Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biura Zamiany Mieszkań
Temat: Jak duża spółdzielnia mieszkaniowa upada- czyli duzy GESZEFT Jak duża spółdzielnia mieszkaniowa w krótkim czasie znalazła się na granicy upadłości Zarząd wysokiego ryzyka Spółdzielni Mieszkaniowej "Lubartów" w Lubartowie w Lubelskiem grozi upadłość, a kilku tysiącom mieszkań lokatorskich przejęcie przez nowego właściciela, a wszystko to za sprawą pomysłu zarządu SM, by zarobić na rynku kapitałowym. Do spółdzielni wkroczył prokurator i CBŚ. Mieszkańcy organizują się, aby zapobiec upadłości. - Co robi w statucie spółdzielni mieszkaniowej zapis o działalności na rynku kapitałowym? - dziwi się Jacek Tomasiak, przewodniczący Społecznego Komitetu Ratowania SM "Lubartów". W statucie wyraźnie przewidziano, że spółdzielnia może działać na rynku kapitałowym w celu uzyskania odsetek od pożyczek, wkładów oszczędnościowych, środków na rachunkach bankowych, obligacji, udziałów i akcji w spółkach prawa handlowego oraz innych papierów wartościowych. Jak doszło do tego, że sąd taki statut zarejestrował? Na to pytanie na razie nie ma odpowiedzi. Prezes spółdzielni utrzymuje, że właśnie na podstawie statutu Zebranie Przedstawicieli SM podjęło uchwałę (nr 7/2004 r.), w której upoważniło zarząd do zaciągnięcia kredytów... Jednak wspomniana uchwała nosi datę tegoroczną, zaś już jesienią ubiegłego roku zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej "Lubartów" wziął w Banku Zachodnim 2,5 mln zł kredytu, zastawiając jeden z należących do SM budynków i pawilony handlowe. Wygląda na to, że nie miał na to zgody właściwych organów spółdzielni. Co więcej, przy ostatniej nowelizacji Ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych znacznie ograniczono możliwości zaciągania przez SM kredytów pod hipotekę na nieruchomościach. Majątek spółdzielni należy do jej członków. Ich odpowiedzialność za straty spółdzielni jest w razie likwidacji ograniczona do wysokości deklarowanych udziałów, a członek nie odpowiada bezpośrednio wobec wierzycieli za zobowiązania spółdzielni. Zastanawiające jest, jak doszło do tego, że zarząd "Lubartowa", mimo tych ograniczeń, uzyskał kredyt. Pieniądze, po zamianie na dolary amerykańskie, trafiły na szwajcarskie konta w Dresdner Bank z zamiarem zainwestowania w fundusze wysokiego ryzyka. Władze SM liczyły, że dzięki operacjom na rynku finansowym po roku zdołają nie tylko spłacić kredyt wraz z odsetkami (9 proc.), ale i sporo zarobić. Nic z tego jednak nie wyszło. Zarząd z bliżej nieznanych powodów nie uwzględnił w kalkulacjach tzw. ryzyka kursowego. Po roku okazało się, że nie tylko nie ma zarobku, ale i pieniędzy na spłatę pożyczki z odsetkami. Wprawdzie SM "zarobiła" na odsetkach ok. 0,5 mln zł, ale jeszcze więcej straciła z powodu spadku wartości dolara (z ok. 4 zł za 1 USD do nieco ponad 3 zł). Jesienią tego roku stało się oczywiste, że spółdzielnia nie ma z czego spłacić kredytu w Banku Zachodnim. Tymczasem bank - zgodnie z umową - zaczął naliczać karne odsetki. Ratując się przed utratą płynności finansowej, zarząd SM wziął kolejny kredyt - 900 tys. zł, tym razem w miejscowym Banku Spółdzielczym. Powolne rozkręcanie się machiny zadłużenia przerwało wkroczenie do spółdzielni prokuratora i Centralnego Biura Śledczego. Sprawa stała się głośna w mieście. W celu ratowania "Lubartowa" przed upadłością członkowie spółdzielni powołali komitet społeczny i zabrali się za wertowanie dokumentów. - W naszej spółdzielni prawo własności mieszkania posiadają najwyżej 3-4 rodziny w każdym bloku. Większość członków ma tylko lokatorskie prawo do lokalu - mówi Jacek Tomasiak. - Gdyby doszło do upadłości spółdzielni i jej likwidacji, lokatorzy staną się w świetle prawa najemcami, a nowy właściciel będzie mógł wywindować czynsze, żeby powetować sobie straty byłej spółdzielni - ostrzega. Rzeczywiście, taka sytuacja jest możliwa, o ile mieszkańcy nie wezmą spraw w swoje ręce. Jeśli natomiast będą aktywni, mogą skorzystać z art. 56 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych i złożyć do syndyka wniosek o przekształcenie lokatorskiego prawa do lokalu w prawo własnościowe lub nawet pełną własność, oczywiście za odpowiednią dopłatą. Zgodnie z nowym prawem upadłościowym z 2003 r. syndyk jest zobowiązany zawrzeć taką umowę, co oznacza, że nie może traktować mieszkania jako części masy upadłościowej i sprzedać go osobom trzecim. Dzisiaj o godz. 17.00 w liceum ogólnokształcącym (ul. Chopina 6) komitet organizuje zebranie mieszkańców osiedla. - Zamierzamy wystąpić do regionalnego związku rewizyjnego o kontrolę SM "Lubartów" - zapowiada szef komitetu. W tym samym czasie prezes spółdzielni organizuje drugie, konkurencyjne spotkanie w Domu Kultury na drugim końcu miasta. Zamierza na nim wyjaśnić postępowanie zarządu. Prezes spółdzielni Władysław Bordzoł nie chciał z nami rozmawiać. Sekretarka poinformowała, że "prezes jest na urlopie, a wiceprezes gdzieś biega". Telefon domowy szefa SM milczał. Kilka minut później zadzwoniliśmy ponownie do spółdzielni. Tym razem uczynny pracownik poprosił wiceprezesa Andrzeja Siwka, który jednak nie chciał wypowiadać się na temat opisanej sprawy. Ku naszemu zdziwieniu zaproponował, że zaraz poprosi do telefonu prezesa, który - jak się okazało - wcale nie przebywa na urlopie. Bordzoł nie chciał jednak podejść do aparatu. Małgorzata Goss Temat: Piotrkowska Ulica Piotrkowska zamieniona w deptak? 24.01.2009 Piotrkowska oficjalnie ma status ulicy z ograniczonym ruchem. W praktyce była to jednak fikcja, bo jeździł nią kto chciał, kiedy chciał i jak chciał. Od 1 lutego ma się to wreszcie zmienić, bo prezydent Łodzi wydał zarządzenie, które ma ostatecznie problem rozwiązać. - Prawo wjazdu, ale tylko na wyznaczony odcinek, będą mieli mieszkańcy, właściciele i najemcy lokali użytkowych, dostawcy towarów do sklepów i przedstawiciele władz - zapowiedziała Teresa Woźniak, p.o. dyrektora Zarząd Dróg i Transportu. - Pozostałym straż miejska i policja będzie wystawiać mandaty, bo jeśli wjadą, złamią prawo. Siedzibę ZDiT od kilku dni szturmują łodzianie, bo do wjazdu na Piotrkowską będzie potrzebny specjalny identyfikator. Aby go dostać, trzeba złożyć wniosek, czyli udokumentować swoje prawo. Wśród ubiegających się o taki przywilej zdania w tej sprawie są podzielone. - Prowadzę firmę budowlaną, wjeżdżaliśmy na Piotrkowską za zgodą straży miejskiej - mówi Anna Pająk. - Telefonowałam do dyżurnego strażnika, informowałam w jakie miejsce jadę i o której godzinie. Nigdy nie było problemu z uzyskaniem zgody. Zdaniem Anny Pająk nowe rozwiązanie jest dyskusyjne. Bo wprowadza zamieszanie, niepotrzebne, jej zdaniem, dodatkowe formalności. A czy się sprawdzi? - Trudno powiedzieć, ale jakoś nie bardzo wierzę, że rzeczywiście ulica zostanie zamknięta dla ruchu - mówi. Zupełnie inny kłopot ma Barbara Popławska. Zgodnie z prezydenckim zarządzeniem zezwolenie na wjazd jej się nie należy. Nie mieszka na Piotrkowskiej, nie prowadzi tam działalności gospodarczej. Ale ma schorowanego ojca, któremu pomaga. - Dojazd dla mnie jest niezbędny, tata nie jest w stanie chodzić, dlatego oczekuję rozwiązania tego problemu - mówi Popławska. - Nie wiem czy deptak to dobre rozwiązanie. Przecież przy Piotrkowskiej mieszka mnóstwo ludzi, jakoś muszą się przemieszczać. Pomysł ograniczania ruchu, a w perspektywie zamknięcia ulicy dla samochodów niepokoi przedsiębiorców. Uważają, że znacznie utrudni im to prowadzenie działalności, odbierze klientów. Bo bez prawa wjazdu mało kto będzie myślał o zakupach na Piotrkowskiej. - Wyobraźmy sobie kobietę umówioną na elegancką kolację. Przecież nie będzie spacerować od parkingu do lokalu, zwłaszcza o tej porze roku - mówi jeden z restauratorów. - Mnie ten pomysł się nie podoba, ale tak naprawdę nikt go z nami nie konsultował. Wątpliwości ma także Elżbieta Gałecka, administrator nieruchomości przy Piotrkowskiej 114. W kamienicy funkcjonuje, z powodzeniem, hostel. W ten sposób właściciele zarabiają na życie i modernizacje w nieruchomości. - Dla gości mamy miejsca parkingowe, ale muszą mieć prawo wjazdu do nas - mówi Gałecka. - A sklepy? Przecież wszystkie zaraz padną, jeśli wprowadzą zakaz wjazdu. W posesji obok, przy Piotrkowskiej 116, ulokowane są biura, restauracja, kancelaria prawna. Właściciele lokali mają na podwórku miejsca do parkowania, więc pomysł zamykania Piotrkowskiej uważają za chybiony. - Zakaz ruchu chyba nie jest do końca przemyślany. Zrozumiałbym, gdyby była alternatywy czyli wjazdy od innej strony - mówi Jerzy Zieliński, prezes zarządu wspólnoty mieszkaniowej przy Piotrkowskiej 116. - Albo parkingi i to w pobliżu Piotrkowskiej. Mieszkańcy Piotrkowskiej także raczej są na "nie". Twierdzą, że nie mają alternatywy, bo do wielu budynków wjazd jest tylko od Piotrkowskiej. Zdarzają się też głosy, że deptak oznacza bezsenne noce i hordy podchmielonych, rozrabiających nastolatków. - Gdzie mam trzymać samochód? Kilometr od domu? A jak zdarzy się podbramkowa sytuacja i trzeba będzie ruszyć natychmiast? - mówi Marcin Woźniak. - Ta ulica już jest w opłakanym stanie, nikt tutaj nie przychodzi, ludzie wolą Manufakturę. W ten sposób Piotrkowskiej na pewno nikt nie pomoże. Zwolennicy zamiany Piotrkowskiej w deptak uważają z kolei, że to jedyny sposób, by wróciło na nią życie. - Szczególnie latem jest to konieczne, kiedy stoją ogródki - mówi Martyna Kasprzyk. - Naprawdę to żadna przyjemność pić kawę w oparach samochodowych spalin. Pomijam już hałas i elementarne bezpieczeństwo spacerowiczów. Wśród zwolenników deptaku pojawiają się także głosy, by ulicę radykalnie odmienić. Po wycofaniu z niej samochodów należy posadzić kwiaty, krzewy, postawić ławeczki, a równolegle zadbać, by nie była pusta. Co to znaczy? - Tutaj impreza powinna gonić imprezę - mówi Alicja Jankowska. - Myślę o rozrywkach dla ludzi, nie wiem: festyny, koncerty, konkursy. Cokolwiek, co przyciągnie tutaj ludzi. Według Jankowskiej upieranie się przy handlu na ulicy mija się z celem. Bo nikt nie jest w stanie zmusić łodzian do zakupów w określonym miejscu. Poza tym w galeriach handlowych jest taniej i wszystko można kupić w jednym miejscu. - Tanie sklepy tutaj nie pasują, a na ekskluzywne niewiele osób stać - mówi Alicja Jankowska. - Dlatego Piotrkowska winna być miejscem zabawy, czyli puby, restauracje, kawiarnie, kafejki, galerie. Dyskusja nad wizerunkiem Piotrkowskiej trwa od lat, pojawiają się kolejne pomysły, ale żadne decyzje jakoś nie zapadły. Prezydent Łodzi ma właściwie tylko jedno życzenie: by na Piotrkowskiej ograniczyć wynajem lokali użytkowych dla banków, salonów telefonii komórkowej i sklepów z używaną odzieżą. W tym kierunku miały iść ustalenia Sztabu Piotrkowska, powołanego przez prezydenta Kropiwnickiego właśnie dla ustalenia i przeprowadzenia radykalnych zmian na ulicy. I co? Na razie niewiele. Co prawda w Kontrakcie dla Piotrkowskiej, czyli dokumencie z obrad sztabu zapisano, że jednym z warunków ratowania ulicy jest jej zamknięcie dla ruchu. Ma to nastąpić dopiero w 2015 roku, a ograniczanie wjazdów ma łodzian do tego przygotować. - Zgoda na deptak, ale wokół ulicy, w najblisżym otoczeniu muszą powstać parkingi - przekonywał Krzysztof Apostolidis, przedsiębiorca. - Bez nich nikt tutaj nie będzie chciał przyjechać. I co się okazało? Parkingi, owszem, powstaną, tyle, że nie wiadomo kiedy. Na razie rada miejska zafundowała łodzianom darmowe soboty na ulicznych miejscach parkingowych w centrum. Jednym z argumentów za takim rowiązaniem było właśnie ratowanie Piotrkowskiej przed upadkiem. - W centrach handlowych parkingi są gratis, jeśli będą przy Piotrkowskiej, to łodzianie tutaj przyjadą na obiad czy zakupy - przekonywał radny PO Sebastian Tylmian. Piotrkowska powinna być deptakiem, miejscem wypoczynku, relaksu, ściągającym łodzian licznymi atrakcjami. Ale aby to przeprowadzić potrzebna jest odważna decyzja władz miasta. I nie wystarczy Piotrkowskiej zamknąć. Równolegle trzeba mieć plan na atrakcje, które zachęcą łodzian do bywania na Piotrkowskiej. Monika Pawlak - POLSKA Dziennik Łódzki Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 51 rezultatów • 1, 2 |