Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Bizantynizm niemiecki
Temat: Organizacja Polityczna Narodu - czy to w ogóle możliwe? Przypominam, że ZSSR i III Rzesza to były totalitaryzmy. Oparte na dwóch zbrodniczych ideologiach: komunizmie i narodowym socjalizmie (na marginesie obydwie zażydzone). W wypadku Rosji i Niemiec mamy do czynienia z cywilizacjami turańską i bizantyńską, które są nam obce. Polska to cywilizacja łacińska i tylko realizacja w jej duchu da nam siłę. Jak chcesz pogodzić katolicki charakter narodu polskiego i nacjonalizmu z tymi praktykami? Mam tu dobry cytat. "Skoro już kogoś nie stać na twórczość własną, to już lepiej żeby naśladował rodzimie wzory" - Jan Mosdorf Chcesz odebrać rodzicom dzieci? Wg. mnie szkoła powinna być zdecentalizowana Temat: Multi Quiz Anglia, Francja, Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, Polska, Hiszpania, Portugalia, Dania, Mediolan, Sycylia, Wenecja, Cesarstwo Bizantyńskie, Węgry, Rosja, Turcja, Egipt, Maurowie, Szkocja, Państwo Kościelne, Timurydzi, Mongołowie i Aztekowie. Temat: lysiak | W jakim sensie uwazasz ze Koneczny jest zdeaktualizowany??? 1. FK urodził się w 1862 roku, czyli był o 13 lat młodszy 2. Od 1949 - roku mierci FK ukazały się olbrzymie ilo ci "Czyż motykowa uprawa ma być czym niższem? [od użycia "Mylnie też wyobrażamy sobie, jakoby rolnictwo zbożowe 3. Na koniec jeszcze jeden cytat z "O wielo ci cywilizacji". "Wytworzyła się kultura bizantyńsko-niemiecka. Objawem | Co przeczytałes? " więci w dziejach narodu polskiego", "O wielo ci cywilizacyj", Pozdrawiam serdecznie Temat: lysiak W jakim sensie uwazasz ze Koneczny jest zdeaktualizowany??? 1. FK urodził się w 1862 roku, czyli był o 13 lat młodszy od więtochowskiego i np. o dwa lata starszy od Żeromskiego. My l XIX wieku stanowiła dla niego podstawowy punkt odniesienia. Nawet w książkach wydanych w latach 30-tych autorów znanych w tym czasie ledwo zauważał. Z kolei jego polemika z dziełem Gobineau (wydanym w 1853) była być może interesująca w roku 35-tym, ale obecnie ma warto ć zabytku. 2. Od 1949 - roku mierci FK ukazały się olbrzymie ilo ci "Czyż motykowa uprawa ma być czym niższem? [od użycia "Mylnie też wyobrażamy sobie, jakoby rolnictwo zbożowe 3. Na koniec jeszcze jeden cytat z "O wielo ci cywilizacji". "Wytworzyła się kultura bizantyńsko-niemiecka. Objawem
Pozdrawiam serdecznie Temat: Plecionki lechickie a skandynawskie - różnice Jeśli chodzi o różnice między "klasycznymi" plecionkami słowiańskimi z terenów lechickich (chyba się za wiele nie pomylę, jeśli rozciągnę reguły panujące w Polsce na Połabie, a nawet na Łużyce) a skandynawskimi, po części wyszperałem, a po części doszedłem do następujących wniosków: 1. U Lechitów charakter przeważnie rysunkowy, płaski, natomiast u Skandynawów trójwymiarowy, z wybieraniem miejsc niepokrytych wzorami, 2. U Lechitów miejsca niepokryte wzorami, szczególnie wewnątrz plecionki, pokrywa często wypełnienie, czyli zdobienie ukośnymi równoległymi liniami albo kratką. Na razie nie mam dowodów na występowanie wypełnienia gdziekolwiek w Skandynawii, 3. U Słowian lechickich krawędzie często zaznaczane są linią podwójną, szczególnie na drewnie i kości, 4. U Skandynawów bez porównania większa integracja motywów roślinnych i zwierzęcych z plecionką. Wiąże się to zapewne z wpływami innych kręgów kulturowych - nasze plecionki były bardziej bizantyńskie/irańskie, natomiast w Skandynawii były silniejsze wpływy irlandzkie i frankijskie, 5. U Słowian lechickich wśród pętli przeważa krywulka, czyli pętelka okrągła, niczym nie przewleczona. U Skandynawów też się ją spotyka, ale przeważają pętle podłużne. Krywulka pochodzi ze sztuki frankijskiej z VII wieku. W "Katalogu Znalezisk Wczesnośredniowiecznych" jest topór niemiecki z VII w., zdobiony plecionką właśnie z krywulkami. To wszystko, a nie tylko ogólny kształt przedmiotów, należy brać pod uwagę przy analizie, skąd dany przedmiot pochodzi. Szczególnie warto o tym pamiętać jeśli chodzi o miecze, bo nasze miecze typu S zdają się różnić od skandynawskich właśnie częścią tych cech. Temat: Gadki o polityce, ustrojach itp. Mylisz dwa symbole - w sigu miałem rysunek tego mieczyka: Falanga wygląda tak: Oba zresztą mają się do "nazizmu" jak pięść do nosa. O ONRrze trudo mówić jednoznacznie bo to było beznadziejnie żywiołowe środowisko (np. przed wystąpieniem z ruchu Dmowskiego późniejsi założyciele ONRu wypominali mu antysemityzm, twierdzili że to idiotyzm i trzeba walczyć z sanacją a nie czepiać się Żydów, a gdy ONR powstał to sam rzucił się w antyżydowskie zamieszanie, to było pierwsze co przyszło do łbów ludziom niezdolnym do spokojnej, planowej pracy, oni chcieli wszystko na już, na teraz). Jednak zasadniczo antysemityzm obecny w polskim ruchu narodowym miał charakter kulturowy i polityczny, a nie prymitywny rasowy (i np. nie przeszkadzał bogatym Żydom popierać Endecji jako alternatywy dla socjalistów od Piłsudskiego, albo Dmowskiemu organizacji żydowskich opowiadających się za państwem Izrael). Więc postawa Mosdorfa w obozie nie musi bardzo dziwić. ONR, który powstał na fali zawiązywania się w europie faszyzujących partii narodowych Powstał głównie dlatego, że banda niecierpliwych stwierdziła, że NDcja nie ma przyszłości i jest za mało radykalna. Trzeba jeszcze rozróżnić frakcje po podziale ONRu, marginalny RNR Falanga był, można powiedzieć faszyzujący, co znalazło jakieś potwierdzenie w późniejszym porozumieniu (można też powiedzieć kolaboracji) B. Piaseckiego z komuchami, ale już "doły" ONR-ABC były bardzo bliskie endeckich. Cytat z Mosdorfa pochodzi z "Wczoraj i Jutro", z 1938 roku, więc jakieś usprawiedliwianie się przed "Sanacją" już mu wisiało. Co do salutu rzymskiego to rozmawiałem kiedyś ze starym instruktorem który jeszcze pamiętał jak w ZHP wykonywali go jeszcze krótko po wojnie (salut w czasie podnoszenia flagi), no chyba trudno na tej podstawie zakwalifikować ich jako "nazistów". Należało by jeszcze rozróżnić sposób pojmowania idei narodowej w "naziźmie" i w polskim ruchu narodowym. U niemców należałoby raczej powiedzieć o nacjonalitaryźmie, doktrynie która opiera się głównie na biologii ignorując uwarunkowanie historyczne i kulturowe, nurt w niemczech istniejący długo przed NSDAP, o co tu chodzi dobrze ilustruje zdanie jakie Heinrich von Treitschke (1834-96) powiedział o Alzatczykach: "Chcemy oddać im ich własne jestestwo, choćby nawet wbrew ich woli". A nacjonalizm pojmuje naród jako skończony twór historyczno-kulturowy, nie dający się już "ulepić" z "pasujących" ras. Wczesny Dmowski co prawda rozumował trochę wg pierwszej doktryny, jednak szybko się to zmieniło. Do tego polski ruch narodowy silnie utożsamiał się z cywilizacją łacińską, nie dającą się przecież nijak połączyć z niemieckim bizantynizmem w warunkach którego ruch hitlerowski był w zasadzie naturalny (opierając się na Konecznym). Temat: Zachwyt Faszyzmem? Samo podniesienie gospodarki jest wynikiem dwóch znaczących wydarzeń. Po pierwsze każda recesja ma swój koniec. Niemiecka gospodarka była na samym dnie i w zupełnie naturalny sposób musiała kiedyś zacząć sie piąć. Po drugie Niemcom w roku 1933 Niemcy zostały uwolnione od olbrzymiego długu zagranicznego z tytułu odszkodowań wojennych. Poza tym wielu przedsiębiorców przekazywało ogromne sumy na rzecz paśńtwa w zamian za obietnice podpisania z nimi w przyszłości na dostawy sprzętu i innych dóbr. Zapaść gospodarcza tego "cudu" miała być jeszcze jednym z powodów wojny w 1939r. Ekonomicznie faszyzm jest plajtą. Jak każdy socjalizm - demokratyczny czy zamordowsko realny. Szanowny RA napisał - gdzieś w środku (strona 6 tematu) Czytałem niedawno artykuł ,w którym stwierdzono że hitlerowska wizja powojennej Europy była i jest najlepsza ze wszystkich dotychczasowych - a to już jest chyba zachwyt faszyzmem. No nie dokońca się z tym zgodzę, bo podobna wizja była stworzona już wcześniej tylko na nieco mniejszą skalę i nazywała się Mittleeuropa. Sama idea imperialistyczna to bizantynizm, ale faszyzmem bym tego nie nazywał. Szanowny Edward - gdzieś zaraz po Szanownym RA Nie została przeprowadzona denazyfikacja, co pozwoliło ideom przetrwać. Strefa okupacyjna ZSRR, gdzie dość ostro postępowano z "nieprawomyślnymi", przez długie lata była od tych ideologii wolna. Po zjednoczeniu jednak Niemiec to właśnie w byłym NRD poglądy nazistowskie odżyły ze zdwojoną siłą jako wynik niezadowolenia na nierówne warunki pomiędzy landami wschodnimi i zachodnimi, brak pracy itp. Do tego jeszcze odwoływanie się do krzywdy po wojnie - wypędzenia - co ciekawe, Niemcy nie krytykują Rosji, która tu była pomysłodawcą, tylko rozgrzewają atmosferę. Cóż, różnica między wschodem a zachodem Niemiec polegała chyba na tym, że na wschodzie taka ideologia była wówczas samobójcza. Na zachodzie natomiast pozwolono na działalność, zresztą mocno ograniczoną, jednak służby bezpieczeństwa miały tam swoich licznych agentów (jak "nasza" "opozycja" z końca PRL) natomiast po odzyskaniu wolności na wschodzie nie zdążono chyba ujarzmić młodych nazistów.... Nie jestem do końca przekonany, czy gospodarka niemiecka jest aż w tak dobrym stanie jak to powyżej oceniają userzy. Z pewnością problemem młodych Niemców jest rozbuchany socjal milionów starych Niemców. Teraz mają jeszcze problemy z Turkami, którzy też już nie chcą pracować za grosze... Z kolei landy zachodnie nie chcą więcej płacic na biedny wschód, bo udowodniono, że dokonuje sie tam gigantycznych malwersacji finansowych. Nikt tu jeszcze nie wspomniał kolejnego problemu. Bowiem panuje potworny chaos pojęciowy odnośnie tematu. W mediach lansowany jest wzór: faszyzm = nacjonalizm = prawica. Mnie to denerwuje i.. (usunięto przez autora, by nikogo nie obrażać) :sad: Temat: Optymalnik 11/2004 Użytkownik Jurek napisał: ------------- a co proponujesz na miejsce demokracji? czy droga obrana przez Putina jest czyms lepszym? ------------- Dla Rosji niestety tak! Niestety, bo im silniejsza Rosja, to tym gorzej dla Polski. Trzeba mieć na względzie, że wg prof. Feliksa Konecznego (taki mało znany genialny Polak z czeskimi korzeniami â odkrywca praw rządzących cywilizacjami) tylko cywilizacje współmierne mogą się ze sobą łączyć. Cywilizacje niewspółmierne muszą ze sobą walczyć (aż do zwycięstwa jednej nad drugą), a w najlepszym razie się rozejść. Wg Konecznego âźCywilizacja to metoda życia zbiorowegoâŁ. Rosję Koneczny zakwalifikował do cywilizacji turańskiej (ludów koczowniczych - wpływ Mongołów i Tatarów, którzy ją siłą wymusili w Księstwie Moskiewskim), Cywilizacja turańska zastąpiła w Rosji cywilizację bizantyńską, z którą miała wiele współmiernych cech. Do cywilizacji bizantyńskiej zaliczył Koneczny Niemcy (sic!), zwłaszcza w zakresie dotyczącym państwowości. To znowu wpływy Zakonu Teutońskiego, które rozbudowały się w Prusach, a potem objęły całe Niemcy. Stąd Polska zaliczana przez Konecznego do cywilizacji łacińskiej, podobnie jak inne kraje Zachodu (z wyjątkiem Niemiec), miała tak przekichane znajdując się między dwiema odmiennymi do niej (niewspółmiernymi) cywilizacjami. Okres socjalizmu w Rosji Koneczny uważał za przymusową próbę wprowadzenia cywilizacji zbliżonej do cywilizacji żydowskiej, a nie jakąś zmianę w cywilizacji turańskiej. Zresztą dziś widać tam nawrót do samodzierżawia, które jest witane w Rosji z entuzjazmem i właściwe dla cywilizacji turańskiej. Na Zachodzie z kolei demokracja połączona z wpływami obcego jej cywilizacyjnie socjalizmu z biegiem lat zaczęła psuć cywilizację łacińską. Według Konecznego mieszanki cywilizacji prowadzą do upadku. Jako przykład podaje wpływ cywilizacji wschodnich na upadek cywilizacji starożytnego Rzymu (Cesarstwa Zachodniego â Wschodnie, bizantyńskie upadło dopiero w średniowieczu niezdolne do skutecznego oparcia się cywilizacji arabskiej). Na zakończenie cytat z Konecznego: âźWiara w metodę jedyną (jedyną metodę cywilizowania -przyp. JŻ), wspólną całemu rodzajowi ludzkiemu, może pojawiać się tylko w głowach ściśle ahistorycznych, pozbawionych znajomości historii. No cóż, gdyby Amerykanie (i Polacy) znali dzieła Konecznego, to może zbyt pochopnie nie pojechaliby cywilizować Irakijczyków. Osoby samodzielnie myślące zachęcam do przeczytania jego dzieła âźO ład w historiiâŁ, jak również innych jego dzieł z zakresu historii i historiozofii. Wiele spraw się wówczas wyjaśni Pozdrawiam Janusz Żurek Temat: OT - pogadajmy o niczym na ADOPCJA cz. V, jesienno-wiosenna. Czas na nowe spotkania, Ilona. Zamknij, proszę, poprzedni wątek. *** Jest w Xięstwie cmentarz, który choć powstał w 1823r., to niemal nie uświadczysz na nim grobów starszych niż z 1945r. Pewnie w wielu miejscach na "Ziemiach Wyzyskanych" są podobnie okaleczone cmentarze, ale ten jest mi szczególnie drogi, lecz teraz nie o tym. Historia okaleczona. U bizantyńskich kształtów kaplicy przedpogrzebowej szarzeje pomnik - ossuarium. Myślę, że brzydki. Pomniki na cmentarzu nie muszą być brzydkie, ale ten jest. Napis w językach Goethego i Norwida głosi, że wzniesiono go "tym, którzy zginęli za to miasto, a których grobów już nie ma". Paliłem tam znicz dziadkom Eleonory, która sielskie dzieciństwo zakończyła ewakuacją do Drezna na parę dni przed nalotem Aliantów. Której mąż Rudolf, Drezdeńczyk, wywieziony prosto z obozu młodzieżowego pod Stalingrad, by tam z miejsca oberwać odłamkiem granatu w głowę - nie miał do czego wracać. Paliłem tam znicz także wujkowi żony mojego ojca, G., który też był żołnierzem. Ale nie zginął od niemieckiej kuli ani nie wyleciał w powietrze podczas rozminowywania. Pokonała go jedna butelka metanolu. Ówczesna prasa doniosła, że alkohol był zatruty przez Wehrwolf. Dziadkowie Eleonory nie zginęli "za" swoje miasto. Pewnie je kochali, jak kocha się miasto rodzinne - ale bez pretensji do szczególnego bohaterstwa. Umarli "po prostu". Ani "za" to miasto, ani "dla" tego miasta. Już bardziej "za" to miasto wyzionął, nomen - omen, ducha wujek G. *** Dla chłopców oboje z A. prędzej czy później staniemy się czymś na kształt okaleczonej historii. Prawdopodobnie Ci, którzy zajmują trwałe miejsce w naszych sercach, staną się dla nich czymś niewiele więcej znaczącym, niż dla nas historynki o Eleonorze, Rudolfie i wujku G. *** Chłopcy śpią. Dopiero co uspokoiłem M., przekornie wypinającego tyłek do góry zamiast przytulać się do misia. Dopiero co uspałem Ł., próbując nowej metody. Z niejakim sukcesem. Patrzyłem na spokojne, odprężone twarzyczki, posapujące w równy takt oddechów dyktowany wspomnieniami przeżyć dopiero co kończącego się dnia. Spokojnych przeżyć, skoro i oddechy spokojne. Takie podsumowanie to chyba najszczęśliwsza chwila dnia rodziców. Patrzymy z A. na siebie, wymieniamy uwagi, zbieramy zapomniane misie, autka, klocki i smoczki. Dzieci dostały dziś nowe rajstopki, M. nową, pomarańczową piżamkę i ocieplane spodnie na szelkach - ach! Nie rozmawiamy o Małyszu, aferach, Ukrainie - najważniejsze, że spodnie są jak ulał. Komentujemy każdy uśmiech i każdą łzę. Śmiejemy się z każdym uśmiechem i płaczemy z każdą łzą. Patrzymy na siebie wzrokiem, który dawno już stracił ogień - lecz zapłonął na nowo. *** Niektórzy mówią o nas: "opiekunowie", "wychowawcy". *** Czym jesteśmy, czym będziemy, a czym zbędziemy dla chłopców? Bez pretensji do szczególnego bohaterstwa. P.S. Rudolf po wyjęciu odłamka nie słyszy na jedno ucho. Oboje z Eleonorą doczekali się ślicznych, niemiecko - nigeryjskich wnuczek. Temat: Co zrobić, żeby w tym kraju było wreszcie normalnie? http://gazetapolska.pl/?module=content&article_id=1511 " Władza zjada Waldemar Łysiak Największym niebezpieczeństwem dla Bliźniaków nie był żaden dziamdziolący Tusk, mentoryzujący Rokita, czy wierzgający we wspólnej stajni Lepper, tylko coś zupełnie innego. Władza, którą zdobyli, a konkretnie jej natura. Władza bowiem zjada tych, którzy ją sprawują — jej tryby to jej zęby. Siekacze (kompromisy nie do uniknięcia), trzonowce (mury, których nie przebijesz głową), itp. Plus własne słabości różnego rodzaju. Póki się nie było na samym wierzchołku, w świetle wszystkich reflektorów — można było niejedną taką skazę maskować. Rezydując na tronie, jest się dużo bardziej gołym. Nawet kiepskie garnitury, niechlujna polszczyzna (wszystkie te om zamiast ą) czy brak angielszczyzny, kolą oczy i uszy elit, zaś wyrzucanie na śmietnik „kiełbasy wyborczej”, komiczne fałszowanie melodii hymnu i niezbyt jasne tasowanie oraz rozdawanie kart — kolą nerwy prostego ludu. Bilans prawie rocznych rządów braci Kaczyńskich daje się określić dzięki zapożyczeniu tytułu hollywoodzkiego gniota: „Suma wszystkich strachów”. Do walki o władzę szli ze sztandarami krytyki wszystkich patologii nękających III Rzeczpospolitą: brak dekomunizacji, brak solidnej lustracji, brak mieszkań, korupcja, przestępczość, niesprawiedliwość, nieefektywność, bizantynizm administracyjny, czyli zbyt drogie biurokratyczne państwo, zbyt bandycko–bezczelne polskie GRU (WSI), etc. Trochę tego co mieli zrobić rozpoczęli ze skutkiem (exemplum masakra WSI), trochę z widokami na sukces (exemplum biuro antykorupcyjne), trochę z bezsensownym niechlujstwem (exemplum ustawa lustracyjna, której projekt spartaczono wbrew mądrym żądaniom korekcyjnym starszych członków Senatu) i trochę z kompletnym fiaskiem (exemplum całkowicie zarzucone „potanienie państwa”). Nie jest to bilans imponujący. Wśród grzechów i błędów najjaskrawiej świecą te, które są efektami wpadania we własne sidła. Sidła koalicyjne (niemożność rządzenia bez półlojalnych sojuszników) i sidła wewnątrzpartyjne PiS–u. Przykładem owo sztandarowe „tanie państwo”. Miało potanieć dzięki likwidacji rozlicznych agencji okołorządowych plus innych pasożytniczych struktur biurokratycznych, lecz kiedy tylko dorwali się do stołków w tych instytucjach „nasi chłopcy” — wszystkie te megapijawki instytucjonalne stały się absolutnie niezbędne i przestano ględzić o ich kasowaniu. Podobnie z projektem ustawy lustracyjnej: przestała się podobać jej dyrygentom gdy tylko zagroziła „naszej kochanej Zycie”. Co śmierdzi faryzeizmem w stylu Salonu, budząc frustrację pisowskiego elektoratu, bo ten głosował na etykę bezkompromisową. Relatywizm miał być atrybutem wrogów, a tymczasem życie pokazuje, że „nic co ludzkie nie jest nam obce”… Lepiej byłoby, gdyby PiS–owi nie były obce najlepsze cudzoziemskie wzory. Choćby kanadyjski model „taniego państwa”. Prawicowe władze Kanady dotrzymały słowa danego wyborcom: w latach 90. Ottawa żelazną miotłą wygruziła wszystkie rządowe agencje i przedsiębiorstwa, likwidując także 9 spośród 32 ministerstw, co dało schudnięcie „aparatu” o 60 tys. posad (17 proc.) i radykalnie poprawiło budżet. Z kolei wzorem lustracyjnym może być ustawa niemiecka, która nie miesza w jednym worku ludzi brudnych, półczystych i czystych (vide kretyński pisowski system OZI), nie umożliwia publice dostępu pod każdą kołdrę, et cetera. Reguła Kalego (jak przeciwnik polityczny lub typ bezużyteczny robił źle, to mu pryncypialnie dokopujemy, a jak Zyta robiła źle, to mącimy wodę bądź kamuflujemy) — stanowi obrazę przyzwoitości, panowie! Alibi dla Bliźniaków, owszem, jest: biorąc władzę, pełni idealistycznego entuzjazmu, zderzyli się z morderczą rzeczywistością typu „life is brutal” czyli „życie to nie je bajka”. Lecz winni mieć tego świadomość, nikt im nie obiecywał rajskiego władania typu „muzyka lekka, łatwa i przyjemna”. Człowiek inteligentny, gdy chwyta ster rządów, słyszy złośliwy szept fortuny: „Wszystko co od tej chwili powiesz i zrobisz będzie wykorzystane przeciwko tobie!”. Opozycja i krwiożercze media nie biorą urlopu. Słowem: rządzący polityk nigdy nie bywa prorokiem we własnym kraju. Nie powinien też oczekiwać róż od cudzoziemców… Za granicą harówka pt. reprezentowanie ojczyzny stanowi orkę trudniejszą niż się Bliźniakom wydawało i przynosi im moc stresów. Prawdziwa „droga przez mękę”. Że trzeba będzie wszędzie (w Nowym Jorku, w Tel Awiwie itd.) bez przerwy całować Żydów po rękach, przepraszając za rzekomy antysemityzm, za bycie Polakiem i w ogóle za to, że się żyje — to być może przewidzieli, więc wypełniają ten obowiązek rutynowo, mus to mus. Ale że trzeba będzie co i rusz tłumaczyć się w Brukseli i w innych salonowych stolicach, że nie zamierzamy gazować pederastów, mnożyć wypędzonych, palić Kremla i Bundestagu, dziurawić bałtyckiego rurociągu, itp. — to niespodzianka. Garnitury dyplomacji sarmackiej mają już permanentnie krój wora pokutnego, z otworami na plecach, żeby nawet rodacy (byli ministrowie RP, etc.) mogli łatwiej wsadzać nóż. Bliźniacy upiekli sobie cholernie ciężki kawałek chleba przejmując władzę z zacięciem idealistycznym. A tam, gdzie notują sukcesy, brakuje przekładni. Dobre wyniki makroekonomiczne nie chcą się przełożyć na stopę życiową społeczeństwa (bezrobocie wskaźnikowo maleje, a pensje stoją w miejscu i „wielka emigracja” liczbowo rośnie). Doskonałe kontrmafijne osiągnięcia resortu ministra Ziobro nie skutkują bezpieczeństwem ulicznym i spadkiem liczby „włamów”. Energię intencyjną tłamsi dżuma indolencyjna, choroba chroniczna — rodzima impotencja. To nie Amerykanie wykiwali nas na ofsecie związanym z zakupem F–16, tylko nasza pasywność wykastrowała cały ów program, i to nie Unia skąpi nam grosza na autostrady czy oczyszczalnie, tylko my kompletnie nie umiemy wykorzystywać unijnych funduszy pomocowych (przez własne słabości wykorzystujemy zaledwie kilka procent!). Lista takich fuszerek jest bezbrzeżna. Porzekadło–przekleństwo mówi: „Obyś cudze dzieci uczył!”. Bliźniaków dopadła inna klątwa polska: obyś rządził! W. Ł. " Temat: I kto to mówi... Władza zjada Waldemar Łysiak Największym niebezpieczeństwem dla Bliźniaków nie był żaden dziamdziolący Tusk, mentoryzujący Rokita, czy wierzgający we wspólnej stajni Lepper, tylko coś zupełnie innego. Władza, którą zdobyli, a konkretnie jej natura. Władza bowiem zjada tych, którzy ją sprawują — jej tryby to jej zęby. Siekacze (kompromisy nie do uniknięcia), trzonowce (mury, których nie przebijesz głową), itp. Plus własne słabości różnego rodzaju. Póki się nie było na samym wierzchołku, w świetle wszystkich reflektorów — można było niejedną taką skazę maskować. Rezydując na tronie, jest się dużo bardziej gołym. Nawet kiepskie garnitury, niechlujna polszczyzna (wszystkie te om zamiast ą) czy brak angielszczyzny, kolą oczy i uszy elit, zaś wyrzucanie na śmietnik „kiełbasy wyborczej”, komiczne fałszowanie melodii hymnu i niezbyt jasne tasowanie oraz rozdawanie kart — kolą nerwy prostego ludu. Bilans prawie rocznych rządów braci Kaczyńskich daje się określić dzięki zapożyczeniu tytułu hollywoodzkiego gniota: „Suma wszystkich strachów”. Do walki o władzę szli ze sztandarami krytyki wszystkich patologii nękających III Rzeczpospolitą: brak dekomunizacji, brak solidnej lustracji, brak mieszkań, korupcja, przestępczość, niesprawiedliwość, nieefektywność, bizantynizm administracyjny, czyli zbyt drogie biurokratyczne państwo, zbyt bandycko–bezczelne polskie GRU (WSI), etc. Trochę tego co mieli zrobić rozpoczęli ze skutkiem (exemplum masakra WSI), trochę z widokami na sukces (exemplum biuro antykorupcyjne), trochę z bezsensownym niechlujstwem (exemplum ustawa lustracyjna, której projekt spartaczono wbrew mądrym żądaniom korekcyjnym starszych członków Senatu) i trochę z kompletnym fiaskiem (exemplum całkowicie zarzucone „potanienie państwa”). Nie jest to bilans imponujący. Wśród grzechów i błędów najjaskrawiej świecą te, które są efektami wpadania we własne sidła. Sidła koalicyjne (niemożność rządzenia bez półlojalnych sojuszników) i sidła wewnątrzpartyjne PiS–u. Przykładem owo sztandarowe „tanie państwo”. Miało potanieć dzięki likwidacji rozlicznych agencji okołorządowych plus innych pasożytniczych struktur biurokratycznych, lecz kiedy tylko dorwali się do stołków w tych instytucjach „nasi chłopcy” — wszystkie te megapijawki instytucjonalne stały się absolutnie niezbędne i przestano ględzić o ich kasowaniu. Podobnie z projektem ustawy lustracyjnej: przestała się podobać jej dyrygentom gdy tylko zagroziła „naszej kochanej Zycie”. Co śmierdzi faryzeizmem w stylu Salonu, budząc frustrację pisowskiego elektoratu, bo ten głosował na etykę bezkompromisową. Relatywizm miał być atrybutem wrogów, a tymczasem życie pokazuje, że „nic co ludzkie nie jest nam obce”… Lepiej byłoby, gdyby PiS–owi nie były obce najlepsze cudzoziemskie wzory. Choćby kanadyjski model „taniego państwa”. Prawicowe władze Kanady dotrzymały słowa danego wyborcom: w latach 90. Ottawa żelazną miotłą wygruziła wszystkie rządowe agencje i przedsiębiorstwa, likwidując także 9 spośród 32 ministerstw, co dało schudnięcie „aparatu” o 60 tys. posad (17 proc.) i radykalnie poprawiło budżet. Z kolei wzorem lustracyjnym może być ustawa niemiecka, która nie miesza w jednym worku ludzi brudnych, półczystych i czystych (vide kretyński pisowski system OZI), nie umożliwia publice dostępu pod każdą kołdrę, et cetera. Reguła Kalego (jak przeciwnik polityczny lub typ bezużyteczny robił źle, to mu pryncypialnie dokopujemy, a jak Zyta robiła źle, to mącimy wodę bądź kamuflujemy) — stanowi obrazę przyzwoitości, panowie! Alibi dla Bliźniaków, owszem, jest: biorąc władzę, pełni idealistycznego entuzjazmu, zderzyli się z morderczą rzeczywistością typu „life is brutal” czyli „życie to nie je bajka”. Lecz winni mieć tego świadomość, nikt im nie obiecywał rajskiego władania typu „muzyka lekka, łatwa i przyjemna”. Człowiek inteligentny, gdy chwyta ster rządów, słyszy złośliwy szept fortuny: „Wszystko co od tej chwili powiesz i zrobisz będzie wykorzystane przeciwko tobie!”. Opozycja i krwiożercze media nie biorą urlopu. Słowem: rządzący polityk nigdy nie bywa prorokiem we własnym kraju. Nie powinien też oczekiwać róż od cudzoziemców… Za granicą harówka pt. reprezentowanie ojczyzny stanowi orkę trudniejszą niż się Bliźniakom wydawało i przynosi im moc stresów. Prawdziwa „droga przez mękę”. Że trzeba będzie wszędzie (w Nowym Jorku, w Tel Awiwie itd.) bez przerwy całować Żydów po rękach, przepraszając za rzekomy antysemityzm, za bycie Polakiem i w ogóle za to, że się żyje — to być może przewidzieli, więc wypełniają ten obowiązek rutynowo, mus to mus. Ale że trzeba będzie co i rusz tłumaczyć się w Brukseli i w innych salonowych stolicach, że nie zamierzamy gazować pederastów, mnożyć wypędzonych, palić Kremla i Bundestagu, dziurawić bałtyckiego rurociągu, itp. — to niespodzianka. Garnitury dyplomacji sarmackiej mają już permanentnie krój wora pokutnego, z otworami na plecach, żeby nawet rodacy (byli ministrowie RP, etc.) mogli łatwiej wsadzać nóż. Bliźniacy upiekli sobie cholernie ciężki kawałek chleba przejmując władzę z zacięciem idealistycznym. A tam, gdzie notują sukcesy, brakuje przekładni. Dobre wyniki makroekonomiczne nie chcą się przełożyć na stopę życiową społeczeństwa (bezrobocie wskaźnikowo maleje, a pensje stoją w miejscu i „wielka emigracja” liczbowo rośnie). Doskonałe kontrmafijne osiągnięcia resortu ministra Ziobro nie skutkują bezpieczeństwem ulicznym i spadkiem liczby „włamów”. Energię intencyjną tłamsi dżuma indolencyjna, choroba chroniczna — rodzima impotencja. To nie Amerykanie wykiwali nas na ofsecie związanym z zakupem F–16, tylko nasza pasywność wykastrowała cały ów program, i to nie Unia skąpi nam grosza na autostrady czy oczyszczalnie, tylko my kompletnie nie umiemy wykorzystywać unijnych funduszy pomocowych (przez własne słabości wykorzystujemy zaledwie kilka procent!). Lista takich fuszerek jest bezbrzeżna. Porzekadło–przekleństwo mówi: „Obyś cudze dzieci uczył!”. Bliźniaków dopadła inna klątwa polska: obyś rządził! W. Ł. http://www.gazetapolska.p...article_id=1511 Temat: Muminkas-Gonzaga Punkt piąty: Włoski ród panujący (pod różnymi tytułami prawnymi) w Mantui od 1328 do 1708 roku . według niektórych uczonych początki tego rodu tkwią w jedenastowiecznej Toskanii, gdzie założyciele rodu Gonzaga mieli służyć jako rycerze na dworze księżnej Matyldy Toskańskiej. Inni uważają, że Gonzagowie wywodzili się z niskiego stanu społecznego (humilissimo loco) i mieszkali nieopodal klasztoru San Benedetto Polirone. Natomiast legendarne genealogie rodu wskazywały na jego germańskie korzenie i pokrewieństwo z niemieckimi Ottonami (królowie Niemiec i rzymscy cesarze w X i XI wieku). Pierwszym Gonzagą pojawiającym się w źródłach historycznych był Corradi di Gonzaga, pod koniec XII wieku odnotowany jako mieszkaniec Mantui. Podczas następnych stu lat ród ten umiejętnie powiększał swoje dobra tak w samej Mantui, jak i w Bresci Reggio, Cremonie, Weronie i w okolicach Ivrei. Stworzyły one podstawę ekonomiczną późniejszych sukcesów politycznych tego rodu. W roku 1328 Ludwik Gonzaga z pomocą rodu Scaligerich pokonał swoich głównych rywali do panowania w Mantui - rodzinę Bonascolsich. Władzę nad Mantuą wykonywał formalnie jako miejski urzędnik, tzw. capitano generale. Po jego śmierci (1360) aż do roku 1433 był to podstawowy tytuł prawny Gonzagów do rządów w mieście. Pomimo iż oficjalnie byli tylko miejskimi urzędnikami, sprawowali jednak realną i niekwestionowaną władzę nad Mantuą, tym bardziej że potrafili sobie zapewnić wsparcie ze strony cesarstwa. W roku 1329 Ludwik Gonzaga otrzymał od cesarza Ludwika Bawarskiego tytuł wikariusza cesarstwa (wikariat ten obejmował Mantui także Cremonę, Reggio i Ascolę). Natomiast w roku 1354 dzięki Karolowi IV Luksemburskiemu Gonzagowie powiększyli swą fortunę o skonfiskowane dobra ich największych wrogów, Bonascolsich. Następcy Ludwika Gonzagi: Gwido (1360 - 1369), Ludwik (1369 - 1382) i Franciszek I(1382 - 1407) utrwalali osiągnięcia swojego poprzednika i umacniali władzę nad Mantuą i okręgiem. Pod tym względem istotne było panowanie Franciszka I, który rozszerzył władzę Gonzagów nad Legnago, Redondesco, Isola Dovarese, Gazzuolo, Viadana, Castigllione i Castelgoffredo. W roku 1403 otrzymał on od cesarza Wacława Luksemburskiego tytuł markiza, 30 lat później potwierdzony przez cesarza Zygmunta Luksemburskiego wobec jana Franciszka Gonzagi (1407 - 1444). Rządy Ludwika II (1444 - 1478) to czas rozkwitu wczesnorenesansowej Mantui. Zmieniał się wygląd miasta, które przyciągało wielu przedstawicieli renesansowej kultury włoskiej. Na mocy testamentu Ludwika II w roku 1478 posiadłości Gonzagów uległy podziałowi. Drobniejsze odgałęzienia rodu miały dotąd swoje siedziby w Castiglione delle Stiviere, San Martino i Solferino, jednak centrum politycznego i gospodarczego znaczenia Gonzagów pozostała Mantua. Od końca XV wieku rozpoczął się złoty wiek w dziejach rodu panów mantuańskich. Mantua stała się wówczas nie tylko ośrodkiem skupiającym znakomitych włoskich humanistów, ale dzięki politycznemu sojuszowi z cesarstwem Habsburgów odgrywała niepoślednią rolę w historii ówczesnych Włoch Dwór markiza Franciszka II (1484 - 1519) był opiewany przez Baltazara Castiglione w jego Dworzaninie. Natomiast Fryderyk II (1519 - 1540) potrafił wyzyskać swój sojusz z cesarzem Karolem V dla wzmocnienia potęgi rodu i znaczenia Mantui. W roku 1530 Karol V uczynił markiza Fryderyka księciem Mantui, przydając mu 6 lat później tytuł markiza Monferratu. Druga połowa XVI wieku to szczyt powodzenia politycznego mantuańskich Gonzagów. Zostało ono utrwalone dzięki panowaniu księcia Gugliemo (1550 - 1587), który do swojej monarszej tytulatury dorzucił w roku 1575 tytuł księcia Monferratu. Miarą znaczenia Gonzagów w tamtym czasie (połowa XVI w.) było również to, że w pewnym momencie aż trzech przedstawicieli tego rodu nosiło purpurę kardynalską (jeden z nich kardynał Ercole Gonzaga, przewodniczył nawet przez pewien czas obradom soboru trydenckiego). Od początku XVII wieku następował stopniowy upadek znaczenia Gonzagów z Mantui. Oprócz konfliktu zbrojnego z Sabaudią o Monferrat (1613 - 1618) o wiele dotkliwszym problemem okazała się kwestia sukcesji. Zarysowała się ona już w roku 1612, kiedy książę Franciszek IV umarł, nie zostawiwszy męskiego potomka. W tej sytuacji tron w Mantui objął jego brat Ferdynand (1612 - 1626), który aby to uczynić, musiał zrzec się kardynalskiej purpury. Papieska dyspensa umożliwiła Ferdynandowi zawarcie ślubu z Katarzyną Medycejską. Małżeństwo to okazało się jednak bezdzietne, podobnie zresztą jak małżeństwo młodszego brata Ferdynanda, Wincentego, z Izabelą di Novellara. Ten ostatni panował tylko rok (do 1627) jako książę Wincenty II. Po jego śmierci rozgorzał konflikt o sukcesję mantuańską (do 1631), angażując Sabaudię, Francję i Habsburgów. Ostatecznie tron w Mantui przeszedł od 1631 roku we władanie bocznej linii rodu Gonzagów (tzw. francuscy Gonzagowie) - Gonzaga de Nevers. Początek tej linii dał Ludwik Gonzaga (żył w latach 1539 - 1595). Trzeci syn księcia Fryderyka II z Mantui i Małgorzaty Paleolog, który w połowie XVI wieku odziedziczył po Annie d`Alencon dobra we Francji (Nevers). Fakt, że w żyłach matki założyciela tej linii Gonzagów płynęła krew cesarzy bizantyńskich (Paleologów), posłużył później Gonzagom de Nevers jako pretekst do uważania się za dziedziców tronu cesarstwa bizantyńskiego. Książęta mantuańscy z tej linii nie nawiązali jednak do świetnych tradycji swojego rodu. Pozostali oni pionkami w polityce ówczesnych mocarstw na Półwyspie Apenińskim. Upadek politycznego znaczenia rodu został przypieczętowany podczas wojny sukcesyjnej hiszpańskiej. W roku 1708 Mantuę włączono do habsburskich posiadłości we Włoszech, a Monferrat przyłączono do Sabaudii. Linia Gonzagów de Nevers zapisała się również w historii Polski - przedstawicielka tej linii księżniczkaLudwika Maria, była żoną dwóch kolejnych królów Polski: Władysława IV (od 1645) i Jana Kazimierza (od 1649). Jest to z pewnej strony. Temat: Wieńce, wianki i wianuszki Wieńce, wianki i wianuszki Stanisław Michalkiewicz Jednak, co tu dużo mówić; czasy się zmieniają. Za pierwszej komuny, gdyby tak, dajmy na to, przyjechał do Warszawy Leonid Breżniew, to w mieście ustałoby normalne życie. Załogi zakładów pracy zostałyby pod kierownictwem członków egzekutywy zakładowego komitetu PZPR wysłane do obsadzenia wyznaczonych odcinków ulicy gwoli powitania Dostojnego Gościa. Do nadzorowania witających zmobilizowano by wszystkich ubeków, którzy z nieodłącznymi "pederastkami" skupialiby się przy skrzyżowaniach ulic, oczywiście uprzednio wyłączonych z ruchu przez Milicję Obywatelską. Ten bizantynizm przetrwał również w okresie transformacji ustrojowej i z obszaru miasta wyłączonego z ruchu można było do niedawna wnioskować, komu bardziej się podlizujemy. Do niedawna, bo oto przybyła do nas pani Aniela Merkel, a Warszawa jakby zupełnie tego nie zauważyła. Inna sprawa, że pani Aniela jest dopiero kandydatką na kanclerzynę, co częściowo tłumaczyłoby tę powściągliwość. W końcu Gerard Schröder jeszcze żyje i urzęduje, więc zbytni entuzjazm wobec pani Anieli, aczkolwiek skądinąd pożądany, byłby może trochę nietaktowny wobec niego. Wreszcie, powiedzmy sobie szczerze, pani Aniela też nie jest bez winy, jeśli w ogóle można użyć tego świętokradczego słowa. Skoro zapragnęła spotkać się z Donaldem Tuskiem, wskazując go tym samym jako swego faworyta, to trudno, żeby premier Belka czy prezydent Kwaśniewski mobilizował ubeków do powitania. Gdyby chciała spotkać się z marszałkiem Cimoszewiczem - aaa, to co innego! Pani Aniela przyjechała, żeby nam powiedzieć, jak będzie. Wybór Donalda Tuska na faworyta pokazuje, że poeta miał rację, przestrzegając, iż "spisane będą czyny i rozmowy". Skoro Lech Kaczyński kazał sporządzić rejestr wojennych strat Warszawy, to jasne, że żadnym faworytem nigdy nie zostanie. Skoro marszałek Cimoszewicz też nie, to znaczy, że Niemcy mogli go już skreślić z listy. Ale mniejsza z tym, bo w końcu konstytucja stanowi, że to nie pani Aniela, tylko nasz naród wybiera sobie prezydenta suwerennie. Nie oznacza to, że pani Aniela nie może nam powiedzieć - jak będzie. Przeciwnie - nawet ona sama uważa, że powinna, skoro pofatygowała się nas odwiedzić. Ta uprzejmość miała pewnie wynagrodzić nam niemiłą wiadomość, że pani Aniela "popiera" utworzenie Centrum przeciwko Wypędzeniom. Coś mi się wydaje, że poseł Rokita w swoim czasie opowiadał nam o całkiem innych obietnicach, ale poseł Rokita najwyraźniej nie jest faworytem, a poza tym zwyczajnie mógł zmyślać, żeby zaimponować tubylcom, czego mu to Niemcy nie obiecują. Zresztą może i nie zmyśla, tylko pani Aniela zwyczajnie zmieniła zdanie. Ta polityczna wychowanka kanclerza Kohla najwyraźniej odziedziczyła po nim bismarckowską twardość skrywaną pod maską dobroduszności. Toteż jeśli zadeklarowała, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie nie powinno odbywać się "ponad głowami" Polaków, to można spodziewać się również i tego, że odtąd będzie się odbywało po głowach. Ale Donald Tusk wolał trzymać się interpretacji optymistycznej i dlatego z radością może trochę przesadną w swej naiwności próbował przekonywać nas, iż niemieccy politycy w drodze do Moskwy i z powrotem będą lądowali w Warszawie, żeby się z nami "konsultować". Że będą lądować, to być może, ale te "konsultacje" będą chyba bardziej jednostronne niż pan Donald myśli. Mamy więc na "dzień dobry" i Centrum, i strategiczne partnerstwo. Po takim wstępie tylko patrzeć, jak odezwą się nożyce. No i się odezwały. W piątkowej (19 sierpnia) "Gazecie Wyborczej" pan Antoni Podolski z Centrum Stosunków Międzynarodowych tłumaczy, co nam powiedziała pani Merkel. Okazuje się, że powiedziała nam, byśmy dali sobie spokój z wywoływaniem konfliktów na wschodzie, bo nikt nie zamierza poddawać się naszemu przywództwu ani w takich, ani w żadnych innych inicjatywach. Ano, to już się wyjaśniło, na co możemy sobie pozwolić w sytuacji "strategicznego partnerstwa". Pan Podolski wie, co pisze, bo Centrum Stosunków Międzynarodowych finansowane jest w znacznym stopniu przez Fundację Adenauera, która swoje fundusze w 95 procentach czerpie z dotacji rządu niemieckiego. Zatem to, czego pani Anieli mimo wszystko już tak wprost mówić jednak nie wypada, dopowie nam w "Gazecie Wyborczej" swoimi słowami pan Podolski. Co tu dużo mówić; Anschluss, to nie żarty, tym bardziej że Niemcy to przecież państwo poważne. No i nieszczęsne Centrum. Eryka Steinbach zapragnęła pomieścić je w berlińskim kościele Św. Michała. Okazało się bowiem, że kościół ten jest do sprzedania. Nie tylko zresztą on; diecezje niemieckie z powodu tarapatów finansowych wyprzedają się, z czego tylko mogą. Czy to podatek kościelny, czy coś innego - mniejsza z tym, bo pojawia się pytanie, z czego finansowana jest Stolica Apostolska? Do niedawna pieniądze napływały do Rzymu dwoma strumieniami: niemieckim i amerykańskim. Skoro jednak w Niemczech taki mortus, to znaczy, że ten strumień wysechł. A co z amerykańskim? Może lepiej, ale też już nie tak, jak kiedyś, bo przecież tropiciele pedofilii sprocesowali wiele amerykańskich diecezji do suchej nitki. To by rzucało kolejny snop światła na skwapliwość, z jaką Benedykt XVI podążył do synagogi, podobnie jak i ton wypowiedzi kolońskiego rabina, że będzie rozmawiał z papieżem "jak równy z równym". Warto więc przypomnieć, że i Jan Paweł II, jako pierwszy w historii papież, odwiedził rzymską synagogę zaraz po tym, jak afera banku Ambrosiano została zaklajstrowana tak, że nawet JE abp Marcinkus mógł bez obawy aresztowania opuścić wreszcie Watykan i zgodnie z zaleceniem Epikura "żyć w ukryciu" w cichym zakątku. Czyżby rzeczywiście nie było takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem? Jak dotąd wszystko zdaje się potwierdzać takie obawy, więc jeśli nic się nie zmieni, to Benedykt XVI będzie musiał odwiedzać synagogi coraz częściej, kiedy tylko zabrzmi róg i to nawet nie złoty, tylko zwyczajnie - barani. Wracając zaś do Centrum, to na razie z kościołem św. Michała nic nie wyszło, a nie wyszło - bo kardynał Sterzinsky postawił warunek, by Centrum uzyskało "społeczny konsensus". Ten warunek wydaje się niemożliwy nawet dla Eryki Steinbach, a cała sprawa jeszcze raz potwierdza trafność spostrzeżenia, że trudno jest i pieniądze zarobić, i wianuszka nie stracić. |