Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biura tłumaczeń Lublin
Temat: Cos o prezydencie z lubelskiej prawicy! Cos o prezydencie z lubelskiej prawicy! Ratusz zwleka, by odpowiedzieć nam na pytanie ("Kurier Lubelski") czy lublinianie sfinansowali dwudniowy wyjazd prezydenta Andrzeja Pruszkowskiego na benefis Romualda Lipko z Budki Suflera. Wczoraj, mimo obietnic, znów nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Czyżby chciano coś ukryć? Od ponad tygodnia ratusz obiecuje, że przedstawi rozliczenie wyjazdów służbowych prezydenta Andrzeja Pruszkowskiego. Obiecuje i na tym się kończy. Tydzień temu przedstawiliśmy bilans tegorocznych wyjazdów służbowych włodarza naszego miasta. Z informacji przekazanych przez magistrat, na które czekaliśmy trzy tygodnie, wynikało, iż prezydent Pruszkowski w 2005 r. (do 3 listopada) spędził 90 dni poza Lublinem. Najczęściej wyjeżdżał do Warszawy i Brukseli. Zdarzyła mu się także egzotyczna podróż do Chin. W Państwie Środka przebywał 12 dni. Tomasz Rakowski, rzecznik prezydenta, częste wyjazdy tłumaczył tym, iż jego szef działa w wielu organizacjach i stowarzyszeniach o zasięgu krajowym, ale także ogólnoświatowym. – Prezydent wyjeżdża tyle, ile to jest konieczne do ich reprezentowania – przekonywał. Zastrzegł jednocześnie, że większość tegorocznych wyjazdów sfinansowały organizacje i stowarzyszenia, w których działa Andrzej Pruszkowski. Chcieliśmy się zatem dowiedzieć, ile pieniędzy z budżetu miasta poszło na pozostałe podróże. M.in. czy lublinianie sfinansowali dwudniowy wyjazd (od 18 do 19 października) do Krakowa, gdzie włodarz naszego miasta wziął udział w benefisie Romualda Lipko z Budki Suflera. W tej uroczystości towarzyszyła prezydentowi Pruszkowskiemu jego małżonka. Od ponad tygodnia informacji na ten temat nie możemy uzyskać z ratusza. Każdego dnia najpierw słyszymy, że już za kilka godzin otrzymamy bilans, następnie (już pod koniec dnia), iż urzędnicy wciąż zbierają potrzebne dane i liczą. – Zamówienie obejmuje okres od początku roku. Większość dokumentów została już zarchiwizowana. Zatem odszukanie ich zajmuje sporo czasu. Poza tym urzędnicy mają swoją normalną pracę i nie mogą wyłącznie zajmować się dodatkowymi pracami zleconymi przez biuro prasowe – odpiera ataki rzecznik Rakowski. Czy tak jest rzeczywiście? Temat: Radomscy krwawi drogowcy nie są zainteresowani? Radomscy krwawi drogowcy nie są zainteresowani? Do stolicy przyjadą przedstawiciel innych dużych miast, żeby uczyć się, jak budować drogi. Przyjadą delegacje z Wrocławia, Krakowa, Łodzi, Gdyni i 14 innych miast. Czego się dowiedzą? Dziś dzień teoretyczny - czyli konferencja o inwestycjach drogowych. - Chodzi o wymianę doświadczeń - wyjaśnia Wiesław Witek, miejski koordynator ds. remontów. Urzędnicy poszukają m.in. odpowiedzi na pytanie, jak współpracować z organizacjami pozarządowymi, żeby te nie opóźniały budowy dróg. Swoją obecność zapowiedziały delegacje m. in.: z Krakowa, Wrocławia, Łodzi, Poznania, Gdańska, Gdyni, Lublina, Rzeszowa, Bydgoszczy, Torunia, Białegostoku, Kielc, Bytomia, Częstochowy, Sosnowca. Urzędnicy i eksperci Będą też przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury, Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, PKP Polskich Linii Kolejowych oraz spółek - właścicieli infrastruktury (m.in. MPWiK, SPEC, RWE Stoen Operator, Tramwaje Warszawskie, Metro Warszawskie). Referaty wygłoszą m.in.: prof. Wojciech Suchorzewski z Politechniki Warszawskiej, Marek Roszkowski, prezes zarządu Biura Planowania Rozwoju Warszawy S.A., Grażyna Lendzion, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie oraz Teresa Woźniak, pełnomocnik prezydenta miasta Łodzi ds. infrastruktury. Ekologia i drogi Jutro praktyka. Delegacje odwiedzą przebudowę skrzyżowania ul. Okopowej z al. Solidarności, czyli ostatni odcinek remontowanej Trasy WZ. - Chcemy kolegom z innych miast pokazać, jak ulokować tzw. trzecie tory (przeznaczone do skrętu), gdy mamy do dyspozycji bardzo mało miejsca - tłumaczy Witek. Ratusz pokaże też Miasteczko Wilanów i budowę al. Rzeczpospolitej, wraz z miejscem na tory tramwajowe. Urzędnicy zawitają na budowę węzła Marsa i do modernizowanej oczyszczalni Czajka. Nauczą się na naszych błędach Będzie też mowa o opóźnionych inwestycjach. - Będziemy się zastanawiać co zrobić, żeby szybciej pozyskiwać działki i uniknąć opóźnień - mówi Witek. mz/roody www.tvnwarszawa.pl/-1,1618719,0,,jak_sprawnie_remontowac_warszawa_uczy_inne_miasta,wiadomosc.html Temat: Prywatne szkoły rezygnują z czesnego Prywatne szkoły rezygnują z czesnego Coraz więcej szkół prywatnych rezygnuje z czesnego. Chcą w ten sposób przyciągnąć kandydatów. Dotychczas prywatne szkoły rezygnowały z czesnego najwyżej na czas jednego semestru, licząc, że taka promocja przyciągnie ucznia, który potem będzie już płacił za naukę. Teraz coraz częściej odpuszczają czesne na stałe. Bezpłatna jest już nauka w policealnej szkole Cosinus w Łodzi. Właściciel - obok istniejącej szkoły płatnej - otworzył we wrześniu szkołę publiczną, bezpłatną. - By złapać klienta - tłumaczy asystentka właściciela Agnieszka Pietrzak. REKLAMA Czytaj dalej Informacja szybko obiegła miasto. Tym śladem poszli właściciele innych szkół policealnych. Też chcą otwierać tzw. szkoły publiczne w miejsce płatnych szkół niepublicznych, które będą powoli zamykać. Czy to się opłaca? Tak, bo szkoła publiczna, choć nie pobiera czesnego, dostaje więcej pieniędzy na każdego ucznia z budżetu państwa i od samorządu. - Jest niż demograficzny. Coraz trudniej przyciągnąć kandydatów, a ci wybierają szkołę najtańszą - mówi "Gazecie Wyborczej" Agata Jelonek, dyrektor AP Edukacja, ogólnopolskiej centrali sieci szkół policealnych. Takich central jest w Łodzi kilka. Mają szkoły m.in. w Warszawie, Szczecinie, Katowicach, Gdańsku, Lublinie, Krakowie i we Wrocławiu. "GW" dowiedziała się, że tam też zamierzają się upublicznić i zrezygnować z czesnego. Nowy trend widoczny jest w Warszawie. - Dostaliśmy kilkanaście wniosków w sprawie powołania bezpłatnych szkół policealnych - informuje Ewa Krawczyk z biura edukacji stołecznego urzędu miasta. W Krakowie pięciu różnych właścicieli chce w miejsce 20 szkół płatnych powołać bezpłatne. Temat: Sposób na pijanych kierowców w Legnicy Sposób na pijanych kierowców w Legnicy Kierowca pił, pasażer posiedzi Łukasz Antkiewicz 24-01-2006, ostatnia aktualizacja 23-01-2006 21:43 Już nie tylko siedzący za kierownicą, ale także pasażerowie będą odpowiadać przed sądem za jazdę po pijanemu Na nowy pomysł walki z pijakami na drogach wpadła legnicka policja. Co ważne, nie wymagało to zmiany żadnych ustaw czy przeprowadzania kosztownych akcji reklamowych. Wystarczyło stosowanie już istniejących przepisów. - Chodzi o art. 18. kodeksu karnego, który mówi o pomocnictwie przy popełnianiu przestępstwa - wyjaśnia Sławomir Masjoć, rzecznik legnickiej policji. - Każda osoba, która wsiada do auta z pijanym kierowcą i ma tego świadomość jest współodpowiedzialna za łamanie prawa. W tej sytuacji pasażerowi podobnie jak kierującemu, grożą nawet dwa lata więzienia. Na razie przepis pozostaje na papierze, bo od dwóch tygodni, kiedy jest stosowany, funkcjonariuszom nie udało się zatrzymać pasażera, który wsiadłby z pijakiem do samochodu. Stanisławowi Wileńskiemu z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich pomysł się jednak podoba. - Wszystko jest zgodne z prawem, więc dlaczego z tej możliwości nie skorzystać - uważa. Niestety, nie wiadomo, czy legnicki patent uda się wdrożyć w całym kraju. Wątpliwości, co do jego stosowania, ma Mariusz Wasiak, radca prawny w wydziale ruchu drogowego Komendy Głównej Policji. - Pasażer wsiadając do samochodu kierowanego przez nietrzeźwego kierowcę, może ponosić winę moralną, ale czy też prawną, to trudno jednoznacznie ocenić - tłumaczy. - Jednak każda nowa metoda na walkę z pijanymi kierowcami jest potrzebna, bo tylko w ubiegłym roku za kółkiem siadła rekordowa liczba 200 tys. osób. Jak na razie na jeden z ciekawszych i skuteczniejszych pomysłów na walkę z plagą pijaństwa wpadli policjanci z Lublina. W lokalnych gazetach zamieszczali informacje o zawodach zatrzymanych na dwóch gazach kierowców. Wśród nich było dwóch prokuratorów, pięciu księży, dziesięciu lekarzy i trzech dziennikarzy. Jak mówią funkcjonariusze, skutek tej akcji jest taki, że przynajmniej wśród tych grup zawodowych liczba nietrzeźwych za kółkiem gwałtownie zmalała. Temat: Modernizacja linii Warszawa-Radom - o co chodzi? Modernizacja linii Warszawa-Radom - o co chodzi? Artykul z kieleckiego dodatku gazety. Zastanawiam sie, o co chodzi - bo wedlug moich informacji nic takiego, co opisano ponizej, nie ma miejsca. Ciekawe wiec, po co pojawia sie taki artykul? Swoja droga: czy marc to niejaki "marcmal" znany z tutejszego forum?... ================== miasta.gazeta.pl/kielce/1,35255,3195640.html PKP. Szybciej do Warszawy - cd. marc 05-03-2006 , ostatnia aktualizacja 05-03-2006 17:57 Możemy zapomnieć o szybkim dojeździe pociągiem przez Radom do Warszawy. Polskie Linie Kolejowe nie będą jej modernizować za pieniądze z UE. Złe wieści przyniósł Zbigniew Szafrański, wiceprezes PLK. Ogłosił je podczas spotkania z władzami samorządowymi z regionu. - Zmniejszono nam o półtora miliarda dotacje z Ministerstwa Transportu i teraz niestety musieliśmy ograniczyć wcześniejsze plany - tłumaczył Szafrański. Informacja wywołała jęk zawodu wśród zgromadzonych gości. Samorządowcy zapowiedzieli interwencję w Warszawie. Szafrański wyjaśnił, że taka decyzja była konieczna, bo zyski z modernizacji linii na odcinku Kielce-Radom i tak byłyby niewielkie. - Inwestycja trwałaby długo, a podróż do stolicy nie była dużo krótsza, bo w Górach Świętokrzyskich pociągi i tak nie mogą jeździć szybciej niż 100 km/godz. - argumentował Szafrański. Kolejarze zaproponowali inne rozwiązanie szybkich połączeń Kielce-Warszawa. Do 2008 roku ma powstać łącznica w okolicy Włoszczowy z Centralną Magistralą Kolejową, czyli trasą szybkiej kolei Kraków-Warszawa. - To czterokilometrowy odcinek. Cała inwestycja kosztowałby tylko 20 mln zł - mówił Henryk Stawiński, szef PLK w Lublinie. Zapowiedział, że dzięki temu podróż do Warszawy będzie krótsza aż o godzinę. Ale co ciekawe, inne informacje przekazano dziennikarzom 24 stycznia w biurze PiS, gdzie odbyła się konferencja prasowa. Wtedy do Kielc na zaproszenie posła Przemysława Gosiewskiego przyjechał prezes zarządu PKP Andrzej Wach, który zapowiedział, że takiej łącznicy nie będzie, bo kosztowałaby ona kilkadziesiąt milionów złotych, a czas jazdy do stolicy skróciłby się tylko o pół godziny. Wach zapewniał, że szybciej będziemy jeździć do Warszawy przez Radom po modernizacji tej linii, co miało nastąpić już ok. 2010 roku. Temat: Nie będzie modernizacji linii Radom – Warszawa Nie będzie modernizacji linii Radom – Warszawa 70.85.129.219/cgi-bin/sas.cgi?u=U-mHX0Ej;b=kolej;r=10;p=1fde.1;f=DOC;o=;v=VIEW Mieszkańcy Radomia mogą zapomnieć o szybkim dojeździe pociągiem do Warszawy. Polskie Linie Kolejowe nie będą modernizować trasy kolejowej przez Radom do Warszawy za pieniądze z UE. Złe wieści przyniósł Zbigniew Szafrański, wiceprezes PLK. Ogłosił je podczas spotkania z władzami samorządowymi z regionu. – Zmniejszono nam o półtora miliarda dotacje z Ministerstwa Transportu i teraz niestety musieliśmy ograniczyć wcześniejsze plany – tłumaczył Szafrański. Informacja wywołała jęk zawodu wśród zgromadzonych gości. Samorządowcy zapowiedzieli interwencję w Warszawie. Szafrański wyjaśnił, że taka decyzja była konieczna, bo zyski z modernizacji linii na odcinku Kielce-Radom i tak byłyby niewielkie. – Inwestycja trwałaby długo, a podróż do stolicy nie była dużo krótsza, bo w Górach Świętokrzyskich pociągi i tak nie mogą jeździć szybciej niż 100 km/godz. – argumentował Szafrański. Kolejarze zaproponowali inne rozwiązanie szybkich połączeń Kielce-Warszawa. Do 2008 roku ma powstać łącznica w okolicy Włoszczowy z Centralną Magistralą Kolejową, czyli trasą szybkiej kolei Kraków-Warszawa. – To czterokilometrowy odcinek. Cała inwestycja kosztowałby tylko 20 mln zł – mówił Henryk Stawiński, szef PLK w Lublinie. Zapowiedział, że dzięki temu podróż do Warszawy będzie krótsza aż o godzinę. Ale co ciekawe, inne informacje przekazano dziennikarzom 24 stycznia w biurze PiS, gdzie odbyła się konferencja prasowa. Wtedy do Kielc na zaproszenie posła Przemysława Gosiewskiego przyjechał prezes zarządu PKP Andrzej Wach, który zapowiedział, że takiej łącznicy nie będzie, bo kosztowałaby ona kilkadziesiąt milionów złotych, a czas jazdy do stolicy skróciłby się tylko o pół godziny. Wach zapewniał, że szybciej będziemy jeździć do Warszawy przez Radom po modernizacji tej linii, co miało nastąpić już ok. 2010 roku. Temat: Czy w Tarbobrzegu można jeszcze znaleźź pracę Marzycielko, dziękuję za życzenia. Raczej nie sądzę, żeby przyszło nam ze sobą współpracować. a jeśli jednak tak się zdarzy, to będzie to oznaczało, że w realu jesteś zupełnie inną osobą niż ta, pisząca na forum, i będzie to twój sukces. A teraz moje 3grosze: - niektórzy z zabierających głos w dyskusji nie czytają tekstu ze zrozumieniem (to problem) - nie jest tragedią to, że się skończyło „nie te studia co trzeba”; tragedią jest brak pomysłu na życie/pracę, planu tego co by się chciało robić, co można robić, co by można robić gdyby....(...ukończyło się jakiś kurs; dzieci zaczęły chodzić w dziurawych butach, posiadało się motywację, posiadało się internet); czy myślicie, że w pup-ie czy um pracują osoby z adekwatnym do profilu danego stanowiska wykształceniem?) - znajomości, hmmm....czy te 10 osób którym codziennie mówi się „dzień dobry” aby na pewno wie, że się szuka pracy? ta 10tka ma swoją sieć znajomych, u których może lobbować na twoją rzecz; czy aby na pewno pani w pup-ie codziennie jest uprzedzana, gdy ty jesteś w budynku i ucieka przed tobą do toalety licząc, że współpracownica będzie potrafiła skutecznie się ciebie pozbyć? czy pani w osiedlowym sklepie spożywczym założyła osobny zeszyt na twoje zakupy?(a może spotykasz się z ludźmi w podobnej do twojej sytuacji, którzy dodatkowo cię frustrują, albo co gorsze wychodzisz z domu tylko w niedzielę do kościoła) - jak trafnie zauważyła madaszka, na tbgu świat się nie kończy; posiadając wykształcenie, doświadczenie można szukać szczęścia w innych miastach, państwach, mając na uwadze dobro własne i lepszą przyszłość dzieci (dlaczego ludzie po studiach np. w lublinie wrócili do tbga i zasilają rzesze bezrobotnych podczas, gdy gdzieś tam w podlubelskiej/podrzeszowskiej wsi bezskutecznie jest poszukiwany nauczyciel/bibliotekarz/logopeda/sekretarz) - oferujący pracę w tbu mając możliwość wyboru zatrudniają najlepszego spośród kandydatów; wbrew pozorom pracownik to nie jakiś wyrobnik, a często doradca, krytyk, organizator (to wielki skarb posiadać doskonale zorganizowaną sekretarkę/asystentkę, która wymieni toner w xero, napisze list do urzędu/kontrahenta/banku, zaplanuje zakup kawy i innych rzeczy do biura na rok następny , przewiduje oczekiwania przełożonego, z którą będzie można porozmawiać zarówno o tragedii spowodowanej tsunami jak i kolejnych perypetiach bohaterów jakiejś „polskiej brazyliany” czy o poziomie barbórkowej dramy teatralnej, i która z wdzięczności za otrzymany bonus świąteczny nie wyniesie z biura zgrzewki papieru toaletowego) - w tbu (i okolicach) nie jest źle z pracą; to poszukujący są mało operatywni (a jak już coś znajdą, to nie przekonują, że są właśnie tym pracownikiem, którego się poszukuje) a nawet problematyczni (codzienny dojazd do mielca urasta do rozmiarów tragedii; do warszawy do pracy codziennie dojeżdża setki ludzi z miast „satelickich” tracąc nawet 4 godziny na te podróże i połowę swojej pensji przy okazji; mniej mobilni a posiadający stałe łącze i perfekcyjną znajomość języka obcego mogą nawiązać współpracę z biurami tłumaczeń) no, to poczucie własnej wartości umocnione :) teraz czekam na baty ....... Temat: Debata: Uratujmy Teatr Stary "NASZA" DROGA POSŁANKA SLD Z LUBLINA Nasz drogi poseł Parlamentarzyści wydają dziesiątki tysięcy złotych na pisanie listów albo jeżdżenie samochodem. Kto za to płaci? Oczywiście, my wszyscy. Każdy poseł co miesiąc dostaje 9800 zł na prowadzenie swojego biura poselskiego. Mimo wielkich oszczędności budżetowych w przyszłym roku posłowie mają dostać jeszcze więcej pieniędzy! W projekcie budżetu na 2004 rok pod pozycją „wydatki na biura poselskie, biura klubów i kół poselskich” zapisano kwotę ponad 68 milionów zł. To 6 milionów więcej niż w tym roku. Czy to oznacza większe pieniądze dla posłów? – Taka podwyżka jest w planach budżetowych – przyznaje Stanisław Kostrzewa, dyr. biura informacji Kancelarii Sejmu. Kto o tym decyduje? – Odpowiednie zarządzenie wydają marszałek Sejmu i marszałek Senatu – dowiedzieliśmy się w Kancelarii Sejmu. Na co posłowie wydają tyle pieniędzy? – Na wynagrodzenia dla pracowników biur, czynsze, opłaty za prąd, maszynopisanie, remonty biur, podróże samochodem, materiały biurowe, telefon itd. – tłumaczy S. Kostrzewa. – Co roku posłowie muszą się rozliczyć z tych pieniędzy przedstawiając odpowiednie rachunki. Sprawdziliśmy naszych posłów. Od początku kadencji do końca 2002 r. posłowie dostali ok. 134 tys. Najwięcej wydawali na płace pracowników biur (od 10 tys. zł do 65 tys.). Jednak pojawiały się inne dość zaskakujące kwoty. Np. poseł Robert Luśnia z Ruchu Katolicko-Narodowego na korespondencję wydał aż 23 307 zł! – Co miesiąc wysyłałem setki listów z informacjami do różnych osób – tłumaczy poseł. W tym roku listów było mniej, więc na pewno udało mi się część pieniędzy zaoszczędzić. Marian Kwiatkowski, zamojski poseł Samoobrony na „przejazdy samochodem” wydal w ciągu roku 47 274 zł. Nie można było rzadziej jeździć? – Mam duży okręg wyborczy i muszę tyle jeździć – tłumaczy poseł. – Przecież nie biorę tego do kieszeni. Posłowie nie muszą wydawać wszystkich pieniędzy. Tomasz Nałęcz, wicemarszałek Sejmu z Unii Pracy, ze swoich 134 tys. wydał tylko 87 tys. zł. Resztę oddał. Nasi posłowie nie są aż tak oszczędni. Tylko Grzegorz Kurczuk z SLD i Ryszard Stanibuła z PSL zaoszczędzili po 8 tys. zł. – Takie pieniądze nam dano, więc je wykorzystujemy – mówi M. Kwiatkowski. – Wydajemy na utrzymanie biur i propagandę. – Część pieniędzy trzeba też oddać swojej partii – mówi anonimowo jeden z posłów. – W biurach zatrudnia się też członków rodziny i znajomych, których pensje wypłaca się z kasy, jaką dostajemy na biura. Czy posłowie zamierzają oszczędzać chociaż na znaczkach pocztowych? – Trzeba oszczędzać także na sobie – zgadza się poseł Kwiatkowski. – Posłowie powinni zgłosić projekt o obniżeniu dotacji na prowadzenie biur – uważa Zbigniew Szymański, poseł SLD z Ryk. – Podczas głosowania wyborcy zobaczą, komu zależy na poprawie sytuacji, a komu nie. Zyta Gilowska z PO przyznaje, że ma drogie biuro. – Przy zmianie ordynacji wyborczej i wprowadzeniu jednomandatowych, mniejszych okręgów wyborczych, z biur poselskich można by w ogóle zrezygnować. I ja na to od razu się zgodzę. • • komentarz i sonda – strona 2 Temat: Domy koło butli z gazem Przeprosi Wasilewskiego i po sprawie!!!!! Pani dyrektor mówi: przepraszam Wojciech Andrusiewicz 16-05-2006, ostatnia aktualizacja 16-05-2006 21:31 Po publikacjach "Gazety" miejski inspektor planowania przestrzennego Elżbieta Mącik przeprasza i rezygnuje z pracy w prywatnej firmie. Nie rezygnuje natomiast z udziałów w innej firmie projektowej. Prezydent zarządza kontrolę pozostałych urzędników "Jest mi niezmiernie przykro, że moja praca dodatkowa spowodowała reakcje stawiające w złym świetle zarówno mnie, jak i Urząd Miasta Lublin. (...) Starałam się nie naruszać zasady przestrzegania kryterium terytorialnego w tych pracach [jako architekt w prywatnych firmach - red.], aby nie być podejrzaną o naruszanie norm funkcjonowania pracownika samorządowego. Ponieważ stało się inaczej, pragnę powiadomić Pana Prezydenta, że (...) złożę rezygnację z pracy dodatkowej w Studiu Dokumentacji Projektowej. (...) Przepraszając za zaistniałą sytuację, pozostaję z nadzieją, że moja decyzja usatysfakcjonuje Pana Prezydenta i opinię publiczną (...)" - czytamy w oświadczeniu Elżbiety Mącik, które wczoraj trafiło do rąk prezydenta Lublina Andrzeja Pruszkowskiego. Dyrektor Mącik liczy na to, że prowadzone przez wydział audytu i kontroli UM Lublin postępowanie potwierdzi jej przekonanie, że nie złamała prawa. Z pracy w prywatnym biurze projektowym odejdzie dopiero z końcem tego roku. Tłumaczy, że musi wywiązać się z terminowych zobowiązań, których podjęła się w Studiu Dokumentacji Projektowej. Na razie nie odsprzeda też swoich udziałów w innej firmie - Biurze Projektów Urbanistyki i Architektury E.M. sp. z o.o. Ma w nim 6 proc. udziałów, co prawo dopuszcza. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że prezydent chce ją skłonić do ich odsprzedania. - Wyjaśnienia i przeprosiny prezydent Pruszkowski przyjął. Sytuacja, która miała miejsce w związku z pracą pani dyrektor w prywatnym biurze, budziła wątpliwości i prezydent dziękuje za jej rozwiązanie - mówi Tomasz Rakowski, rzecznik prezydenta Lublina. Mimo to jednak prezydent polecił wydziałowi audytu kontrolę wszystkich wyższych rangą pracowników Urzędu Miasta. - Chce mieć pewność, czy podobnych wątpliwości, jak w przypadku pani Mącik, nie można mieć wobec innych podległych mu urzędników - tłumaczy Rakowski. Sprawa Elżbiety Mącik 19 kwietnia w artykule "Dwa stołki pani dyrektor" poinformowaliśmy, że miejski inspektor planowania przestrzennego Elżbieta Mącik poza pracą w Urzędzie Miasta wykonuje projekty dla prywatnej firmy Studio Dokumentacji Projektowej. W swojej działalności Studio opiera się na planach zagospodarowania przestrzennego Lublina przygotowywanych w urzędzie właśnie pod nadzorem Elżbiety Mącik. Elżbieta Mącik ma też udziały w biurze projektowym E.M. sp. z o.o. Ustawa o pracownikach samorządowych precyzuje: "pracownik samorządowy nie może wykonywać zajęć, które (...) mogłyby wywołać podejrzenia o stronniczość lub interesowność". O konflikcie interesów w tej sprawie na łamach "Gazety" mówił profesor prawa z Uniwersytetu Jagiellońskiego Zbigniew Ćwiąkalski i Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego. Nieprawidłowości w zachowaniu swojej koleżanki nie dopatrzyła się natomiast lubelska Izba Architektów. Temat: [Lublin] Bezsilni wobec busów [Lublin] Bezsilni wobec busów Aż trzy instytucje są bezsilne wobec jednej kobiety, której firma notorycznie łamie prawo. Busy firmy Auto-Dan nielegalnie wożą pasażerów, odbierając zyski innym przewoźnikom. Firma Auto-Dan Danuty Kujawy wozi pasażerów na trzech trasach w regionie: Lublin - Świdnik, Lublin - Piaski i Lublin - Krzczonów. Robi to nielegalnie, ponieważ 28 lutego tego roku straciła zezwolenie na obsługę linii autobusowych. Zezwolenia pozbawił ją Urząd Marszałkowski z uwagi na nieaktualizowanie rozkładów jazdy (miała zbyt dużo kursów w porównaniu do liczby busów). Od decyzji urzędu Danuta Kujawa odwołała się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Bez rezultatu - SKO podtrzymało werdykt marszałka. To jednak nie skłoniło właścicielki firmy do rezygnacji z przewozu osób. Busy i autobusy Auto-Dan przemierzają trasy bez zezwolenia i bez rozkładów jazdy. Wyruszają w godzinach szczytu tuż przed busami innych, legalnie działających firm. - Mój bus odjeżdża spod Dworca Głównego PKP o 15.25, pięć minut przed nim na przystanek zajeżdża autobus pani Kujawy, którego w rozkładzie nie ma. I tak kilka razy dziennie. Mojej firmie pozostaje wozić powietrze, a przecież ja, w przeciwieństwie do Auto-Danu, mam zezwolenie - oburza się Roman Zajączkowski, prezes Lubelskiej Korporacji Komunikacyjnej (tzw. żółtków). "Żółtki" Zajączkowskiego już dwa razy - jak sam mówi - były spychane z trasy przez kierowców Kujawy. 22 sierpnia lubelski sąd uznał jednego z kierowców Auto-Danu za winnego stworzenia zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Zajączkowski już kilkakrotnie pisał skargi na firmę Kujawy do Urzędu Marszałkowskiego. Ten jednak nie czuje się władny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji w sprawie nielegalnych kursów. - Z chwilą, kiedy firmie zostało cofnięte zezwolenie, nie mamy żadnej prawnej możliwości do jej skontrolowania. O całej sprawie poinformowaliśmy wojewódzkiego inspektora transportu drogowego i policję - mówi Tomasz Makowski z biura rzecznika marszałka województwa. Policja jednak nie podjęła żadnych kroków. Ani razu nie sprawdziła, czy Auto-Dan ma prawo do przewozu osób. - Niestety, nie mamy prawnych możliwości do kontroli przewoźników, nie ma bowiem rozporządzenia do ustawy o transporcie drogowym, które dałoby nam możliwości do prowadzenia kontroli - tłumaczy podinsp. Mirosław Tyszko, zastępca naczelnika Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. Kilka kontroli busów Auto-Danu przeprowadził natomiast w tym roku WITD. Trzykrotnie nałożył na właścicielkę kilkusetzłotową karę. Jednak, jak nas poinformowano w inspektoracie, Kujawa rzadko płaci kary - twierdzi, że nie ma z czego. - W toku są dwa kolejne postępowania. Lada moment powinna zapaść decyzja o ponownym ukaraniu pani Kujawy. Poza tym nic nie możemy zrobić. Nie możemy zatrzymać jej ani dowodów rejestracyjnych, ani też zablokować wyjazdu busów na trasę. Niestety, pani Kujawa nadal może wozić ludzi, a nam śmieje się w twarz - ubolewa Jan Kiciak, zastępca wojewódzkiego inspektora transportu drogowego. Z Danutą Kujawą nie udało nam się porozmawiać. Dodzwoniliśmy się jedynie do jednego z podległych jej kierowców. - Niech pan nie próbuje nasyłać na panią Danutę żadnej kontroli, bo ja też mogę na pana kogoś nasłać - usłyszeliśmy. miasta.gazeta.pl/lublin/1,35640,2915166.html Temat: Wracał właśnie z Kanady, gdzie bawił na polowaniu. Wracał właśnie z Kanady, gdzie bawił na polowaniu. Lepkie paluszki pana ordynatora Kolejny znany lekarz trafił za kratki za łapówki Wiesław P., były ordynator oddziału ortopedii w chełmskim szpitalu, został wczoraj aresztowany za branie łapówek. Doktor nie miał żadnych skrupułów – od niektórych pacjentów domagał się nawet 10 tys. złotych. 59-letni Wiesław P. został zatrzymany w czwartek na lotnisku w Warszawie przez policjantów z Centralnego Biura Śledczego. Wracał właśnie z Kanady, gdzie bawił na polowaniu. O tym, że ordynator bierze, nie było w Chełmie tajemnicą. – Do szpitala przyjmowani byli w większości pacjenci, którzy wcześniej zapłacili panu ordynatorowi stosowną kwotę. Hospitalizacja kosztowała od 500 do 2500 zł – mówi Renata Laszczka-Rusek z biura prasowego lubelskiej policji. Kilku pacjentów zdecydowało się przerwać zmowę milczenia. Dzięki nim prokuratura zdobyła dowody, które pozwoliły na postawienie ortopedzie zarzutów. – Podejrzewamy go o przyjęcie łapówek od czterech pacjentów. Chodzi o co najmniej 5,2 tys. zł. Następny zarzut – żądanie od innego chorego 10 tys. zł za dalsze leczenie – wylicza Andrzej Lepieszko, zastępca prokuratora okręgowego w Lublinie. Sprawa ma charakter rozwojowy co oznacza, że ordynatorowi mogą zostać postawione kolejne zarzuty. Podczas przesłuchania lekarz powiedział, że jest niewinny. I odmówił składania wyjaśnień. Śledztwo przeciwko niemu wszczęła prokuratura w Lublinie. – Nie jest prowadzone w Chełmie, bo chcieliśmy uniknąć zarzutów o stronniczość – tłumaczy Lepieszko. – Ortopeda jest w Chełmie znaną postacią. Wiesław P. przez wiele lat był ordynatorem oddziału urazowo-ortopedycznego w miejscowym szpitalu. Prowadził też prywatną praktykę. Na początku listopada z powodu konfliktu z dyrektorem szpitala Markiem Słupczyńskim zrezygnował z pracy. Powiedział wówczas Dziennikowi, że chce odpocząć. A odpoczywał m.in. podczas polowań, często poza Polską. To zresztą nie jedyne kosztowne hobby byłego ordynatora. Lubił także dobre samochody i konie – ma prywatną stadninę. Informacja o zatrzymaniu Wiesława P. za łapówki błyskawicznie obiegła Chełm. – Ta sprawa kładzie cień na cały szpital – martwi się dyr. Słupczyński. – Nie ukrywam, że docierały do mnie jakieś pogłoski, ale nie miałem dowodów, by podjąć przeciwko doktorowi stanowcze kroki. Jednak kilkakrotnie przypominałem mu o zasadach przyjmowania pacjentów do szpitala. Komentarza na temat zatrzymania ortopedy odmówił Jacek Solarz, jego wieloletni przełożony, były dyrektor chełmskiego szpitala. Andrzej Ciołko, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Lublinie - Łapownictwo to bardzo naganne zjawisko, ale nie zlikwidujemy go wsadzając lekarzy do więzienia. Najpierw trzeba zmienić system tak, żeby lekarze byli dobrze wynagradzani. A potem karać ich za łapownictwo z całą surowością. Nie słyszy się przecież o braniu łapówek przez lekarzy rodzinnych, który są dobrze opłacani. • Profesor też brał Dwa i pół roku więzienia – na taką karę skazał niedawno Sąd Rejonowy w Lublinie profesora Franciszka Furmanika, byłego kierownika kliniki Chirurgii Klatki Piersiowej PSK – 4 w Lublinie. Lekarz brał łapówki za operację. Zabieg kosztował u niego od tysiąca do półtora tysiąca złotych. Przesiedział ponad pół roku. Będzie odwoływał się od wyroku. W czwartek Sąd Okręgowy w Lublinie uchylił mu areszt. Temat: Urbact II dla dworca PKP Urbact II dla dworca PKP Może nasz miasto o coś takiego zawalczy? www.rynek-kolejowy.pl/index.php?p=wiecej&id=7612 Biura ważnych firm i galerie sztuki przy dworcu PKP? Władze Lublina za pieniądze UE chcą z jego okolic zrobić atrakcyjną dzielnicę chętnie odwiedzaną przez mieszkańców. Okolica dworca kolejowego w Lublinie kojarzy się z zaniedbanymi budynkami i brakiem atrakcyjnych miejsc dla miłośników kultury i rozrywki. Miasto chce to zmienić za sprawą programu Urbact II. W ramach projektu europejskie miasta tworzą tzw. sieci tematyczne. Lublin ma wejść we współpracę z Warszawą, która zaproponowała, by zająć się "węzłami miejskimi" - zagospodarowaniem terenów wokół węzłów centrów komunikacyjnych. - Chodzi o to, by odkryć potencjał tego obszaru, aktywizować i tam lokować ważne inwestycje - takie jak centra obsługi biznesu, kompleksy sportowe czy centra transportu publicznego - mówi Aneta Karasek, dyrektor wydziału rozwoju i funduszy europejskich lubelskiego ratusza. - Warszawa w ramach projektu rozpocznie rewitalizację okolic swojego Dworca Wschodniego - dodaje Karasek. Do programu wejdą także inne europejskie miasta, ale jakie, nie jest to jeszcze ustalone. W ramach programu Urbact II Lublin dostanie pieniądze na przygotowanie i szczegółowe opracowanie projektu rewitalizacji rejonu dworca PKP. Urbact II będzie też finansował spotkania przedstawicieli władz miast z poszczególnych sieci tematycznych po to, by mogły one wspólnie znaleźć najlepsze rozwiązania. Karasek wyjaśnia, że główny cel programu to takie przekształcenia rejonu dworca kolejowego w Lublinie, by stał się atrakcyjny dla mieszkańców oraz inwestorów. W tym celu władze będą zachęcały przedsiębiorców, by właśnie tę okolicę wybierały na siedziby swoich firm. - Aby zapewnić zrównoważony rozwój miasta, należy tam lokować centra obsługi biznesu, obiekty sportowe czy centra wystawiennicze. Dobrym przykładem są działające już na terenach sąsiadującego z dworcem Parku Ludowego Międzynarodowe Targi Lubelskie - uważa Karasek. Urbact II nie przewiduje finansowania remontów budynków, jednak Karasek ma nadzieję, że wraz z realizacją projektu one również się zmienią, gdy powstaną w nich m.in. restauracje czy galerie sztuki. Lubelski architekt Jadwiga Jamiołkowska uważa, że okolice PKP są bardzo dobrym miejscem dla tego, co planuje miasto. - Mogę podać przykład rozwiązania w Kolonii, gdzie wokół dworca znajduje się duże centrum usługowe z muzeum, domami handlowymi - tłumaczy. Potencjał okolic dzisiejszego dworca PKP zauważyli również urbaniści, którzy brali udział w warsztatach Stadslab organizowanych przez pracownię z holenderskiego Tilburga. Przez kilka miesięcy pracowali nad stworzeniem wizji rozwoju Lublina. Ten obszar widzieli jako dzielnicę atrakcyjnych mieszkań z dużą ilością zieleni. Przewidywany czas trwania projektu to lata 2008 - 2010 rok. Na razie lubelski ratusz jest na etapie przygotowywania koncepcji i dopiero po jej opracowaniu będzie znany koszt projektu. Jeśli zaakceptuje go Komisja Europejska, UE sfinansuje go w 85 proc. Temat: Drozeje internet Drozeje internet Surfowanie będzie droższe Dobra wiadomość: Sieci osiedlowe wzięły na siebie część kosztów podwyżek. Zła: Szkoły nie dostaną zwolnień z podatku Rząd obiecywał, że szkoły nie będą płacić 22-procentowego VAT. Na obietnicach się skończyło Fot : Kuba Krzysiak Powiększ zdjęcie Od 12 do nawet 33 złotych miesięcznie podrożeje dostęp do Internetu w Telekomunikacji Polskiej i Netii. Mniejszy wzrost cen będzie u lokalnych dostawców. Lublinianie otrzymują już zawiadomienia o podwyżkach. Podwyżka wejdzie w życie za niespełna dwa tygodnie i związana jest z wprowadzeniem 22-procentowego podatku VAT. Wymogła go na nas Unia Europejska. Teraz nie płacą go prywatni użytkownicy, szkoły i placówki kulturalne. Od 1 marca podwyżka obejmie wszystkich. - Listy już wysłaliśmy - potwierdza Jolanta Ciesielska, rzeczniczka Netii. - I, niestety, będzie drożej. Andrzej Kieł z Lublina, który korzysta z Neostrady za 59 zł, co miesiąc będzie musiał dodać do tej kwoty prawie 13 złotych. - Po podwyżce zapłacę aż 72 zł. Nie wiem, czy w końcu nie zrezygnuję z sieci - mówi. - Dla mnie ważna jest każda złotówka. Wprawdzie prywatni użytkownicy będą mogli odliczyć w zeznaniu podatkowym część wydatków (do 760 zł podstawy opodatkowania), ale dopiero w przyszłym roku. Jednak i ta ulga nie zrekompensuje im kosztów. Korzystając np. z najtańszego pakietu Neostrady będziemy na minusie ponad 11 zł. Lokalni dostawcy przyjęli taktykę mniej obciążającą nasze kieszenie. - Postanowiliśmy część kosztów wziąć na siebie. Połowę podatku będziemy sami płacić, a połowę doliczymy do ceny - tłumaczy Bartosz Wojciechowski, współwłaściciel Enterpolu, firmy obsługującej północne dzielnice Lublina. Mniejsze podwyżki niż wynikałoby to z prostego rachunku będą także w UPC, który oferuje Internet przez gniazdka telewizji kablowej. Ale takie postawy to wyjątki. Telekomunikacja i Netia uznały, że najprościej będzie doliczyć do swoich usług 22 proc. - Zastanawialiśmy się nawet, czy wziąć część VAT na siebie. Ale zrezygnowaliśmy z tego - przyznaje rzeczniczka Netii. - Niestety, ceny będą musiały wzrosnąć - dodaje Stella Widomska, szefowa biura prasowego Telekomunikacji Polskiej w Lublinie. Najbardziej podwyżka uderzy w szkoły i placówki kulturalne. W Brukseli polscy eurodeputowani chcieli dla nich wywalczyć zwolnienie z podatku. - Ale to były mrzonki - powiedziała wczoraj Dziennikowi Anna Puzyna-Sobocińska z biura prasowego Ministerstwa Finansów. - Komisja Europejska usztywniła stanowisko: żadnych wyjątków. - Nam ten podatek znacznie obciąży budżet - martwi się Anna Suszyna, dyrektor III Liceum Ogólnokształcącego im. Unii Lubelskiej w Lublinie. Szkoła płaci za Internet 400 zł miesięcznie. - A przecież nic nie tanieje. Rosną opłaty za prąd, za wodę. Teraz dojdzie jeszcze za korzystanie z sieci. Zbieraj rachunki Żeby w przyszłym roku skorzystać z ulgi podatkowej na Internet, musisz udokumentować opłacanie abonamentu. Dlatego koniecznie co miesiąc zbieraj faktury VAT. Jeżeli Twój dostawca dotychczas ich nie wystawiał, upomnij się o nie. O ile wzrośnie Ceny przed i po podwyżce Neostrada (TP SA) opcja 128 kB: 59 zł - 71,98 zł opcja 512 kB: 99 zł - 120,70 zł opcja 1024 kB: 149 zł - 181,78 zł Netia Opcja net 24 komfort: 55 zł - 67,1 zł Opcja net 24 premium: 130 zł - 158,6 zł Enterpol Lublin 35 zł - 39 zł 45 zł - 50 zł 49 zł - 55 zł 80 zł - 89 zł Chello (UPC) Light: 79 zł - 94 zł Classic: 129 zł - 139 zł Plus: 199 zł - 219 zł Temat: Wreszcie nadzieja na remont Centrum Kultury Centrum Kultury będzie trzy i pół raza droższe!!! www.kurierlubelski.pl/index.php?name=News&file=article&sid=10103 "Miasto szacuje, że inwestycja pochłonie 2 mln euro (ok. 9,5 mln zł), z czego dotacja z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego miałaby sięgnąć 1,4 mln euro. Nie wiadomo na razie, kiedy inwestycja ruszy. – To zależy, czy i kiedy otrzymamy dotacje – dodaje kierownik Choduń. – Gdy jednak ruszymy, to prace będą musiały być realizowane szybko, potrwają maksymalnie 1,5-2 lata" Mijają właśnie te dwa lata(artykuł z 10,04. 2004!) i nie tylko nie będzie przecięcia wstęgi, nie tylko nie "ruszyli" i nie "zrealizowali' ale jak się okazuje zamiast 9 500 000 złotych remont ma teraz kosztować 33 000 000 złotych czyli TRZY I PÓŁ RAZA DROŻEJ niż "miasto oszacowało" dwa lata temu że będzie kosztowało za dwa lata czyli dziś!!!! Co takiego się wydarzyło w tym czasie że remont Centrum Kultury i parku zdrożął trzy i pół raza?????? Przecież zrezygnowano z projektu budowy rzekomo za drogiego dachu nad dużym wirydarzem i powstania sali widowiskowej dla 600 widzów (więc powinno być dużo taniej!), zrezygnowano z budowy dwóch sal wewnątrz dawnego kościoła na rzecz jednego wnetrza bez stropu(więc powinno być jeszcze taniej!) Wszystkie pozostałe prace jak widać mają byc realizowane zgodnie z wcześniejszymi założeniami: "– Żeby zrobić ośrodek z prawdziwego zdarzenia musimy szczegółowo określić i zaplanować, co będzie się w budynku mieściło – tłumaczy Zbigniew Choduń, kierownik Referatu Planowania i Przygotowania Inwestycji Wydziału Strategii i Rozwoju UM Lublin. Zagospodarowany ma być skwer przed budynkiem, pozostałość po ogrodzie klasztoru z XVIII w. – Nie wykluczamy, że obok podstawowej funkcji artystycznej znajdzie się też miejsce na działalność komercyjną, np. z sektora finansów lub bankowości. W budynku miałyby działać, tak jak dotychczas, Centrum Kultury, a także Biuro Wystaw Artystycznych oraz biblioteka. – Każda z instytucji ma konkretny pomysł co chce robić i czego potrzebuje – twierdzi Z. Choduń. Centrum Kultury chciałoby m.in. sale widowiskowe, BWA – galerie na ekspozycje czasowe i stałe. Biblioteka – magazyny na książki, czytelnie, salę internetową." Jeśli tak,to oznacza że przez nieudolnych urzędników z Wydziału Strategii i Rozwoju oraz przez wytypowanych przez nich architektów z krakowskiej firmy CZEGEKO zmuszeni jesteśmy teraz jako społeczność lokalna zapłacić za realizację niepełnowartościowego projektu Centrum Kultury bez oczekiwanej i wymaganej w pretargu sali widowiskowej TRZY I PÓŁ RAZA DROŻEJ niż gdyby ten projekt zrobił ktoś kompetentny, rzetelny i przygotowany zawodowo i intelektualnie do takiego zadania! Projekt CZEGEKO robiony jest dwa lata zamiast pieciu miesiecy! Remont według tego projektu będzie droższy trzy i pół raza niż według szacunków opartych na dawno gotowym projekcie koncepcyjnym lubelskich architektów państwa Cieplińskich z Pracowni IDEA! Według pomysłu architektów Cieplińskich centralnym miejscem Centrum Kultury w Lublinie miała być duża wielofunkcyjna sala widowiskowo-teatralno- wystawiennicza połaczona z innymi mniejszymi salami tak że mogły razem utworzyć wielką wspólna przestrzeń wystarczajaca do zorganizowania dużego kongresu, wystawy, targów i ekspozycji, a jednocześnie sama sala w wirydarzu pod szklanym dachem mogła pomiescić 600 widzów w czasie ważnej imprezy teatralnej lub estradowej jak np: Lubelskie Międzynarodowe Konfrontacje Teatralne czy chocby występy Chóru Aleksandrowa!!!! Mogła ale nie pomieści! Centrum Kultury bez sali widowiskowej ale za to trzy razy droższe niz z sala widowiskowa - to jest możliwe tylko w Lublinie!!! To nie jest już śmieszne to wymaga powagi i zastanowienia! Temat: Teatrem Starym muszą zająć się architekci Maymi kroczkami....do Pipidówki!!!!!! Kurier z 05.10.2006 WIADOMOŚCI: Ponury wąwóz ma być piękny LUBLIN PRZY UL. WYŻYNNEJ POWSTANĄ TERENY REKREACYJNE Dlaczego wąwóz pomiędzy ulicą Wyżynną a Jana Pawła II na Czubach jest tak zaniedbany – denerwują się mieszkańcy okolicznych osiedli. Miał być zagospodarowany już kilka lat temu. Tymczasem jedyne co można tam obecnie zobaczyć to półtorametrowe chwasty i porozrzucane śmieci. Urzędnicy bronią się, że to efekt nierozstrzygniętych przetargów. Zapewniają, że będzie pięknie, ale żadnych dat nie potrafią podać. – Wąwóz, o którym mówimy, nie należy w całości do miasta – mówi Henryk Korczewski, dyrektor Wydziału Strategii i Rozwoju Urzędu Miasta w Lublinie. – Część działek należy do właścicieli prywatnych, którzy nie dbają o porządek. Jednak jeśli chodzi o sam wąwóz, mamy konkretne plany dotyczące jego zagospodarowania. Wtedy też prawdopodobnie zostaną wykupione prywatne działki. Plany dotyczące zagospodarowania wąwozu istnieją już od dawna. Niestety, mimo ambitnych wizji urzędników miejsce nadal straszy. Urząd Miasta tłumaczy, że rozpoczęcie inwestycji uniemożliwiały nierozstrzygnięte przetargi. – Rozplanowanie wąwozu na Czubach to poważna inwestycja – przekonuje Elżbieta Mącik, szef lubelskiej pracowni urbanistycznej Urzędu Miasta. – Było już kilka firm, które chciały się podjąć takich działań, jednak ich propozycje okazały się nie do zaakceptowania. Jako przykład mogę tu podać ścieżki rowerowe w poprzek wąwozu, boiska, których końce są na różnych poziomach, czy nasadzenia drzew w miejscach, gdzie są kolektory. Przecież takie rzeczy są zupełnie pozbawione sensu. A pierwotne plany faktycznie brzmiały obiecująco: wąwóz miał nosić imię Jana Pawła II, proponowana była też nazwa Doliny Dobrego Pasterza. W projektach uwzględniona była budowa kopca papieskiego, a także ciągu pieszego. – Wszystko to razem wzięte wyglądało na naprawdę dobry projekt – mówi Henryk Korczewski. – Niestety, plan zawierał też masę nonsensownych propozycji. Urząd odkupił jednak prawa autorskie do tekstu i część propozycji zostanie wykorzystana także w nowym planie. Urzędnicy działają małymi kroczkami. – Wybraliśmy już biuro projektów, które zajmie się opracowaniem planu zagospodarowania tego terenu – mówi Elżbieta Mącik. – Jednak z rozpoczęciem inwestycji musimy poczekać do ukończenia wszystkich robót budowlanych w okolicy. Dnem wąwozu przebiega bowiem niemal cała infrastruktura wodna, gazowa i energetyczna. Gdybyśmy zrealizowali projekt już teraz, za chwilę okazałoby się, że wszystko trzeba rozkopywać od nowa, bo nowe budynki nie będą miały możliwości podłączenia się do mediów. MON – Wybraliśmy już biuro projektów, które zajmie się opracowaniem planu zagospodarowania tego terenu – mówi Elżbieta Mącik. :-))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))) Temat: SKANDAL Z PROJEKTEM CENTRUM KULTURY www.kurierlubelski.pl/index.php?name=News&file=article&sid=10103 "Miasto szacuje, że inwestycja pochłonie 2 mln euro (ok. 9,5 mln zł), z czego dotacja z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego miałaby sięgnąć 1,4 mln euro. Nie wiadomo na razie, kiedy inwestycja ruszy. – To zależy, czy i kiedy otrzymamy dotacje – dodaje kierownik Choduń. – Gdy jednak ruszymy, to prace będą musiały być realizowane szybko, potrwają maksymalnie 1,5-2 lata" Mijają właśnie te dwa lata (artykuł z 10,04. 2004!) i nie tylko nie będzie przecięcia wstęgi, nie tylko nie "ruszyli" i nie "zrealizowali' ale jak się okazuje zamiast 9 500 000 złotych remont ma teraz kosztować 33 000 000 złotych czyli TRZY I PÓŁ RAZA DROŻEJ niż "miasto oszacowało" dwa lata temu że będzie kosztowało za dwa lata czyli dziś!!!! Co takiego się wydarzyło w tym czasie że remont Centrum Kultury i parku zdrożął trzy i pół raza?????? Przecież zrezygnowano z projektu budowy rzekomo za drogiego dachu nad dużym wirydarzem i powstania sali widowiskowej dla 600 widzów (więc powinno być dużo taniej!), zrezygnowano z budowy dwóch sal wewnątrz dawnego kościoła na rzecz jednego wnetrza bez stropu(więc powinno być jeszcze taniej!) Wszystkie pozostałe prace jak widać mają byc realizowane zgodnie z wcześniejszymi założeniami: "– Żeby zrobić ośrodek z prawdziwego zdarzenia musimy szczegółowo określić i zaplanować, co będzie się w budynku mieściło – tłumaczy Zbigniew Choduń, kierownik Referatu Planowania i Przygotowania Inwestycji Wydziału Strategii i Rozwoju UM Lublin. Zagospodarowany ma być skwer przed budynkiem, pozostałość po ogrodzie klasztoru z XVIII w. – Nie wykluczamy, że obok podstawowej funkcji artystycznej znajdzie się też miejsce na działalność komercyjną, np. z sektora finansów lub bankowości. W budynku miałyby działać, tak jak dotychczas, Centrum Kultury, a także Biuro Wystaw Artystycznych oraz biblioteka. – Każda z instytucji ma konkretny pomysł co chce robić i czego potrzebuje – twierdzi Z. Choduń. Centrum Kultury chciałoby m.in. sale widowiskowe, BWA – galerie na ekspozycje czasowe i stałe. Biblioteka – magazyny na książki, czytelnie, salę internetową." Jeśli tak,to oznacza że przez nieudolnych urzędników z Wydziału Strategii i Rozwoju oraz przez wytypowanych przez nich architektów z krakowskiej firmy CZEGEKO zmuszeni jesteśmy teraz jako społeczność lokalna zapłacić za realizację niepełnowartościowego projektu Centrum Kultury bez oczekiwanej i wymaganej w pretargu sali widowiskowej TRZY I PÓŁ RAZA DROŻEJ niż gdyby ten projekt zrobił ktoś kompetentny, rzetelny i przygotowany zawodowo i intelektualnie do takiego zadania! Projekt CZEGEKO robiony jest dwa lata zamiast pięciu miesiecy! Remont według tego projektu będzie droższy trzy i pół raza niż według szacunków opartych na dawno gotowym projekcie koncepcyjnym lubelskich architektów państwa Cieplińskich z Pracowni IDEA! Według pomysłu architektów Cieplińskich centralnym miejscem Centrum Kultury w Lublinie miała być duża wielofunkcyjna sala widowiskowo-teatralno- wystawiennicza połaczona z innymi mniejszymi salami tak że mogły razem utworzyć wielką wspólna przestrzeń wystarczajaca do zorganizowania dużego kongresu, wystawy, targów i ekspozycji, a jednocześnie sama sala w wirydarzu pod szklanym dachem mogła pomiescić 600 widzów w czasie ważnej imprezy teatralnej lub estradowej jak np: Lubelskie Międzynarodowe Konfrontacje Teatralne czy choćby występy Chóru Aleksandrowa!!!! Mogła ale nie pomieści! Centrum Kultury bez sali widowiskowej ale za to trzy razy droższe niż z salą widowiskową - to jest możliwe tylko w Lublinie!!! To nie jest już śmieszne to wymaga powagi i zastanowienia! Temat: Kolejna rozsądna inwestycja! Kurier z 16.02.2006 WIADOMOŚCI: Stary zamiast nowego LUBLIN Nad projektem przebudowy stadionu miejskiego przy Alejach Zygmuntowskich debatowali wczoraj prezydent Andrzej Pruszkowski, jego zastępca Ryszard Pasikowski oraz dyrektorzy lubelskiego magistratu. Przebudowy wartej 36 mln zł. Działacze przyklasnęli władzy. A za te pieniądze można wybudować całkiem nowy i większy stadion. Ale dyskusji nad tą sprawą nie było. W pierwszej części spotkania projekt modernizacji stadionu przedstawiła jego autorka Anna Kasprzyk z warszawskiego Biura Projektowego S.P.A.K. – Muszę przyznać, że mnie jako prezesowi LKP Motor Lublin projekt przypadł do gustu – komentował Waldemar Paszkiewicz. Niewielkie zastrzeżenia do prezentacji miał Bogusław Kasiński, dyrektor klubu żużlowego TŻ Sipma. – Najpilniejszą sprawą dla nas jest dowiezienie nowej nawierzchni na tor – mówił dyrektor. – Rozmawialiśmy o 400 tonach, a tu pojawiło się 200. To zdecydowanie za mało – wystarczy na jeden łuk. – Musiało zajść jakieś nieporozumienie – wyjaśniał Stanisław Klepacz, dyrektor ds. inwestycji lubelskiego MOSiR. – Nie ma problemu, jeżeli potrzeba 400 ton będzie 400. Musimy tylko rozwiązać kwestię transportu koniecznego materiału. Kontrowersje wywołała kwestia odgrodzenia boiska i toru od trybyn. W miejsce żelaznej kraty miałoby stanąć przeźroczyste ogrodzenie z tworzywa sztucznego. – W piłce nożnej nie ma takiego wymogu – ripostował Waldemar Paszkiewicz. – Są jedynie zalecenia, a nie wymogi. Dlatego jesteśmy zwolennikami usunięcia ogrodzenia ze stadionu. – Byłoby to z pewnością tańsze rozwiązanie, dlatego jako inwestor rozważymy taką możliwość – zgodził się prezydent Pruszkowski. – Jest tylko kwestia rozwagi, a my jesteśmy rozważni. Jeżeli służby porządkowe i policja wyrażą pozytywną opinię, z pewnością podejmiemy stosowną decyzję. Remontowe zapędy zaczął wyhamowywać zastępca prezydenta Lublina Ryszard Pasikowski. – Środki przeznaczone na ten rok są jednak niewielkie – stwierdził. Zgasił wszystkich sam prezydent. – Państwo nie rozumieją, że budżet nie jest z gumy, a ja nie mam szuflady, z której mogę wyjąć 36 mln zł – stwierdził prezydent Pruszkowski. A termin rozpoczęcia remontu? – Czekamy na odpowiedź w sprawie wniosku o dofinansowanie ze środków europejskich – tłumaczył się prezydent Pruszkowski. – Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, około kwietnia będziemy przygotowywać się do przetargu na wykonawcę. Prace mogłyby ruszyć jeszcze w tym roku. Za te pieniądze można wybudować całkiem nowy i większy stadion. Dyskusji nad tą sprawą jednak nie było. – Gdybyśmy wnioskowali o pozyskanie środków unijnych na budowę zupełnie nowego obiektu, mielibyśmy mniejsze szanse na ich uzyskanie – zasłaniał się Unią Europejską prezydent Pruszkowski. Grzegorz Kotyłło Temat: System czyszczenia Raypath - czy ktoś to zna? Informacja prasowa - Raypath w prokuraturze Już ponad 10 osób złożyło doniesienia do prokuratury informuje Kurier Lubelski: Ściereczki, które czyszczą kieszenie WIADOMOŚCI 03.03.2006 LUBLIN LUBLINIANKA ZAPŁACIŁA 6 TYS. ZŁ ZA CZYŚCIKI DO OKULARÓW Lublinianka kupiła ściereczki do czyszczenia okularów za sumę 6 tys. zł. Dopiero po fakcie stwierdziła, że została oszukana. Prawdopodobnie takich osób jest znacznie więcej, ale do swojej naiwności wstydzą się przyznać. Skarga na firmę Raypath trafiła do Lidii Baran-Ćwirty, miejskiego rzecznika praw konsumentów w Lublinie. – Kobietę skierowałam od razu do prokuratury – komentuje rzecznik. Raypath to firma-piramida, sprzedająca cudowne czyściki nie w sklepach, a w bezpośredniej sprzedaży przez konsultantów. Chodzi m.in. o ścierki do podłogi, ściągania kurzu, a nawet czyszczenia okularów. Akcesoria są jednak bardzo drogie. W skład zestawu wchodzą: mały czyścik, kilka rękawic, tzw. dwie poduszki podłogowe, uchwyty do ścierek, ekspres do mycia okien i... instrukcja obsługi. Za wszystko trzeba zapłacić około tysiąca zł. – Pani, która była u mnie, nacięła się na 6 tys. zł. Zapłaci jeszcze więcej, bo zaciągnęła na to wszystko kredyt – tłumaczy rzecznik. Działanie firmy jest proste. Konsultant namawia osobę na łatwy zysk. Warunkiem jest podpisanie umowy i zgoda na zaciągnięcie kilku tysięcy złotych kredytu. Potem „nowy człowiek” powinien namówić kolejne osoby. – Tymczasem umowa to jakiś blef. Nie ma w niej żadnych gwarancji ani wzajemnych zobowiązań – tłumaczy rzecznik konsumentów. Osoba, która zdecydowała się podpisać dokumenty, zostaje z kredytem na głowie i kilkoma opakowaniami ,,cudownych ścierek”. Z Raypath (a raczej Rosmosis, tworzący sieć konsultingową i za- trudniający ludzi na własnej działalności gospodarczej) współpracuje Beneficial Kredyt (BK). Jerzy Biskup, dyrektor sprzedaży tej spółki, twierdzi, że współpracują z Rosmosis i na razie nie mają powodów do zrywania kontaktów. – Najważniejsze jest zadowolenie klientów – mówi bez cienia wątpliwości Biskup. Problemu nie widzą też w swoich usługach konsultanci Raypath. Tomasz Wójcik, pracownik biura obsługi klienta w Krakowie, twierdzi, że wszystkie wątpliwości zostały już wyjaśnione. – Jeśli ktoś po miesiącu stwierdza, że chce zrezygnować z umowy, bo nie chce mu się nawet wyjść z domu, żeby sprzedać produkt, ani znaleźć kolejnych konsultantów, to przecież pieniądze same do niego nie przyjdą – komentuje Wójcik. Agnieszka DziamanGDZIE SIĘ ZACZĘŁO? Tekst o firmie handlującej cudownymi ściereczkami na początku lutego zamieściła jedna z rzeszowskich gazet. Zaczęło się od jednej niezadowolonej osoby, a po serii tekstów do prokuratury doniesienie złożyło ponad 100 osób, które zainwestowały w ściereczki Raypath. Firma ma około 20 tys. konsultantów w całej Polsce. Istnieje na rynku międzynarodowym od 12 lat. www.kurierlubelski.pl/module-dzial-printpub-tid-9-pid-23743.html Temat: Ja nie mówić po niemiecku Ja nie mówić po niemiecku Urzędnicy nie tylko w Urzędach w Stalowej Woli nie znają języków, rok temu było przyjęcie do Urzędu na stanowisko związane z Unią Europejską, została przyjęta osoba która słabo zna angielski, a na takim stanowisku powinna być osoba co zna minimum 2 języki i to perfekcyjnie. Zadzwoncie do Urzędu Pracy, Pani Zielinska - Nedzynska - Dyrektorka powinna znac angielski, bo uczyła sie w jednej ze szkoł prywatnych ostatnio, ciekawe co się nauczyła. A wiec :) moze ktos zadzwoni i po angielsku poprosi Pania Dyrektor :) "JA NIE MÓWIĆ PO NIEMIECKU" Jak nasi urzędnicy (nie) zachęcają do inwestycji - Dzień dobry, jestem Sandra Mueller. Jestem inwestorem z Monachium w Bawarii. Szukam możliwości inwestycji oraz partnerów do naszych projektów w okręgu rzeszowskim... - usłyszeli w słuchawce urzędnicy w Mielcu, Stalowej Woli, Nisku i Tarnobrzegu. Mieli problem, bo dzwoniąca osoba mówiła po niemiecku. Jak sobie urzędnicy poradzili z tym fantem? Postanowiliśmy sprawdzić, jak urzędnicy naszych magistratów mówią po niemiecku. W rolę inwestorki z Niemiec wcieliła się absolwentka germanistyki. - Guten Morgen, Gruess Gott, ich heisse Sandra Mueller und bin ein Investor aus Muenchen, Bayern. Wir suchen Investitionsmoeglichkeiten und Partner fuer unsere Projekte...(czyli: Dzień dobry, Sandra Mueller. Jestem inwestorem z Monachium w Bawarii. Szukam możliwości inwestycji oraz partnerów do naszych projektów... ) - usłyszeli w słuchawce w języku niemieckim urzędnicy w Mielcu, Stalowej Woli, Nisku i Tarnobrzegu. - Reakcje urzędników były różne - mówi Katarzyna Matraszek, absolwentka filologii germańskiej w Uniwersytecie Marii Curie - Skłodowskiej w Lublinie, a obecnie doktorantka Albert-Ludwigs-Universitaet we Freiburgu. - Dla większości rozmówców mój telefon dużym zaskoczeniem. Zdziwiła mnie postawa pracowników Urzędu Miasta w Mielcu. Kiedy stwierdziłam, że nie mówię po polsku, urzędnik z rozbawieniem odpowiedział po polsku: "Ja nie mówić po niemiecku". Po polsku mówiła także pani, która odebrała telefon w Nisku. Trochę lepiej było w Stalowej Woli, łamanym niemieckim "Niemkę" poproszono o pozostawienie adresu poczty internetowej, po czym przekierowano pod kolejny numer. - Wskazana osoba miała odpowiedzieć ma moje pytania dotyczące inwestycji, ale również bardzo słabo mówiła po niemiecku - mówi germanistka. W Urzędzie Miasta w Mielcu telefonicznie odsyłano ją kilkukrotnie. W końcu udało się połączyć z osobą, która miała więcej chęci do udzielenia informacji, lecz też kiepsko mówiła po niemiecku. - Najlepiej pod względem znajomości języka niemieckiego spisali się pracownicy Urzędu Miasta w Tarnobrzegu - podsumowuje Katarzyna Matraszek. - Choć nie używali zdań złożonych, poprawnych gramatycznie, moglibyśmy się już dogadać. Był to jedyny urząd, który chciał skontaktować nas z Tarnobrzeską Strefą Ekonomiczną. Podsumowując, władze Mielca powinny wysłać pracowników nie tylko na kursy językowe, ale i obsługi petenta. Co na to urzędnicy? - W ważnych sprawach, czyli na wyjazdy i spotkania z niemieckimi partnerami zatrudniamy profesjonalnego tłumacza - wyjaśnia Bartosz Kopyto, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Stalowej Woli. - Wiem, że pracownicy uczestniczyli w kursach języka angielskiego i sądzę, że w tym języku poradziliby sobie lepiej. Język niemiecki nie jest językiem światowym, ale faktycznie, w urzędzie nie ma osoby płynnie mówiącej po niemiecku. Faktycznie, w stalowowolskim magistracie zaproponowano naszej "inwestorce" rozmowę po angielsku. - Nie mamy osoby, która mówi perfekcyjnie po niemiecku - mówi Józef Witek, kierownik Biura Promocji i Informacji Urzędu Miasta w Mielcu. - Potrzeba rozmowy w tym języku pojawia się dwa lub trzy razy w roku, podobnie, jak w przypadku języka portugalskiego, angielskiego, francuskiego, czy ukraińskiego. W rozmowach oficjalnych lub wizytach wykorzystujemy oczywiście profesjonalnych tłumaczy. Mamy pracownika, który biegle mówi po francusku i pomaga w załatwianiu bieżących spraw w tym języku. Fragment jednej z rozmów: Sandra Mueller - mówi po niemiecku: - Chciałabym porozmawiać z kimś od inwestycji. Urzędnik, odpowiada po polsku: - Nie ma pracownika odpowiedzialnego za inwestycje, będzie trzynastego marca. Sandra: - Co to znaczy "trzynastego marca"? Urzędnik: - Tak, tak. Trzynastego marca. Sandra: - Co to znaczy "trzynastego marca"? Urzędnik: - Tak, tak. Trzynastego marca. Sandra: - To już dziękuję za pomoc. Temat: Haracz dla TVP za "Lato z Jedynką" Haracz dla TVP za "Lato z Jedynką" Haracz dla TVP za "Lato z Jedynką" Zobacz powiększenie Program na żywo "Lato z Jedynką". Kielce, Pałac Biskupów Krakowskich Fot. Jarosław Kubalski / AG Marcin Sztandera, Kielce 23-07-2005, ostatnia aktualizacja 22-07-2005 21:40 Jeśli chcecie, by w waszym mieście gościł program "Lato z Jedynką", musicie nam zapłacić - taką ofertę składa władzom samorządowym miast i miasteczek TVP. Większość płaci Program "Lato z Jedynką" to jedna z głównych atrakcji wakacyjnego programu telewizji publicznej. Nadawany jest na żywo codziennie z innego miasta. W czwartek gościł w Kielcach. Miasto zapłaciło za to 24 tysiące złotych. - Telewizja wyjaśniła, że współfinansowanie to warunek realizacji, bo mają zbyt mały budżet. A ponieważ kwota w porównaniu z innymi akcjami promocyjnymi jest niewielka, więc się zdecydowaliśmy - wyjaśnia Wojciech Lubawski, prezydent Kielc. Początkowo przedstawiciel telewizji chciał, by miasto dofinansowało też noclegi dla ekipy. - Na to się jednak nie zgodziliśmy. Oferta jest atrakcyjna, ale i tak uważam, że telewizja publiczna wymusiła na nas haracz. Przecież już płacimy abonament, który idzie na jej finansowanie - mówi Maciej Frankiewicz zajmujący się promocją w kieleckim magistracie. Dodaje, że samorząd był praktycznie bez wyjścia, bo usłyszeli "albo płacicie, albo u was tego nie robimy". Jak wynika z umowy podpisanej przez Telewizję Polską SA i kielecki magistrat, pieniądze są "wkładem finansowym miasta w realizację wspólnego przedsięwzięcia", jakim jest program "Lato z Jedynką". W umowie zapisano też, że celem programu jest "przedstawienie widzom miasta Kielce jego problemów, inicjatyw obywatelskich dla rozwoju regionu (...), twórców związanych z regionem, informacji ważnych dla turystów odwiedzających region i ewentualnie kuchni regionalnej". Okazuje się, że inne miasta były w podobnej sytuacji. Zamość za program wyłożył 20 tys. zł, chociaż w pierwszej wersji telewizja życzyła sobie jeszcze pokrycia kosztów noclegów. Podobnie było w Płocku, choć tam władzom udało się trochę wytargować. - Zapłaciliśmy 20 tys., choć pierwotna oferta była znacznie wyższa - informuje Lena Grabowska z biura prasowego UM w Płocku. Niewielki Biłgoraj też zapłacił 20 tys. zł. - Telewizja zapewniła nas, że to standardowa stawka dla samorządów - tłumaczy Janusz Rosłan, burmistrz Biłgoraju. Okazuje się jednak, że nie wszyscy muszą płacić. Tak było w Lublinie. - Dostaliśmy propozycję od telewizji i nie było mowy o pieniądzach. Przygotowaliśmy tylko materiały informacyjne i pomogliśmy przy realizacji niektórych tematów. Tak naprawdę jedynym wydatkiem był wspólny obiad, na który prezydent miasta zaprosił prowadzących program - mówi Tomasz Rakowski, rzecznik prasowy prezydenta Lublina. Za emisje nie zapłacił też Toruń, od którego telewizja w pierwszej wersji zażądała 30 tys. zł i noclegów dla ekipy. - Byłem oburzony tą propozycją - opowiada Andrzej Szmak, dyrektor wydziału informacji promocji i turystyki UM Toruń. - To jakaś patologia. Przecież to telewizja publiczna, ma do spełnienia misję, w ramach której ma prezentować różne części naszego kraju, nie tylko Warszawę. Natychmiast napisałem skargę do szefów "Jedynki" i przypomniałem o tym. Kilka dni później dostałem telefon z prośbą tylko o noclegi dla części ekipy i o niechwalenie się tym rozwiązaniem. W sumie program kosztował nas ok. 2 tys. zł - podsumowuje Szmak. Jego zdaniem telewizja żąda pieniędzy tylko od mniejszych miast, gdzie pokusa wystąpienia i wypromowania się w ten sposób jest większa. Jarosław Szczepański, rzecznik TVP, wyjaśnia, że współfinansowanie programów w telewizji publicznej to normalna procedura. - Od dawna obowiązuje zasada, że programy promocyjne, takie jak ten, są współfinansowane. Podpisujemy wtedy standardowe umowy, które obowiązują już od kilku lat - mówi Szczepański. Nie widzi w tym nic nieetycznego. - Tylko jedna trzecia naszego budżetu to pieniądze z abonamentu. To wystarcza na minimalny, siermiężny program. Pieniądze na lepszy program pochodzą z reklam i takich akcji promocyjnych. Trzeba więc płacić - twierdzi Szczepański. Telewizja pobierając opłatę od miast powinna poinformować o tym widzów. - Programy promocyjne powinny być oznaczone w odpowiedni sposób. W tym przypadku takiej informacji nie ma. To złamamie ogólno przyjętych zasad - ocenia Juliusz Braun, były przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Temat: Przegląd prasy Wrocław się reklamuje, a Rzeszów ma plany Fot. Krzysztof Koch / AG Małgorzata Bujara 21-03-2006 , ostatnia aktualizacja 21-03-2006 19:53 Z ogromnych billboardów przy rzeszowskich ulicach Wrocław zachęca naszą młodzież do studiowania właśnie w tym mieście. To najnowszy pomysł na promocję stolicy Dolnego Śląska. Co na to Rzeszów? - Gdy zobaczyłem te billboardy, poczułem zazdrość. Zazdroszczę wrocławskiej promocji pieniędzy, bo takie billboardy to droga rzecz - komentuje Tadeusz Szylar, dyrektor wydziału promocji, kultury i sportu rzeszowskiego urzędu miasta. Rzeszów w tym roku na promocję ma w budżecie 562 tys. złotych. Wrocław około 2 milionów. Różnica jest widoczna gołym okiem. - Ale właściwa promocja to nie tylko kwestia pieniędzy. Najważniejsze jest znalezienie pomysłu, ciekawego, odważnego. Pomysł to klucz do sukcesu - podpowiada Paweł Romaszkan, dyrektor biura promocji miasta Wrocławia. W ponad dwudziestu polskich miastach, w tym w Rzeszowie, zawisły ogromne billboardy z hasłem "Wrocław - miasto, które rozwija". W ten sposób miasto zachęca absolwentów szkół średnich do podjęcia studiów właśnie we Wrocławiu. To nie wszystko, bo w najbliższą niedzielę w klubie Piano odbędzie się koncert wrocławskiej grupy Miloopa i spotkanie z przedstawicielami pięciu wrocławskich uczelni wyższych. Wrocław na tę akcję wyda 380 tys. złotych. Rzeszów postanowił trochę naśladować stolicę Dolnego Śląska, ale na znacznie mniejszą skalę i w węższym zakresie: - To nie jest tak, że patrzymy na tę akcję i nie wyciągamy wniosków. Już niedługo w czterech miastach: Łodzi, Warszawie, Lublinie i Krakowie zawisną billboardy reklamujące mistrzostwa Europy w karate tradycyjnym, które w pierwszy weekend czerwca odbędą się w naszej hali. Przyjadą na nie przedstawiciele ponad 20 krajów - mówi dyrektor Szylar. Będzie dziewięć tych billboardów. Miasto wyda na nie 18 tysięcy złotych. Dyrektor Szylar wie jednak, że Rzeszów, podobnie jak Wrocław, musi znaleźć sposób na promocję. I zapewnia, że takie pomysły są. - Zrobiliśmy burzę mózgów, są już projekty, jedne większe, drugie mniejsze. Ale trudno dziś mówić o szczegółach. To są pomysły na razie surowe, nieugłaskane - tłumaczy. Szerzej zgodził się opowiedzieć tylko o jednym, który zresztą nie dotyczy promocji zewnetrznej miasta. Otóż Rzeszów chce ogłosić ogólnopolski konkurs dla środowisk związanych z fotografią i amatorskim ruchem filmowym. Konkurs na nakręcenie krótkich filmów, które mają pokazać stolicę Podkarpacia w rozwoju. - Chcemy, by dzięki temu powstało około stu filmów o Rzeszowie. Te filmy następnie będą pokazywane na dużym ekranie w Rynku w lipcu i sierpniu. Każdy, kto zatrzyma się w tym miejscu będzie mógł już nie tylko patrzeć w kufel piwa, ale też pooglądać film. To będzie świetna promocja - zachwala dyrektor Szylar. A może radni mają jakieś inne pomysły? Andrzej Szypuła, przewodniczący komisji kultury, sportu i promocji w rzeszowskiej radzie nie spostrzegł dotąd wrocławskich billboardów. - Ja nie rozglądam się na boki, wolę patrzeć w świetlaną przyszłość - tłumaczy. Wyjaśniamy mu o co chodzi w akcji Wrocławia. - Trzeba by pomyśleć nad podobną akcją promocyjną, mądrą, odważną i kulturalną - twierdzi i obiecuje się zastanowić. malgorzata.bujara@rzeszow.agora.pl miasta.gazeta.pl/rzeszow/1,34962,3227297.html Temat: Bez komentarza nie po to aby jątrzyć ale z kronikarskiego obowiązku - cytat : Kościół prawosławny w Polsce był reprezentowany na spotkaniu z prezydentami Polski i Ukrainy przez kilkuosobową delegację, której przewodniczyli prawosławny arcybiskup lubelski i chełmski Abel oraz prawosławny biskup siemiatycki Jerzy, w asyście pięciu duchownych prawosławnych (na zdjęciu). Wśród zebranych przedstawicieli społeczności ukraińskiej w Polsce byli wierni Kościoła prawosławnego. Związek Ukraińców Podlasia reprezentowała kilkuosobowa delegacja na czele z przewodniczącym dr. Andrzejem Artemiukiem i wiceprzewodniczącym Mirosławem Stepaniukiem. Była też obecna delegacja Towarzystwa Ukraińskiego w Lublinie, reprezentująca prawosławnych Ukraińców z Lublina i Chełmszczyzny. Prawosławni byli także obecni w delegacjach z innych regionów. Po przybyciu prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki uroczystość rozpoczęła się odśpiewaniem przez chór Liceum Ogólnokształcącego im. M. Szaszkiewicza w Przemyślu hymnów państwowych. Następnie głos zabrał dyrektor Biura Spraw Zagranicznych w Kancelarii Prezydenta RP Mariusz Handzlik, który przywitał głowy obu państw, przedstawił i przywitał z imienia, nazwiska i funkcji dwóch hierarchów greckokatolickich oraz przedstawiciela kurii greckokatolickiej w Przemyślu. Następnie … ogólną frazą, nie wymieniając nazwisk, przywitał “przedstawicieli społeczności ukraińskiej w Polsce”. Ku zaskoczeniu zebranych podczas przywitania pominął siedzących w pierwszym rzędzie, naprzeciwko niego, hierarchów Kościoła prawosławnego. W momencie gdy M. Handzlik zamierzał przekazać głos Prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu, tłumaczący jego słowa dyplomata ukraiński starał się mu podpowiedzieć: “Cerkiew prawosławna”. Wtedy z ust M. Handzlika zabrzmiała jeszcze raz fraza: “Witam przedstawicieli Kościoła greckokatolickiego, witam przedstawicieli Cerkwi prawosławnej i społeczność ukraińską w Polsce”. Skandalicznego zachowania pracownika Kancelarii Prezydenta nie starał się naprawić i przeszedł nad nim do porządku dziennego Prezydent RP Lech Kaczyński, mimo tego, iż biskupi prawosławni zajmowali miejsca bezpośrednio przed jego mównicą w centrum sali w pierwszym rzędzie. Prezydent po prostu rozpoczął wygłaszanie swego przemówienia, w żaden sposób nie odnosząc się do incydentu, jakby nie dostrzegając obecności prawosławnych hierarchów. W tej sytuacji, kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu przemówienia przez prezydenta L. Kaczyńskiego, arcybiskup Abel i biskup Jerzy wstali ze swych miejsc i na znak protestu opuścili Pałac Prezydencki. Za hierarchami udali się towarzyszący im duchowni prawosławni. Niepowitanie hierarchów prawosławnych, a następnie wyjście delegacji Kościoła prawosławnego w trakcie przemówienia Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego wywołało konsternację wśród zebranych. W kuluarach, jeszcze w trakcie przemówień, rozpoczęły się gorączkowe komentarze i dyskusje na temat zaistniałej sytuacji. Obecni na sali przedstawiciele ukraińskiej społeczności prawosławnej wyrażali zdziwienie i oburzenie działaniami Kancelarii Prezydenta RP. Temat: Wszyscy ludzie prezydenta Małymi kroczkami ......... do Pipidówki Kurier z 05.10.2006 WIADOMOŚCI: Ponury wąwóz ma być piękny LUBLIN PRZY UL. WYŻYNNEJ POWSTANĄ TERENY REKREACYJNE Dlaczego wąwóz pomiędzy ulicą Wyżynną a Jana Pawła II na Czubach jest tak zaniedbany – denerwują się mieszkańcy okolicznych osiedli. Miał być zagospodarowany już kilka lat temu. Tymczasem jedyne co można tam obecnie zobaczyć to półtorametrowe chwasty i porozrzucane śmieci. Urzędnicy bronią się, że to efekt nierozstrzygniętych przetargów. Zapewniają, że będzie pięknie, ale żadnych dat nie potrafią podać. – Wąwóz, o którym mówimy, nie należy w całości do miasta – mówi Henryk Korczewski, dyrektor Wydziału Strategii i Rozwoju Urzędu Miasta w Lublinie. – Część działek należy do właścicieli prywatnych, którzy nie dbają o porządek. Jednak jeśli chodzi o sam wąwóz, mamy konkretne plany dotyczące jego zagospodarowania. Wtedy też prawdopodobnie zostaną wykupione prywatne działki. Plany dotyczące zagospodarowania wąwozu istnieją już od dawna. Niestety, mimo ambitnych wizji urzędników miejsce nadal straszy. Urząd Miasta tłumaczy, że rozpoczęcie inwestycji uniemożliwiały nierozstrzygnięte przetargi. – Rozplanowanie wąwozu na Czubach to poważna inwestycja – przekonuje Elżbieta Mącik, szef lubelskiej pracowni urbanistycznej Urzędu Miasta. – Było już kilka firm, które chciały się podjąć takich działań, jednak ich propozycje okazały się nie do zaakceptowania. Jako przykład mogę tu podać ścieżki rowerowe w poprzek wąwozu, boiska, których końce są na różnych poziomach, czy nasadzenia drzew w miejscach, gdzie są kolektory. Przecież takie rzeczy są zupełnie pozbawione sensu. A pierwotne plany faktycznie brzmiały obiecująco: wąwóz miał nosić imię Jana Pawła II, proponowana była też nazwa Doliny Dobrego Pasterza. W projektach uwzględniona była budowa kopca papieskiego, a także ciągu pieszego. – Wszystko to razem wzięte wyglądało na naprawdę dobry projekt – mówi Henryk Korczewski. – Niestety, plan zawierał też masę nonsensownych propozycji. Urząd odkupił jednak prawa autorskie do tekstu i część propozycji zostanie wykorzystana także w nowym planie. Urzędnicy działają małymi kroczkami. – Wybraliśmy już biuro projektów, które zajmie się opracowaniem planu zagospodarowania tego terenu – mówi Elżbieta Mącik. – Jednak z rozpoczęciem inwestycji musimy poczekać do ukończenia wszystkich robót budowlanych w okolicy. Dnem wąwozu przebiega bowiem niemal cała infrastruktura wodna, gazowa i energetyczna. Gdybyśmy zrealizowali projekt już teraz, za chwilę okazałoby się, że wszystko trzeba rozkopywać od nowa, bo nowe budynki nie będą miały możliwości podłączenia się do mediów. MON Temat: COK LUBLIN - co to za przekręty ? Nie, ja wierzę, że odpowiednie urzędy zrobią z tym porządek. Ot i co. Ja odwrócę Twoje myślenie - skoro Lider jest traktowany jak szmata - dedukując Twoje słowa -, skoro nikt go nie słucha jak mówi "nie chcę lewych faktur" - to po kiego grzyba jest Liderek i godzi się na te lewe faktury, lewe namioty i całą lewą resztę ciemnych spraw ? Czy jak Avon będzie kazał Liderom stać - jak te dziewczyny na trasie do Garwolina przy drodze - i sprzedawać na lewo kosmetyki to też one się zgodzą ? A skoro godzą się na takie lewizny to zrównują się z takimi dziewczyna z drogi, które stoją w wiadomym celu. Tylko czego Dywizyjna nie pokala się i nie stanie w namiocie i nie posprzedaje, czego Dyrektor Sprzedaży nie da przykładu ? Odpowiedź jest prosta - oni mają dumę i wolą wysługiwać się "szarakami". No przepraszam, ale jak pracownik w jakiejkolwiek firmie 5 minut dłużej siedzi w pracy to larum jest tak duże, że pracownik nazywa swego pracodawcę wyzyskiwaczem itp. Jeśli Avon nakładania przez Dywizyjnych Menedżerów i Okręgowych Menedżerów do robienia lewych faktur jak w tym tytułowych COK w Lublinie to to już lepiej ukryć, bo tak trzeba ? I nie bagatelizujmy, że jeden kosmetyk kupiony na konto jednej Konsultantki, bo tego jest więcej (zarówno więcej kupowanych kosmetyków na olbrzymie liczby kont). Wystarczy zajrzeć na Allegro, gdzie za 95% kont hurtowników sprzedających Avon stoją Liderzy. Czy oni kupują te kosmetyki na swoje konto ? Skądże, bo musieliby zaksięgować te faktury w swoich księgach przychodów i rozchodów, zapłacić podatek, a co drugi już musiałby mieć kasę fiskalną. Pytałaś się kiedyś takich osób z Allegro o paragon ? Oni nawet - co żenujące - nie wiedzą o czym mowa, albo udają Greka. A potem wychodzi taka niby cwana Liderka i szczyci się, jaka ona nie jest sprytna. Tylko, że w domu zawalenie kosmetyków, namiocik działa, by je upłynnić na dziko, Allegro działa itd. To czy są Liderzy, którzy nie chcą lewizn to inna sprawa - bo skoro tak robią, to niech potem nie gadają, że państwo im za mało daje, za duże są podatki, bo sami ich od tych lewizn nie odprowadzają, a powiększają szarą strefę, oczekując, że na stare lata, jak Avon wypnie się na nich, jak wypiął się już na niejednego Lidera i OMS, będą mieć niezłe emerytury - mrzonki i utopijne myślenie. I co najśmieszniejsze - tacy Liderzy z lewym doświadczeniem mają zawsze najwięcej do powiedzenia, jak dzwonią na infolinię to zawsze mają najwięcej pretensji, nic nie wiedzą i podnoszą największe larum w najdrobniejszych kwestiach. Mam nadzieję, że jak do Liderów przyjdzie Urząd Skarbowy to czy tak uczynne będą Wasze OMS i centrala Avon, by pomóc Wam wyjaśnić w skarbówce dlaczego w domu jest tyle kosmetyków i skąd i na podstawie jakich faktur prowadzicie sprzedaż na Allegro i w namiotach, tudzież w biurach okręgu czy Lidera. Od razu Wam powiem - sprzed 3 dni sprawa - Lider ma domiar 2400zł od nieujawnionych źródeł dochodu, sprawa w toku, a OMS mówi tak "robiłaś to na własne ryzyko, ja nie mam nic z tym wspólnego ,wiedziałaś co robisz". Oczywiście dziewczyna nie wiedziała, napisała mi, że przez to, że działalność miała na adres mieszkania, pracownicy US przyszli do domu, sprawdzali książki przychodów i rozchodów, pochodzenie kosmetyków, mieli wykaz jej operacji z rachunki bankowego, na który wpływały należności z Avon oraz z Allegro, bo OMS podpowiedziała jej, że to dobry sposób, by upchnąć towar. Oczywiście zliczono jej, że powinna przejść na VAT i mieć kasę fiskalną przy takich obrotach udowodnionych poprzez wpływy na konto bankowe - poczytajcie sobie jaki domiar za to grozi. (nota bene - czy ktokolwiek ze Złotych i Srebrnych Klubowiczów ma kasę fiskalną - wolne żarty - jakby ktoś usłużny podesłał do US listę samych Klubowiczów to by Avon dobrze odczuł spadek sprzedaży). Sama mnie ta dziewczyna pytała co ma robić, jak się tłumaczyć, bo OMS nawet nie chce odbierać od niej telefonów. No i co byście jej poradziły ? Według Was była mądra czy głupia jak większość i dała się omotać wizji z konferencji i szkoleń ? Temat: "Lista Wildsteina" Praktyka .... podaje za www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20050209&id=my12.txt ....) W ciasnym korytarzu na parterze budynku IPN przy ul. Szewskiej w Lublinie, gdzie przy niewielkim stoliku pracownicy Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów pomagają wypełnić wnioski i przyjmują je, chwilami panuje wręcz tłok. Przeważają osoby, które znalazły swoje nazwiska na tzw. liście Wildsteina i teraz chcą wyjaśnić tę sprawę. - Trzeba ludzi uspokoić i powiedzieć jasno, że kto nigdy nie mieszkał w Warszawie czy w okolicy, nie pracował, nie studiował, nie urodził się w Warszawie, nie miał styczności ze służbami, to jest tylko przypadkowa zbieżność imienia i nazwiska - tłumaczy naczelnik BUiAD w Lublinie Leon Popek. - Ale oczywiście niezależnie od tego wszystkie osoby mogą u nas złożyć wniosek o status pokrzywdzonego - dodaje. Wnioski mogą składać zarówno ludzie przeświadczeni o tym, że byli pod obserwacją UB, jak i chcący się o tym przekonać. Warunkiem jest odwiedzenie siedziby IPN z dowodem osobistym, pobranie i wypełnienie wniosku oraz stwierdzenie w nim, że nie było się funkcjonariuszem ani tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL-u. Ponieważ we wniosku znajdują się pytania pomocnicze, ułatwiające pracownikom IPN odnalezienie danych materiałów, wniosek można wziąć do domu i spokojnie zastanowić się, np. kiedy otrzymaliśmy paszport, kiedy i gdzie zostaliśmy zatrzymani przez MO itp. W wypełnianiu służą radą bardzo życzliwie nastawieni pracownicy lubelskiego IPN. Odpowiedź na złożony wniosek może się przeciągnąć, jeśli osoba pokrzywdzona działała poza miejscem obecnego zamieszkania. W takiej sytuacji wysyłane są zapytania do właściwych oddziałów IPN, czy w tamtejszych archiwach znajdują się materiały dotyczące danej osoby. Po otrzymaniu odpowiedzi pozytywnej materiały są sprowadzane, analizowane i jeśli okazuje się, że wnioskodawca był osobą pokrzywdzoną przez aparat represji, to otrzymuje stosowne zaświadczenie. Następnie IPN zaprasza taką osobę do czytelni, gdzie może zapoznać się ona z aktami zgromadzonymi na jej temat. Na życzenie osoby pokrzywdzonej IPN wykonuje kserokopię z jej akt, jednak z zastosowaniem ustawy o ochronie danych osobowych, tzn. wiele nazwisk jest zanonimizowanych, czyli po prostu zamazanych. (...) (...) po ogłoszeniu w internecie tzw. listy Wildsteina nastąpiło kilkunastokrotne zwiększenie zainteresowania aktami byłych służb specjalnych zgromadzonymi w lubelskim IPN. Teraz kilkadziesiąt osób dziennie składa wnioski z zapytaniem o status pokrzywdzonego albo o udostępnienie akt. Spotkać tu można także ludzi, którzy zapoznali się ze swoimi teczkami znacznie wcześniej, a teraz postanowili odtajnić pseudonimy agentów donoszących na nich. (....) (...) Większość z pokrzywdzonych zwraca się o odtajnienie, kto kryje się pod pseudonimami występującymi w aktach. W 45 przypadkach okazało się, że wnioskodawcy poświadczyli nieprawdę, pisząc, że nie byli tajnymi współpracownikami ani funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa. Tym osobom IPN odmówił wglądu do archiwów.(...) Temat: Kiedy w końcu będzie park na Czubach? Pani dyr.E,Mącik od lat drepcze"małymi kroczkami." Kurier z 05.10.2006 WIADOMOŚCI: Ponury wąwóz ma być piękny LUBLIN PRZY UL. WYŻYNNEJ POWSTANĄ TERENY REKREACYJNE Dlaczego wąwóz pomiędzy ulicą Wyżynną a Jana Pawła II na Czubach jest tak zaniedbany – denerwują się mieszkańcy okolicznych osiedli. Miał być zagospodarowany już kilka lat temu. Tymczasem jedyne co można tam obecnie zobaczyć to półtorametrowe chwasty i porozrzucane śmieci. Urzędnicy bronią się, że to efekt nierozstrzygniętych przetargów. Zapewniają, że będzie pięknie, ale żadnych dat nie potrafią podać. – Wąwóz, o którym mówimy, nie należy w całości do miasta – mówi Henryk Korczewski, dyrektor Wydziału Strategii i Rozwoju Urzędu Miasta w Lublinie. – Część działek należy do właścicieli prywatnych, którzy nie dbają o porządek. Jednak jeśli chodzi o sam wąwóz, mamy konkretne plany dotyczące jego zagospodarowania. Wtedy też prawdopodobnie zostaną wykupione prywatne działki. Plany dotyczące zagospodarowania wąwozu istnieją już od dawna. Niestety, mimo ambitnych wizji urzędników miejsce nadal straszy. Urząd Miasta tłumaczy, że rozpoczęcie inwestycji uniemożliwiały nierozstrzygnięte przetargi. – Rozplanowanie wąwozu na Czubach to poważna inwestycja – przekonuje Elżbieta Mącik, szef lubelskiej pracowni urbanistycznej Urzędu Miasta. – Było już kilka firm, które chciały się podjąć takich działań, jednak ich propozycje okazały się nie do zaakceptowania. Jako przykład mogę tu podać ścieżki rowerowe w poprzek wąwozu, boiska, których końce są na różnych poziomach, czy nasadzenia drzew w miejscach, gdzie są kolektory. Przecież takie rzeczy są zupełnie pozbawione sensu. A pierwotne plany faktycznie brzmiały obiecująco: wąwóz miał nosić imię Jana Pawła II, proponowana była też nazwa Doliny Dobrego Pasterza. W projektach uwzględniona była budowa kopca papieskiego, a także ciągu pieszego. – Wszystko to razem wzięte wyglądało na naprawdę dobry projekt – mówi Henryk Korczewski. – Niestety, plan zawierał też masę nonsensownych propozycji. Urząd odkupił jednak prawa autorskie do tekstu i część propozycji zostanie wykorzystana także w nowym planie. Urzędnicy działają małymi kroczkami. – Wybraliśmy już biuro projektów, które zajmie się opracowaniem planu zagospodarowania tego terenu – mówi Elżbieta Mącik. – Jednak z rozpoczęciem inwestycji musimy poczekać do ukończenia wszystkich robót budowlanych w okolicy. Dnem wąwozu przebiega bowiem niemal cała infrastruktura wodna, gazowa i energetyczna. Gdybyśmy zrealizowali projekt już teraz, za chwilę okazałoby się, że wszystko trzeba rozkopywać od nowa, bo nowe budynki nie będą miały możliwości podłączenia się do mediów. MON Temat: metropolia bydgosko-toruńska metropolia bydgosko-toruńska "Polska": Platforma zapowiada szybkie uchwalenie ustawy metropolitalnej, która pozwoli na łączenie się miast i przyległych do nich gmin w wielkie aglomeracje. Dzięki temu powstaną twory w rodzaju supermiast - będzie im łatwiej wspólnie inwestować i walczyć o pieniądze z UE. Nad ustawą metropolitalną pracowali już w poprzednim Sejmie politycy PiS. Ustawy jednak nie uchwalili. - Stworzyliśmy jej założenia, na uchwalenie po prostu zabrakło czasu - tłumaczy były wiceminister MSWiA w rządzie PiS Jarosław Zieliński. Według zapowiedzi MSWiA, do końca tego miesiąca mają powstać założenia ustawy metropolitalnej. A sama ustawa miałaby być uchwalona do końca tego roku. W Polsce może powstać co najmniej kilka aglomeracji. Z trzema wyjątkami (Śląsk, Trójmiasto i Bydgoszcz z Toruniem) byłyby to największe polskie miasta i otaczające je gminy. Na ustawę najbardziej czekają na Śląsku. Kilkanaście miast Górnego Śląska i Zagłębia chciałoby stworzyć największą aglomerację w Polsce, liczącą w sumie ponad 2 mln mieszkańców - więcej, niż ma Warszawa. 14 miast jeszcze w 2005 r. powołało do życia Górnośląski Związek Metropolitalny. Teraz chcą doprowadzić do jak najszybszego uchwalenia ustawy o aglomeracjach. wiadomosci.onet.pl/1690356,11,item.html Procedowanie ustawy metropolitalnej ostro rusza do przodu. Nie bardzo rozumiem zdanie o tym że wyjątkami są m.in Bydgoszcz i Toruń. Pytanie jak lokalni politycy są do wejścia w życię ustawy przygotowani? Założenia ustawy to: "W Polsce, zgodnie z propozycjami Unii Metropolii Polskich, wyodrębniono 12 obszarów metropolitalnych (Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa i Wrocław). Są to układy przestrzenne, składające się z dużego miasta oraz otaczających je terenów funkcjonalnie z nim powiązanych. Zdaniem ministra spraw wewnętrznych i administracji, funkcjonowanie tych obszarów należy uznać za niewystarczające. Związki metropolitalne mają koordynować i wykonywać zadania, które będą w sposób istotny zaspokajać potrzeby mieszkańców metropolii. Chodzi przede wszystkim o zadania związane z gospodarką przestrzenną, zarządzaniem transportem zbiorowym oraz drogami. Przyjęto, że w skład związku metropolitalnego powinno wchodzić co najmniej jedno miasto na prawach powiatu, z określoną liczbą mieszkańców, oraz wszystkie gminy spełniające kryteria przynależności funkcjonalnej i urbanistycznej do związku. Kryteria te to m.in.: charakter gminy, gęstość zaludnienia oraz minimalna liczba ludności niezbędna do ustanowienia obszaru metropolitalnego, wysoki stopień urbanizacji, odległość od centralnego ośrodka, powiązania funkcjonalne (komunikacja). Członkowie związku mogliby wspólnie realizować m.in. przedsięwzięcia w ochronie środowiska, gospodarce odpadami oraz wodno-ściekowej, zarządzać w sytuacjach kryzysowych, podejmować wspólne działania w edukacji, ochronie zdrowia i kulturze. Tego typu związki celowe gmin mogłyby również promować obszar metropolitalny oraz pozyskiwać środki unijne. Rządowa propozycja zakłada, że związek gmin i miast na prawach powiatu tworzących metropolię będzie obligatoryjny, ale nie będzie stanowić kolejnego poziomu samorządu terytorialnego. Jednostki administracyjne, które nie widzą korzyści w członkostwie w związku, będą mogły z niego wystąpić. Ustawa metropolitalna określi zasady powstawania związku, przyjmowania nowych członków oraz zasady rezygnacji z członkostwa. Do zadań obszarów metropolitalnych będzie należało m.in. uchwalanie metropolitalnego aktu planistycznego, sporządzanie planów zrównoważonego rozwoju transportu publicznego, zarządzanie najważniejszymi drogami z punktu widzenia tych obszarów. Władzę zwierzchnią będą tworzyć prezydenci, burmistrzowie i wójtowie gmin oraz przewodniczący ich organów stanowiących. Szefem związku ma być osoba wybrana w konkursie na 4 letnią kadencję. Będzie zarządzać związkiem przy pomocy zastępców oraz biura. Ich kompetencje oraz status biura zostaną określone w ustawie. Nadzór nad pracami związków mają sprawować premier i wojewodowie, a monitorowaniem finansów zajmą się regionalne izby obrachunkowe. Rząd proponuje realizację programu pilotażowego, który sprawdzi w praktyce funkcjonowanie związków metropolitalnych. Może być przeprowadzony na Górnym Śląsku i w Trójmieście" www.kprm.gov.pl/s.php?doc=1075 Czy możecie podać przykłady inicjatyw przybliżających "implementowanie" (sic) metropolitalniści połączonych aglomeracji Bydgoszczy i Torunia? Strona 2 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 95 rezultatów • 1, 2, 3 |