Biura tłumaczeń Lublin

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biura tłumaczeń Lublin




Temat: Urzędnicza fucha to tylko sprawa moralna?
Ostatni prekręt ekipy Pruszona????

Kurier z 08.01.2007
WIADOMOŚCI: Domy widma

LUBLIN

W miejskich negocjacjach dotyczących budynku dla domu dziecka przy ul.
Narutowicza zwyciężyły nieruchomości przy ul. Mineralnej i Kilińskiego w
Lublinie. Problem jednak w tym, że obu ofert nie ma w protokole sporządzonym w
dniu otwarcia zgłoszeń. W dodatku urzędnicy nie są w stanie wytłumaczyć, jak do
tego doszło.

Otwarcie zgłoszeń nastąpiło 15 lutego ubiegłego roku. Tego dnia do godz. 14
zainteresowani mieli czas na przygotowanie, przyniesienie bądź przesłanie
swoich propozycji do Urzędu Miasta na ul. Wieniawską 14. Protokół z
postępowania w sprawie nabycia przez UML nieruchomości liczy dziewięć ofert. O
dziwo nie zawiera dwóch, które potem negocjacje wygrały. W dokumentach, które
otrzymaliśmy z Urzędu Miasta nieruchomość przy ul. Kilińskiego pojawia się
dopiero w kwietniu. W piśmie z tego miesiąca czytamy też, że miesiąc wcześniej
odbyła się wizja lokalna w tym obiekcie.
Dlaczego w protokole z otwarcia ofert nie ma zwycięskich domów?
– Nie mam pojęcia, ale to nie jest pytanie do mnie. Uważam, że odpowiedzi
trzeba szukać przede wszystkim wśród członków komisji, która wybierała domy –
stwierdził Mirosław Bielawski, z-ca dyrektora Wydziału Geodezji i Gospodarki
Nieruchomościami lubelskiego magistratu.
Przewodniczącym komisji był Janusz Mazurek, ówczesny zastępca prezydenta
miasta; zastępcą przewodniczącego Antoni Rudnik, dyrektor Miejskiego Ośrodka
Pomocy Rodzinie, a członkami Bożena Skowrońska, dyrektor Domu Dziecka przy ul.
Narutowicza i Hanna Kwiatek, kierownik Działu Przekształceń Własnościowych i
Nadzoru Właścicielskiego UML oraz Barbara Szacoń-Karpińska, kierownik referatu
w Wydziale GGN. Każda z tych osób podpisała się pod protokołem z otwarcia
negocjacji, w którym brakuje dwóch ofert, ocenionych przez komisję najwyżej.
Jak to możliwe? O całą sprawę zapytaliśmy Antoniego Rudnika.
– Nie pamiętam tamtego postępowania. Będę się musiał zapoznać z dokumentami.
Potrzebuję przynajmniej tygodnia – powiedział Rudnik.
Dyrektor MOPR dodał też, że sprawą zajmował się tylko i wyłącznie
z „merytorycznych względów”. W kwestii wszelkich pytań odsyłał do innych
członków komisji, a przede wszystkim pracowników zajmujących się w magistracie
gospodarką nieruchomościami.
– To czysty przypadek. Widocznie oferty zostały po prostu pominięte przy
sporządzaniu dokumentu – zapewniła z kolei Hanna Kwiatek.
Nie potrafiła określić, dlaczego akurat dwie zwycięskie oferty nie znalazły się
w protokole z 15 lutego. H. Kwiatek stwierdziła jednocześnie, że nie widzi w
całej sprawie większego problemu.
Widzą go natomiast mieszkańcy ul. Kilińskiego, którzy już od kilku miesięcy
protestują przeciwko lokalizacji na ich osiedlu placówki opiekuńczo-
wychowawczej: – Coś tu jest nie tak. Zapowiadają jednocześnie, że nie
pozostawią tej sprawy bez wyjaśnienia.
Zdaniem Hanny Kwiatek nie może być mowy o żadnych nieprawidłowościach, bo
oferty, o których mowa, na pewno wpłynęły na czas, tylko „ktoś zapomniał je
zaprotokołować”.
– Świadczą o tym potwierdzenia przyjęcia dokumentów opatrzone datą i
poświadczenie w postaci wpisu w dzienniku podawczym – tłumaczyła urzędniczka.
Sprawdziliśmy. Poświadczenie wprawdzie jest, ale w dzienniku podawczym żadnego
śladu po ofertach już nie było. – Nie mamy takiego zwyczaju, żeby rejestrować
wpływające oferty – argumentowała poproszona o wyjaśnienie inna z miejskich
urzędniczek.
O komentarz zwróciliśmy się do Urzędu Zamówień Publicznych. Pracownik biura
prasowego stwierdził, że z reguły „wszystkie oferty powinny być odnotowane w
protokole”. I zaraz dodał:
– W razie jakichś wątpliwości całe postępowanie powinno być zbadane raz
jeszcze. AD






Temat: Szwecja: Polacy w szwedzkiej dżungli !!!!
ano to mundralo - Czosnek
Czosnek to dla Ciebie !!

Uciekli z farmy niewolników
Około 70 osób z Lubelszczyzny jest uwięzionych u brytyjskiego pracodawcy

Bez pieniędzy, lekarstw i możliwości powrotu do domu. Za to z potężnymi
długami, które rosną z każdym dniem. Polacy, którzy w poszukiwaniu pracy
wyjechali na Wyspy, błagają o pomoc. Jarek i Marcin uciekli z piekła.

Nie oglądali się za siebie. Modlili się tylko, żeby nie dopadli ich Rosjanie,
którzy pilnują pracujących. Jechali autostopem kilka dni. Spali na dworcach.
- Nam udało się uciec, ale jest tam jeszcze kilkadziesiąt osób, które nie mogą
wrócić do domu - mówią roztrzęsieni. - Dzwoniliśmy na policję, ale brytyjscy
funkcjonariusze stwierdzili, że nie mogą pomóc.
- To miała być dobrze płatna praca na farmie w Kornwalii. W miejscowości
Breage - opowiada Marcin. - Przy żonkilach i kapuście. Ale już na miejscu
okazało się, że padliśmy ofiarami oszustwa.
Pośrednik organizujący wyjazd do Anglii od każdej osoby wziął 260 funtów,
czyli ponad 1500 zł. Na miejscu okazało się jednak, że trzeba zapłacić kolejne
100 funtów za pierwszy tydzień pobytu, 50 funtów za załatwienie pracy przez
Anglika, 75 funtów za ubezpieczenie i drugie tyle na "podatek”. Każdy dojazd z
kempingu na pole to dodatkowa opłata - 4-5 funtów. Nikt nie miał przy sobie
takich pieniędzy. Dlatego każdy zaciągał dług u właściciela farmy. A dług
trzeba było odpracować pod nadzorem rosyjskich osiłków. - To oni wyznaczają,
kto danego dnia jedzie do pracy. Kiedy ktoś odpracuje dług, ma obowiązkowy
off, czyli tydzień lub dwa wolnego. I wpada w kolejne długi, bo przecież nie
ma z czego się utrzymać - mówi Jarek.
Według Marcina i Jarka, Polacy pracujący na farmie są przeziębieni, niektórzy
bardzo chorzy. Jeden z nich ma złamaną nogę. A wszyscy spuchnięte ręce i
twarze - od środków chemicznych stosowanych przy uprawie.
- Mąż zadzwonił prawie z płaczem, żebym go stamtąd wyciągnęła - mówi Ewa
Kowalczyk z Orchowca. - Twierdzi, że to obóz pracy. Kobieta z Krasnegostawu
zawiadomiła miejscową policję. Usłyszała, że nikt jej nie pomoże, bo to nie
jest uprowadzenie, skoro ma wiadomości od męża.
Ustaliliśmy, że mieszkańcy z naszego regionu wyjechali do Anglii z biurami w
Tarnobrzegu i Dwikozach. Niektórzy skorzystali z oferty pośredniczki z Rejowca
Fabrycznego. Jej usługa kosztowała 200 zł. Kobieta zapewniła ich, że na
miejscu będzie tłumacz i świetne warunki. Wczoraj nie chciała z nami
rozmawiać, ale potwierdziła że wysyła ludzi do pracy za granicę.
Janusz Wójtowicz - rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie
- Policja lubelska niezwłocznie zajmie się sprawą polskich pracowników w
Kornwalii. Powiadomiliśmy Komendę Główną, powiadomimy Interpol. A jeśli okaże
się, że ktoś już interweniował na policji i nie zostało wszczęte żadne
postępowanie, wyciągniemy konsekwencje wobec funkcjonariuszy. •





Temat: Uciekli z farmy niewolników
Uciekli z farmy niewolników
Jest to c/p z innego forum.

Uciekli z farmy niewolników
Około 70 osób z Lubelszczyzny jest uwięzionych u brytyjskiego pracodawcy

Bez pieniędzy, lekarstw i możliwości powrotu do domu. Za to z potężnymi
długami, które rosną z każdym dniem. Polacy, którzy w poszukiwaniu pracy
wyjechali na Wyspy, błagają o pomoc. Jarek i Marcin uciekli z piekła.

Nie oglądali się za siebie. Modlili się tylko, żeby nie dopadli ich Rosjanie,
którzy pilnują pracujących. Jechali autostopem kilka dni. Spali na dworcach.
- Nam udało się uciec, ale jest tam jeszcze kilkadziesiąt osób, które nie mogą
wrócić do domu - mówią roztrzęsieni. - Dzwoniliśmy na policję, ale brytyjscy
funkcjonariusze stwierdzili, że nie mogą pomóc.
- To miała być dobrze płatna praca na farmie w Kornwalii. W miejscowości
Breage - opowiada Marcin. - Przy żonkilach i kapuście. Ale już na miejscu
okazało się, że padliśmy ofiarami oszustwa.
Pośrednik organizujący wyjazd do Anglii od każdej osoby wziął 260 funtów,
czyli ponad 1500 zł. Na miejscu okazało się jednak, że trzeba zapłacić kolejne
100 funtów za pierwszy tydzień pobytu, 50 funtów za załatwienie pracy przez
Anglika, 75 funtów za ubezpieczenie i drugie tyle na "podatek”. Każdy dojazd z
kempingu na pole to dodatkowa opłata - 4-5 funtów. Nikt nie miał przy sobie
takich pieniędzy. Dlatego każdy zaciągał dług u właściciela farmy. A dług
trzeba było odpracować pod nadzorem rosyjskich osiłków. - To oni wyznaczają,
kto danego dnia jedzie do pracy. Kiedy ktoś odpracuje dług, ma obowiązkowy
off, czyli tydzień lub dwa wolnego. I wpada w kolejne długi, bo przecież nie
ma z czego się utrzymać - mówi Jarek.
Według Marcina i Jarka, Polacy pracujący na farmie są przeziębieni, niektórzy
bardzo chorzy. Jeden z nich ma złamaną nogę. A wszyscy spuchnięte ręce i
twarze - od środków chemicznych stosowanych przy uprawie.
- Mąż zadzwonił prawie z płaczem, żebym go stamtąd wyciągnęła - mówi Ewa
Kowalczyk z Orchowca. - Twierdzi, że to obóz pracy. Kobieta z Krasnegostawu
zawiadomiła miejscową policję. Usłyszała, że nikt jej nie pomoże, bo to nie
jest uprowadzenie, skoro ma wiadomości od męża.
Ustaliliśmy, że mieszkańcy z naszego regionu wyjechali do Anglii z biurami w
Tarnobrzegu i Dwikozach. Niektórzy skorzystali z oferty pośredniczki z Rejowca
Fabrycznego. Jej usługa kosztowała 200 zł. Kobieta zapewniła ich, że na
miejscu będzie tłumacz i świetne warunki. Wczoraj nie chciała z nami
rozmawiać, ale potwierdziła że wysyła ludzi do pracy za granicę.
Janusz Wójtowicz - rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie
- Policja lubelska niezwłocznie zajmie się sprawą polskich pracowników w
Kornwalii. Powiadomiliśmy Komendę Główną, powiadomimy Interpol. A jeśli okaże
się, że ktoś już interweniował na policji i nie zostało wszczęte żadne
postępowanie, wyciągniemy konsekwencje wobec funkcjonariuszy. •




Temat: Klaudianus-autor eksplozji ery chrześcijańskiej
Klaudianus-autor eksplozji ery chrześcijańskiej
O poematach Klaudiusza Klaudianusa.

Minęły już dwa lata od pierwszego polskiego wydania poematów Klaudiusza
Klaudianusa „O II Konsulacie Fl. Stylichona i O wojnie z Gotami“ (Claudii
Claudiani – De II Consulatu Fl.Stylichoni et De Bello Getico).
Zainteresowanie tymi sztandarowymi perłami klasyki łacińskiej jest różne w
rożnych ośrodkach akademickich. Wyrazem tego jest rozkład sprzedanych
egzemplarzy w miastach uniwersyteckich w Polsce. Po kikadziesiąt egzemplarzy
zostało sprzedane kolejno w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Lublinie. W
innych miastach uniwersyteckich rozeszły się w zasadzie pojedyncze
egzemplarze i można przypuszczać, ze trafiły do czytelników wyszukujących
okazji wydawniczych.
Na tę niezwykła sytuację, minimalnego zapotrzebowania na polski inedit
jednego z podstawowych dzieł klasyki łacińskiej, ma niewątpliwie wpływ brak
zmasowanej informacji towarzyszącej akcjom promocyjnym wielkonakładowych
wydań. Poematom Klaudiusza Klaudianusa, które ukazały się w niewielkim
nakładzie z oczywistych powodów nie mogła i nie może towarzyszyć głośna i
na szeroką skalę prowadzona akcja marketingowa, stąd dotarcie do
potencjalnego czytelnika z informacją jest utrudnione.
W tej sytuacji zdecydowałem się na rozesłanie drogą elektroniczną niniejszej
notki o książce i możliwości jej nabycia. Pojedyncze egzemplarze zostały
przed rokiem rozesłane do niemal wszystkich głównych bibliotek
uniwersyteckich w kraju i wnoszę, że zainteresowane osoby mogą dokładnie
zapoznać się z książką tamże. Tutaj tylko przypomnę, ze autor jest znany w
Polsce z XVIII wiecznego wydania poematu „O porwaniu Prozerpiny“, potem poza
drobnymi fragmentami nie publikowany. Może to budzić pewne zdziwienie gdyż
obok Wergiliusza jest ceniony jako najwybitniejszy poeta końca cesarstwa
rzymskiego. Przekład wierszem, na język polski, dotąd niepublikowanych u
nas poematów „O II Konsulacie F.Stylichona i O wojnie z Gotami“, wykonany
przez Bożenę Olejniczak charakteryzuję się wiernością tak co do treści
jak i klimatu oryginału. Zapewne ma to swoje źródło w tym, że B.Olejniczak
jako wieloletni tłumacz przysięgły języka łacińskiego niejako zawodowo ma
nawyk trzymania się w miarę możliwości wiernie tekstowi oryginalnemu.
Dodatkową zaletą tego pierwszego polskiego wydania jest to, ze książka jest
wydaniem duolingwistycznym gdzie obok tekstu łacińskiego na sąsiedniej
stronie jest drukowany polski przekład. O zaletach takiego zestawienia,
szczególnie dla ludzi chcących na bieżąco porównywać oba teksty, nikogo nie
trzeba przekonywać. Dodatkową zaletą książki jest dodanie na końcu,
obszernego komentarza do tekstu zawierającego około 450 przypisów
pozwalających nawet niezbyt pamiętającym historię starożytną i mitologię
dobrze rozumieć tekst. Na końcu niniejszej notki informuję, że książkę
można nabyć po cenie redakcyjnej za pośrednictwem internetowego portalu
aukcyjnego „Allegro“ allegro.pl/ lub „Aukcje 24“
www.aukcje24.pl/ albo też bezpośrednio w biurze Wydawnictwa <LING-
PI, 01-020 Warszawa, Mickiewicxza 66/1, tel. (22) 8320732, fax (22)8320640,
lingpi@rubikon.pl . W nielicznych księgarniach ksiązka jest droższa ze
względu na stosowane marże handlowe.
Cena redakcyjna książki 42,- PLN loco wydawnictwo. Zachęcam do zapoznania
się z tą pozycją.




Temat: Dwa lata Klaudianusa
Dwa lata Klaudianusa
O poematach Klaudiusza Klaudianusa.

Minęły już dwa lata od pierwszego polskiego wydania poematów Klaudiusza
Klaudianusa „O II Konsulacie Fl. Stylichona i O wojnie z Gotami“ (Claudii
Claudiani – De II Consulatu Fl.Stylichoni et De Bello Getico).
Zainteresowanie tymi sztandarowymi perłami klasyki łacińskiej jest różne w
rożnych ośrodkach akademickich. Wyrazem tego jest rozkład sprzedanych
egzemplarzy w miastach uniwersyteckich w Polsce. Po kikadziesiąt egzemplarzy
zostało sprzedane kolejno w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Lublinie. W
innych miastach uniwersyteckich rozeszły się w zasadzie pojedyncze
egzemplarze i można przypuszczać, ze trafiły do czytelników wyszukujących
okazji wydawniczych.
Na tę niezwykła sytuację, minimalnego zapotrzebowania na polski inedit
jednego z podstawowych dzieł klasyki łacińskiej, ma niewątpliwie wpływ brak
zmasowanej informacji towarzyszącej akcjom promocyjnym wielkonakładowych
wydań. Poematom Klaudiusza Klaudianusa, które ukazały się w niewielkim
nakładzie z oczywistych powodów nie mogła i nie może towarzyszyć głośna i
na szeroką skalę prowadzona akcja marketingowa, stąd dotarcie do
potencjalnego czytelnika z informacją jest utrudnione.
W tej sytuacji zdecydowałem się na rozesłanie drogą elektroniczną niniejszej
notki o książce i możliwości jej nabycia. Pojedyncze egzemplarze zostały
przed rokiem rozesłane do niemal wszystkich głównych bibliotek
uniwersyteckich w kraju i wnoszę, że zainteresowane osoby mogą dokładnie
zapoznać się z książką tamże. Tutaj tylko przypomnę, ze autor jest znany w
Polsce z XVIII wiecznego wydania poematu „O porwaniu Prozerpiny“, potem poza
drobnymi fragmentami nie publikowany. Może to budzić pewne zdziwienie gdyż
obok Wergiliusza jest ceniony jako najwybitniejszy poeta końca cesarstwa
rzymskiego. Przekład wierszem, na język polski, dotąd niepublikowanych u
nas poematów „O II Konsulacie F.Stylichona i O wojnie z Gotami“, wykonany
przez Bożenę Olejniczak charakteryzuję się wiernością tak co do treści
jak i klimatu oryginału. Zapewne ma to swoje źródło w tym, że B.Olejniczak
jako wieloletni tłumacz przysięgły języka łacińskiego niejako zawodowo ma
nawyk trzymania się w miarę możliwości wiernie tekstowi oryginalnemu.
Dodatkową zaletą tego pierwszego polskiego wydania jest to, ze książka jest
wydaniem duolingwistycznym gdzie obok tekstu łacińskiego na sąsiedniej
stronie jest drukowany polski przekład. O zaletach takiego zestawienia,
szczególnie dla ludzi chcących na bieżąco porównywać oba teksty, nikogo nie
trzeba przekonywać. Dodatkową zaletą książki jest dodanie na końcu,
obszernego komentarza do tekstu zawierającego około 450 przypisów
pozwalających nawet niezbyt pamiętającym historię starożytną i mitologię
dobrze rozumieć tekst. Na końcu niniejszej notki informuję, że książkę
można nabyć po cenie redakcyjnej za pośrednictwem internetowego portalu
aukcyjnego „Allegro“ allegro.pl/ lub „Aukcje 24“
www.aukcje24.pl/ albo też bezpośrednio w biurze Wydawnictwa <LING-
PI, 01-020 Warszawa, Mickiewicxza 66/1, tel. (22) 8320732, fax (22)8320640,
lingpi@rubikon.pl . W nielicznych księgarniach ksiązka jest droższa ze
względu na stosowane marże handlowe.
Cena redakcyjna książki 42,- PLN loco wydawnictwo. Zachęcam do zapoznania
się z tą pozycją.




Temat: Jubileusz prawosławnego metropolity Sawy
Skandal w Pałacu Prezydenckim
relacjonuje pismo Ukraińców Podlasia "Nad Buhom i Narwoju"
nadbuhom.free.ngo.pl/art_1421.html
Kościół prawosławny w Polsce był reprezentowany na spotkaniu z
prezydentami Polski i Ukrainy przez kilkuosobową delegację, której
przewodniczyli prawosławny arcybiskup lubelski i chełmski Abel oraz
prawosławny biskup siemiatycki Jerzy, w asyście pięciu duchownych
prawosławnych. Wśród zebranych przedstawicieli społeczności
ukraińskiej w Polsce byli wierni Kościoła prawosławnego (...)
Po przybyciu prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki
uroczystość rozpoczęła się odśpiewaniem przez chór Liceum
Ogólnokształcącego im. M. Szaszkiewicza w Przemyślu hymnów
państwowych. Następnie głos zabrał dyrektor Biura Spraw
Zagranicznych w Kancelarii Prezydenta RP Mariusz Handzlik, który
przywitał głowy obu państw, przedstawił i przywitał z imienia,
nazwiska i funkcji dwóch hierarchów greckokatolickich oraz
przedstawiciela kurii greckokatolickiej w Przemyślu. Następnie …
ogólną frazą, nie wymieniając nazwisk, przywitał “przedstawicieli
społeczności ukraińskiej w Polsce”. Ku zaskoczeniu zebranych podczas
przywitania pominął siedzących w pierwszym rzędzie, naprzeciwko
niego, hierarchów Kościoła prawosławnego.
W momencie gdy M. Handzlik zamierzał przekazać głos Prezydentowi RP
Lechowi Kaczyńskiemu, tłumaczący jego słowa dyplomata ukraiński
starał się mu podpowiedzieć: “Cerkiew prawosławna”. Wtedy z ust M.
Handzlika zabrzmiała jeszcze raz fraza: “Witam przedstawicieli
Kościoła greckokatolickiego, witam przedstawicieli Cerkwi
prawosławnej i społeczność ukraińską w Polsce”.
Skandalicznego zachowania pracownika Kancelarii Prezydenta nie
starał się naprawić i przeszedł nad nim do porządku dziennego
Prezydent RP Lech Kaczyński, mimo tego, iż biskupi prawosławni
zajmowali miejsca bezpośrednio przed jego mównicą w centrum sali w
pierwszym rzędzie. Prezydent po prostu rozpoczął wygłaszanie swego
przemówienia, w żaden sposób nie odnosząc się do incydentu, jakby
nie dostrzegając obecności prawosławnych hierarchów.
W tej sytuacji, kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu przemówienia
przez prezydenta L. Kaczyńskiego, arcybiskup Abel i biskup Jerzy
wstali ze swych miejsc i na znak protestu opuścili Pałac
Prezydencki. Za hierarchami udali się towarzyszący im duchowni
prawosławni.
Niepowitanie hierarchów prawosławnych, a następnie wyjście delegacji
Kościoła prawosławnego w trakcie przemówienia Prezydenta RP Lecha
Kaczyńskiego wywołało konsternację wśród zebranych. W kuluarach,
jeszcze w trakcie przemówień, rozpoczęły się gorączkowe komentarze i
dyskusje na temat zaistniałej sytuacji. Obecni na sali
przedstawiciele ukraińskiej społeczności prawosławnej wyrażali
zdziwienie i oburzenie działaniami Kancelarii Prezydenta RP.
Po prezydencie L. Kaczyńskim przemawiał oczekiwany przez zebranych
prezydent Ukrainy W. Juszczenko. Do zabrania głosu zaproszono też
przedstawiciela Związku Ukraińców w Polsce. Dzieci ukraińskie
wręczyły prezydentom wielkanocne pisanki, a chór odśpiewał “Mnohaja
Lita”. W tym momencie prowadzący spotkanie M. Handzlik poinformował,
że część oficjalna uroczystości dobiega końca…
Wydawało się, że mimo wyjścia prawosławnych hierarchów, spotkanie
udało się organizatorom przeprowadzić tak, jakby nic się nie
wydarzyło, gdyż w trakcie spotkania, podczas oficjalnych przemówień
nie odniesiono się w żaden sposób do faktu zlekceważenia
przedstawicieli Kościoła prawosławnego. W tej sytuacji, w momencie
gdy M. Handzlik informował o zakończeniu części oficjalnej
uroczystości, przed szpaler zebranych wyszedł dr Grzegorz
Kuprianowicz – przedstawiciel społeczności ukraińskiej w Komisji
Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych oraz prezes
Towarzystwa Ukraińskiego w Lublinie, i przez środek sali skierował
się do obu prezydentów, którzy stali o krok od swych trybun. G.
Kuprianowicz zwrócił się do prezydenta Wiktora Juszczenki z
pozdrowieniami od ukraińskiej społeczności prawosławnej w Polsce.
Następnie, w obecności prezydenta W. Juszczenki, korpusu
dyplomatycznego, zebranych gości, skierował do prezydenta L.
Kaczyńskiego słowa oburzenia wobec zlekceważenia przez Kancelarię
Prezydenta RP hierarchów prawosławnych. Stwierdził też, że ukraińska
społeczność prawosławna jest zbulwersowana powtarzającymi się
przejawami lekceważenia Kościoła prawosławnego przez Kancelarię
Prezydenta RP. Prezydent RP Lech Kaczyński odniósł się do tych słów
z ironią i lekceważeniem.



Temat: Kocham cie jak Irlandie... bez wzajemnosci, hehehe
American Dream to już przeszłość - czy napewno ???

Uciekli z farmy niewolników
Około 70 osób z Lubelszczyzny jest uwięzionych u brytyjskiego pracodawcy

Bez pieniędzy, lekarstw i możliwości powrotu do domu. Za to z potężnymi
długami, które rosną z każdym dniem. Polacy, którzy w poszukiwaniu pracy
wyjechali na Wyspy, błagają o pomoc. Jarek i Marcin uciekli z piekła.

Nie oglądali się za siebie. Modlili się tylko, żeby nie dopadli ich Rosjanie,
którzy pilnują pracujących. Jechali autostopem kilka dni. Spali na dworcach.
- Nam udało się uciec, ale jest tam jeszcze kilkadziesiąt osób, które nie mogą
wrócić do domu - mówią roztrzęsieni. - Dzwoniliśmy na policję, ale brytyjscy
funkcjonariusze stwierdzili, że nie mogą pomóc.
- To miała być dobrze płatna praca na farmie w Kornwalii. W miejscowości
Breage - opowiada Marcin. - Przy żonkilach i kapuście. Ale już na miejscu
okazało się, że padliśmy ofiarami oszustwa.
Pośrednik organizujący wyjazd do Anglii od każdej osoby wziął 260 funtów,
czyli ponad 1500 zł. Na miejscu okazało się jednak, że trzeba zapłacić kolejne
100 funtów za pierwszy tydzień pobytu, 50 funtów za załatwienie pracy przez
Anglika, 75 funtów za ubezpieczenie i drugie tyle na "podatek”. Każdy dojazd z
kempingu na pole to dodatkowa opłata - 4-5 funtów. Nikt nie miał przy sobie
takich pieniędzy. Dlatego każdy zaciągał dług u właściciela farmy. A dług
trzeba było odpracować pod nadzorem rosyjskich osiłków. - To oni wyznaczają,
kto danego dnia jedzie do pracy. Kiedy ktoś odpracuje dług, ma obowiązkowy
off, czyli tydzień lub dwa wolnego. I wpada w kolejne długi, bo przecież nie
ma z czego się utrzymać - mówi Jarek.
Według Marcina i Jarka, Polacy pracujący na farmie są przeziębieni, niektórzy
bardzo chorzy. Jeden z nich ma złamaną nogę. A wszyscy spuchnięte ręce i
twarze - od środków chemicznych stosowanych przy uprawie.
- Mąż zadzwonił prawie z płaczem, żebym go stamtąd wyciągnęła - mówi Ewa
Kowalczyk z Orchowca. - Twierdzi, że to obóz pracy. Kobieta z Krasnegostawu
zawiadomiła miejscową policję. Usłyszała, że nikt jej nie pomoże, bo to nie
jest uprowadzenie, skoro ma wiadomości od męża.
Ustaliliśmy, że mieszkańcy z naszego regionu wyjechali do Anglii z biurami w
Tarnobrzegu i Dwikozach. Niektórzy skorzystali z oferty pośredniczki z Rejowca
Fabrycznego. Jej usługa kosztowała 200 zł. Kobieta zapewniła ich, że na
miejscu będzie tłumacz i świetne warunki. Wczoraj nie chciała z nami
rozmawiać, ale potwierdziła że wysyła ludzi do pracy za granicę.
Janusz Wójtowicz - rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie
- Policja lubelska niezwłocznie zajmie się sprawą polskich pracowników w
Kornwalii. Powiadomiliśmy Komendę Główną, powiadomimy Interpol. A jeśli okaże
się, że ktoś już interweniował na policji i nie zostało wszczęte żadne
postępowanie, wyciągniemy konsekwencje wobec funkcjonariuszy. •




Temat: znowu obciach i wstyd w Szkocji
Unia Europejska - Uciekli z farmy niewolników !!!
Uciekli z farmy niewolników
Około 70 osób z Lubelszczyzny jest uwięzionych u brytyjskiego pracodawcy

Bez pieniędzy, lekarstw i możliwości powrotu do domu. Za to z potężnymi
długami, które rosną z każdym dniem. Polacy, którzy w poszukiwaniu pracy
wyjechali na Wyspy, błagają o pomoc. Jarek i Marcin uciekli z piekła.

Nie oglądali się za siebie. Modlili się tylko, żeby nie dopadli ich Rosjanie,
którzy pilnują pracujących. Jechali autostopem kilka dni. Spali na dworcach.
- Nam udało się uciec, ale jest tam jeszcze kilkadziesiąt osób, które nie mogą
wrócić do domu - mówią roztrzęsieni. - Dzwoniliśmy na policję, ale brytyjscy
funkcjonariusze stwierdzili, że nie mogą pomóc.
- To miała być dobrze płatna praca na farmie w Kornwalii. W miejscowości
Breage - opowiada Marcin. - Przy żonkilach i kapuście. Ale już na miejscu
okazało się, że padliśmy ofiarami oszustwa.
Pośrednik organizujący wyjazd do Anglii od każdej osoby wziął 260 funtów,
czyli ponad 1500 zł. Na miejscu okazało się jednak, że trzeba zapłacić kolejne
100 funtów za pierwszy tydzień pobytu, 50 funtów za załatwienie pracy przez
Anglika, 75 funtów za ubezpieczenie i drugie tyle na "podatek”. Każdy dojazd z
kempingu na pole to dodatkowa opłata - 4-5 funtów. Nikt nie miał przy sobie
takich pieniędzy. Dlatego każdy zaciągał dług u właściciela farmy. A dług
trzeba było odpracować pod nadzorem rosyjskich osiłków. - To oni wyznaczają,
kto danego dnia jedzie do pracy. Kiedy ktoś odpracuje dług, ma obowiązkowy
off, czyli tydzień lub dwa wolnego. I wpada w kolejne długi, bo przecież nie
ma z czego się utrzymać - mówi Jarek.
Według Marcina i Jarka, Polacy pracujący na farmie są przeziębieni, niektórzy
bardzo chorzy. Jeden z nich ma złamaną nogę. A wszyscy spuchnięte ręce i
twarze - od środków chemicznych stosowanych przy uprawie.
- Mąż zadzwonił prawie z płaczem, żebym go stamtąd wyciągnęła - mówi Ewa
Kowalczyk z Orchowca. - Twierdzi, że to obóz pracy. Kobieta z Krasnegostawu
zawiadomiła miejscową policję. Usłyszała, że nikt jej nie pomoże, bo to nie
jest uprowadzenie, skoro ma wiadomości od męża.
Ustaliliśmy, że mieszkańcy z naszego regionu wyjechali do Anglii z biurami w
Tarnobrzegu i Dwikozach. Niektórzy skorzystali z oferty pośredniczki z Rejowca
Fabrycznego. Jej usługa kosztowała 200 zł. Kobieta zapewniła ich, że na
miejscu będzie tłumacz i świetne warunki. Wczoraj nie chciała z nami
rozmawiać, ale potwierdziła że wysyła ludzi do pracy za granicę.
Janusz Wójtowicz - rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie
- Policja lubelska niezwłocznie zajmie się sprawą polskich pracowników w
Kornwalii. Powiadomiliśmy Komendę Główną, powiadomimy Interpol. A jeśli okaże
się, że ktoś już interweniował na policji i nie zostało wszczęte żadne
postępowanie, wyciągniemy konsekwencje wobec funkcjonariuszy. •




Temat: Halina Landecka: Odejdę z honorem
Izba Architektów przeciw odwołaniu pani Landeckiej

Losy konserwatora w rękach ministra
Sylwia Szewc 24-03-2006, ostatnia aktualizacja 24-03-2006 18:47

Izba Architektów oraz osoby prywatne protestują przeciwko próbie odwołania
przez wojewodę Haliny Landeckiej, wojewódzkiego konserwatora zabytków

Pismo do Tomasza Merty, wiceministra kultury, a jednocześnie generalnego
konserwatora zabytków, wojewoda wysłał w połowie lutego - pisaliśmy o tym
miesiąc temu. Poprosił w nim o zaopiniowanie odwołania Haliny Landeckiej.
Opinia z resortu miała dotrzeć do Lublina w połowie marca, ale do tej pory jej
nie ma.

- To ze względu na liczne protesty przeciwko próbom odwołania pani Landeckiej -
tłumaczą opóźnienie w biurze prasowym resortu. - Wiceminister musi je
rozpatrzyć zanim wyda opinię. Być może odpowiedź będzie już w następnym
tygodniu.

Jeden z listów napisał do ministerstwa prezes Krajowej Rady Izby Architektów
Tomasz Taczewski, którego zaniepokoiły sygnały od architektów
lubelskich. "Biorąc pod uwagę, że w naszym regionie większość dziedzictwa
kulturowego to zabytkowe obiekty architektoniczne i zabytkowe układy
urbanistyczne oraz wzrastającą ilość inwestycji budowlanych w obszarach
objętych ochroną konserwatorską, niepokój budzić musi fakt usuwania ze
stanowiska wojewódzkiego konserwatora zabytków architekta, osoby merytorycznie
przygotowanej do podejmowania decyzji, której dotychczasowe działania są
pozytywnie oceniane przez środowisko profesjonalistów" - zaalarmował
Taczewskiego przewodniczący rady Lubelskiej Izby Okręgowej Architektów [Halina
Landecka jest członkiem LIOA]. Taczewski napisał więc do ministra, by w
podejmowaniu decyzji zwrócił uwagę na to, że wśród konserwatorów wojewódzkich
jest bardzo niewielu architektów.

Oburzenia nie kryły też osoby prywatne. Do "Gazety" dzwonili ludzie
zbulwersowani planami wojewody - historycy sztuki, właściciele zabytków. Ale
Urząd Wojewódzki nie zmienia zdania. - My z kolei otrzymywaliśmy liczne skargi
dotyczące pracy pani Landeckiej - od organizacji kombatanckich,
przedsiębiorców, także od pana Zbigniewa Wojciechowskiego, który miał problemy
z postawieniem pomnika marszałka Piłsudskiego na placu Litewskim - argumentuje
wicewojewoda Jarosław Zdrojkowski. Jednocześnie zaznacza, że decydujący głos
należy do ministra: - Nie będziemy robić nic wbrew jego woli - zapewnia.

Landecka jest konserwatorem od 15 lat. Nie chce komentować doniesień o planach
jej odwołania i zastrzeżeń co do swojej osoby. Czeka na oficjalne pismo w tej
sprawie. Kandydatem na jej miejsce jest Andrzej Rozwałka z Instytutu
Archeologii UMCS.

Halina Landecka jako wojewódzki konserwator zabytków:

- dwukrotnie występowała o wywłaszczenie właściciela Teatru Starego, który nie
przeprowadził remontu XIX-wiecznej nieruchomości. Złożyła na niego doniesienie
do prokuratury. Uznała, że Fundacja Galeria na Prowincji nie zabezpieczyła
zabytku przed zniszczeniem i jest on teraz zagrożeniem dla mieszkańców miasta.
Sprawa toczy się w sądzie. W tym roku fundacja zdecydowała się oddać budynek.

- nie zgodziła się na pomysł stworzenia czterodniowej plaży na placu Litewskim
(chciała tego jedna z lubelskich firm). Uzasadniała, że plaża i festyn
rekreacyjny, nie licują z charakterem placu, na którym znajduje się m.in. płyta
pomnika Nieznanego Żołnierza

- dbała o zachowanie zabytkowego charakteru Ogrodu Saskiego, zachowanie
oryginalnej kolorystyki zabytkowych kamienic

- nie zgodziła się, by ustawić na Starym Mieście dwunastometrową kolumnę św.
Michała, a tego chciały władze miasta z prezydentem Andrzejem Pruszkowskim



Temat: Perła klasyki - Roma IV w
Perła klasyki - Roma IV w
O poematach Klaudiusza Klaudianusa.

Minęły już dwa lata od pierwszego polskiego wydania poematów Klaudiusza
Klaudianusa „O II Konsulacie Fl. Stylichona i O wojnie z Gotami“ (Claudii
Claudiani – De II Consulatu Fl.Stylichoni et De Bello Getico).
Zainteresowanie tymi sztandarowymi perłami klasyki łacińskiej jest różne w
rożnych ośrodkach akademickich. Wyrazem tego jest rozkład sprzedanych
egzemplarzy w miastach uniwersyteckich w Polsce. Po kikadziesiąt egzemplarzy
zostało sprzedane kolejno w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Lublinie. W
innych miastach uniwersyteckich rozeszły się w zasadzie pojedyncze
egzemplarze i można przypuszczać, ze trafiły do czytelników wyszukujących
okazji wydawniczych.
Na tę niezwykła sytuację, minimalnego zapotrzebowania na polski inedit
jednego z podstawowych dzieł klasyki łacińskiej, ma niewątpliwie wpływ brak
zmasowanej informacji towarzyszącej akcjom promocyjnym wielkonakładowych
wydań. Poematom Klaudiusza Klaudianusa, które ukazały się w niewielkim
nakładzie z oczywistych powodów nie mogła i nie może towarzyszyć głośna i
na szeroką skalę prowadzona akcja marketingowa, stąd dotarcie do
potencjalnego czytelnika z informacją jest utrudnione.
W tej sytuacji zdecydowałem się na rozesłanie drogą elektroniczną niniejszej
notki o książce i możliwości jej nabycia. Pojedyncze egzemplarze zostały
przed rokiem rozesłane do niemal wszystkich głównych bibliotek
uniwersyteckich w kraju i wnoszę, że zainteresowane osoby mogą dokładnie
zapoznać się z książką tamże. Tutaj tylko przypomnę, ze autor jest znany w
Polsce z XVIII wiecznego wydania poematu „O porwaniu Prozerpiny“, potem poza
drobnymi fragmentami nie publikowany. Może to budzić pewne zdziwienie gdyż
obok Wergiliusza jest ceniony jako najwybitniejszy poeta końca cesarstwa
rzymskiego. Przekład wierszem, na język polski, dotąd niepublikowanych u
nas poematów „O II Konsulacie F.Stylichona i O wojnie z Gotami“, wykonany
przez Bożenę Olejniczak charakteryzuję się wiernością tak co do treści
jak i klimatu oryginału. Zapewne ma to swoje źródło w tym, że B.Olejniczak
jako wieloletni tłumacz przysięgły języka łacińskiego niejako zawodowo ma
nawyk trzymania się w miarę możliwości wiernie tekstowi oryginalnemu.
Dodatkową zaletą tego pierwszego polskiego wydania jest to, ze książka jest
wydaniem duolingwistycznym gdzie obok tekstu łacińskiego na sąsiedniej
stronie jest drukowany polski przekład. O zaletach takiego zestawienia,
szczególnie dla ludzi chcących na bieżąco porównywać oba teksty, nikogo nie
trzeba przekonywać. Dodatkową zaletą książki jest dodanie na końcu,
obszernego komentarza do tekstu zawierającego około 450 przypisów
pozwalających nawet niezbyt pamiętającym historię starożytną i mitologię
dobrze rozumieć tekst. Na końcu niniejszej notki informuję, że książkę
można nabyć po cenie redakcyjnej za pośrednictwem internetowego portalu
aukcyjnego „Allegro“ allegro.pl/ lub „Aukcje 24“
www.aukcje24.pl/ albo też bezpośrednio w biurze Wydawnictwa <LING-
PI, 01-020 Warszawa, Mickiewicxza 66/1, tel. (22) 8320732, fax (22)8320640,
lingpi@rubikon.pl . W nielicznych księgarniach ksiązka jest droższa ze
względu na stosowane marże handlowe.
Cena redakcyjna książki 42,- PLN loco wydawnictwo. Zachęcam do zapoznania
się z tą pozycją.




Temat: UE - Uciekli z farmy niewolników
UE - Uciekli z farmy niewolników
Uciekli z farmy niewolników
Około 70 osób z Lubelszczyzny jest uwięzionych u brytyjskiego pracodawcy

Bez pieniędzy, lekarstw i możliwości powrotu do domu. Za to z potężnymi
długami, które rosną z każdym dniem. Polacy, którzy w poszukiwaniu pracy
wyjechali na Wyspy, błagają o pomoc. Jarek i Marcin uciekli z piekła.

Nie oglądali się za siebie. Modlili się tylko, żeby nie dopadli ich Rosjanie,
którzy pilnują pracujących. Jechali autostopem kilka dni. Spali na dworcach.
- Nam udało się uciec, ale jest tam jeszcze kilkadziesiąt osób, które nie mogą
wrócić do domu - mówią roztrzęsieni. - Dzwoniliśmy na policję, ale brytyjscy
funkcjonariusze stwierdzili, że nie mogą pomóc.
- To miała być dobrze płatna praca na farmie w Kornwalii. W miejscowości
Breage - opowiada Marcin. - Przy żonkilach i kapuście. Ale już na miejscu
okazało się, że padliśmy ofiarami oszustwa.
Pośrednik organizujący wyjazd do Anglii od każdej osoby wziął 260 funtów,
czyli ponad 1500 zł. Na miejscu okazało się jednak, że trzeba zapłacić kolejne
100 funtów za pierwszy tydzień pobytu, 50 funtów za załatwienie pracy przez
Anglika, 75 funtów za ubezpieczenie i drugie tyle na "podatek”. Każdy dojazd z
kempingu na pole to dodatkowa opłata - 4-5 funtów. Nikt nie miał przy sobie
takich pieniędzy. Dlatego każdy zaciągał dług u właściciela farmy. A dług
trzeba było odpracować pod nadzorem rosyjskich osiłków. - To oni wyznaczają,
kto danego dnia jedzie do pracy. Kiedy ktoś odpracuje dług, ma obowiązkowy
off, czyli tydzień lub dwa wolnego. I wpada w kolejne długi, bo przecież nie
ma z czego się utrzymać - mówi Jarek.
Według Marcina i Jarka, Polacy pracujący na farmie są przeziębieni, niektórzy
bardzo chorzy. Jeden z nich ma złamaną nogę. A wszyscy spuchnięte ręce i
twarze - od środków chemicznych stosowanych przy uprawie.
- Mąż zadzwonił prawie z płaczem, żebym go stamtąd wyciągnęła - mówi Ewa
Kowalczyk z Orchowca. - Twierdzi, że to obóz pracy. Kobieta z Krasnegostawu
zawiadomiła miejscową policję. Usłyszała, że nikt jej nie pomoże, bo to nie
jest uprowadzenie, skoro ma wiadomości od męża.
Ustaliliśmy, że mieszkańcy z naszego regionu wyjechali do Anglii z biurami w
Tarnobrzegu i Dwikozach. Niektórzy skorzystali z oferty pośredniczki z Rejowca
Fabrycznego. Jej usługa kosztowała 200 zł. Kobieta zapewniła ich, że na
miejscu będzie tłumacz i świetne warunki. Wczoraj nie chciała z nami
rozmawiać, ale potwierdziła że wysyła ludzi do pracy za granicę.
Janusz Wójtowicz - rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie
- Policja lubelska niezwłocznie zajmie się sprawą polskich pracowników w
Kornwalii. Powiadomiliśmy Komendę Główną, powiadomimy Interpol. A jeśli okaże
się, że ktoś już interweniował na policji i nie zostało wszczęte żadne
postępowanie, wyciągniemy konsekwencje wobec funkcjonariuszy. •




Temat: Wątek emocjonalny czyli...
C.d.
"Jeszcze 20 lat temu niewiele wskazywało na to, że Polacy zaakceptują "obcych",
a tym bardziej że się z nimi zaprzyjaźnią. - Czarnoskórzy studenci budzili wśród
polskich rówieśników zainteresowanie, ale nie życzliwość - wspomina Danuta Bryk,
matka Julii Lumanishy. Przed 20 laty na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej-Curie w
Lublinie uczyła obcokrajowców języka polskiego. Opowiada, jak trudno im było
nawiązać przyjaźnie, nikt ich nie zapraszał do domów. Danuta Bryk nie przypomina
sobie z tamtych czasów żadnej mieszanej pary. Dopiero po kilku latach studiów
nawiązywały się pierwsze sympatie. Ale budziły, oględnie mówiąc, o wiele
bardziej mieszane uczucia niż dziś.
Pierwszą lekcją pokory i bezsilności nazywa swój przyjazd do Polski w 1986 roku
J.J. Singh, 36-letni dziś Hindus z Delhi, główny menedżer biura podróży
Weco-travel. Gdy przechadzał się z Barbarą po sklepie w warszawskim hotelu
Victoria, czuł, że wszyscy się na nich gapią. Słyszał szepty, widział uśmieszki.
Nie mógł publicznie tłumaczyć, że dziewczyna, z którą się pokazuje, nie jest
kobietą lekkich obyczajów, ale jego narzeczoną. Pobrali się trzy lata później.
W latach 70. te stereotypy były jeszcze silniejsze. - W moim akademiku w Sopocie
mieszkało wielu studentów z krajów arabskich - wspomina Andrzej Jasiński,
45-letni przedstawiciel handlowy z Gdańska.
- O dziewczynach, z którymi się prowadzali, mówiono, że to "mewki". Sam tak
mówiłem, nawet jeśli to były moje koleżanki z roku. Wiadomo, Arabowie mieli
pieniądze, a dziewczyny leciały na ciuchy z Peweksu. Generalnie nie szanowano
takich dziewczyn.
Ale w czasach, gdy średnia polska pensja wynosiła 15 dolarów, zagraniczny
student, nawet z Trzeciego Świata, wydawał się milionerem. Dziś, kiedy średnia
polska pensja urosła do 500 dolarów, mało kto posądza dziewczyny, które wiążą
się z egzotycznymi przybyszami, o pobudki materialne. Ze związków z
cudzoziemcami znika piętno sprzedajnej miłości.
Większość par, opisując początek związku - i to niezależnie od rasy czy
pochodzenia - mówi o miłości. Ale w tym zauroczeniu równie ważna była fascynacja
odmiennością kulturową. Fascynacja obustronna. Tri Lethanh także zakochał się w
swojej przyszłej żonie od razu. - Była piękna, inteligentna i taka wesoła. -
Trzy miesiące temu moja żona wyjechała do Japonii. Nie sądzę, żebyśmy się znowu
zeszli - mówi Marcin. Nie chce podawać nazwiska, ale chętnie opowiada o prawie
siedmioletnim małżeństwie. - Niestety, żona nie nauczyła się polskiego, nie
pracowała, nie znalazła przyjaciół. Wpadła w apatię - mówi Marcin. - Nie umiała
żyć z dala od rodziny i swojego kraju.
Zdaniem Justyny Święcickiej w związku mieszanym w lepszej sytuacji jest osoba,
która zostaje wśród swoich. Chyba że obcy kraj to kraj bezpieczniejszy i dający
szanse awansu. Thomas Lumanisha z dwoma braćmi przyjechał na studia z Konga do
Polski. Wszystko wskazuje na to, że tu zostaną. Thomas, po ukończeniu SGH,
rozpoczyna francuskojęzyczne studia podyplomowe Master de Management Economique
Europeen. - Polska daje możliwości cudzoziemcom, zwłaszcza wykształconym.
Zresztą mam tu już własną rodzinę - mówi z dumą Thomas, na którego kolanach
siedzi dwuletni Michel. Jego skóra jest sporo jaśniejsza od skóry taty i sporo
ciemniejsza od karnacji mamy. - Kiedyś zdarzało mi się słyszeć na ten temat
przykre uwagi w autobusie. Skończyły się, kiedy zacząłem jeździć samochodem -
mówi Thomas.
Być może za 20 lat dwuletni dziś Michel Lumanisha zakocha się w prześlicznej
Polce o skośnych oczach. Ale czy wtedy ktoś jeszcze zwróci w ogóle na to uwagę,
powie "niezwykła para" czy raczej rzuci - ot, takich dwoje.

Krystyna Romanowska, Anita Szarlik"




Temat: Kto zacz Klaudianus?
Kto zacz Klaudianus?
O poematach Klaudiusza Klaudianusa.

Minęły już dwa lata od pierwszego polskiego wydania poematów Klaudiusza
Klaudianusa „O II Konsulacie Fl. Stylichona i O wojnie z Gotami“ (Claudii
Claudiani – De II Consulatu Fl.Stylichoni et De Bello Getico).
Zainteresowanie tymi sztandarowymi perłami klasyki łacińskiej jest różne w
rożnych ośrodkach akademickich. Wyrazem tego jest rozkład sprzedanych
egzemplarzy w miastach uniwersyteckich w Polsce. Po kikadziesiąt egzemplarzy
zostało sprzedane kolejno w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Lublinie. W
innych miastach uniwersyteckich rozeszły się w zasadzie pojedyncze
egzemplarze i można przypuszczać, ze trafiły do czytelników wyszukujących
okazji wydawniczych.
Na tę niezwykła sytuację, minimalnego zapotrzebowania na polski inedit
jednego z podstawowych dzieł klasyki łacińskiej, ma niewątpliwie wpływ brak
zmasowanej informacji towarzyszącej akcjom promocyjnym wielkonakładowych
wydań. Poematom Klaudiusza Klaudianusa, które ukazały się w niewielkim
nakładzie z oczywistych powodów nie mogła i nie może towarzyszyć głośna i
na szeroką skalę prowadzona akcja marketingowa, stąd dotarcie do
potencjalnego czytelnika z informacją jest utrudnione.
W tej sytuacji zdecydowałem się na rozesłanie drogą elektroniczną niniejszej
notki o książce i możliwości jej nabycia. Pojedyncze egzemplarze zostały
przed rokiem rozesłane do niemal wszystkich głównych bibliotek
uniwersyteckich w kraju i wnoszę, że zainteresowane osoby mogą dokładnie
zapoznać się z książką tamże. Tutaj tylko przypomnę, ze autor jest znany w
Polsce z XVIII wiecznego wydania poematu „O porwaniu Prozerpiny“, potem poza
drobnymi fragmentami nie publikowany. Może to budzić pewne zdziwienie gdyż
obok Wergiliusza jest ceniony jako najwybitniejszy poeta końca cesarstwa
rzymskiego. Przekład wierszem, na język polski, dotąd niepublikowanych u
nas poematów „O II Konsulacie F.Stylichona i O wojnie z Gotami“, wykonany
przez Bożenę Olejniczak charakteryzuję się wiernością tak co do treści
jak i klimatu oryginału. Zapewne ma to swoje źródło w tym, że B.Olejniczak
jako wieloletni tłumacz przysięgły języka łacińskiego niejako zawodowo ma
nawyk trzymania się w miarę możliwości wiernie tekstowi oryginalnemu.
Dodatkową zaletą tego pierwszego polskiego wydania jest to, ze książka jest
wydaniem duolingwistycznym gdzie obok tekstu łacińskiego na sąsiedniej
stronie jest drukowany polski przekład. O zaletach takiego zestawienia,
szczególnie dla ludzi chcących na bieżąco porównywać oba teksty, nikogo nie
trzeba przekonywać. Dodatkową zaletą książki jest dodanie na końcu,
obszernego komentarza do tekstu zawierającego około 450 przypisów
pozwalających nawet niezbyt pamiętającym historię starożytną i mitologię
dobrze rozumieć tekst. Na końcu niniejszej notki informuję, że książkę
można nabyć po cenie redakcyjnej za pośrednictwem internetowego portalu
aukcyjnego „Allegro“ allegro.pl/ lub „Aukcje 24“
www.aukcje24.pl/ albo też bezpośrednio w biurze Wydawnictwa <LING-
PI, 01-020 Warszawa, Mickiewicxza 66/1, tel. (22) 8320732, fax (22)8320640,
lingpi@rubikon.pl . W nielicznych księgarniach ksiązka jest droższa ze
względu na stosowane marże handlowe.
Cena redakcyjna książki 42,- PLN loco wydawnictwo. Zachęcam do zapoznania
się z tą pozycją.

-
Tygrys01



Temat: Malwersacja czy niegospodarność?
Kurier z 08.01.2007
WIADOMOŚCI: Domy widma

W miejskich negocjacjach dotyczących budynku dla domu dziecka przy ul.
Narutowicza zwyciężyły nieruchomości przy ul. Mineralnej i Kilińskiego w
Lublinie. Problem jednak w tym, że obu ofert nie ma w protokole sporządzonym w
dniu otwarcia zgłoszeń. W dodatku urzędnicy nie są w stanie wytłumaczyć, jak do
tego doszło.

Otwarcie zgłoszeń nastąpiło 15 lutego ubiegłego roku. Tego dnia do godz. 14
zainteresowani mieli czas na przygotowanie, przyniesienie bądź przesłanie
swoich propozycji do Urzędu Miasta na ul. Wieniawską 14. Protokół z
postępowania w sprawie nabycia przez UML nieruchomości liczy dziewięć ofert. O
dziwo nie zawiera dwóch, które potem negocjacje wygrały. W dokumentach, które
otrzymaliśmy z Urzędu Miasta nieruchomość przy ul. Kilińskiego pojawia się
dopiero w kwietniu. W piśmie z tego miesiąca czytamy też, że miesiąc wcześniej
odbyła się wizja lokalna w tym obiekcie.
Dlaczego w protokole z otwarcia ofert nie ma zwycięskich domów?
– Nie mam pojęcia, ale to nie jest pytanie do mnie. Uważam, że odpowiedzi
trzeba szukać przede wszystkim wśród członków komisji, która wybierała domy –
stwierdził Mirosław Bielawski, z-ca dyrektora Wydziału Geodezji i Gospodarki
Nieruchomościami lubelskiego magistratu.
Przewodniczącym komisji był Janusz Mazurek, ówczesny zastępca prezydenta
miasta; zastępcą przewodniczącego Antoni Rudnik, dyrektor Miejskiego Ośrodka
Pomocy Rodzinie, a członkami Bożena Skowrońska, dyrektor Domu Dziecka przy ul.
Narutowicza i Hanna Kwiatek, kierownik Działu Przekształceń Własnościowych i
Nadzoru Właścicielskiego UML oraz Barbara Szacoń-Karpińska, kierownik referatu
w Wydziale GGN. Każda z tych osób podpisała się pod protokołem z otwarcia
negocjacji, w którym brakuje dwóch ofert, ocenionych przez komisję najwyżej.
Jak to możliwe? O całą sprawę zapytaliśmy Antoniego Rudnika.
– Nie pamiętam tamtego postępowania. Będę się musiał zapoznać z dokumentami.
Potrzebuję przynajmniej tygodnia – powiedział Rudnik.
Dyrektor MOPR dodał też, że sprawą zajmował się tylko i wyłącznie
z „merytorycznych względów”. W kwestii wszelkich pytań odsyłał do innych
członków komisji, a przede wszystkim pracowników zajmujących się w magistracie
gospodarką nieruchomościami.
– To czysty przypadek. Widocznie oferty zostały po prostu pominięte przy
sporządzaniu dokumentu – zapewniła z kolei Hanna Kwiatek.
Nie potrafiła określić, dlaczego akurat dwie zwycięskie oferty nie znalazły się
w protokole z 15 lutego. H. Kwiatek stwierdziła jednocześnie, że nie widzi w
całej sprawie większego problemu.
Widzą go natomiast mieszkańcy ul. Kilińskiego, którzy już od kilku miesięcy
protestują przeciwko lokalizacji na ich osiedlu placówki opiekuńczo-
wychowawczej: – Coś tu jest nie tak. Zapowiadają jednocześnie, że nie
pozostawią tej sprawy bez wyjaśnienia.
Zdaniem Hanny Kwiatek nie może być mowy o żadnych nieprawidłowościach, bo
oferty, o których mowa, na pewno wpłynęły na czas, tylko „ktoś zapomniał je
zaprotokołować”.
– Świadczą o tym potwierdzenia przyjęcia dokumentów opatrzone datą i
poświadczenie w postaci wpisu w dzienniku podawczym – tłumaczyła urzędniczka.
Sprawdziliśmy. Poświadczenie wprawdzie jest, ale w dzienniku podawczym żadnego
śladu po ofertach już nie było. – Nie mamy takiego zwyczaju, żeby rejestrować
wpływające oferty – argumentowała poproszona o wyjaśnienie inna z miejskich
urzędniczek.
O komentarz zwróciliśmy się do Urzędu Zamówień Publicznych. Pracownik biura
prasowego stwierdził, że z reguły „wszystkie oferty powinny być odnotowane w
protokole”. I zaraz dodał:
– W razie jakichś wątpliwości całe postępowanie powinno być zbadane raz
jeszcze. AD




Temat: Newsletter 29
I jeszcze:
miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,2970524.html
Kontrowersje wokół budowy nowego wrocławskiego skateparku

Przy Legnickiej powstanie drugi wrocławski skatepark. Wszystko wskazuje, że
będzie złej jakości. Miasto nie dość, że bez konkursu zleciło jego projekt
firmie, którą skejci krytykują za nieudany obiekt na pl. Wolności, to jeszcze
słono przepłaci za inwestyc

Projekt nowego skateparku jest gotowy od kilku dni. Czeka na zatwierdzenie przez
MOSiR. - Znów powstanie coś, na czym nie da się jeździć. I to za ogromne
pieniądze - alarmują skejci, którzy widzieli plany. Wykonawcy, który wygra
przetarg, miasto zapłaci prawie pół miliona złotych. Problem w tym, że do
konkursu nie stanie żadna profesjonalna firma budująca skateparki, bo takie
realizują obiekty według własnych projektów.

- Czyli znów skatepark wybuduje albo zakład karny, jak było w Radomiu, albo np.
firma sprzątająca miasto, jak w Lublinie. W Polsce to norma - denerwuje się
Grzegorz Dryja. Od 10 lat jeździ na desce i organizuje imprezy sportowe.

Autorami projektu skateparku są pracownicy wrocławskiego biura projektów CM. Ta
sama firma stworzyła plany skateparku przy pl. Wolności. Skejci mówią o nim, że
jest "najdroższą piramidą w Polsce".

- Bo ze wszystkich postawionych tam figur tylko piramida zrobiona jest dobrze -
mówi Paweł Leśniański, skejt i fotoreporter sportów ekstremalnych. Dlaczego i
tym razem miasto zleciło pracowni CM zaprojektowanie skateparku?

Józef Wawrzynowicz, zastępca dyrektora MOSIR-u do spraw technicznych: - Są
niedrodzy i mają dobrą opinię w środowisku. Nie znam innego biura, które mogłoby
to zrobić. Koszt projektu skateparku to 12 tys. zł netto, łącznie z pierwotną
koncepcją, kosztorysem i obmiarem. Nie musieliśmy ogłaszać przetargu na
projektantów - tłumaczy dyrektor.

Jakie doświadczenie ma biuro CM w projektowaniu skateparków? - Wkracza pani w
prywatną sferę objętą tajemnicą handlową - zdenerwował się Tomasz Chybalski,
szef biura. Obiekt na pl. Wolności był pierwszym projektem skateparku, który
wykonało jego biuro. Wcześniej firma projektowała np. place zabaw. - Nie jest
możliwe zaprojektowanie idealnego obiektu, który odpowiadałby wszystkim:
jeżdżącym na deskorolce, rolkach i BMX-ie - twierdzi szef biura CM.

- Jest możliwe, tylko trzeba poprosić o to profesjonalną firmę, np. niemiecką
IOU - twierdzi Boniek Falicki. Od 9 lat jeździ na deskorolce, zaprojektował
skatepark pod Rotterdamem.

Maciej Sznel z Urzędu Miejskiego. - Konsultowaliśmy się z IOU, ale nie byli
zainteresowani współpracą.

Andreas Schützenberger, właściciel IOU, lidera w produkcji skateparków w
Europie. - Jak to nie byliśmy zainteresowani? Wysłałem ofertę, zaproponowałem,
że przyjadę na spotkanie do Wrocławia. W pewnym momencie kontakt ze strony
polskiej się urwał.

Jarosław Obremski, wiceprezydent miasta: - Być może rolę odegrał koszt, z tego,
co wiem, niemiecka oferta była bardzo droga.

Sprawdziliśmy: profesjonalny, atestowany skatepark według projektu IOU (projekty
robią gratis) wybudowany na powierzchni 2400 mkw. razem z materiałami,
wykonaniem i dwuletnią gwarancją kosztuje niecałe 49 tys. euro. Stoi w Moskwie.
Mniej więcej tyle samo miasto zapłaciło za o połowę mniejszy skatepark przy pl.
Wolności.

Jarosław Obremski, wiceprezydent miasta: - To rzeczywiście bardzo tanio. Niech
ta firma się zgłosi, z chęcią się z nimi spotkam. Może uda się wybudować trzeci
skatepark gdzieś na północy Wrocławia?

Dlaczego miasto zleciło projekt niedoświadczonemu w tej dziedzinie biuru i
odrzuciło tańszą ofertę profesjonalnej firmy z Niemiec?- Wyjaśnię, jak było
naprawdę i dlaczego ktoś podjął takie decyzje - obiecuje wiceprezydent.

MOSIR zapowiedział na dziś konferencję prasową w sprawie projektu.

Skatepark ma powstać w hali po zajezdni autobusowej na ul. Legnickiej na
powierzchni ponad 2,5 tys. metrów kwadratowych. Będzie to największy obiekt tego
typu w Polsce. W planach zagospodarowania hali jest jeszcze ścianka do
wspinaczki wysokogórskiej, sala do aerobiku, miejsce na sklep sportowy i
restaurację, pomieszczenia konferencyjne dla organizacji pozarządowych. Miasto
przeznaczy na całą inwestycję ok. 2 milionów zł. Koszt wykonania samego
skateparku miasto oceniło na 400-500 tys. złotych. Tyle zapłaci wykonawcy -
zwycięzcy przetargu, który tuż po zatwierdzeniu projektu ogłosi miasto.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 95 rezultatów • 1, 2, 3
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex