. Mieszkamy niedaleko od centrum wiec nie bierzemy rykszy ani tuk-tuka (ryksza zmotoryzowana). Spacer jest bardzo trudny, bo praktycznie nie ma chodnikow, a jesli gdzie niegdzie sa, to calkowicie zajete przez ulicznych handlarzy i kucharzy, ewentualnie przez ludzi ucinajacych sobie drzemke (w takim halasie?). Musimy wiec bardzo uwazac na kazdym kroku zeby nie byc potraconym przez zmotoryzowana mase i nagabujacych na kazdym kroku Hindusow, tudziez zeby nie wdepnac w jakas niespodzianke (typu krowie lajno), ktorych jest tam bez liku. Podobno to Varanasi jest najbardziej chaotycznym i zatloczonym miastem, wg mnie jednak Jaipur przerasta Varanasi pod tym wzgledem.
Chodzimy ulicami i trudno nam zawiesic wzrok na czymkolwiek dluzej niz kilka sekund, wszystko jest w takim ruchu, tyle sie dookola dzieje. Dostrzegamy jednak stado malp baraszkujacych po dachach niskich budynkow. A propos budynkow – trudno je nazwac domami, bo sprawiaja wrazenie prowizorycznych barakow zbudowanych wbrew zasadom budowlanym, wydaje sie, ze za chwile wszystko sie rozsypie, trudno sobie wyobrazic, ze na pietrach mieszkaja ludzie. W dorodze do Jaipur mijalismy jednak obozowiska, cos w rodzaju namiotow.. Cale miasto jest w kolorze rozowym, stad jego potoczna nazwa Pink City, iles wiekow temu przemalowano wszystko na rozowo na powitanie jakiegos dostojnego goscia, nie pamietam o kogo chodzilo, ale pewnie ktoregos z maharadzy. Domyslam sie, ze kolor co jakis czas jest odnawiany, bo deszcze monsunowe zjadaja farbe.
Przypadkiem wchodzimy w zaulek, ktory – jak nam sie wydaje – prowadzi do jakiejs swiatyni. Zatrzymuje nas dwojka mezczyzn przepuszczajac tylko kobiety, panowie zostaja za drzwiami, a my wchodzimy i znajdujemy sie w ... dziedzincu szkoly zenskiej. Nie wiem czy akurat byla przerwa, czy dzieciaki nas zobaczyly podczas lekcji, ale zaczely krzyczec, wymachiwac do nas, chyba bylysmy nia lada atrakcja.
Dosc trudno bylo nam znalezc jakies miejsce aby cos zjesc, a nie chcielismy korzystac z ulicznych “rarytasow”, nie widzielismy tez zadnych bialasow, ktorych mozna by zapytac. Rykszarze chetni byli do obwozenia nas jedynie po sklepach, od ktorych dostaja prowizje za kazdego nagonionego turyste. W koncu jednak znalezlismy dosc przyzwoita restauracje i zasmakowalismy tamtejszych dan, na razie zadnych problemow zoladkowych.
W drodze powrotnej do hotelu decydujemy sie wziasc ryksze, bo w koncu sie gubimy i nie wiemy jak trafic z powrotem. Po drodze kolejny szok – obok krzesla, na ktorym odbywaja sie uslugi fryzjerskie (golenie i strzyzenie) zauwazamy cos dziwnego – ulicznego dentyste! Siedzenie takie jak fryzjerskie, “dentysta” byl wlasnie w trakcie ekstrakcji zeba sporej wielkosci kleszczami, myslalam, ze zemdleje jak to zobaczylam! W nocy trudno spac, tyle wrazen, goraco, z klimatyzacja tez sie nie da bo jest za glosna, ale zmeczenie robi swoje. Jutro zwiedzania Jaipur ciag dalszy.
...
cdn



Temat: Newsy 2008
Electrolux wyda miliard w Polsce

Puls Biznesu 16.06.2008 06:44

Spółka wzięła pożyczkę z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) na projekt za 1,5 mld zł. Większość tych pieniędzy ma trafić do naszego kraju.

W ubiegłym tygodniu Europejski Bank Inwestycyjny pożyczył 220 mln EUR (745,8 mln zł) koncernowi Electrolux, wielkiemu producentowi sprzętu AGD - pisze "Puls Biznesu".

- Potwierdzam, że zawarliśmy umowę. Nie ujawniamy jednak szczegółów planów inwestycyjnych, bo nie chcemy, by poznała je konkurencja - mówi Anders Edholm, rzecznik szwedzkiej firmy.

Trochę szczegółów ujawnia bank. Pożyczka potrzebna jest na inwestycje warte 450 mln EUR (1,5 mld zł). Z bankowych pieniędzy 14,9 mln EUR (50,5 mln zł) trafi na Węgry, tyle samo do Rumunii, 40 mln EUR (135,6 mln zł) do Szwecji, a - uwaga - 150 mln EUR (508,5 mln zł) do Polski. Drugie tyle dołoży koncern. Dlatego wiadomo, że w naszym kraju ma wydać 300 mln EUR (1,02 mld zł).

- To olbrzymia kwota, jak na branżę AGD. Aż trudno sobie wyobrazić, na co można te pieniądze wydać - komentuje przedstawiciel konkurencji.

Dla porównania: Bosch Siemens Hausgeräte wydał w naszym kraju łącznie 175 mln EUR (593,2 mln zł), a inwestycje Indesita, gdy już zakończy on projekty w dwóch fabrykach w Radomsku, sięgną 240 mln EUR (813,6 mln zł).

- Gdyby Electrolux zainwestował w Polsce kolejne 300 mln EUR, stałby się największym inwestorem zagranicznym w branży AGD w ostatnich pięciu latach - komentuje Paweł Wojciechowski, prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.

Z informacji EBI wynika, że chodzi o inwestycje w badanie i rozwój produktów, zwiększenie mocy produkcyjnych oraz unowocześnienie fabryk w Polsce, Rumunii oraz na Węgrzech.

- Nie mamy w tym momencie planów budowy kolejnych zakładów w Polsce - twierdzi Anders Edholm.

A jednak. Electrolux wybuduje dwie nowe fabryki obok już działających zakładów w Świdnicy i Żarowie. W pierwszym produkuje kuchenki, w drugim zmywarki.

- W maju wydaliśmy zezwolenie na drugi projekt w Żarowie. Firma zainwestuje 40 mln zł w fabrykę, w której zatrudni 504 osoby. Na początku czerwca odebrała zezwolenie na drugi projekt w Świdnicy. Tu chce zainwestować 74 mln zł i stworzyć 300 nowych miejsc pracy - wylicza Mirosław Greber, prezes Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

W tej strefie Electrolux ma jeszcze zakład pralek w Oławie. Z kolei w katowickiej strefie (KSSE), w Siewierzu, firma produkuje suszarki do ubrań.

- Nie mamy żadnego nowego projektu z tej firmy - mówi Andrzej Pasek, wiceprezes KSSE.

- Przedstawiciele koncernu nie wspominali o nowej inwestycji w Oławie - dodaje Mirosław Greber.

Nowe fabryki mogą pojawić się gdzie indziej, a decyzje o ich budowie mogą zapaść nieco później.

Częścią pięcioletniego planu firmy, który ma się zakończyć w 2009 r., jest przenoszenie zakładów do Polski. Największy w Europie i drugi na świecie producent AGD zamierza przenieść do Europy Wschodniej i Azji połowę produkcji. Już zamknął osiem z 30 fabryk w Europie Zachodniej. Ostatnio zapowiedział, że zlikwiduje 750 miejsc pracy we włoskich wytwórniach lodówek. Dzięki tej jednej decyzji od 2010 r. będzie rocznie oszczędzał 200 mln SEK (72,4 mln zł), choć w związku z likwidacją miejsc pracy najpierw zapłaci 600 mln SEK (217,1 mln zł). Właśnie lodówki mogą być produkowane w Polsce.

- Tego firma jeszcze w naszym kraju nie ma - przewiduje osoba z konkurencji.

- Może też inwestować w urządzenia AGD do zabudowy. Nikt tego w Polsce jeszcze nie robi - dodaje inna osoba z branży.
Branża AGD docenia Polskę

Łatwiej wymienić firmy, które w naszym kraju nie mają fabryk, niż te, które są obecne. Inwestują tu na potęgę.

BSH Bosch und Siemens Hausgeräte, Indesit, Whirlpool, LG, Electrolux i Fagor Electrodomesticos - oto zagraniczni producenci AGD, którzy mają fabryki w Polsce. Nie można zapominać o rodzimych Amice i Zelmerze. Łódź jest europejskim centrum produkcji AGD. W tutejszej specjalnej strefie ekonomicznej są obecne m.in. Indesit i BSH.

- Do końca tego roku nasze inwestycje sięgną 240 mln EUR. W Łodzi mamy dwie fabryki: kuchenek i lodówek, a we wrześniu otworzymy w Radomsku dwa kolejne zakłady: pralek i zmywarek. Dziś zatrudniamy 2,7 tys. osób, do końca roku przekroczymy 3 tys. - mówi Marco Zini z Indesit Company Polska.

- BSH wydał w Polsce 175 mln EUR. Zatrudniamy 1,4 tys. osób, mamy trzy zakłady w Łodzi, produkujemy pralki, zmywarki i suszarki do ubrań. Mamy też centrum badawczo-rozwojowe. Pracuje tu kilkudziesięciu inżynierów - opowiada Andrzej Maślak, rzecznik BSH.

Drugie zagłębie AGD to Dolny Śląsk. We Wrocławiu obecne są i Whirlpool, i Fagor.

- W biurze sprzedaży w Warszawie i fabryce Polara we Wrocławiu pracuje 2,7 tys. osób. Zakład produkuje lodówki, zmywarki, płyty grzewcze i piekarniki do zabudowy - mówi Urszula Sośkiewicz reprezentująca Whirlpool.

Whirlpool kupił markę i fabrykę Polar za 23 mln zł. Potem zainwestował ponad 670 mln zł w jej rozwój. Fagor Mastercook ma we Wrocławiu pięć fabryk: kuchenek, pralek, lodówek i piekarników. Od 1999 r. do końca 2007 r. zainwestował 392 mln zł.

- Zatrudniamy 2 tys. osób - dodaje Anna Lech, rzeczniczka spółki.

LG Electronics produkuje w Kobierzycach nie tylko telewizory, ale także lodówki i pralki. Ta fabryka kosztowała 250 mln zł

http://praca.wnp.pl/electrolux-wyda-mil ... 1_0_0.html



Temat: Szukam mieszkania od 15 listopada
Drodzy Forumowicze, nawet biorąc pod uwagę, ze moim specialite de la maison jest polaryzowanie dyskusji, uważam, ze niektóre wypowiedzi są naprawdę z rożnych powodów nie na miejscu.
Ale może po kolei. Nie jestem wielkim specem od eleganckiego wstawiania cytatów pod względem technicznym, wiec zrobię to w trochę inny sposób, mam nadzieje, ze mimo wszystko czytelny.

Asiunia napisała mi:
"... tak i tak jesteś do Luxa negatywnie nastawiony, wiec obawiam się sie, ze nawet po pół roku, czy roku pobytu tutaj i tak sie do Luxa nie przekonasz. Wiec czy nie lepiej skoncentrować sie od razu tylko na jednym? Na szukania mieszkania w Trier? Dzięki temu zaoszczędzisz sobie dużo czasu i energii, a i kasy tez. I na dodatek będziesz zadowolony. Ja bym tak na Twoim miejscu zrobiła."
Wiesz, dlaczego ja sie tak dobrze z Toba rozumiem? Bo masz trzeźwe i praktyczne podejście do życia, którego mi czasem brakuje. Wziąłem sobie to do serca i wystawiając siebie samego na ciężka próbę, zabroniłem sam sobie wchodzenia na forum przez sobotę, poświęcając ja na szukanie mieszkania w Trier. Nie jest to tez aż tak łatwe, ale....
właśnie zadzwonił do mnie facet, który zimę spędza w ciepłych krajach i na zimę podnajmuje swoje 2-pokojowe mieszkanie własnościowe, 70m2, w pełni wyposażone, łącznie z łączem ISDN i DSL do Internetu, 5 min. na piechotę od dworca kolejowego Trier Süd, cena 580 euro, łącznie ze wszystkimi opłatami. Okazało sie, ze facet ma ciekawy życiorys, mieszkał kilka lat w Australii, wiec pogadaliśmy sobie o Sydney, no i dobrze sie rozumieliśmy, on byłby skłonny mi je wynająć, właśnie dzięki faktowi, ze jestem niemieckim urzędnikiem, wiec ma gwarancje, iz nie bedzie żadnych przekrętów (to a propos "chwalipięty", co dla mnie jest stwierdzeniem obiektywnego faktu, o którym wiem, ze pomaga w rzeczywistości niemieckiej, dla innych urasta od razu do kategorii "chwalipięty").
Jedyne manko w całej sprawie: ja musze czekać na formalna decyzje z HR w mojej pracy, kiedy konkretnie mogę odejść, tzn. czy uda sie od 1 grudnia czy nie, do tego czasu nie mogę podpisać w facetem żadnej umowy, wiec jest niebezpieczeństwo, ze ktoś mi gwizdnie chatę sprzed nosa, ale facet nie chce jej wynająć studentom ani osobom młodym, które beda robiły w niej imprezy, wiec szanse sa, ze sie uda.

A teraz tak generalnie, co do reszty. Zrobiłem na szybko taka listę miast i państw, w których mieszkałem od wyjazdu z Polski przed 20 latami. Oto statystyka:
- 11 miast
- 6 państw
- 3 kontynenty.
Wiec możecie sobie wyobrazić, ze - tutaj znowu ktoś mnie okrzyknie zarozumialcem, chwalipięta albo jeszcze czymś innym - mam inny punkt wyjścia i inne doświadczenia, niż przeciętny polski eps, który spędził cale życie w Polsce i po prostu raz sie przeprowadził z jednego państwa do drugiego.

A teraz taki mały zarys historyczny, bo jako starszy pan trochę interesuje sie historia. Miedzy waszymi wierszami czytam taki message, ze trzeba być zadowolonym, ze Luksemburg przyjmuje takiego epsa, bo to takie wspaniale państwo itd. itp., któremu epsy nie sa do niczego potrzebne, ono by sobie świetnie dało rade bez nich
Otóż Luksemburg drodzy państwo sam zaoferował instalacje instytucji europejskich na swoim terytorium. Było to wtedy zapyziale i wcale niezbyt bogate państewko, które chciało sobie przez to zyskać trochę splendoru. Jeśli teraz uważa, ze mu epsy sa niepotrzebne, niech z nich zrezygnuje, wiele państw przyjmie instytucji i ich pracowników z pocałowaniem reki.
I tutaj Xtheo jeszcze jedna dygresja: mieszkasz w tym kraju dluzej, to chyba wiesz, w jakis sposob doszedł on do zamoznosci? Powiedzmy sobie szczerze: albo poprzez pranie brudnych pieniedzy albo poprzez sciaganie nielegalnej, bo nieopodatkowanej gotowki z krajow osciennych, albo jeszcze konkretniej własnie z Niemiec, z ktorych tutaj tak szydzisz. bo to Niemcy sa narodem nr 1 na swiecie, jesli chodzi o przecietna kwote pienidzy przechowywana na kontach oszczedznosciowych. I to nawet drobni ciucze niemieccy jedzili do Luksemburga, by tam lokowac swoje pieniadze. Co ciekawe, wtedy luksemburacki dialekt nie byl jezykiem urzedowym w ksiestwie, jedynie Hochdeutsch, literacki jezyk sasiada. Jak tylko luksemburaki sie troche dorobili na tych nielubianych sasiadach, wyniosly swoj dialekt do kategorii osobnej jezyka i naraz udaja, ze nie potrafia mowic w Hochdeutschu, ktorym nadal jest jednym z oficjalnym jezykow w tym panstwie. No coz, wolnoc Tomku w swoim domku, ja obserwuje fakty, wyciagam z nich dla siebie wnioski, nie bede sie pchal tam, gdzie ludzie sa zbyt aroganccy, zeby zdobyc sie na rozmawianie ze mna w jezyku, ktorego ucza sie szkole.

Nastepny punkt: ja sie zdecydowalem na prace w instytucji europejskiej, ktorej czesc administracji ma przypadkiem siedzibe w Luksemburgu, ja sie nie zdecydowalem na prace w Luksemburgu, to drobny niuans, ale wazny, dlatego mnie panstwo luksemburskie jako takie malo interesuje, tym bardziej ze mam mozliwosc zycia w inny, a jedynie dojezdzania do biura, ktore lezy na terytorium tego panstwa. Jaka to panstwo prowadzi polityke podaktowa itd. to mnie ani ziebi ani parzy, ja nie musze ich tam placic.

I na koniec taka generalna uwaga: czy ja probuje przekonac kogokolwiek, ze zle zrobil, mieszkajac w Luksemburgu Otoz nie, kazdy podejmuje decyzje w oparciu o swoje przeslanki, i jesli np. jest szczesliwy, mimo iz placi 1.700 euro czynszu, bo jakies tam inne walory wyrownuja mu ten wysoki czynsz, to super, tak powinno byc.
Ja bym moze nawet ten czynsz zaplacicl, ale nie na takich warunkach, zebym sie prosil, zeby jakis Luksemburak laskawie wzial ode mnie kupe kasy strojac przy tym fochy (przyklad: na 10 agencji, do ktorych napisalem maila w athome.lu odpowiedziala mi jedna, do dwoch zadzwonilem, w jednej kobieta powiedziala mi "nie bede z panem prowadzila rozmow, dopoki pan nie przyjedzie na miejsce, jak pan przyjedzie, to niech pan zadzwoni", po czym odlozyla sluchaweke, w drugiej powiedziano mi, ze "wynajmujacy z reguly nie chca kontraktow na 6 miesiecy a nam sie tez nie oplaca zajmowac takimi kontrakami". O slynnej rozmowie z wlascicielme Da Marco juz wspomnialem.

i osobiscie do XTHEO i jego 19 punktow. Moglbym odpowiedziec na kazdy z nich, ale po przeczytaniu tego
3. W Luksemburgu nie ma tureckich delikatesow – jedzenie dla kotow kupuje sie w
specjalistycznych sklepach.
powiem Ci prosto z mostu: nie dyskutuje z ludzmi, ktorzy gardza innymi z powodu ich narodowosci. Tego rodzaju uwagi sa prymitywne i kompletnie niezrozumiale z ust osoby, ktora sama jest imigrantem i korzysta z gosciny innego kraju.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 64 rezultatów • 1, 2
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex