Biuro paszportowe do odprawy

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro paszportowe do odprawy




Temat: Aloha w Sharm
Aloha w Sharm
Nie jest to niestety dobry hotel.Najwiekszą zaletą jest niezła rafa.
Bardzo słaba obsługa sprawiła, że nie czuliśmy się mile widzianymi
gośćmi.Już w trakcie transferu z lotniska arabski rezydent Sky Club
dał nam do zrozumienia, że aby dostać dobry pokój należy wręczyć
bakszysz. Byliśmy w dwie pary i zależało nam na pokojach w
sąsiedztwie. Wręczyliśmy więc w paszportach pieniądze, po czym
recepcjonista dał nam bez mrugnięcia okiem pokoje z przydzielnika w
odległych częściach hotelu.Interwencja u pilota sprawiła, że
otrzymaliśmy pokoje blisko, ale nie obok. Przy kolejnej interwncji
rezydent stał się wręcz arogancki. W restauracji obrusy na stołach
tylko w czasie kolacji, przy czym serwetki były nie wyprasowane!
Mogliby sobie je darować. Jedzenie średnie, w porównaniu z innymi
hotelami mały wybór i niektóre dania po prostu niesmaczne. Po napoje
trzeba się przespacerować, podpisać na liście i wrócić triumfalnie
do stolika ze szklaneczką ciepłego piwa czy wina. Aby napić się wina
do kolacji w kieliszku też należy się one dolar. Alkohole w
restauracji, a raczej stołówce i w barkach na plaży i przy basenie
są ciepłe i podawane w plastiku. Kelner wciska w dłoń ledwo
schłodzoną puszkę, aby udowodnić, że jest zimna i nalewa z niej
ciepłe piwo. Przy jakości ich alkoholu, temperatura, w której jest
podawany czyni go nie do przełknięcia. Jedynie napoje z automatów
były zimne, ale cola zdarzała się rozcieńczona wodą. Obsługa
hotelowa z wszystkiego robiła problem, np z takiego drobiazgu jak
wymiana ręczników na basanie rano zamiast wieczorem. Posiłki na
wycieczki pakowane były w torby w których natychmiast rwały się
rączki. Nie było wody butelkowanej itp. Oczywiście to wszystko są
drobiazgi, ale jak potykasz się co chwilę o takie drobiazgi, to może
to troszkę zepsuć nastrój. Jak dotąd nie spotkaliśmy się z tak złą i
wymuszającą za wszystko napiwki obsługą hotelową. Poza tym biuro Sky
Club, też wyraźnie przypomina o swoich związkach z Triadą. Ten
rezydent arab..., dopłaty paliwowe w momencie wyraźnego spadku cen
ropy no i wycieczki, które były porażką. Szczęśliwie zdecydowaliśmy
się na wycieczki z Abaa Sharm, ale relacjonowali nam swoje przygody
inni. Na wyjazd do Jerozolimy pazerny rezydent zabrał wiecej osób
niż było zgłoszone i skończyło się to czterogodzinną odprawą na
granicy izraelskiej w środku nocy. Gdy już przebrnęli przez odprawę
grupa się zbuntowała w obawie, że będzie za mało czasu na zwiedzanie
i wrócili do hotelu! Wyjazd następnego dnia też nie był udany. Słaby
przewodnik, dodatkowo płatny obiad i okłamana grupa, że Grób Dawida
i Wieczernik są zamknięte. No cóż, ale rafa niezła, ogród hotelowy
pełen kwiatów i widok na wyspę Tiran piękny.





Temat: mozesz miec wize i nie wleciec do USA
Gość portalu: Mirko napisał(a):

> System komputerowy (baza danych) na wiekszosciach swiatowych granic jest
> systemem "negatywnym", takze w USA.
> Przez "negatywnosc" rozumiem, ze zawiera on nie tych, ktorych MOZNA wpuscic,
> ale tych, ktorych NIE NALEZY.
> (To jest m.in. powod, ze w systemie tym - na razie - nie ma
> posiadaczy "zielonych kart" czy wszystkich naturalizowanych obywateli
> amerykanskich itd - o czym ktos tutaj pisal, na jakoby dowod, ze system jest
> dziurawy. On bowiem nie po to jest zeby zawierac tych "co im sie nalezy". Oni
> to musza sami udowodnic, pokazujac amerykanski paszport czy zielona karte,
> ktorej autentycznosc zostanie sprawdzona za pomoca zmyslnego czytnika...)
>
> Czyli, uzywajac terminologii przyrodniczej: jest to spis TYLKO
> szkodnikow/pasozytow a nie calej pieknej i bezproblemowej fauny i flory.
>
> Sztuka polega oczywiscie na tym, zeby nie zostac wciagnietym do tego spisu.
> Slusznie badz nie.
> Bedzie to mialo znaczenie przy nastepnym wjezdzie do Raju.
>
> Jak?
>
> Ano trzeba pomyslec i odpowiednio do pomyslu sie zachowac.
>
> Uzywajac poprzedniego przykladu:
> kiedy pudelko ze stertka pozbieranych od pasazerow (z wizami) "I-94" z lotu LO-
> 00.., (ktory wlasnie wzniosl sie na wysokosc przelotowa i mija radiolatarnie
> Gander z lewej strony), dociera do biura INS na lotnisku EWR i na wypisanym
> STARANNIE przez Kowalska kwitku I-94 widac jak byk, ze oryginal "zgubila" (nie
> ma stempla wjazdu z INS) a panienka z odprawy jeszcze byla uprzejma dodatkowo
> ze stempla w paszporcie STARANNIE spisac, ze Mrs Kowalska miala pobyt do
> terminu, ktory uplynal 3 tygodnie, 3 miesiace czy 3 lata temu - to ciemnoszara
> pani z INS przestuka dane z kwitka w system i za jakis czas, jak Kowalska z ta
> sama data urodzenia i nr paszportu pojawi sie na sali przylotowej w USA to ta
> wpisana kiedys na jej temat informacja pojawi sie na ekranie i...
> itd, itd.
>
> TO TAK DOKLADNIE DZIALA.
> Skad wiem?
> Ano wiem. Wiecej nie moge napisac, ale dokladnie taki jest szkic zamka na
> bramie "do raju".
>
> Nie sa to bynajmniej plany budowy glowicy jadrowej.
>
>

Czyli wedlug tego moge tylko "teoretycznie zagubic" I-94 oddac "kopie" a potem
spokojnie wjechac bez wiekszych odpraw (bo takich nie ma na lotnisku w Montrealu
a granice USA przekracza sie na Dorval a nie na JFK czy EWR) moge spokojnie
wjeczac ponownie z I-94. I co nikt tego wedlug Twojego scenariusza nie sprawdza?
Wydaje mi sie ze dla urzedniak INS nic nie "widac jak byk" tylko licza sie
oryginalne dokumenty. Inaczej dzialalby rowniez fotokopia I-94 ktora kazdy moze
zrobic za piec centow.

Owzem masz racje ze tak dzialaja systemy informacji w USA.... droga eliminacji
negatywnej. Jednak w przypadku dokumentow INS nieststy nie masz do konca racji.
Tutaj dane nie zawsze sa sprawdzane ta metoda, poniewaz to by umozliwilo szybka
emigracje nastepnych 40 milinow "Hispanikow" do USA bez legalnych dokumentow.

Pozdrawiam





Temat: EGIPT- czego może jeszcze nie wiecie
EGIPT- czego może jeszcze nie wiecie
Wyjeżdżając do jakiegokolwiek kraju naprawdę warto zapoznać się z przepisami
celnymi i prawnymi PRZED wyjazdem. W przeciwnym wypadku może nas czekać
niemiłe rozczarowanie, a być może i niemałe kłopoty.

Czy wiedzieliście np, że wykryte w bagażu na lotnisku w Egipcie narkotyki
(bez względu na ich formę) równają się karze śmierci ?
Że mak używany w Polsce do pieczenia ciast w Egipcie traktowany jest jako
narkotyk?
Że paszport powinien być ważny mimimum 6 miesięcy ? (to akurat w większości
krajów)

Więcej na tematy celno-prawne znajdziecie na stronach MSZ i w
przewodniku "Polak za granica"

Ponizej troche uzytecznych informacji dotyczacych Egiptu:

EGIPT

(Arabska Republika Egiptu)
Stolica: Kair
Waluta: funt egipski (LE)
Język urzędowy: arabski
Inne języki: angielski, francuski

Obywateli polskich obowiązują wizy na przejazd i pobyt. Wizy tranzytowe i
pobytowe można otrzymać w egipskim przedstawicielstwie dyplomatycznym oraz
(turyści indywidualni) na przejściach granicznych, w tym na lotnisku. Przy
wjeździe wymagany jest 6-miesięczny okres ważności paszportu. Nie wolno
przekraczać terminu ważności wizy o więcej niż 2 tygodnie. W Kairze urząd
rejestracyjny i biuro zajmujące się przedłużaniem wiz mieści się w centrum
miasta w budynku Mugamma, przy Midanat-Tahrir, w Aleksandrii – przy Szaria
Talat al-Harb 28. W innych miastach formalności dokonuje się na posterunku
policji. Przy przekraczaniu granicy nie ma obowiązku pokazywania biletu
powrotnego ani posiadania określonej kwoty dewiz na deklarowany okres pobytu.
Formalności meldunkowe załatwiane są przez administrację hotelową bądź osoby
prywatne, u których przebywają zaproszeni. Należność za pobyt w hotelach
międzynarodowych pobierana jest w dewizach (w hotelach wyższych kategorii
zwykle są kantory wymiany czynne całą dobę).
Nie ma obowiązku posiadania międzynarodowego prawa jazdy ani ubezpieczeń
osobowych i komunikacyjnych. Zalecamy dla osób podróżujących samochodem
wykupienie w Polsce tzw. Karnet of Passage – jest on honorowany, a jego
wykupienie w kraju jest znacznie tańsze. Zagraniczne polisy ubezpieczeniowe
nie są honorowane, a wszystkie koszty należy regulować w gotówce.
W zasadzie nie występują zagrożenia sanitarno-epidemiologiczne i nie wymaga
się świadectwa szczepień. Należy przestrzegać zasady podwyższonej ostrożności
i higieny przy spożywaniu posiłków (pić przegotowaną lub oryginalnie
zamkniętą wodę, dokładnie myć owoce i warzywa). Opieka medyczna w Egipcie
jest na dobrym poziomie, koszt wizyty lekarskiej wynosi od 20 do 40 USD,
natomiast doba w szpitalu (bez specjalnych zabiegów) kosztuje od 100 do 300
USD. Za usługi medyczne płaci się w gotówce. Brak pieniędzy uniemożliwia
korzystanie z opieki lekarskiej.
Nie ma szczególnego zagrożenia przestępczością. Nie zaleca się jednak
przebywania w uboższych dzielnicach. Zagrożenie terroryzmem zmalało. Zamach w
Luksorze w 1997 r. spowodował zaostrzenie przez władze środków ostrożności.
Wszystkie wycieczki autokarowe w czasie podróży po Egipcie są eskortowane
przez policję. Nie ma ograniczeń w poruszaniu się po kraju.
Kontrola celna jest skrupulatna. Za próbę wwozu narkotyków grozi kara
śmierci. Mak używany w Polsce do wypieków ciasta jest uważany za narkotyk.
Każdy podróżny przy wjeździe otrzymuje deklarację celną, którą powinien
dokładnie wypełnić i zadbać, aby została podstemplowana przez celnika. Brak
pieczątki na deklaracji celnej może spowodować kłopoty przy wyjeździe.
Egipskie przepisy celne nie odbiegają od ogólnie przyjętych standardów
europejskich. Przy wjeździe warto zgłosić kamerę filmową, aparat
fotograficzny itp. sprzęt, by uniknąć kłopotów podczas odprawy wyjazdowej.
W Egipcie nie występują szczególne normy prawne. Należy jednak zwrócić uwagę
na ubiór. Noszenie poza miejscami turystycznymi krótkich spódnic, szortów i
strojów plażowych jest uznawane za niestosowne.
Dla turystów klimat Egiptu może być uciążliwy. W lecie temperatury dochodzą
do 55 st. C w cieniu. Duża różnica temperatur między dniem a nocą oraz
klimatyzacja w hotelach i autobusach mogą być powodem przeziębień. Należy
unikać kąpania się w jeziorach i kanałach. Nie wolno fotografować obiektów
wojskowych, mostów i portów.




Temat: Tajlandia-Kambodża - relacja
Wstajemy, jemy śniadanie, pakujemy się. Wpadamy na plażę na ostatnią kąpiel. Po
kąpieli funduję sobie mały masaż całego ciała z olejkiem (250THB/1h) - po
masażu wykwaterowujemy się i jedziemy do Nathon. Odbieramy z biura podróży
bilet kolejowy i wsiadamy do autobusu a nastepnie na prom do Don Sak.
O 17:30 jesteśmy na stacji kolejowej w Surat Thani. Ruszam na miasto w
poszukiwaniu czegoś na obiad (stragany z zarciem na ulicy wykluczam) - niczego
sensownego w pobliżu stacji nie znajduję więc wpadam do sklepu spozywczego
familymart i kupuję w nim 2 kawałki pizzy, hamburgera i puszke pepsi (85THB).
Sprzedawczyni wrzuca mi jedzenie do piekarnika i za chwilę jedzenie jest gotowe
do spożycia. Jemy na dworcu popijając pepsi z puszki przez plastikową rurkę
(rurki dają tutaj do każdego napoju wraz z obowiazkową reklamowką foliową -
stąd tyle smieci na ulicach). Pociąg ma odjechać 18:22 ale jest spóźniony 30
minut. Kilka razy policjanci (cholera zreszta wie czy to policjanci czy
SOKisci - w mundurach w każdym bądź razie) sprawdzają nam bilety na peronie i
pokazują w ktorym miejscu zatrzyma się nasz wagon. W końcu pociąg przyjeżdża i
mamy możliwość zakosztować kolejnego doświadczenia w Tajlandii - podróż wagonem
sypialnym 2 klasy (z wentylatorem - pierwsza klasa ma klimę). No musze
powiedzieć że jest to ekstremalne przeżycie. Wagon jest bez przedziałów - przez
środek biegnie przejście a po obu jego stronach są siedzenia ustawione na
przeciwko siebie. Jak chce się iść spać to dolne siedzenia składa się tworząc z
nich łóżko a górne łóżko opuszcza się z sufitu. Nieźle ktoś kombinował. Łóżka
na dole są droższe ze względu na dodatkową klimatyzację w postaci otwartego
okna. Nad górnym łóżkiem rozstawione są wentylatory. Biegam jak ostatni debil z
kamerą po pociągu :) Strasznie mnie to bawi – moją kobietę mniej - tak prawdę
mówiąc to ona jest załamana. No ale to tylko jedna noc a jutro już wracamy do
domu więc jakoś to wytrzymamy. Kładziemy się spać, gorąco jak cholera, pociąg
szarpie i podskakuje na każdej krzywej szynie. Wstajemy o 5 rano po
nieprzespanej nocy, pogryzieni (nie mam pojecia przez co - i wolę nie
wiedzieć). Pracownik kolei składa nasze łóżka i zabiera pościel. Po pociągu
biegają kelnerzy z kawą i śniadaniami (odpłatnie). Przed 6 rano jesteśmy w
Bangkoku.
Zostawiamy bagaż w przechowalni (110THB!) i idziemy na piechotę w kierunku
Dusit. O 8:00 jesteśmy przed wejściem do ZOO w Dusit. Płacimy za wstęp (200THB)
i zwiedzamy przez kilka godzin. Bardzo małe zoo ale dość sympatycznie
urządzone. Mają w nim kilka ciekawych zwierzaków jak pandy czerwone oraz biale
tygrysy.
O 14:00 bierzmy tuk-tuka (80THB) i jedziemy na dworzec kolejowy, stamtąd
idziemy do chińskiej dzielnicy kupić rambutany (25THB) i mangostany (70THB).
Przy okazji kupujemy puszkę z durianem (60THB) - będziemy testować po powrocie.
Wracamy na dworzec, odbieramy bagaż z przechowalni, bierzemy taksówkę i
jedziemy na lotnisko (to nasz drugi raz w Tajlandii że jedziemy taksówką według
wskazań taksometru - pierwszy raz z lotniska a drugi na lotnisko, poza tymi
razami nikt nigdy nie chciał włączyć taksometru i ceny zawsze były umowne). Za
taksowkę placimy 200THB - dorzucam kierowcy jeszcze 100THB i jest zaskoczony i
szczęśliwy. Na lotnisku odprawiamy bagaż, wymieniamy bahty na euro,
przechodzimy kontrolę paszportow (brak opłaty wylotowej – właśnie w trakcie
naszego pobytu ją zlikwidowali) i wsiadamy do samolotu linii Cathay Pacific
lecącego z Bangkoku do Hong Kongu. Przesiadka na samolot do Paryża (CDG) i w
Paryżu cyrk z szukaniem stanowiska LOTu (żeby dostać karty pokładowe) – mała
podpowiedź – podobno karty pokładowe LOTu można dostać w strefie tranzytowej na
stanowisku American Airlines (ale nikogo tam nie było więc musiałem szukać
gdzieś indziej) – druga możliwość to przejść odprawę i wyjść na halę odlotów –
znaleźć stanowisko LOTu (a jak tam nikogo nie będzie to Lufthanse) i tam
odprawić się bez bagaży (ja tak zrobiłem).
W końcu mamy karty pokładowe, wsiadamy do Embraera i lecimy do Polski. Tak
kończy się nasza trzytygodniowa podróż.




Temat: wrocilismy z coral beach(hurghada)
Odpowiadam po kolei:
1) Nie spotkalismy sie z zadnym sprawdzaniem toreb przez ochrone, a raczej
milymi gestami typu jak sie masz, o widze ze kupiliscie owocki, smacznego itp..
2)zawsze przed glownym wjazdem do hotelu a recpecja jest kawalek drogi, przed
glownym wjazdem wogole sie nas nie czepiali nawet gdy nioslem na ramionach dwie
zgrzewki wody, jesli chodzi o recpecje to nie wiem bo zawsze przed recepcja
zonka leciala po melaxa i jechali do domku, lub szlismy do pokoju skrecajac tuz
przed recpecja w jedna z uliczek (dla nas to byl niezly skrot-oczywiscie
uliczka byla na terenie hotelu)
3)co do lozeczka to nie mam pojecia bo jeszcze nie mam slodkiego bablaka wiec
sie tym nie interesowalem, natomiast napewno podczas sniadan i kolacji w
restauracji dostepne sa takie foteliki dla dzieci.. :)
4) mysmy zawsze jechali pod mcdonald do sakali, wtedy wysiada sie mozna
powiedziec ze w samym centrum/srodku glownej ulicy, jesli chodzi o zakupy to
glownie robilismy je w tamtejszych marketach i najczesciej w abu ashran
market :) ale z tego co sie orientowalismy to ceny wszedzie sa bardzo podobne..
(25-50 piastrów różnicy)
5) zaraz jak sie wejdzie na lotnisko do sali odpraw sa 3-4 kantory i tam
kupilismy ta wize, najlepiej jest miec odliczona kwote bo wydaja w funtach
egipskich, na lotnisku uwazajcie tez na tubulcow, mysmy musieli dac funciaka
tamtejszemu celnikowi bo niechcial oddac paszportow i cos tam wrzeszczal, poza
tym czesto zdarza sie tak ze gina jakies walizki a tubulcy oferuja swoja pomoc
ich znalezienia za 5 dolarow, podobnie zadaja sobie pieniazki za zdjecie torby
z tasmy :(
6) jesli chodzi o oferte centrume nurkowego to za wycieczke z nurkowaniem z
akwelungiem zadali 50 USD za osobe, mysmy pojechali z biura arabskiego i
zaplacilismy okolo 25 USD, wiec nie korzystalem z tego centrum. Ceny za
wypozyczenie sprzetu do nurkowania sa kosmiczne bo okolo 5-10 euro za caly
sprzet do snurkowania za dzien, dlatego zdecydowanie lepiej jest chocby kupic
taki sprzet w sakali. Mysmy kupili maske i fajke z ktorej bylismy strasznie
zadowolenie za okolo 50 funciakow (1USD=6 funtow) czyli za nie cale 10 USD, no
oczywiscie musielismy sie targowac bo cena wyjsciowa bylo 90 funtow.
7) reczniki plazowe sa dostepne bez problemu, podczas meldunku dostaje sie
takie karty(biale z napisem coral beach) ktore wlasnie sluza do odbierania
recznikow, daje sie karte i otrzymuje recznik, sa chyba trzy punkty odbierania
recznikow, jeden tuz przy basanie, drugi przy plazy i trzeci zaraz przy centrum
nurkowania. Reczniki mozna odbierac okolo godziny 9-10 i oddac nalezy do 18.
Mysmy nigdy tego nie przestrzegali bo zawsze zostawialismy sobie recznik na noc
dzieki czemu juz od 8 mozna bylo sobie go rozlozyc na wypatrzonym lezaku i
spokojnie isc na sniadanko nie martwiac sie ze braknie lezakow. Jesli chodzi o
materace to na basenie sa one rozlozone caly czas, na plazy niestety nie ale
chodzi taki gosciu i przynosi, niestety wypada wtedy dac 1 funciaki (bakszysz).

Zycze milego wypoczynku



Temat: Opowieści dziwnej tresci 2
Pani Janeczka miala kolejny zepsuty dzien. Plik byl znowu duzy i zajal jej caly
dzien, do poznego wieczora. Rzeczywiscie, odkryla kolejna luke. Ten sam sposob.
Zaczela sie zastanawiac nad obranymi przez niego metodami i wiedziala juz, ze,
wbrew pozorom i kunsztowi, jaki wykazal, byl w rzeczywistosci glupcem. Byc moze
przebieglym i kompetentnym, ale jednak glupcem.

Matuszynski stawil sie na odprawie u Boziewicza. Okazalo sie, ze zadnego z
obecnych poza Boziewiczem policjantow nie znal. Nic dziwnego, Boziewicz bowiem
uznal sprawe za szczegolnie niebezpieczna i sledztwo bylo prowadzone przez
policjantow z Krakowa, Gdanska, Szczecina, Wroclawia i Lublina, ktorzy nigdy nie
pracowali w Warszawie. Co wiecej, podjeto dodatkowe srodki ostroznosci i
upewniono sie, ze zaden z tych policjantow nigdy, w zadnych okolicznosciach nie
spotkal sie z Pawlakiem. Pawlak byl otoczony dyskretna "opieka" - pietnastu
ludzi sledzilo go przez 24 godziny na dobe. Inny zespol zajal sie prowadzona
przez Pawlaka sprawa ruskiej mafii i potwierdzili wnioski Matuszynskiego -
niemal na pewno byl skorumpowany, chociaz ciezko to bedzie udowodnic. Zespol
zajmujacy sie jego nieco odleglejsza przeszloscia odkryl interesujaca informacje
- w okresie, kiedy skradziono blankiety paszportowe, Pawlak pracowal w wydziale
znajdujacym sie na tym samym pietrze, co Biuro Paszportowe. Zaden dowod, ale
nastepny kawalek puzzla wpasowal sie w ukladanke. Pawlak zyl na poziomie
odpowiednim do jego dochodow, zadnych ekstrawagancji. Jesli chodzi o rodzine -
ojciec prowadzil niektore interesy na granicy prawa, ale na razie nie mozna sie
bylo do niego przyczepic, natomiast brat, ktory byl informatykiem mial kilka lat
temu przykrosci zwiazane z etyka jego pracy i od tego czasu nie mogl znalezc
zadnej pracy w zawodzie, zatrudnil sie wiec na poczcie. Pracowal w sortowni i
jako listonosz. Niecale trzy miesiace temu wzial urlop bezplatny ze wzgledu na
stan zdrowia i jakis miesiac temu wyjechal w niewiadomym kierunku. Matuszynski
zasugerowal sprawdzenie, czy aby nie przekroczyl granicy.

Kolczak i Atrament w Kielcach zlokalizowali bez wiekszego trudu poszkodowana,
niestety, nie wniosla ona nic nowego. Bardzo przyjemna pani w wieku... powiedzmy
osiemnastu lat i kilku miesiecy (zgoda, ilosc miesiecy musiala sie wyrazac
liczbw trzycyfrowa), z cudownym poczuciem humoru i wesolym usmiechem
opowiedziala zartobliwie cala sprawe, jednakze mozna bylo wyczuc przebijajaca
gorycz. Powiedziala im, ze sprawa kary dla zlodzieja byla szeroko dyskutowana na
forum i przewazyla opinia, ze sprawca powinien byc wystawiony na widok
publiczny, najlepiej w dybach, izby tluszcza mogla sie na nim wyzyc. Jednakze
Groha absolutnie odrzucal mozliwosc ciskania w przestepce kotami. Mimo, ze
moglyby go ladnie oszpecic, a nawet oslepic, sa to zbyt szlachetne zwierzatka,
aby je tak postponowac. Usmiali sie z tego niezle, ale w duchu przyznali racje,
zarowno co do kary, jak i kwestii kotow. Zleciwszy miejscowej policji
przesluchanie sasiadow pojechali do Czarnocina. Tam nie mogli sie dostac do domu
poszkodowanej, dostepu bowiem bronil wielce agresywny pies. Dopiero po dobrych
kilku minutach pojawila sie mloda niewiasta, ktora okazala sie byc siostra
poszkodowanej. Uspokoila psa i pozwolila im czekac na Anie, ktora wlasnie poszla
do sklepu i powinna byla wrocic za kilka minut. Czekali na nia w sadzie. Ania
okazala sie urocza szesnastolatka, ale, niestety, nie wniosla do sprawy nic
nowego. Atramenta zainteresowalo, ze wlamanie sie odbylo mimo pelniacego sluzbe
tak ostrego psa.
- To dziwny pies - powiedziala Ania - niemal zupelnie nie uznaje obcych.
Sasiedzi moga wejsc na podworko, jesli ktos jest w domu. Inaczej - mowy nie ma.
Tylko jedna osobe obca lubi - listonosza. Nikt nie wie dlaczego, bo, zeby bylo
smieszniej, listonosz sie go boi. Zawsze sie do niego lasi i usiluje go polizac.
- Listonosz psa? - zdumial sie Kolczak.
- Nie. Pies listonosza. I to kazdego. Jak zwykly byl na urlopie, to nowego
pokochal od razu tak samo.
- Listonosz - mruknal Kolczak.
- Wlasnie - odpowiedzial Atrament.
- Panowie tak zawsze zagadkami? - zapytala Ania.
- Tylko czasami. A czy na poczatku czerwca, przed wlamaniem, nie bylo tu
jakiegos innego, nowego listonosza?
- Ja w dzien jestem w szkole, to nie wiem...
- Byl - powiedzial komendant miejscowego posterunku, ktory towarzyszyl gosciom z
Warszawy - jakos tak ze dwa dni przed wlamaniem przejezdzal jakis listonosz z
Warszawy. Nawet sie zatrzymal na chwile.
- A kto go widzial?
- A chocby ja. Nawet z nim rozmawialem. Zagubil sie trochei mu pomagalem znalezc
wlasciwy kierunek.
- A poznal by go pan?
- Pewnie, ze bym poznal.
Atrament wyjal dziesiec zdjec i pokazal je komendantowi. Obaj z Kolczakiem
wpatrywali sie w niego z napieciem. Ania wyraznie pokazywala niecierpliwosc,
kiedy komendant sumiennie ogladal jedno zdjecie po drugim. Doszedl do konca, po
czym bez chwili wahania wyciagnal zdjecie komisarza Pawlaka i powiedzial:
- To ten.

Inspektor Hernandez otrzymal ostatnio tylko wiadomosc, ze w Nowej Zelandii
bawia prowadzacy sledztwo policjanci z Chile i Scotland Yardu. Przejrzawszy
jeszcze raz rosnace akta sprawy, uznal, ze czas przystapic do scislejszej
koordynacji i zaczal przygotowywac papiery na porownanie dowodow rzeczowych.
Zajelo mu to sporo czasu.

c.d.n.




Temat: Opowieści dziwnej tresci 2
Dziadek, Jose i George zaladowali sie do samochodu George'a i pojechali na
lotnisko. Smith wykonal kilka telefonow i puscil swoja machine w ruch. Niemal w
jednym czasie znalezli sie na lotnisku. George zawiozl ich do jednego z wejsc
sluzbowych, skad kretymi korytarzami dotarli do siedziby Immigration. Lotnisko
bylo dosc duze, ale dworzec lotniczy nie. W koncu nie bylo to potrzebne.
Jednakze przebudowany kilka lat temu (gustownie, trzeba przyznac) mial sporo
zabezpieczen antyterrorystycznych, co ulatwialo prace policji, Immigration,
celnikow i innych sluzb zarowno mundurowych jak i niemundurowych. Na przyklad
kazde wieksze pomieszczenie, do ktorego mieli dostep pasazerowie, bylo
monitorowane przez kamery telewizyjne, a ponadto jednostronne okna, przez ktore
mozna bylo ogladac pasazerow "na zywo". Smith pojawil sie kilka minut pozniej i
skinal glowa. Jego ludzie jechali na swoje stanowiska. Teraz pozostawalo tylko
czekac. Czekali wiec cierpliwie. Wreszcie, niemal dokladnie o oznaczonym czasie
samolot wyladowal. Sterowane zdalnie kamery wycelowane byly na wejscie do sali
odpraw. Wkrotce zaczeli przez nie wchodzic pasazerowie samolotu. Mniej wiecej w
srodku grupy szedl oczekiwany przez nich mezczyzna. Pasazerowie ustawili sie w
czterech kolekach do czterech urzednikow imigracyjnych.

Mezczyzna z paszportem Rocha Kaczorowskiego nie spieszyl sie. Tak, jak mu brat
zalecal, zawsze staral sie nie wyrozniac w tlumie, nie byc ani na poczatku, ani
na koncu. Dlatego nie spieszyl sie z wysiadaniem z samolotu, w drodze na odprawe
pozwolil wyprzedzic sie sporej ilosci wspolpasazerow, tak, ze dotarl na odprawe
paszportowa w srodku tlumu. Wybral jedna z wewnetrznych kolejek. Odpawa,
wydawalo mu sie, szla dosyc szybko. W dziesiec minut odprawiono mniej wiecej
jedna czwarta pasazerow. Jeszcze szesc osob dzielilo go od urzednika, kiedy
nagle zgaslo swiatlo. Owszem, byly okna, ale sala byla dosc duza i zrobilo sie
ciemno. Po sekundzie zapalily sie swiatla awaryjne, jednak stanowiska
urzednikow pozostaly bez pradu. Ci przerwali odprawe dopytujac sie glosno, co
sie stalo. Uslyszeli odpowiedz, ze wywalio gdzies korki, ale zaraz bedzie to
naprawione. Jednakze po pieciu minutach nic sie nie zmienilo - pradu ciagle
brakowalo. Z jakiegos oswietlonego biura z boku sali wyszedl urzednik,
prawdopodobnie starszy ranga i wezwal odprawiajacych do siebie.Cos im
powiedzial, co najwyrazniej nie bylo im w smak, ale wrocili na swoje stanowiska.
Starszy urzednik podszedl blizej i zawolal:
- Czy moge prosic o panstwa uwage? Dziekuje. Jak panstwo zapewne zauwazyli, mamy
awarie pradu. Ekipa szuka uszkodzenia, ale jeszcze go nie znalezli. Nie chcemy
panstwa tutaj niepotrzebnie trzymac, dlatego urzednicy podejma swoja prace,
chociaz w tych warunkach bedzie ona trwala nieco dluzej, za co panstwa przepraszamy.
Kaczorowski uwaznie obserwowal teraz, co sie dzieje. Odprawa ulegla wyraznemu
spowolnieniu. Teraz kazdy odprawiany musial stanac tak, by padalo nan swiatlo z
odleglych okien. Nastepnie urzednik bral paszport i szedl z nim do oswietlonego
biura, skad wychodzil po jakis dwoch minutach, walil stempel do paszportu i
oddawal go, zyczac przyjemnego pobytu. Wreszcie Kaczorowski dotarl do pulpitu.
Dal sie obejrzec w "dziennym" swietle, podal imie i nazwisko, cel podrozy -
biznes i odrobina zwiedzania, jesli pogoda pozwoli. Teraz urzednik wzial jego
paszport - definitywnie byla za ciemno, zeby mogl w nim cos przeczytac - i
poszedl z nim do biura. Wyszedl za niecale dwie minuty i nie zdazyl dojsc do
stanowiska, kiedy rozblysly swiatla. Urzednik powiedzial cos niepochlebnego na
temat zwiazkow zawodowych, przybil pieczatke, oddal paszport i pozyczyl mu
przyjemnego pobytu.

Nie mogl wiedziec, ze gdy tylko urzednik wszedl do biura, jego paszport
powedrowal na skaner, a jeden z ludzi Smitha poddal go krotkim, ale bardzo
uwaznym ogledzinom.
- Falszywy - stwierdzil - blankiet oryginalny, ale nie wystawiony przez wlasciwe
wladze.
- Skad wiesz? - spytal Smith.
- Ten znak - wskazal palcem - powinien byc przesuniety bardziej w lewo, mniej
wiecej o milimetr.
- To wlasciwie mozemy go od razu zatrzymac - zasugerowal urzednik imigracyjny.
- Ten lobuz jest poszukiwany przez policje kilku panstw za cos wiecej, niz
nielegalne przekroczenie granicy - odparl Smith - chcemy go zlapac z dowodami
winy. Prosze go przepuscic.
Urzednik odebral paszport i skierowal sie do wyjscia. Oberwowali go na
monitorach. Kaczorowski odebral paszport i powedrowal w strone karuzeli, gdzie
od kilku juz minut krazyly bagaze podroznych.
- A teraz - powiedzial Smith - zmieniamy miejsce i obserwujemy dalej.
Przeszli do biura kolo sali odpraw celnych. Tutal monitory pokazywaly karuzele i
sale odpraw.

Kaczorowski odebral walizke i poszedl z nia do sali odpraw. Skierowal sie na
zielona linie - nic do oclenia. Sygnal byl zielony. Jeszcze kilka metrow i...
Sygnal zmienil sie na czerwony. Kaczorowski klnac w duchu - co za niefart! -
zawrocil w strone najblizszego celnika. Ten wskazal mu wielka maszyne.
Kaczorowski polozyl walizke i i torbe na tasmie i za chwile jego bagaze zniknely
w czelusciach maszyny. Kaczorowski poszedl za nimi, spodziewajac sie, ze celnik
kaze mu przeniesc je na stol i otworzyc do kontroli. Jednakze celnik gapil sie
na cos jak ciele na malowane wrota i nie dawal mu zadnego znaku.
- John - zawolal wreszcie - ta cholerna maszyna znowu nie dziala.
Drugi celnik, prawdopodobnie ten John, podszedl i przyjrzal sie uwaznie, po czym
wyciagnal reke.
- Znowu zapomniales to wlaczyc? - zapytal.
Zlapal za bagaze i przeniosl je na poczatek tasmy. Bagaze znowu przejechaly
przez maszyne i uradowany celnik wskazal na stol. Kaczorowski poslusznie
przeniosl je na stol i czekal. Celnik zapytal:
- Czy ma pan cos do oclenia? Papierosy, cygara, tyton, alkohol, perfumy? Czy
wwozi pan bron, amunicje, narkotyki, pornografie? Rosliny? Zywe zwierzeta lub
wyroby z gatunkow podlegajacych ochronie?
Na kazde z pytan Kaczorowski odpowiadal odmownie. W reszcie celinik poprosil go
o otworzenie walizki, zerknal do srodka, podniosl stos koszul i podziekowal,
zyczac milego pobytu w Nowej Zelandii. Kaczorowski podziekowal i wyszedl.
Rozejrzal sie dookola i odszukal agencje wynajmu samochodow. Ustawil sie w
krotkiej kolejce do Budgeta. Czy to klient przed nim sie guzdral, czy tez
urzednik byl opieszaly, dosc, ze trwalo to dosc dlugo. Kiedy wreszcie dotarl do
lady, okazalo sie, ze to urzednik sie grzebie. Wszystko sprawdzal po dwa razy, w
ogole wygladalo to, jakby to byl jego pierwszy dzien w pracy. W koncu, kiedy
dostal kluczyki do samochodu i wskazowki, jak go znalezc, na dworze zaczal
zapadac zmrok. pojechal wiec do wybanego wczesniej hoteliku, zjadl cos i rabnal
sie spac.

c.d.n.




Temat: Rezydenci biur w Egipcie - np. Scan Holiday
Szanowny Panie Arturze!
Sprawa pierwsza: chyba nam wszystkim udzielił się egipski upał, który znacznie
wpływa na tzw. zaniki pamięci. Zgadza się, różne informacje otrzymałem od
ludzi, którzy z Panem bezpośrednio rozmawiali i jakoś nie chce mi się wierzyć,
że nie zadawali Panu pytań, o których sami później mówili. Tym bardziej, że
jechaliśmy wszyscy na przysłowiowym "jednym wózku" i wszyscy podlegaliśmy
sankcjom i trudnościom zarówno ze strony hotelu, jak i niestety (choć mam
nadzieję, że to się nie sprawdzi) Pana. Przykłady - prosze bardzo: śniadania
przed wycieczkami - wyraźnie powiedziano nam, że to rezydent zabronił wydawania
śniadań - mówiła o tym obsługa hotelowa np. jeden z menadzerów - nie pamiętam
imienia - ciemy, trzydniowy zarost, płynny angielski, wiek ok 25 lat (nie ten w
okularach) - oraz jego koledzy z recepcji - prosili również, bardzo stanowczo,
by Pana o wyniku naszych rozmów, jak i o fakcie przeprowadzenia takich rozmów,
wogóle nie informować, bo będą mieli nieprzyjemności, a Pan bedzie się na nich
gniewał... Proszę wybaczyć ale nie mam w tym miejcu komentarza, bo chyba należy
się on nam wszystkim od Pana. Dodam, że nie są to informacje wyssane z palca,
bo razem z żoną doświadczyliśmy nieprzyjemnej rozmowy z recepcją i właśnie
podczas niej takie fakty i argumenty padły. Nie tylko zresztą my to
słyszeliśmy, a należy wnioskować, że recepcjoniści i menadżerowie w hotelu La
Perla używali ich wobec wszystkich turystów. Myślę, że powinie to Pan wyjaśnić
na miejscu i to dość stanowczo.
Sprawa druga: kwestia wizy egipskiej. Rzeczywiście jest w umowie passus mówiący
o cenie wizy 18 euro - wszystko się zgadza, to mniej więcej 22 $ - i tyle
zapłaciliśmy. Oburza mnie jednak fakt kategorycznego stawiania sprawy przez
Pana i twierdzenie, że trzeba było dokładnie przeczytać umowę i, w podtekście,
nie mieć pretensji do organizatora. Panie Arturze ja nie mam pretensji do Scan
Holiday - o te w sumie 8 dolarów (4x2) nie zbiedniałem, bo to żaden pieniądz.
Chodzi o co innego - i tu proszę wyjasnić to może z władzą w Egipcie (na
lotnisku np.)- o fakt, że inne biura np. Oasis, Rainbow czy Triada (turyści z
tych biur nas o tym informowali) płacili za wizę 18 dolarów a nie euro! Nie
rozumiem tego, że są , jak u Orwella, zwierzęta równe i równiejsze, biura
równe -18EURO, i biura równmiejsze 18$ - czy może Pan to wyjaśnić, a jeśli
wyjaśnienie jest niemożliwe z przyczyn administracyjnych, to proszę sprawę
zgłosić w Centrali Scan Holiday - może oni coś na to poradzą.
Sprawa trzecia: nie mam pretensji o to, że nie odprowadził mnie Pan na
lotnisko - rozumiem - inne zajęcie - ludzi trzeba odebrać - ale wydało mi się
to trochę dziwne, bo ze Scanem jeżdżę już parę lat i zawsze na koniec pobytu
ktoś nas odprowadzał i z tego co pamiętam zbierał ankiety o pobycie, biurze,
organizacji - tak było np. 2 lata temu na Rodos gdzie rezdentka nas nie tylko
odprowadziła i przeprowadziła ankietę ale jeszcze osobiście dopilnowała by
wszyscy turyści zostali perfekcyjnie obsłużenie podczas odprawy bagażowej i
paszportowej. Cóż, czasy się zmieniają, polityka biura pewno też, poza tym co
kraj to obyczaj.
Sprawa czwarta: pisze Pan o anonimowych turystach - to moja wina, że się nie
przedstawiłem - przepraszam - Michał Wawrzyński, Bydgoszcz.
Sprawa piąta: pragnę zaznaczyć, ze generalnie pobyt w Egipcie uważamy z żoną za
bardzo udany i usługi biura Scan Holiday róznież za całkiem profesjonalne.
Zgrzyty, które powstały w wyniku różnych dziwnych sytuacji nie powinny mieć
miejsca ale również nie powinny przeszkadzać w urlopie, jak również w Pańskiej
pracy. Egipt to specyficzny kraj i rozumiem z czym musi się Pan każdego dnia
stykać. Proszę jednak pamiętać - to Pan jest w tym kraju już długo i poznał Pan
wiele pułapek, na które my turyści jesteśmy narażeni; to od Pańskiego
profesjonalizmu i troskliwości o turystów zależy jak nam ten urlop przebiegnie -
przynajmniej w sferze kontaktów służbowych w np. hotelu. Wydaje mi się (a
jestem znacznie starszym człowiekiem od Pana, więc prosze o wybaczenie
dydaktyzmu), że nie powinien Pan dopuszczać do sytuacji, w której osoby tak
upierdliwe jak ja np. będą miały uwagi do pracy rezydenta biura. Proszę również
zwrócić uwagę na to, że coś musi być nie tak skoro wiele osób skarżyło się na
kwestię śniadań (i czasem braku kolacji po późnym powrocie z wycieczki, np. z
Kairu) - obwiniając Pana - wręcz sugerując, że to Pan zabrania ich wydawania -
jeśli jest to prawda, a mam nadzieję, że nie, to jest mi strasznie przykro.
Jeśli natomiast prawdą to nie jest - to proszę przyjąć moje przeprosiny za
oskarżenie. Proszę to jednak wyjaśnić z obsługą La Perli na miejscu. Cóż, dużo
zostało powiedziane, a przed Panem jeszcze pewno wiele spraw do wyjaśnienia czy
sprostowania. Tan na marginesie - czysto prywatnie - luki w pamięci, w moim
zawodzie są niedopuszczalne.
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że na poziomie kulturalnej rozmowy
wszystkie wątpliwości zostały bądź zostaną jeszcze wyjaśnione.
Michał Wawrzyński



Temat: WSPOMNIENIA W ODCINKACH (1)
WSPOMNIENIA W ODCINKACH (3)
12.05.2004
WIZA, DELFINARIUM (o pierwszej wizycie w Dolphinelli wkrótce)

O 8:00 budzi nas telefon od rezydentki, mamy stawić się 20 min wcześniej.
Czekamy zatem już od 9:30, ale oczywiście zupełnie niepotrzebnie, bo "kolega"
zjawia się o 10:00. Podchodzi do nas Egipcjanin, którego po raz pierwszy
widzimy na oczy i oznajmia, żebyśmy dali mu paszporty i pieniądze na wizę. Po
południu ma je nam oddać. Wolne żarty, nie ma mowy, żebym obcej osobie miała
powierzyć swój paszport !! Tłumaczenia, że bez nas nigdzie nie pojedzie
początkowo nie dają rezultatu. Próbuję wytłumaczyć mu spokojnie (kiepsko mówi
po angielsku), że paszporty to coś najcenniejszego, co mamy i że w żadnym
wypadku nie możemy ich oddać w ręce osoby, którą widzimy pierwszy raz w życiu.
Chłopak wykonuje telefon, znika gdzieś na kilka minut i wracając oznajmia,
żebyśmy poszli z nim do autokaru. Wraca nim grupa Słowaków. Zatem ruszamy na
lotnisko.
Na jego teren wjeżdżamy bez najmniejszego problemu. Wychodzimy z autokaru,
pytamy chłopaka, czy idzie z nami, a on na to, że poradzimy sobie sami,
pokazuje nam tylko drzwi do wejścia. Nie mam więcej pytań. Do budynku terminala
również udaje nam się wejść bez żadnych problemów. Mijamy bramki i jesteśmy już
w hali odpraw. Teraz zostaliśmy pozostawieni samym sobie. Trzeba więc spytać
się kogokolwiek, na przykład policjanta turystycznego. Jednym zdaniem
tłumaczymy powód naszej wizyty na lotnisku. Nikt nie zadaje żadnych pytań, bez
najmniejszego problemu przechodzimy przez kolejną bramkę i znajdujemy się już
na terenie strefy przylotów. Tam znajdują się okienka banku, gdzie wymienia się
pieniądze i kupuje wizę. Niestety, w żadnym z nich nikt chwilowo nie pracuje.
Stoimy więc na środku hali i cierpliwie czekamy. Kilku policjantów przygląda
się nam z daleka, ale nikt nie jest zainteresowany dokładniejszym wypytaniem
nas o cel wizyty w miejscu dla nas niedostępnym. Po kilku minutach zjawia się
jakiś pracownik banku i bez najmniejszego problemu sprzedaje nam wizy. Teraz
pozostaje tylko „kosmetyczny szczegół” w postaci pieczątki, która w efekcie
okazuje się czymś niemalże nieosiągalnym. Tu zaczyna się cała zabawa. Okazuje
się, że nikt nie wie, gdzie powinniśmy się po nią udać. Jedni twierdzą, że do
okienek wylotów, inni, przylotów, w efekcie ani tu ani tam, bo nie wylatujemy,
ani nie przylatujemy. Trochę bezradni stoimy na środku, ale w dalszym ciągu
nikt się nami nie interesuje. W pewnym momencie podchodzi do nas jakiś
mężczyzna wyglądający, przynajmniej teoretycznie, na pracownika lotniska. Jest
ubrany w jasną marynarkę i ma przypiętą jakąś plakietkę, niestety z arabskimi
napisami, które niewiele nam mówią. W ręku trzyma czerwoną reklamówkę, znak
rozpoznawczy. Obiecuje nam pomóc. Jesteśmy trochę zdezorientowani. Kolejny
nieznajomy zamieszany w sprawę naszych paszportów. Idziemy jednak za nim, co
nam pozostaje, skoro żaden policjant nie jest zainteresowany celem naszej
wizyty na lotnisku. Dochodzimy do okienek kontroli przed wylotem. Mężczyzna
prosi nas o paszporty. Mam wielkie opory przed oddaniem ich w obce ręce, ale
dopóki widzimy go po drugiej stronie bramek, nie jest źle. Wzbudza też
zaufanie, więc może nie zwieje z naszymi dokumentami. W sumie jest nam już
wszystko jedno, tkwimy tu na egipskim lotnisku, bez wizy, bez paszportów,
zawieszeni pomiędzy wylotami a przylotami - w miejscu, gdzie z całą pewnością
nie powinno nas być. Facet z czerwoną reklamówką nagle znika z pola widzenia.
Świetnie, teraz już przestaje mi być wesoło. Zakładam, że gorzej być nie
będzie, skoro biega tak sobie bez przeszkód po terenie lotniska, to jednak nie
może być przypadkową osobą. Po kilkunastu minutach wraca i oznajmia, że nie ma
chwilowo imigration officera. Z uśmiechem na twarzy prosi, abyśmy jeszcze
trochę poczekali. Widzimy go po chwili znów w oddali, wypełniającego karty
turystyczne, lun formularze do nich podobne. Miło z jego strony. Znów mija nas
z uśmiechem i znów udaje się w stronę biura immigration oficera. I znów wraca
mówiąc, że jest na spotkaniu. Na lotnisku SSH jest tylko jeden imigration
officer i jedna pieczątka. Nikt poza nim jej nam nie wstawi do paszportu.
Teraz znika na dłużej. W międzyczasie ląduje samolot, z którego wysypuje się
stadko turystów. Z nudów przez szybę części dla przylatujących obserwuję długą
kolejkę osób wypełniających karty turystyczne, które stempluje następnie jakiś
facet. Zaraz ! To nasz facet z czerwoną reklamówką !Trochę zirytowani
podchodzimy bliżej do szyby, to faktycznie on. W tym czasie po raz pierwszy
słyszymy pytanie jakiegoś policjanta: You finished? A skąd, mówię, tamten facet
ma nasze paszporty a my wciąż nie mamy pieczątki na wizie. Kolejka powoli się
kończy a inny policjant przeprowadza nas po raz kolejny przez bramkę, tym razem
do przylotów. Facet od reklamówki uśmiecha się słodko i pokazuje palcem w
kierunku odlotów. Znudzeni i trochę zmęczeni podążamy posłusznie za nim. Tym
razem udaje mu się nas przemycić przez przejście dla wylatujących i nagle
znajdujemy się już w strefie wolnocłowej. Matko, jakie to wszystko proste. Na
przeciwko niej znajduje się oszklone biuro imigration officera, który z poważną
miną siedzi za swoim biurkiem. Nasz wybawca daje mu paszporty i wypełnione
karty. Teraz już tylko kilka minut trwają formalności. W efekcie w naszych
paszportach lądują inne niż w przypadku przylatujących, pieczątki z ręczną
adnotacją arabskim szlaczkiem.
W międzyczasie dowiadujemy się od naszego wybawcy, że nie jest pracownikiem
lotniska, a hotelu Regency i odbiera grupy Słowaków z lotniska. Informuje nas
również, że nie musimy wracać do hotelu taksówką, a tym samym autokarem, który
nas przywiózł. Skąd wiedział, jak się tu dostaliśmy? Ponownie przechodzimy
przez bramki, tyle, że tym razem w przeciwnym kierunku. Oddycham z ulgą.
Niektórzy policjanci już tylko uśmiechają się na nasz widok. Facet odprowadza
nas do autobusu i mówi, że trwałoby to dużo krócej, ale imigration officer
wcale nie był na spotkaniu, tylko gdzieś sobie poszedł albo nie chciało mu się
nas przyjąć. Dopiero mała łapówka, którą od niego dostał zadziałała.
Przekonani, że będzie z nami jechał autokarem do hotelu, nie dziękujemy mu
jeszcze, a to błąd, bo w ostatniej chwili okazuje się, że zostaje na lotnisku.
Jest nam głupio i smutno, bo był to człowiek, który całkowicie bezinteresownie
pomógł nam w zmaganiach z egipską biurokracją i nie chciał za to ani grosza.




Temat: 8-22 sierpien: Syria, Jordania, Egipt-relacja
8-22 sierpien: Syria, Jordania, Egipt-relacja
Witam,

kiedy pojawila sie ta oferta z biura podrozy Triada od razy bylem nia
zainteresowany.Oczywiscie dlatego ze bardzo lubie spedzac wakacje w Egipcie a
dodatkowo mozna zwiedzic nowe kraje, takie jak Jordania i Syria.

Na poczatku lipca dokonalem rezerwacji i z niecierpliowscia czekalem na termin
wyjazdu.

Juz kilka dni wczesniej kontaktujac sie z biurem uslyszalem 2 wiadomosci.Zla i
dobra.Ta pierwsza byla informacja iz pierwszy biedzie wypoczynek a druga to iz
bede zakwaterowany w hotelu Sharm Cliff /jedyne czego nie chcialem to trafic
do Zouary w ktorej bylem rok temu i Country Clubu o ktorym slyszalem niezbyt
pochlebne opinie/.

Wreszcie nastal upragniony 8 sierpien i zaczelo sie.

Lotnisko w Katowicach, planowy wylot o 22.30, linie Fischer Air.Lalo prawie
przez caly dzien a w godzine wylotu nastapila kulminacja opadow deszczu.Przez
szyby patrzylismy jak lotnisko zamienia sie w ogromna kaluze wody.Wylot
nastapil z niewielkim opoznieniem, wszystko w granicach normy.Boeing 757 mial
dosyc ciasno upchane fotele a ze trafilem do ostatniego rzedu mialem kolana
prawie przy samej brodzie.

Ale po kilku godzinach lotu wreszcie widze znajome swiatla na lotnisku w
Sharm.Wychodzimy z samolotu, czuje uderzenie goracego, egipskiego powietrza.To
jest to, czego brakowalo mi przez ostatnie miesiace.

Jedziemy do hotelu, rezydentka informuje iz osoby ktore wykupily pobyt w Sea
Life z powodu remontu zostana przeniesione do innego hotelu.Ale to mnie raczej
nie interesuje, wraz z kilkoma osobami laduje w Sharm Cliff.Jest 4.30 nad
ranem i za bardzo nie moge ocenic hotelu z zewnatrz.W recepcji rozmawiam z
obsluga i usmiechajac sie prosze o dobry pokoj, o dziwo moja prosba zostaje
spelniona...

Nastepne dni spedzam w tym hotelu i powiem iz jestem dosc mile
zaskoczony.Sharm Cliff ma dosc duze pokoje i balkony, przyzwoity basem i
REWELACYJNE usytuowanie.Do Naama Bay dojscie spacerkiem, a wlasciwie zejscie
ze skarpy zajmuje ok 5 minut.Co zasluguje na uwage, mimo tak bliskiego
polozenia centrum, w hotelu nie slychac zadnych odglosow tetniacego zyciem
Naama.Podobnie rzecz sie ma z plaza.Do hotelu nalezy ta majaca nazwe
Valentino.Jest dosc mala ale niezbyt zatloczona.Niestety nie ma tam rafy, bo
za nia nie mozna uznac cos co ma kilka metrow dlugosci i zadnych uskokow.Ale
calkiem przyjemna rafa znajduje sie w niedalekiej odleglosci.

Wracajac do hotelu jego plusami jest tez mozliwosc podziwiania cudownego
zachodu slonca, dobrze widocznego z duzego tarasu polozonego z przodu hotelu i
zatoki.Widoki te tez sa dostepne ze stolowki i jest to jej najwiekszy
plus...Niestety jedzenie psuje opis calosci: bardzo monotonne, praktycznie bez
zadnych zmnian.Oczywiscie nikt nie wyjdzie ze stolowki glodny, ale mogloby byc
zdecydowanie lepiej.Poza tym, bardzo duza czesc osob dostawala zemste
faraona.Niby czysto, schludnie, ale cos musialo w tym jedzeniu byc...Kolejna
rzecza ktora psuje wizerunek calosci jest ciagnaca sie po obu stronach hotelu
budowa.Coz, nic nie jest doskonale.Jesli chodzi o obsluge to ta jak na warunki
egipskie dziala bardzo sprawnie.Pokoje codziennie sa sprzatane, nie ma
problemu z wymiana recznikow itp.

Generalnie hotel zasluguje na 3* z mocnym plusem.Wiec jak na TRAFA jestem
zadowolony.

Podczas pobytu z miejscowego biura korzystam z dwoch wycieczek fakultatywnych:
jest to Gora Mojzesza z klasztorem sw.Katarzyny i nurkowanie.

Co do pierwszej wycieczki to powiem wprost.Wedlug mnie jest ona nieco
przereklamowa.Oczywiscie kazdy, kto bedzie odnajdywal przyjemnosc w nocnej
wspinaczce bedzie nia zachwycony.Calosc dopelni niezapomniany wschod slonca i
poranne zwiedzanie Klasztotu, ale jednak czegoc mi tam brakowalo.Bylo dobrze,
ale spodziewalem sie troszke wiecej.

Nurkowanie przy rafach wyspy Tiran bede pamietal bardzo dlugo.Do tej pory
tylko snurkowalem gdzie popadnie.Ale tam, wreszcie pierwszy raz zszedlem pod
wode z butla.Co prawda bylo to intro, ale juz w Polsce poszukam kursu ktory da
mi licencje.

Podsumowujac, pierwszy tydzien pobytu zszedl bardzo szybko.Calosc dopelnilo
mile towarzystwo w ktorym czas mknal zdecydowanie za szybko.Sczegolnie
pozdrawiam Mirka i jego syna Lukasza.Bede pamietal nasze dlugie pogawedki o
Egipcie bo spotkalem prawdziwego milosnika tego kraju, a ja tez sie do nich
zaliczam.

Coz, przyszedl czas pakowania i druga czesc wakacji w postaci objazdowki po
Jordanii i Syrii.

Pierwszy dzien podrozy konczymy w Nuweibie.Jak ja "kocham" to miejsce.Kilka
budynkow hotelowych polozonych na komletnym odludziu.Calosc ratuje jedynie
widok na gory Arabii Saudyjskiej i ladna rafa.

Nastepnego dnia o 10 wyruszamy na granice z Izraelem.Drugi autokar z osobami
na objazd po Izraelu wyrusza poltorej godziny po nas, poniewaz maja krotsza
trase do przejechnia.Ale zycie nie po raz pierwszy pokazalo ze nie zawsze
pierwsi dojada, a wlasciewie przejada jako pierwsi...

Na granicy, sytuacja do ktorej bylem przygotowany i ktora znam sprzed
roku.Czyli: otwieranie walizek, zadawanie ciagle tych samych pytan o bron,
paczki od innych osob itp.Trwa to ok poltorej godziny.Po przejsciu pierwszej
bramki sytuacja o ktorej mowil nam pilot, czyli upieranie sie celnikow ze
musza nam wbic pieczatki do paszportow, pozniej telefon do ministerstwa i
oczekiwanie na zgode iz pieczatek jednak byc nie musi.Po pol godzinie wraca i
pilot i ... tym razem takiej zgody nie ma!!!Od dwoch tygodni obowiazuje nowe
prawo wojenne i kazdy musi miec wbite pieczatki do paszportu.Dopiero
wymienilem paszport by nie miec tych okropnych pieczatek a tu z bolem serca
patrze jak pani w okienku na moje ciche "moze jednak nie trzeba wbijac" z
usmiechem mowi "NIE DA RADY!!!'No niezle, wizja zwiedzanie Syrii zdecydowanie
sie nam oddala.Trwaja jeszcze rozmowy z kontrahntem po stronie syryjskiej.Ten
informuje iz rozmawial w dwiema osobami i jedna z nich stwierdzila ze
wjedziemy do Syrii a duga ze nie.Coz zostaje czekac.W miedzyczasie mija nas
grupa jadaca do Izraela, oni juz sa szczesliwi i zaczynaja zwiedzanie...

My jedziemy przez Eilat do przejscia z Jordania.Tam czekamy 3 godziny.Wszyscy
sa juz wykonczeni.Kiedy udaje nam sie wreszcie pokonac to przeszkode, jedziemy
do hotelu w Ammanie. O zwiedzaniu zamku Karak nie ma mowy, jest za pozno.Na
samych granicach tracimy 7 godzin!!!

Nastepnego dnia z programu wypada tez zwiedzanie Jerash, jedziemy na granice z
Syria.Osobiscie nie wierze ze ja przekroczymy, do tej pory nie znalem
przypadkow zeby wpuszczali osoby z wizami izraelskimi.Zreszta po rozmowie z
pilotem dowiedzialem sie ze juz jest ulozony plan zwiedzania tylko na
Jordanie.Nasz autokar staje na granicy, do budynkow odpraw po wczesniejszym
zebraniu naszych paszportow udaje sie polski i syryjski pilot...czekamy na
decyzje, mija jedna godzina potem druga.

cdn



Temat: Samochodem do Grecji - opis trasy.
Samochodem do Grecji - opis trasy.
W tym roku postanowiliśmy skoczyć autem do Grecji. Padło na Riwierę
Olimpijską (teraz to trochę sam się sobie dziwię bo za tą kasę jaką
mieliśmy mogłem być np. ma Krecie, ale cóż tak wyszło i tyle
zwłaszcza że nie jechaliśmy sami)

Wyjechaliśmy w piątek o 8:00 rano, tankowanie paliwa na stacji BP
koło Żywca czy tak jakoś i wio na przejście graniczne ze Słowacją w
Korbielowie. Minutka odprawy i byliśmy już u naszych południowych
przyjaciół. Kierunek Zvolen - Bańska Bystrzyca - Sahy. Jakieś 20 km
za granicą jest stacja benzynowa i tam kupujemy winietkę. W obie
strony wychodzi jakieś 300 SKK (ok. 48 PLN), Początkowo trasa
górskimi serpentynami (w drodze powrotnej to myślałem na nich, że
urodzę ze zmęczenia) Jedzie się jakieś 200 km i jesteśmy na
przejściu granicznym z Węgrami w Sahy. Tutaj również ekspresowa
odprawa i GO na Budapeszt drogą E-77 (M2). Za przejściem granicznym
jakieś 3 km jest podjazd pod górę i tu uwaga bo stoi tu często
Policja - dostałem mandat 6000 Forintów za przekroczenie prędkości o
17 km :/ Następnie na stacji benzynowej należy kupić winietkę w obie
strony wychodzi jakieś 3000 HUF (nie całe 50 PLN) i radze to zrobić
bo Węgrzy mają videokontrole winietek więc wpadnie się raczej na
pewno :D. Chyba że nie jedziemy autostradą. Tak czy owak 100 km i
wjeżdżamy do Budapesztu. Tutaj co prawda troszkę pobłądziliśmy ale
tak na serio było to na własne życzenie. Generalnie trzeba się
kierować na autostradę M5 (5) i dalej jakieś 170 km na Szeged do
przejścia granicznego w Roszke.
Tutaj też całkiem sprawnie i jesteśmy w Serbii. Zaraz za przejściem
po Serbskiej stronie jest kantor. Tutaj zdecydowanie należy wymienić
Euro na Dinary, gdyż płacąc w EUR w Serbii za bramki i paliwo, które
trzeba zatankować przepłacimy i to słono, ponieważ nasi przyjaciele
Serbowie strasznie oszukują na przeliczniku - i jest to prawie
regułą. Więc należy wziąć pod uwagę drogę w obie strony gdyż od
strony Macedonii w drodze powrotnej mogą być problemy z wymianą, ale
o tym później. Wymieniamy, więc 150 EUR - na dwa tankowania i reszta
na bramki w obie strony. Droga przez Serbie jest zdecydowanie
zróżnicowana jeśli chodzi o komfort jazdy, jest bardzo dużo robót
drogowych i masa Policji z radarami i lornetkami :D
I tak ponad 600 km do granicy z Macedonią. Na jedno trzeba zwrócić
uwagę, tankowałem na stacji OMV Eurodiesel`a (Evrodiesel) i muszę
przyznać, że paliwo mają rewelacyjne. Moje TDI rwało aż miło, a
miałem porównanie, bo jechałem do tego czasu na polskim paliwie. Pod
Belgradem troszkę nas spanie zmogło więc zjechałem na stację i 3
godzinki kimanka. Pełno tam było Turków, Albańczyków i Bułgarów w
samochodach na niemieckich i austriackich blachach, którzy jechali
do rodzin w swoich krajach, powiem tak - wszędzie są różni ludzie
ale ja nie spotkałem lub nie zobaczyłem tam niczego co mogło by mnie
zniechęcić do tych ludzi, odpoczywali, pili kawkę czy coś tam
jeszcze, weseli uśmiechnięci, generalnie pozytywnie.
Około 3:00 nad ranem dojechaliśmy do przejścia granicznego z
Macedonią w Mitrovać`u. Co mnie tu zdziwiło to to że portal
graniczny po stronie Serbskiej to zwykła buda (w strone Macedoni, w
drugą już fajnie), natomiast Macedoński to duży podobny do tego z
przejścia z Niemcami w Zgorzelec - Ludwigsdorf.
Serbowie odprawili nas bez problemu, natomiast Macedończycy jak
każde państwo które mało znaczy w świecie zaczęli wszystkim na
granicy komplikować życie. Przed nami stało raptem 15 aut a na
granicy spędziliśmy 2 godzinki. Dokładnie oglądanie paszportów z
każdej strony, skanowanie, zielona karta była oglądana 100 razy, o
bagażniku nie wspomnę. Przejazd przez Macedonię kosztował raptem 6
EUR ( 1 bramka nieczynna) ale co najlepsze, jedzie się pięknymi
bezkresami, momentami czuliśmy się jak na dzikim zachodzie z
autostradą na środku :D brakowało jeszcze tylko Johna Wayne na
koniu :D aż strach pomyśleć co by było gdyby zepsuł się nam tan
samochód - tylko siąść i płakać. Widoki naprawdę przepiękne.
Generalnie jedzie się super. Kierujemy się tutaj już na Ateny. Po 2
godzinkach byłem już przejściu z Helladą w Gevgalija. Grecy widząc
PL rejestrację nawet nie chcieli paszportów, od granicy jakieś 115
km i byliśmy w Paralii. Praktycznie po 10 min znaleźliśmy apartament
dwu pokojowy z aneksem kuchennym za 35 EUR/ doba za całość. Krótki
wypakunek, na miasto coś zjeść i do morza. Generalnie jak
powszechnie wiadomo Paralia nie należy do spokojnych miejscowości,
to kombinat turystyczny nastawiony na imprezowanie, zakupy itp. Na
jedno należy zwrócić uwagę, w tym roku w Parali (przynajmniej w
lipcu) było bardzo mało Polaków, masa Serbów, Węgrów i Rumunów. W
sąsiedniej Leptokarii natomiast Polaków jest cała masa, skoczyliśmy
tam sobie ot tak i właściwie nawet krzaki mówiły po polsku :D
Po kilku dniach leżenia na plaży wybraliśmy się do Salonik, miasto
całkiem fajne tylko katastrofalnie oznaczone, na drugie pół dnia
pojechaliśmy w Water Land`u jakieś 20 km za Salonikami (należy
kierować się w stronę lotniska). Sam wstęp dla trzech osób dorosłych
+ dziecko to koszt 50,05 EUR, do tego jakiś obiad w środku + napoje
wyszło za wszystko 90 EUR (chyba że ma się ze sobą). Kilka dni
później wybraliśmy się jeszcze do Dion, jest tam kapitalne muzeum i
wykopaliska starożytnego miasta zalanego przez lawine błotną -
całkiem fajny wypad. Odwiedziliśmy również wyspę Skiatos,
skorzystaliśmy z biura podróży, które ma swoje przedstawicielstwo w
Paralii (Polecam). W drodze powrotnej z portu w Volos były przygody
z grecką Policją która trzymała nas ponad godzinę, ale nie była to
wina biura które organizowało wypad na Skiatos tylko wina kretyna
kierowcy który nie wiadomo czemu nie zatrzymał się na bramce na
autostradzie, Policja chyba pomyślała że autokar jest porwany bo
objechało nas wozów policyjnych i chłopcy ostro reagowali dopóki
się nie wyjaśniło co i jak :D Generalnie przygoda jak z filmu hahaha
I tak beztrosko minęło nam te 12 dni w Grecji. Powrót o tyle się
różnił, że udało nam się dojechać z granicy Greckiej do Katowic w 19
godzin :D
Jedno jest pewne, było całkiem fajnie, ale następnym razem już tylko
wyspy, powód ? - ano bardzo prosty Riwiera jest za mało grecka :)




Temat: DLACZEGO POLACY ŻYJĄ?
huncwot napisał:

>
> Mateusz przebywa w tej chwili z rodzina w Nowym Jorku. Do Stanow
Zjednoczonych
> przyjechal, poniewaz potrzebuje fachowej opieki lekarskiej. Chlopiec ma
krotsza
>
> jedna noge, a podczas amerykanskiej wizyty rodzina chciala zalatwic mu
> specjalne wkladki u lekarza na Greenpoincie. Urzednik wzial paszport chlopca
i
>
> podbil go bez zadawania jakichkolwiek pytan. Nazwisko Elzbiety Fundanicz
wpisal
>
> do komputera. "Prosze na strone" - powiedzial po chwili wpatrywania sie w
> komputer.
>
> Kilkanascie metrow dalej, "na stronie" czekali juz na kontrole czterej inni
> Polacy. Urzednicy sprawdzili dokladnie ich bagaze i kazali czekac. Starszego
> wiekiem Polaka dosc szybko wypuszczono, pozostalych trzymano nieco dluzej. W
> koncu i im pozwolono opuscic teren lotniska. Zanim ktokolwiek odezwal sie
> ponownie do Elzbiety i Mateusza, uplynelo 1,5 godziny.
>
> Rodzina czeka
> "Czekalam na bratowa na lotnisku od 21:30 wieczorem" - mowi Jozefa Plotnicka,
> ktora przyjechala na lotnisko w Newarku w czwartek 29 maja br., aby odebrac
> bratowa. Samolot SAS wyladowal zgodnie z planem, pasazerowie powoli
wychodzili
> z kontroli paszportowej, witali sie z czekajacymi na nich rodzinami. W koncu
> nadeszlo kilkoro odprawionych Polakow. Jozefa uslyszala, jak jeden powiedzial
> do drugiego, ze wszystkich niezwykle dokladnie przeszukali. Inni, klnac,
> skarzyli sie na zle traktowanie.
>
> Czekajacy na Elzbiete i Mateusza krewni juz wtedy wiedzieli, ze sa problemy z
> odprawa. Towarzyszacy Jozefie Plotnickiej szwagier podszedl do pracownika
> lotniska, by zapytac, co sie moglo stac z ich krewna. "Nic nie wiem" -
> uslyszeli w odpowiedzi. Czekali tak do 12:30 w nocy. Jozefa zadzwonila wtedy
do
>
> domu. "Musieli zatrzymac bratowa" - powiedziala czekajacym na nich w domu.
>
> Nocne przesluchanie
> Po prawie dwugodzinnym oczekiwaniu Elzbiete Fundanicz poproszono do osobnego
> pokoju. Mateusza pozostawiono na uboczu, ale niedaleko, tak, zeby widzial
> ciocie. "Mateusz wszystko obserwowal, chodzil nerwowo z miejsca na miejsce" -
> wspomina Elzbieta Fundanicz.
>
> "Pani pracowala w czasie poprzedniego pobytu - powtarzano jej ciagle i
> straszono: - "Jak sie pani nie przyzna, to wyslemy cala (mieszkajaca w USA)
> rodzine do Polski". Polka ciagle zaprzeczala. Po jakims czasie tak sie
> zdenerwowala tonem przesluchan, ze zaslabla. Poprosila o wode. "Tam mozesz
> wziac sobie wode" - smiejacy sie urzednicy pokazali na stojacy w kacie
zbiornik
>
> z woda. "Ja nie pracowalam" - upierala sie do konca przesluchania. Byla to
jej
> druga wizyta w USA. Po szesciu miesiacach - kwiecien-pazdziernik 2002 roku -
> bez przekroczenia waznosci wizy wrocila do Polski.
>
> Ukarali za meza
> "Twoj maz pracowal, byl hydraulikiem" - mowili do niej podniesionym tonem
> urzednicy w czasie trwajacego cztery godziny przesluchania. Jej maz przebywal
w
>
> Stanach Zjednoczonych w 1997 roku. Urzednicy twierdzili, ze wizyta meza
trwala
> wtedy 18 miesiecy, byli przekonani, ze pracowal. Mowili do niej po angielsku,
a
>
> z mikrofonu ustawionego na stole slyszala tlumaczenia po polsku. Do czwartej
w
> nocy siedziala na krzesle i odpowiadala na pytania czterech zmieniajacych sie
> funkcjonariuszy. "Wiemy, ze pracowalas, bo ktos na ciebie doniosl" -
powiedzial
>
> jej w koncu jeden z nich. Nie dala sie podejsc.
>
> Wreszcie dali jej dwuznacznie do zrozumienia, ze wysla ja z powrotem do
Polski
> za to, ze jej maz pracowal w czasie swego pobytu w USA. Przesluchanie w koncu
> przerwano i znowu kazano jej czekac.
>
> Sprawdzili bratowa
> - Po trzeciej nad ranem przyszedl do nas urzednik i zapytal, czy czekamy na
> Mateusza - relacjonuje Jozefa Plotnicka. Zaprowadzili ja wtedy do biura
urzedu
> imigracyjnego. Tam zobaczyla Elzbiete i siedzacego w poczekalni, kilkanascie
> metrow dalej, Mateusza. W okolicy krecilo sie 5-6 pracownikow urzedu
> imigracyjnego. Zapytali ja o ID, czyli dokument tozsamosci. Na szczescie
miala
> go przy sobie. Pokazala swoje prawo jazdy, urzedniczka "postukala cos na
> komputerze" i powiedziala "wszystko w porzadku". Zapytala tez o "zielona
> karte". Pani Jozefa przebywa w USA legalnie. Zapytala urzedniczke, co jest
> przyczyna zatrzymania bratowej, ktora siedziala kilka metrow obok (nie
> pozwolili im zamienic nawet kilku slow). "Elzbieta byla cala zaplakana" -
> wspomina. Bez udzielania wyjasnien, urzednicy powiedzieli jej, zeby wziac
> Mateusza i opuscic lotnisko.
>
> Nie skuli
> Od czwartej w nocy do wczesnych godzin rannych Elzbiete pozostawiono samej
> sobie. Okolo godziny 10:00 rano jeszcze raz ja przesluchali, wpisujac
zeznania
> do kwestionariusza. Po jego podpisaniu Elzbieta dowiedziala sie oficjalnie,
ze
> zostanie wyslana z powrotem do Polski. Powod, jak to ujal jeden z urzednikow,
> byl taki, ze "udowodniono jej, ze pracowala".
>
> W przeciwienstwie do wielu innych przypadkow zatrzymanych i odsylanych do
kraju
>
> Polakow, Elzbieta nie zostala skuta i odprowadzona na oczach innych pasazerow
> do samolotu powrotnego w kajdankach. "Wyblagalam, zeby mi ich nie zakladali" -

> mowi. Nie wiadomo jednak, czy wysluchaliby jej prosb, gdyby nie jeden z
> urzednikow, ktory mowil troche po polsku. To on wczesniej, zanim odprowadzono
> ja do samolotu, kupil jej kawe i zrobil sniadanie, wyciagajac jedzenie z
> jakiejs lodowki stojacej przy rzedzie pokoi imigracyjnych. "Byl dla mnie
bardzo
>
> mily" - mowi Elzbieta. Jest przekonana, ze kajdanek jej nie zalozono wlasnie
> dzieki niemu. O godz. 17:10 zostala odprowadzona do samolotu SAS odlatujacego
> do Kopenhagi, stamtad do Wroclawia. Ma zakaz wjazdu do USA przez 5 lat.
>
> "Zycie toczy sie dalej, juz sobie to wszystko przetlumaczylam" - mowi w
czasie
> rozmowy Polka. Po kilku dniach od przylotu do Polski wydarzenia na lotnisku w
> Newarku wydaja sie nierealne, "jak w filmie". Gdyby nie to, ze jest ubozsza o
> ponad tysiac dolarow (koszt biletu lotniczego), to moze rzeczywiscie nie
> uwierzylaby w to, co ja w Newarku spotkalo.
>

ciekawe co by bylo gdyby ktos tak potraktowal obywatela usa w polsce.. jezu
koszmar, sady, milionowe odszkodowania....

camel



Temat: DLACZEGO POLACY ŻYJĄ?

Mateusz przebywa w tej chwili z rodzina w Nowym Jorku. Do Stanow Zjednoczonych
przyjechal, poniewaz potrzebuje fachowej opieki lekarskiej. Chlopiec ma krotsza
jedna noge, a podczas amerykanskiej wizyty rodzina chciala zalatwic mu
specjalne wkladki u lekarza na Greenpoincie. Urzednik wzial paszport chlopca i
podbil go bez zadawania jakichkolwiek pytan. Nazwisko Elzbiety Fundanicz wpisal
do komputera. "Prosze na strone" - powiedzial po chwili wpatrywania sie w
komputer.

Kilkanascie metrow dalej, "na stronie" czekali juz na kontrole czterej inni
Polacy. Urzednicy sprawdzili dokladnie ich bagaze i kazali czekac. Starszego
wiekiem Polaka dosc szybko wypuszczono, pozostalych trzymano nieco dluzej. W
koncu i im pozwolono opuscic teren lotniska. Zanim ktokolwiek odezwal sie
ponownie do Elzbiety i Mateusza, uplynelo 1,5 godziny.

Rodzina czeka
"Czekalam na bratowa na lotnisku od 21:30 wieczorem" - mowi Jozefa Plotnicka,
ktora przyjechala na lotnisko w Newarku w czwartek 29 maja br., aby odebrac
bratowa. Samolot SAS wyladowal zgodnie z planem, pasazerowie powoli wychodzili
z kontroli paszportowej, witali sie z czekajacymi na nich rodzinami. W koncu
nadeszlo kilkoro odprawionych Polakow. Jozefa uslyszala, jak jeden powiedzial
do drugiego, ze wszystkich niezwykle dokladnie przeszukali. Inni, klnac,
skarzyli sie na zle traktowanie.

Czekajacy na Elzbiete i Mateusza krewni juz wtedy wiedzieli, ze sa problemy z
odprawa. Towarzyszacy Jozefie Plotnickiej szwagier podszedl do pracownika
lotniska, by zapytac, co sie moglo stac z ich krewna. "Nic nie wiem" -
uslyszeli w odpowiedzi. Czekali tak do 12:30 w nocy. Jozefa zadzwonila wtedy do
domu. "Musieli zatrzymac bratowa" - powiedziala czekajacym na nich w domu.

Nocne przesluchanie
Po prawie dwugodzinnym oczekiwaniu Elzbiete Fundanicz poproszono do osobnego
pokoju. Mateusza pozostawiono na uboczu, ale niedaleko, tak, zeby widzial
ciocie. "Mateusz wszystko obserwowal, chodzil nerwowo z miejsca na miejsce" -
wspomina Elzbieta Fundanicz.

"Pani pracowala w czasie poprzedniego pobytu - powtarzano jej ciagle i
straszono: - "Jak sie pani nie przyzna, to wyslemy cala (mieszkajaca w USA)
rodzine do Polski". Polka ciagle zaprzeczala. Po jakims czasie tak sie
zdenerwowala tonem przesluchan, ze zaslabla. Poprosila o wode. "Tam mozesz
wziac sobie wode" - smiejacy sie urzednicy pokazali na stojacy w kacie zbiornik
z woda. "Ja nie pracowalam" - upierala sie do konca przesluchania. Byla to jej
druga wizyta w USA. Po szesciu miesiacach - kwiecien-pazdziernik 2002 roku -
bez przekroczenia waznosci wizy wrocila do Polski.

Ukarali za meza
"Twoj maz pracowal, byl hydraulikiem" - mowili do niej podniesionym tonem
urzednicy w czasie trwajacego cztery godziny przesluchania. Jej maz przebywal w
Stanach Zjednoczonych w 1997 roku. Urzednicy twierdzili, ze wizyta meza trwala
wtedy 18 miesiecy, byli przekonani, ze pracowal. Mowili do niej po angielsku, a
z mikrofonu ustawionego na stole slyszala tlumaczenia po polsku. Do czwartej w
nocy siedziala na krzesle i odpowiadala na pytania czterech zmieniajacych sie
funkcjonariuszy. "Wiemy, ze pracowalas, bo ktos na ciebie doniosl" - powiedzial
jej w koncu jeden z nich. Nie dala sie podejsc.

Wreszcie dali jej dwuznacznie do zrozumienia, ze wysla ja z powrotem do Polski
za to, ze jej maz pracowal w czasie swego pobytu w USA. Przesluchanie w koncu
przerwano i znowu kazano jej czekac.

Sprawdzili bratowa
- Po trzeciej nad ranem przyszedl do nas urzednik i zapytal, czy czekamy na
Mateusza - relacjonuje Jozefa Plotnicka. Zaprowadzili ja wtedy do biura urzedu
imigracyjnego. Tam zobaczyla Elzbiete i siedzacego w poczekalni, kilkanascie
metrow dalej, Mateusza. W okolicy krecilo sie 5-6 pracownikow urzedu
imigracyjnego. Zapytali ja o ID, czyli dokument tozsamosci. Na szczescie miala
go przy sobie. Pokazala swoje prawo jazdy, urzedniczka "postukala cos na
komputerze" i powiedziala "wszystko w porzadku". Zapytala tez o "zielona
karte". Pani Jozefa przebywa w USA legalnie. Zapytala urzedniczke, co jest
przyczyna zatrzymania bratowej, ktora siedziala kilka metrow obok (nie
pozwolili im zamienic nawet kilku slow). "Elzbieta byla cala zaplakana" -
wspomina. Bez udzielania wyjasnien, urzednicy powiedzieli jej, zeby wziac
Mateusza i opuscic lotnisko.

Nie skuli
Od czwartej w nocy do wczesnych godzin rannych Elzbiete pozostawiono samej
sobie. Okolo godziny 10:00 rano jeszcze raz ja przesluchali, wpisujac zeznania
do kwestionariusza. Po jego podpisaniu Elzbieta dowiedziala sie oficjalnie, ze
zostanie wyslana z powrotem do Polski. Powod, jak to ujal jeden z urzednikow,
byl taki, ze "udowodniono jej, ze pracowala".

W przeciwienstwie do wielu innych przypadkow zatrzymanych i odsylanych do kraju
Polakow, Elzbieta nie zostala skuta i odprowadzona na oczach innych pasazerow
do samolotu powrotnego w kajdankach. "Wyblagalam, zeby mi ich nie zakladali" -
mowi. Nie wiadomo jednak, czy wysluchaliby jej prosb, gdyby nie jeden z
urzednikow, ktory mowil troche po polsku. To on wczesniej, zanim odprowadzono
ja do samolotu, kupil jej kawe i zrobil sniadanie, wyciagajac jedzenie z
jakiejs lodowki stojacej przy rzedzie pokoi imigracyjnych. "Byl dla mnie bardzo
mily" - mowi Elzbieta. Jest przekonana, ze kajdanek jej nie zalozono wlasnie
dzieki niemu. O godz. 17:10 zostala odprowadzona do samolotu SAS odlatujacego
do Kopenhagi, stamtad do Wroclawia. Ma zakaz wjazdu do USA przez 5 lat.

"Zycie toczy sie dalej, juz sobie to wszystko przetlumaczylam" - mowi w czasie
rozmowy Polka. Po kilku dniach od przylotu do Polski wydarzenia na lotnisku w
Newarku wydaja sie nierealne, "jak w filmie". Gdyby nie to, ze jest ubozsza o
ponad tysiac dolarow (koszt biletu lotniczego), to moze rzeczywiscie nie
uwierzylaby w to, co ja w Newarku spotkalo.




Temat: Powrot do USA po dlugim pobycie
5 lat
Mateusz przebywa w tej chwili z rodzina w Nowym Jorku. Do Stanow Zjednoczonych
przyjechal, poniewaz potrzebuje fachowej opieki lekarskiej. Chlopiec ma krotsza
jedna noge, a podczas amerykanskiej wizyty rodzina chciala zalatwic mu
specjalne wkladki u lekarza na Greenpoincie. Urzednik wzial paszport chlopca i
podbil go bez zadawania jakichkolwiek pytan. Nazwisko Elzbiety Fundanicz wpisal
do komputera. "Prosze na strone" - powiedzial po chwili wpatrywania sie w
komputer.

Kilkanascie metrow dalej, "na stronie" czekali juz na kontrole czterej inni
Polacy. Urzednicy sprawdzili dokladnie ich bagaze i kazali czekac. Starszego
wiekiem Polaka dosc szybko wypuszczono, pozostalych trzymano nieco dluzej. W
koncu i im pozwolono opuscic teren lotniska. Zanim ktokolwiek odezwal sie
ponownie do Elzbiety i Mateusza, uplynelo 1,5 godziny.

Rodzina czeka
"Czekalam na bratowa na lotnisku od 21:30 wieczorem" - mowi Jozefa Plotnicka,
ktora przyjechala na lotnisko w Newarku w czwartek 29 maja br., aby odebrac
bratowa. Samolot SAS wyladowal zgodnie z planem, pasazerowie powoli wychodzili
z kontroli paszportowej, witali sie z czekajacymi na nich rodzinami. W koncu
nadeszlo kilkoro odprawionych Polakow. Jozefa uslyszala, jak jeden powiedzial
do drugiego, ze wszystkich niezwykle dokladnie przeszukali. Inni, klnac,
skarzyli sie na zle traktowanie.

Czekajacy na Elzbiete i Mateusza krewni juz wtedy wiedzieli, ze sa problemy z
odprawa. Towarzyszacy Jozefie Plotnickiej szwagier podszedl do pracownika
lotniska, by zapytac, co sie moglo stac z ich krewna. "Nic nie wiem" -
uslyszeli w odpowiedzi. Czekali tak do 12:30 w nocy. Jozefa zadzwonila wtedy do
domu. "Musieli zatrzymac bratowa" - powiedziala czekajacym na nich w domu.

Nocne przesluchanie
Po prawie dwugodzinnym oczekiwaniu Elzbiete Fundanicz poproszono do osobnego
pokoju. Mateusza pozostawiono na uboczu, ale niedaleko, tak, zeby widzial
ciocie. "Mateusz wszystko obserwowal, chodzil nerwowo z miejsca na miejsce" -
wspomina Elzbieta Fundanicz.

"Pani pracowala w czasie poprzedniego pobytu - powtarzano jej ciagle i
straszono: - "Jak sie pani nie przyzna, to wyslemy cala (mieszkajaca w USA)
rodzine do Polski". Polka ciagle zaprzeczala. Po jakims czasie tak sie
zdenerwowala tonem przesluchan, ze zaslabla. Poprosila o wode. "Tam mozesz
wziac sobie wode" - smiejacy sie urzednicy pokazali na stojacy w kacie zbiornik
z woda. "Ja nie pracowalam" - upierala sie do konca przesluchania. Byla to jej
druga wizyta w USA. Po szesciu miesiacach - kwiecien-pazdziernik 2002 roku -
bez przekroczenia waznosci wizy wrocila do Polski.

Ukarali za meza
"Twoj maz pracowal, byl hydraulikiem" - mowili do niej podniesionym tonem
urzednicy w czasie trwajacego cztery godziny przesluchania. Jej maz przebywal w
Stanach Zjednoczonych w 1997 roku. Urzednicy twierdzili, ze wizyta meza trwala
wtedy 18 miesiecy, byli przekonani, ze pracowal. Mowili do niej po angielsku, a
z mikrofonu ustawionego na stole slyszala tlumaczenia po polsku. Do czwartej w
nocy siedziala na krzesle i odpowiadala na pytania czterech zmieniajacych sie
funkcjonariuszy. "Wiemy, ze pracowalas, bo ktos na ciebie doniosl" - powiedzial
jej w koncu jeden z nich. Nie dala sie podejsc.

Wreszcie dali jej dwuznacznie do zrozumienia, ze wysla ja z powrotem do Polski
za to, ze jej maz pracowal w czasie swego pobytu w USA. Przesluchanie w koncu
przerwano i znowu kazano jej czekac.

Sprawdzili bratowa
- Po trzeciej nad ranem przyszedl do nas urzednik i zapytal, czy czekamy na
Mateusza - relacjonuje Jozefa Plotnicka. Zaprowadzili ja wtedy do biura urzedu
imigracyjnego. Tam zobaczyla Elzbiete i siedzacego w poczekalni, kilkanascie
metrow dalej, Mateusza. W okolicy krecilo sie 5-6 pracownikow urzedu
imigracyjnego. Zapytali ja o ID, czyli dokument tozsamosci. Na szczescie miala
go przy sobie. Pokazala swoje prawo jazdy, urzedniczka "postukala cos na
komputerze" i powiedziala "wszystko w porzadku". Zapytala tez o "zielona
karte". Pani Jozefa przebywa w USA legalnie. Zapytala urzedniczke, co jest
przyczyna zatrzymania bratowej, ktora siedziala kilka metrow obok (nie
pozwolili im zamienic nawet kilku slow). "Elzbieta byla cala zaplakana" -
wspomina. Bez udzielania wyjasnien, urzednicy powiedzieli jej, zeby wziac
Mateusza i opuscic lotnisko.

Nie skuli
Od czwartej w nocy do wczesnych godzin rannych Elzbiete pozostawiono samej
sobie. Okolo godziny 10:00 rano jeszcze raz ja przesluchali, wpisujac zeznania
do kwestionariusza. Po jego podpisaniu Elzbieta dowiedziala sie oficjalnie, ze
zostanie wyslana z powrotem do Polski. Powod, jak to ujal jeden z urzednikow,
byl taki, ze "udowodniono jej, ze pracowala".

W przeciwienstwie do wielu innych przypadkow zatrzymanych i odsylanych do kraju
Polakow, Elzbieta nie zostala skuta i odprowadzona na oczach innych pasazerow
do samolotu powrotnego w kajdankach. "Wyblagalam, zeby mi ich nie zakladali" -
mowi. Nie wiadomo jednak, czy wysluchaliby jej prosb, gdyby nie jeden z
urzednikow, ktory mowil troche po polsku. To on wczesniej, zanim odprowadzono
ja do samolotu, kupil jej kawe i zrobil sniadanie, wyciagajac jedzenie z
jakiejs lodowki stojacej przy rzedzie pokoi imigracyjnych. "Byl dla mnie bardzo
mily" - mowi Elzbieta. Jest przekonana, ze kajdanek jej nie zalozono wlasnie
dzieki niemu. O godz. 17:10 zostala odprowadzona do samolotu SAS odlatujacego
do Kopenhagi, stamtad do Wroclawia. Ma zakaz wjazdu do USA przez 5 lat.

"Zycie toczy sie dalej, juz sobie to wszystko przetlumaczylam" - mowi w czasie
rozmowy Polka. Po kilku dniach od przylotu do Polski wydarzenia na lotnisku w
Newarku wydaja sie nierealne, "jak w filmie". Gdyby nie to, ze jest ubozsza o
ponad tysiac dolarow (koszt biletu lotniczego), to moze rzeczywiscie nie
uwierzylaby w to, co ja w Newarku spotkalo.




Temat: dimanche á Orly
dimanche á Orly
Swego czasu, gdy chanson française znaczyła wiele na niwie kultury europejskiej, Gilbert Becaud zachwycił wszystkich sympatycznym utworem o odlatujących na wszystkie strony świata samolotach z paryskiego lotniska Orly i o odczuciach, jakich doznawał obserwując lądujące i startujące Boeingi – te jego – ’’les oiseaux de nuit”.

« Je m'en vais l'dimanche á Orly
Sur l'aéroport on voit s'envoler
Des avions pour tous les pays
Pour l'aprės-midi... j'ai de quoi rêver
Je me sens des fourmis dans les idées «

Wojciech Młynarski, urzeczony twórczością Becaud, sparafrazował po znacznej części tekst francuski i rzucił ku chwilowej uciesze gawiedzi przyśpiewkę o radości wynikającej ze spędzania niedziel na …..Dworcu Głównym w Warszawie.

„Szanowni państwo, cóż to była za piosenka
Tego artystę tłum całować chciał po rękach
I każdy czuł, że ma zachodniej trochę krwi
Taka piosenka - dimanche á Orly.

Na wszystkie smutki - niedziela na Głównym
Na oddech krótki - niedziela na Głównym
Na sypkość uczuć i brak przyjaciela
Niedziela na Głównym, na Głównym niedziela.”

Obie piosenki to już przebrzmiała historia. Dworzec Główny w Warszawie prawdopodobnie zostanie wkrótce zamknięty na cztery spusty, a dzisiejsze paryskie lotnisko Orly – szczególnie ORLY SUD – jest miejscem, z którego Paryż raczej nie ma powodów do dumy.

Jeśli ktokolwiek chciałby dzisiaj zapoznać się z atmosferą Bliskiego Wschodu czy Afryki Frankofońskiej, nie musi korzystać z usług biura podróży stale i aktywnie reklamującego się na znanym nam forum i tłuc się nocnymi czarterami do krajów arabskich. Wystarczy udać się na paryskie ORLY SUD i spędzić tam kilka godzin. To w zupełności wystarczy, aby poczuć atmosferę bazarów w Timbuktu, straganów warzywnych w Marakesh, rynku bawełny w Homs, usłyszeć (głębią duszy) wrzaski i nawoływania sprzedawców daktyli z Tamanraset, czy też licytację handlarzy ryb z Dakaru świtem bladym po udanym połowie. Przy większej odrobinie szczęścia, można zaliczyć festiwal gry na tam-tamach w Togo, czy też obkupić się w koraliki, paseczki, maseczki i inne ozdóbki afrykańskiego rękodzieła u domokrążnych sprzedawców z Gwinei czy Kamerunu. Przy jeszcze większym szczęściu można zapewne też i kupić kozę (to jest autentyczne, na cztery moje ostatnie odloty i przyloty z Orly Sud dwukrotnie już widziałem tego samego fellacha z kozą kręcącego się przed halą lotniska)

Widać gołym okiem, że Orly-Sud stał się jednym z wielu już miejsc we Francji gdzie biały człowiek jak nie musi to nie zagląda. A jak już musi, to czuje się bardzo niepewnie. W takich chwilach osaczenia intensywnie poszukuje się jakiejś bratniej europejskiej twarzy i ,.... niestety, bardzo często jej się nie znajduje. No, chyba, że akurat napatoczy się personel sprzątający z wózkiem, miotłą i szufelką zgarniający liczne niedopałki papierosów rzucane przez egipskich czy sudańskich biznesmenów (gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, to zakaz absolutnego palenia obowiązuje na całym obszarze lotniska) oraz sterty papierów, gazet, puszek po pepsi cola czy też innych soft drinkach. W centralnym kiosku z gazetami po oczach walą tytuły światowych dzienników i periodyków arabskich. Dzienniki francuskie i pozostałych krajów europejskich leżą na uboczu w miejscach mniej eksponowanych. Panuje wrzask, krzyk i harmider nie do opisania. Po podłogach tarzają się arabskie dzieci wrzeszcząc niesamowicie. Ich okutanym matkom pilnujących ogromnych tobołów w niczym to nie przeszkadza, chociaż od wrzasku można ogłuchnąć. W megafonach lecą komunikaty po arabsku z rzadka przeplatane czymś, co podobno ma przypominać język francuski. Przez wszystko, przebija się zapach przypalonego oleju do frytek przemieszanego z anyżkiem.

Ruch na lotnisku jest bardzo intensywny. Jednocześnie z lądowaniem mojego rejsowego Air Algerie z Oranu, drugi Air Algerie przyleciał z Tlemcen. Wylądował Air Iran z Teheranu, kolejne Air Maroc z Marakesh, Fez i Rabatu, dwie maszyny Tunis Air, Air Mauretania, Air Egipt i jeszcze jakieś dalekie Air Niger z Bamako.

Nie jest prostą sprawą przebrnąć przez taką ciżbę podróżnych do odprawy paszportowej. Okazuje się też, że nie jest zwykłą formalnością przejście samej kontroli paszportowej na ścieżce dla obywateli Unii Europejskiej. Urzędnik francuskiego immigration (zapewne rodem z Dahomeju czy okolic) miał poważne wątpliwości czy jako osoba legitymująca się polskim paszportem mam prawo skorzystania z „jego” EU bramki, czy też przypadkiem nie powinienem tłoczyć się jak inni na kierunku: autres pays. Żeby wszystko dokładnie wyjaśnić, zamknął przejście i udał się z paszportem na zaplecze. Konsultacje chyba zamieniły się w szkolenie, gdyż nie było go blisko 15 minut. Ostatecznie oddał paszport i otworzył furtkę. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że reszta cierpliwie oczekujących w kolejce Francuzów i obywateli EU pretensje za powstały zator miała do mnie a nie do Dahomeja. Nawet ich nie do końca przekonało publiczne okazanie mojego polskiego paszportu i stanowcze oświadczenie, że jestem OBYWATELEM UNII EUROPJSKIEJ i mam prawo do traktowania na równi z pozostałymi obywatelami Wspólnoty Europejskiej. Widocznie we Francji już nadeszły takie czasy, że Dahomeje mają więcej do gadania i rozkazywania niż ten, kto na nich ciężko pracuje i płaci na ich utrzymanie wysokie podatki.

Były też kłopoty z odebraniem bagażu. Ale to mały pikuś. Bagażowy z Bangladesh czy Sri-Lanki wrzucił na linię dwa ponad gabarytowe pakunki i .. transporter się zatkał.

Po trudach przebrnięcia odprawy paszportowej i odbioru bagażu, zebrało mnie się na drobną przegryskę. Jednakże po tym jak za lichy zestaw sałatkowy z bułką i małą buteleczkę Côte du Rhone somalijska czekoladka zażądała ode mnie 16 Euro, to zrezygnowałem. Za taki sam zestaw w trochę lepszej klasy bistro „Terrasse de Paris” na lotnisku Charles de Gaulle zwykle płacę tylko 10 Euro. Jak widać, obsługa barowo-restauracyjna lotniska Orly, golenie i strzyżenie frajerów opanowała do perfekcji.

Pędzący swoimi samochodami po pobliskiej autostradzie nie zauważają Francuzi koszmaru tego lotniska. Pewno sami nie wiedzą już jak i kiedy dopuścili do stworzenia tego skansenu brzydoty, zaniedbania i – nie ma co ukrywać – zagrożenia. I jeśli lotnisko Orly-Sud ma być wizytówką Paryża czy też Francji, to wszystkiego może się odechcieć. Francja coraz częściej zaskakkuje negatywnie.

Na jednym z bilboardów na Orly można przeczytać: Soyez Bienvenu á Paris. Akurat tutaj bardziej na miejscu byłoby: AHLAN WASSAHLAN……
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 111 rezultatów • 1, 2, 3
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex