Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro Parlamentarne
Temat: Warszawskie rezerwaty. Morysin > Pani dyrektor kiedy otrzymam odpowiedz na ponizsze ? 31 maja 2004r > Dyrektor Biura Ochrony Środowiska m.st.Warszawy > Agnieszka Bolesta > Szanowna Pani ! > Otrzymałem informację o przesłaniu do Pani z kancelarii Prezydenta > Warszawy Lecha Kaczyńskiego pisma dotyczącego warszawskiego MPO w którym > ponownie przypominam o zagrożeniach dla dalszego funkcjonowania MPO > w warunkach tzw. gospodarki rynkowej. > Brak ustosunkowania się do moich uwag i unikanie odpowiedzi spowodowały > powiadomienie specjalnym pismem Prezydenta Warszawy o działaniach > negatywnych podległych mu służb i niewłaściwego wykonywania obowiązków > przez personel Prezydenta Warszawy. > Takie funkcjonowanie podległych Prezydentowi urzędów, szkodzi wizerunkowi > miasta jako Stolicy Polski i nie przysparza mu sympatyków w obecnie > gorącym okresie a publiczne podanie faktu o ewentualnej chęci kupna > MPO przez obcą interesom Warszawy firmę, potwierdza moje wcześniejsze > opinie o błędach, lub celowym działaniu odpowiedzialnych urzędników > mających na celu dyskredytowanie urzędującego Prezydenta Warszawy > Lecha Kaczyńskiego a bankructwo do czego dążą podlegli urzędnicy, nie > reagując na ostrzeżenia, świadczy o celowym działaniu konkretnych osób > odpowiedzialnych za ten ogromny rynek dochodów miasta, który chcą > oddać w obce ręce. Miasta UE są właścicielami przedsiębiorstw wywożących > odpady i dbających o czystość i porządek. Bonn, Sztokholm, Kopenhaga > mają swoje własne służby komunalne i dzięki nim jest czysto. > PRZYPOMINAM Pani pismo >OS-V-rgl/00500/96/1051/04 z dn.12 luty 2004r > które utknęło w obszernych szufladach w czasach internetu, albo celowo > zostało ukryte, żeby szybciej zniszczyć, doprowadzić do bankructwa lub > innej sprzedaży Warszawskiego MPO, oczywiście w którym budynek "WŁADZY" > na Młynarskiej, samochody czy inny sprzęt to wartość uboczna, CELEM SĄ > TERENY W RÓŻNYCH PUNKTACH WARSZAWY, to są działania bardzo podejrzane > dlatego prosiłem osobiście o interwencje posłów warszawskich PiS. > Pan Poseł Artur Zawisza przesłał mnie informacje o interwencji pisemnej > skierowanej do p.o. Dyrektora Biura Inwestycji Sławomira Zawadzkiego. > Pismo otrzymałem 7 kwietnia 2004 i cisza, dlatego poinformowałem > Prezydenta o osobach działających wbrew interesowi Warszawy tym samym > wizerunkowi Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i całej formacji PiS, która > wygrała wybory samorządowe i bankructwo MPO może się całej partii PiS > odbić potężną czkawką przy najbliższych wyborach parlamentarnych, > prezydenckich i tworzeniu rządu. > Obecny stosowany system korespondencji ze względu na opieszałość niestety > nie sprawdził się, dlatego proszę o stosowanie już ogólnie znanych chyba > i dostępnych dodatkowych możliwości w postaci faksu i poczty e-mail. > Chcę rownocześnie poinformować, że z moich ocen się nie wycofam i użyje > wszelkich dostępnych mnie środków, łącznie z publikowaniem nazwisk osób, > których wyniki działań przekładają się na stałe obniżanie wartości MPO, > żeby, jeżeli nie uda się zapobiec sprzedaży MPO, OPINIA PUBLICZNA > WIEDZIALA KTO JEST ZA TO ODPOWIEDZIALNY. Czytelnicy ocenią sami. > Posiadam dowody działania na szkodę MPO, dlatego poczuwam się do > obowiązku informowania o błędach, niefrasobliwości, złej woli, braku > poczucia odpowiedzialności lub wręcz działaniu szkodliwym w interesie > innych, za smieszne w skali całości korzyści. > Z poważaniem Jerzy Szydłowski Temat: Boshe.... Kaczor wygrał.... Swan ja Cię zabije!!!! Widzę, że jednak się nie rozumiemy Grzesiu. Może będzie łatwiej zrozumieć Ci gdy opiszę kilka realnych historii w których ostatnio brałem udział. Kilka dni temu musiałem zająć się w firmie (w zastępstwie nieobecnej koleżanki) wydrukowaniem katalogów. A konkretnie zleceniem tego jakiejś drukarni. Zgłosiły się cztery firmy chętne do współpracy… Trzech przedstawicieli z tych czterech zaproszonych, bez żadnych sugestii z mojej strony, zaproponowało mi łapówkę w zamian za zlecenie druku. Rozumiesz? Prywatna firma - prywatnej firmie proponuje bakszysz! Było to dla ludzi całkowicie naturalne, że posługują się tego typu argumentami. Tego typu zachowania są podobno u nas standardem. Z rozmowy wynikało, że płacą większości np.; korporacji farmaceutycznych w zamian za zlecenia. I dotyczy to podobno każdego dostawcy. Płacą wszyscy; od firmy sprzątającej biura, przez dostawców wody, długopisów, papieru ksero, komputerów czy samochodów. Bakszysz należy się również od zlecenia rezerwacji biletów lotniczych dla pracowników. Stawka – 10 procent od wartości netto wystawionej i zapłaconej faktury....U nas to norma po prostu. Myślisz Grzesiu , że Twoja sekretarka "dorabia" sobie na boku Twoim kosztem, zamawiając np.; papier do kserokopiarki?, czy Twoja sprzątaczka, by móc dla Ciebie pracować musi robić coś jeszcze, niż tylko dobrze wykonywać swoją robotę? Nie, na pewno Twoje dziewczyny tego nie robią, bo za to w USA idzie się bezwarunkowo do pudła. U nas, takie zachowanie, to nawet już jakiekolwiek kontrowersje przestało wzbudzać. U nas to norma po prostu. Czasem myślę o swojej przyszłości i by czuć się bardziej komfortowo wymyśliłem sobie, że powinienem mieć swoją aptekę. Czysty biznes, nie angażujący nadmiernie czasu właściciela, typu; "leżę sobie i mi rośnie". Mógłbym wtedy przyjąć swoją ulubioną pozycję poziomą czyli rentiera (wybacz – trochę się rozmarzyłem....:D) To naprawdę jest fajny i spokojny interes, wymagający spełnienia jednego warunku. Apteka musi być tam gdzie są ludzie. Dużo ludzi. Znalazłem więc stosowny lokal w Warszawie, w dużym centrum handlowym (największe w europie) Firma reprezentująca właściciela (Amerykanina) zaproponowała może nie najniższą cenę ale w bardzo dobrej części tego budynku. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie pewna propozycja. Otóż nie muszę płacić tyle ile wynosi oficjalna stawka. Mogę dostać upust – 20 procent pod warunkiem jednakże, że połowę z tych dziesięciu procent będę im dawał w kopercie. Tam jest ok. 120 różnych sklepów, kilkadziesiąt tysięcy metrów do wynajęcia po 30 euro za metr . Byli bardzo zdziwieni, że wolę jednak płacić więcej....Bo u nas to norma po prostu. Po co ja o tym opowiadam? Mówię o tym by pokazać dlaczego wolałem głosować na Kaczora a nie pseudo-liberała Tuska. A i to w drugiej rundzie wyborczej bo w pierwszej (i parlamentarnych też) tylko na Korwina. Wybrałem tak bo doszedłem do wniosku, że skoro nie będzie prawdziwie liberalnie to niech chociaż będzie sprawiedliwie. Uważam bowiem, że podstawowym problemem gospodarczym Polski jest to, ze różni aferzyści, złodzieje, politycy i mafiosi maja gęby pełne "liberalizmu". Mafia potrafi zbudować natomiast jedynie silniejszą mafie, a nie żadną gospodarkę. W Polsce trzeba osuszyć bagno i dopiero wtedy myśleć o zdrowych fundamentach gospodarki. I tego właśnie się spodziewam po swoim wyborze. Zdrowych, uczciwych standardów zachowań społecznych narzuconych przez Kaczora choćby batem. I wybaczę mu, jeśli przy okazji "zamiatania" chwilowo ucierpi na tym gospodarka. Nie da się usunąc nowotworu bez radykalnych działań. Korupcja jest w tym kraju wszędzie. Czego byś się tknął, cokolwiek byś chciał zrobić, gdzie byś nie poszedł, to zawsze znajdzie się ktoś, kto łapę do Ciebie wyciągnie. I nie dotyczy to tylko biednych pracowników budżetowych. Ich motywy - od biedy – mogę zrozumieć choć nikogo to nie usprawiedliwia. To chore zjawisko objęło nawet tych którzy bardzo dobrze zarabiają. Bo jeśli ktoś zarabia ok. 5-6k Euro to chyba ma dobre (jak na Polskę) dochody? Tyle zarabiają szefowie administracyjni w korporacjach . Myślicie Panowie Grzesiu, Docuć czy Patryk, że na takiej "pożywce" społecznej, w takich uwarunkowaniach da się zbudować cokolwiek trwałego??? Wraz z ludźmi którzy mentalnie żyją jeszcze w PRL-u ? Demokracja jest bardzo fajna ale nie dla nas, niestety. W Polsce trzeba trzymać ludzi twardo "za pysk". Bo u nas to norma po prostu... Temat: W "SM" Południe mają "problem" eczpospolita 03.XII.2005r Prawo co dnia MIESZKANIA Lokatorskie i własnościowe muszą być przygotowane do wykupu Niewykonalny obowiązek spółdzielni Jeszcze kilka miesięcy spółdzielnie mieszkaniowe mają na przygotowanie przenoszenia własności lokali na swoich członków. Większość o tym nie wie albo nie może tego zrobić Nieuregulowany stan prawny gruntów to bolączka spółdzielni mieszkaniowych w dużych miastach. Tam długo jeszcze spółdzielcy nie wykupią mieszkania na własność. Na zdjęciu domy spółdzielni „Energetyka” (c) PIOTR GĘSICKI Członkowie spółdzielni mający mieszkania lokatorskie lub własnościowe mogą wykupić je na własność (z wyjątkiem lokatorskich budowanych ze środków z Krajowego Funduszu Mieszkaniowego). W tym celu składa się do spółdzielni wniosek o wykup. Jeśli jest to pierwszy taki wniosek w danej nieruchomości, to od dnia złożenia biegnie dwuletni termin, w którym spółdzielnia musi przygotować się do przeniesienia własności lokali. Mówi o tym art. 42 ust. 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Za kilka miesięcy zmieni się jednak jego treść. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował bowiem konstytucyjność części ustępu 1 tego artykułu. Określa ona początek biegu terminu (chodzi o datę złożenia pierwszego wniosku). Utratę ważności wspomnianej części przepisu TK odroczył o rok, czyli do 28 kwietnia 2006 r. Za kilka miesięcy W tym dniu pojawi się w prawie luka, która przysporzy spółdzielniom i jej członkom wielu problemów. - Przepis nie określi już początku biegu terminu, ale zobowiąże spółdzielnie mieszkaniowe do przygotowania przenoszenia lokali na własność spółdzielców - uważa Ryszard Jajszczyk, dyrektor biura Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP. Powstaje więc pytanie, od kiedy należy liczyć dwuletni termin. - Brak wyraźnego określenia oznacza jedno: liczy się go - mówi Jajszczyk - od wejścia w życie ustawy, czyli od 24 kwietnia 2001 r. Dwa lata dawno więc już minęły. W kwietniu 2006 r. wszystkie spółdzielnie mieszkaniowe muszą więc być gotowe do wykupu mieszkań na własność. Oznacza to konieczność uporządkowania stanu prawnego swoich nieruchomości, przygotowania podziałów geodezyjnych działek oraz podjęcia uchwały z wykazem lokali przeznaczonych do wykupu na własność. Podjęcie tych czynności - wyjaśnia Jajszczyk - wiąże się z olbrzymim wysiłkiem organizacyjnym oraz kosztami. Mają one sens, gdy w spółdzielni są chętni do wykupu mieszkań. Często jednak ich nie ma. Tak jest np. w Spółdzielni Mieszkaniowej "Energetyka" w Warszawie oraz "Zacisze" w Małkini. - Mieliśmy chętnych do wykupu mieszkań na własność w dwóch budynkach. Podjęliśmy więc stosowne kroki i mieszkania dawno już zostały wykupione - mówi Ewa Janik, prezes "Zacisza". W "Energetyce" zaś na 20 tys. lokali wykupiło mieszkania tylko 100 osób. O jakie chodzi porządki Wiele spółdzielni nie zdaje sobie sprawy, co je czeka. Większość nie zdąży uporządkować swojej sytuacji prawnej. - Osiedla Stegny Północne oraz Idzikowskiego zostaływybudowane na gruntach, do których spółdzielnia nie ma tytułu prawnego - mówi Sylwester Mirecki, zastępca prezesa ds. ekonomicznych w "Energetyce". - Do kwietnia przyszłego roku na pewno nie uda się nam ich wykupić. Te kłopoty spółdzielni to spadek po PRL. Budując swoje osiedla, nie przywiązywały wagi do porządkowania na bieżąco stanu prawnego gruntów. Nadrobienie tych zaległości to nie wszystko. Trzeba dokonać podziałów geodezyjnych działek. Spółdzielnie, które zdążą do końca roku, otrzymają refundację kosztów z budżetu państwa. Szans na nią nie mają więc te, które nie uregulowały spraw własności gruntów. - Wiele budynków spółdzielczych - twierdzi Ewa Janik - nie ma też dokumentacji technicznej, np. rzutów kondygnacji z zaznaczonymi lokalami. Ponadto dla każdego lokalu spółdzielnie muszą uzyskać ze starostwa zaświadczenie o jego samodzielności. W dużych, takich jak "Energetyka", potrzebnych będzie ich kilkadziesiąt tysięcy. Potrzebna nowelizacja Trybunał odroczył utratę ważności przepisu o rok, bo chciał dać czas ustawodawcy na zmianę przepisu. Jego wyrok zapadł, kiedy kończyła się IV kadencja Sejmu, a potem były wybory prezydenckie i parlamentarne. Z tego powodu prac legislacyjnych nad zmianą przepisu nie podjęto przez wiele miesięcy. Na razie Ministerstwo Transportu i Budownictwa pracuje nad założeniami nowelizacji ustawy. Ma ona objąć także art. 42. RENATA KRUPA-DĄBROWSKA Temat: Staroń zajmie się prawem spółdzielczym Rzeczpospolita 03.XII.2005r Prawo co dnia MIESZKANIA Lokatorskie i własnościowe muszą być przygotowane do wykupu Niewykonalny obowiązek spółdzielni Jeszcze kilka miesięcy spółdzielnie mieszkaniowe mają na przygotowanie przenoszenia własności lokali na swoich członków. Większość o tym nie wie albo nie może tego zrobić Nieuregulowany stan prawny gruntów to bolączka spółdzielni mieszkaniowych w dużych miastach. Tam długo jeszcze spółdzielcy nie wykupią mieszkania na własność. Na zdjęciu domy spółdzielni „Energetyka” (c) PIOTR GĘSICKI Członkowie spółdzielni mający mieszkania lokatorskie lub własnościowe mogą wykupić je na własność (z wyjątkiem lokatorskich budowanych ze środków z Krajowego Funduszu Mieszkaniowego). W tym celu składa się do spółdzielni wniosek o wykup. Jeśli jest to pierwszy taki wniosek w danej nieruchomości, to od dnia złożenia biegnie dwuletni termin, w którym spółdzielnia musi przygotować się do przeniesienia własności lokali. Mówi o tym art. 42 ust. 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Za kilka miesięcy zmieni się jednak jego treść. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował bowiem konstytucyjność części ustępu 1 tego artykułu. Określa ona początek biegu terminu (chodzi o datę złożenia pierwszego wniosku). Utratę ważności wspomnianej części przepisu TK odroczył o rok, czyli do 28 kwietnia 2006 r. Za kilka miesięcy W tym dniu pojawi się w prawie luka, która przysporzy spółdzielniom i jej członkom wielu problemów. - Przepis nie określi już początku biegu terminu, ale zobowiąże spółdzielnie mieszkaniowe do przygotowania przenoszenia lokali na własność spółdzielców - uważa Ryszard Jajszczyk, dyrektor biura Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP. Powstaje więc pytanie, od kiedy należy liczyć dwuletni termin. - Brak wyraźnego określenia oznacza jedno: liczy się go - mówi Jajszczyk - od wejścia w życie ustawy, czyli od 24 kwietnia 2001 r. Dwa lata dawno więc już minęły. W kwietniu 2006 r. wszystkie spółdzielnie mieszkaniowe muszą więc być gotowe do wykupu mieszkań na własność. Oznacza to konieczność uporządkowania stanu prawnego swoich nieruchomości, przygotowania podziałów geodezyjnych działek oraz podjęcia uchwały z wykazem lokali przeznaczonych do wykupu na własność. Podjęcie tych czynności - wyjaśnia Jajszczyk - wiąże się z olbrzymim wysiłkiem organizacyjnym oraz kosztami. Mają one sens, gdy w spółdzielni są chętni do wykupu mieszkań. Często jednak ich nie ma. Tak jest np. w Spółdzielni Mieszkaniowej "Energetyka" w Warszawie oraz "Zacisze" w Małkini. - Mieliśmy chętnych do wykupu mieszkań na własność w dwóch budynkach. Podjęliśmy więc stosowne kroki i mieszkania dawno już zostały wykupione - mówi Ewa Janik, prezes "Zacisza". W "Energetyce" zaś na 20 tys. lokali wykupiło mieszkania tylko 100 osób. O jakie chodzi porządki Wiele spółdzielni nie zdaje sobie sprawy, co je czeka. Większość nie zdąży uporządkować swojej sytuacji prawnej. - Osiedla Stegny Północne oraz Idzikowskiego zostaływybudowane na gruntach, do których spółdzielnia nie ma tytułu prawnego - mówi Sylwester Mirecki, zastępca prezesa ds. ekonomicznych w "Energetyce". - Do kwietnia przyszłego roku na pewno nie uda się nam ich wykupić. Te kłopoty spółdzielni to spadek po PRL. Budując swoje osiedla, nie przywiązywały wagi do porządkowania na bieżąco stanu prawnego gruntów. Nadrobienie tych zaległości to nie wszystko. Trzeba dokonać podziałów geodezyjnych działek. Spółdzielnie, które zdążą do końca roku, otrzymają refundację kosztów z budżetu państwa. Szans na nią nie mają więc te, które nie uregulowały spraw własności gruntów. - Wiele budynków spółdzielczych - twierdzi Ewa Janik - nie ma też dokumentacji technicznej, np. rzutów kondygnacji z zaznaczonymi lokalami. Ponadto dla każdego lokalu spółdzielnie muszą uzyskać ze starostwa zaświadczenie o jego samodzielności. W dużych, takich jak "Energetyka", potrzebnych będzie ich kilkadziesiąt tysięcy. Potrzebna nowelizacja Trybunał odroczył utratę ważności przepisu o rok, bo chciał dać czas ustawodawcy na zmianę przepisu. Jego wyrok zapadł, kiedy kończyła się IV kadencja Sejmu, a potem były wybory prezydenckie i parlamentarne. Z tego powodu prac legislacyjnych nad zmianą przepisu nie podjęto przez wiele miesięcy. Na razie Ministerstwo Transportu i Budownictwa pracuje nad założeniami nowelizacji ustawy. Ma ona objąć także art. 42. RENATA KRUPA-DĄBROWSKA Temat: Steinbach obraża warszawskich powstańców. Ostry atak deputowanych SPD na Erikę Steinbach PAP2006-09-07 Deputowani niemieckiej partii socjaldemokratycznej SPD Gert Weisskirchen i Monika Griefahn ostro skrytykowali przewodniczącą Związku Wypędzonych (BdV) Erikę Steinbach za jej wywiad dla rozgłośni Deutschlandfunk, w którym odniosła się do problematyki wypędzeń oraz Powstania Warszawskiego. Zdaniem socjaldemokratycznych deputowanych, swymi wypowiedziami Steinbach "zdyskwalifikowała się" jako partner do rozmów na temat sposobu upamiętnienie przymusowych wysiedleń Niemców, zaś jej projekt Centrum przeciwko Wypędzeniom stał się "ostatecznie nieaktualny". Biuro prasowe SPD przesłało w czwartek PAP tekst obu oświadczeń. Weisskirchen, jeden z rzeczników ds. polityki zagranicznej SPD, napisał, że wypowiadając słowa: "Bez Hitlera... nie doszłoby do realizacji tych wszystkich planów wypędzenia Niemców, które już przedtem istniały w Polsce. Hitler otworzył drzwi, którymi weszli inni...." Steinbach ujawniła swoje "prawdziwe polityczne oblicze". "Erika Steinbach spycha odpowiedzialność za przestępstwa, które nazistowski reżim Hitlera popełnił na własnych rodakach i za które wielu Niemców zapłaciło śmiercią, na ofiary, na Polaków, których państwo zostało zniszczone i których naziści przeznaczyli, obok europejskich Żydów, na zagładę" - czytamy. Ten wywiad oznacza, że plany Steinbach utworzenia w Berlinie przy wsparciu niemieckiego rządu Centrum przeciwko Wypędzeniom stały się ostatecznie nieaktualne - oświadczył Weisskirchen. "Całkowicie pozbawione wyczucia i nierzeczowe wypowiedzi sprawiają, że trudno sobie wyobrazić, aby Steinbach mogła zostać włączona do negocjacji jako ich aktywny uczestnik" - napisała rzeczniczka ds. kultury frakcji SPD Griefahn. "Pani Steinbach godzi się świadomie na wywołanie konfliktu w polityce zagranicznej" - napisała Griefahn. Jej zdaniem, wypowiedzi szefowej wypędzonych (BdV) stanowią "przerażający punkt kulminacyjny" rozwoju wydarzeń, który nie może odpowiadać interesom wypędzonych, jeżeli są oni zainteresowani pojednaniem i dialogiem z krajami sąsiednimi - uważa posłanka SPD. Koalicja rządowa CDU/CSU i SPD postanowiła w listopadzie, że w Berlinie powstanie "widoczny znak" upamiętniający wypędzenie Niemców. W umowie koalicyjnej zastrzeżono, że realizacja tego projektu nastąpi w duchu pojednania i w porozumieniu z Europejską Siecią Pamięć i Solidarność, do której należy także Polska. Steinbach domaga się istotnego wpływu na ten projekt, którego ostateczny kształt nie jest jeszcze znany. We wtorkowym wywiadzie dla rozgłośni radiowej Deutschlandfunk Steinbach - odnosząc się do sugestii, że upamiętnienie niemieckich wypędzonych mogłoby odbyć się bez udziału Związku Wypędzonych (BdV), ponieważ jest to "trudne do strawienia" dla Polski - powiedziała: "My też nie pytamy o wszystkie miejsca pamięci budowane w Warszawie. Nie mogę sobie przypomnieć i nic o tym nie wiem, żeby kiedyś proszono Niemcy o udział w upamiętnieniu Powstania Warszawskiego. Też można by spytać: +dlaczego nas nie pytacie, przecież my zniszczyliśmy wtedy Warszawę+. Niemcy miałyby w tym taki sam uprawniony interes. Nie przyszłoby nam jednak nigdy do głowy, żeby postawić takie żądanie". Jako "skandaliczny" skrytykowała wywiad Steinbach w środę wiceprzewodnicząca klubu parlamentarnego SPD Angelika Schwall- Dueren. "Dokonane przez nią (Steinbach) ironiczne zrównanie realizowanego przez nią Centum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie z pomnikiem Powstania Warszawskiego w Warszawie jest potwornością" - uważa posłanka SPD. Jako osoba deklarująca zainteresowanie szczerym dialogiem z Polską, szefowa BdV powinna wiedzieć, że taką wypowiedzią musi oburzyć do głębi każdego Polaka. "Najwidoczniej dolewa świadomie oliwy do niemiecko-polskiego ognia, aby przeforsować berlińskie centrum" - czytamy w oświadczeniu Schwall-Dueren. Temat: duza wspolnota-ubezwlasnowolnienie kwakwa1 napisał: > Podał Pan niestety wymijająca odpowiedź. > Proszę o odpowiedź wskazującą na procedurę działania w sytuacji, gdy > pełnomocnictw nie udało sie zebrać (bo np. właściciele maja gdzieś całą tą > wspolnotę, albo powyjeżdżali). Czy podpisy pod uchwałą, na co powołuje sie MT,może zebrać obiegówką dowolny właściciel lokalu? A co z zebraniem? Podał Pan niestety wymijająca odpowiedź. Proszę o odpowiedź wskazującą na procedurę działania w sytuacji, gdy pełnomocnictw nie udało sie zebrać (bo np. właściciele maja gdzieś całą tą wspolnotę, albo powyjeżdżali). Czy podpisy pod uchwałą, na co powołuje sie MT, może zebrać obiegówką dowolny właściciel lokalu? A co z zebraniem? Odpowiedź nie była wymijająca, tylko - z konieczności - skrótowa. I tak już będzie zawsze. Jak słusznie zauważył w jednym ze swoich listów abcd17, eksperci mogą udzielić precyzyjnej odpowiedzi tylko na bardzo konkretne, bardzo precyzyjnie sformułowane pytanie. Odpowiedź na pytanie na wyższym piętrze ogólności wymaga obszernego wykładu, uwzględniającego wszystkie możliwe warianty sytuacji faktycznej i prawnej - A NA TO EKSPERCI NIE MAJĄ DOŚĆ CZASU I NIKT IM ZA TO NIE PŁACI (dziękuję abcd17 za to wyjaśnienie, bo nam nie bardzo by wypadało wyjaśniać aż tak dobitnie). Rozwiązanie tego dylematu jest jedno: w sprawach bardziej skomplikowanych lub wieloaspektowych, wymagających DIALOGU, w którym zarówno pytania jak odpowiedzi będą stopniowo precyzowane, prosimy o kontakt osobisty lub telefoniczny z konsultantami Stowarzyszenia „Wspólnota Mieszkaniowa”, miesięcznika „Mieszkanie i Wspólnota” oraz Biura Zarządu m.st. Warszawy: Genowefa Baziuk-Płaska 22 831 75 88 - tylko w czwartki, godz. 12.00 - 14.00 Witold Kalinowski 501 514 786 Zofia Pindor 22 656 67 12 Miejsca i terminy konsultacji w Warszawie można znaleźć na stronie Stowarzyszenia „WM”: stowwm.republika.pl/konsultacje.html W sprawach dzisiejszych: 1. Jeżeli właściciele, cytuję, „mają gdzieś ...” - a Panu mimo wszystko się chce - to nie pozostaje Panu nic innego jak wystąpić do sądu o ustanowienie we wspólnocie zarządcy przymusowego. Sąd na pewno przychyli się do pańskiego wniosku, jeśli tylko: a) przedstawi Pan uzasadnienie, zgodne z treścią art.26 ustawy o własności lokali; b) przedstawi Pan kandydata na zarządcę przymusowego (może to być osoba fizyczna lub prawna) - ponieważ sąd takimi kandydatami nie dysponuje, i nie daj Boże, żeby dysponował: mógłby wam wsadzić zarządcę bardzo drogiego i bardzo niekompetentnego, BO MA TAKIE PRAWO. 2. Podpisy pod uchwałą głosowaną „obiegiem” może zbierać wyłącznie zarząd wspólnoty (ewentualnie osoba upełnomocniona przez zarząd): tak zapisano w art.23 ustawy o własności lokali (prawo udzielania pełnomocnictw wynika z art.98 i 99 Kodeksu cywilnego). Są jednak dwie sytuacje wyjątkowe: a) kiedy uchwała właścicieli upoważniła do zbierania podpisów kogoś innego; b) kiedy, mimo upływu terminu zebrania „ustawowego” (I kwartał) lub prawidłowego wniosku o zwołanie zebrania nadzwyczajnego - zarząd nie zwołał zebrania. Zebranie może zwołać wtedy każdy z właścicieli (art.30 ust.1a), a ten, kto zwoła zebranie, przejmuje wszystkie prawa i obowiązki zarządu dotyczące organizacji zebrania. Przejmuje więc również prawo i obowiązek kontynuowania głosowań - rozpoczętych na zebraniu - w drodze indywidualnego zbierania głosów. 3. „Proszę o odpowiedź wskazującą na procedurę ...”; „A co z zebraniem ?” - to typowe przykłady pytań, które wymagają odpowiedzi w formie obszernego wykładu a może nawet książki. Takie książki istnieją, proszę do nich zajrzeć: „Wspólnota mieszkaniowa. 103 wzory dokumentów, pism i procedur ...”. ZCO Zielona Góra 2001, „Gospodarowanie we wspólnocie mieszkaniowej”. ZCO Zielona Góra, wyd. II, 2002. Obie książki są w księgarniach, można też skorzystać ze sprzedaży wysyłkowej, patrz: ksiazkizco.home.pl Pozdrawiam, Witold Kalinowski dr Witold Kalinowski - dziennikarz, doradca parlamentarny ws. gospodarki mieszkaniowej, samorządu terytorialnego i uwłaszczenia. Założyciel (1995), wiceprezes i konsultant Stowarzyszenia „Wspólnota Mieszkaniowa”. Autor wielu publikacji książkowych i prasowych zawierających porady prawne i organizacyjne dla wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych. Kontakt: miesięcznik „Mieszkanie i Wspólnota” miwspolnota.republika.pl tel. 0501 514 786, fax 022 834 48 11 mail: witoldkalinowski@wp.pl Temat: PiS-dzielcom gratulujemy po raz 17 PiS-dzielcom gratulujemy po raz 17 Kolejny kompetentny inaczej PiS-dzielec. Co oni tam samych Kaczyńskich mają, nikogo normalnego?: Po naszym tekście "Lis z PiS w Kurniku" Joanna Gergont, Kielce 09-02-2006, ostatnia aktualizacja 08-02-2006 20:15 Marek Płusa, członek PiS, nie jest już dyrektorem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Kielcach. Miał na sumieniu więcej, niż wczoraj napisaliśmy - wykorzystał Agencję, by się wzbogacić Marek Płusa złożył rezygnację. Złożył też legitymację PiS. Wczoraj ujawniliśmy, że był oskarżony o podrobienie dokumentów, a za niegospodarność stracił stanowisko prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej w Busku. Płusa był nominowany poza konkursem niespełna trzy tygodnie temu. Jest członkiem PiS, pracownikiem kieleckiego oddziału Agencji. Do jego rekomendacji teraz nikt nie chce się przyznać, także poseł Przemysław Gosiewski, szef Klubu Parlamentarnego PiS i lider partii w Świętokrzyskiem, choć Płusa uchodził za jego bliskiego współpracownika, odkąd wstąpił do PiS latem 2005 r. Wczoraj wyszło na jaw jeszcze jedno: Płusa jako pracownik Agencji wyciągał dla siebie pieniądze przeznaczone na pomoc dla młodych rolników. Nie przekraczał prawa - bo pracownik Agencji, który jest rolnikiem, może z funduszy unijnych skorzystać. W 2004 r. Płusa dostał z programu unijnego SAPARD 40 tys. zł na samochód, przedkładając papiery, że jako rolnik założy małą firmę rozwożącą paczki. Pracował wtedy w biurze SAPARD w Kielcach, które decydowało o podziale tych pieniędzy. Dostał je i kupioną w ten sposób skodą octavią kombi jeździ teraz do pracy. Żona Marka Płusy dostała zaś - za pośrednictwem Agencji - 50 tys. zł bezzwrotnej pożyczki na "ułatwienie startu młodym rolnikom". Pieniądze przyznawano w tym programie praktycznie bez kontroli - wystarczyło spełnić kilka formalnych warunków, np. mieć rolnicze wykształcenie. Pikanterii całej sprawie dodaje to, że praktyki urzędników, którzy korzystali z pożyczek dla młodych rolników, piętnował latem w Sejmie kielecki poseł PiS Przemysław Gosiewski. - Mamy tu przykład bardzo istotnej patologii: bardzo często swoi przyznają swoim, czyli pracownicy ARiMR, wykorzystując procedury, nadużywają swoich stanowisk i uzyskują te środki w wysokości 50 tys. kosztem młodych rolników. Jak do tego dopuszczono, że te procedury są nieścisłe, że koledzy przyznają kolegom zamiast młodym rolnikom - pytał Gosiewski. Marek Płusa nie widzi nic złego w tym, że będąc pracownikiem Agencji, korzystał z funduszy unijnych. Twierdzi, że do końca roku mimo pracy w oddziale znajdował czas, by rozwozić paczki swoją oktavią. Nie widzi też nic złego w tym, że bezzwrotną pożyczkę dostała jego żona. - Byłem tylko szeregowym pracownikiem i nie wykorzystywałem swojej pozycji, by pieniądze mnie i żonie przyznano - mówi. Tłumaczy, że przejął z żoną gospodarstwo od teściów i zamierza je rozwijać, dlatego potrzebne były mu pieniądze. - Powiem więcej, korzystałem i będę korzystał z funduszy unijnych, bo na tym to wszystko polega. Pieniądze nie mogą się zmarnować, nie możemy oddawać ich Unii, a wiem, że wiele z nich jest niewykorzystanych - kończy. Prezes ARiMR Elżbieta Kaufman-Suszko rezygnację Płusy wczoraj przyjęła. Do końca tygodnia zdecyduje, czy na stanowisko dyrektora Agencji w Kielcach odbędzie się konkurs, czy też ktoś zostanie na nie powołany. wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3154277.html Temat: Platforma Obywatelska uważniej przyjrzy się now... s_nitras napisał: > Niestety zawsze jest zbyt mało ludzi rzeczywiście zdolnych do poświęceń. To > problem. > Budując alternatywę wobec Jurczyka należy pamiętać, że krytykas jego działań > musi skupiać się na mechanizmach podejmowania decyzji. Mechanizmy co ? Przeciez Jurczyk to jeden wielki chaos. Gdzie ty chcesz tam szukac jakiejkolwiek konsekwencji ? Pezydent udowodnił, że > jego władza to zmieniające się grupy doradców, którzy biednego pełnego dobrej > woli, ale niestety merytoryczne słabego człowieka obsiadają. Ja u Jurczyka nie widze zadnej dobrej woli, no chyba ze za dobra wole uznajesz hasla typu "zeby ludziom zylo sie dostaniej". Jurczyk nie jest slabym facetem. To wcale krzepki choleryk, tyle, ze z inteligencja zgrzewki piwa. Nalezy pamiętać > np., że najbardziej wpływowym człowiekiem na początku jego pierwszej kadencji, > czlowiekiem kreującym decyzje był E. Runowicz. No i to wtedy gdy juz prezydentem byl Edmund Runowicz, to w zarzadzie miasta zasiadal przedstawiciel P l a t f o r m y O b y w a t e l s k i e j Marcin Krukowski. Co robi teraz Pan Krukowski ?:) W tym kontekście oceniająć > rzeczywistość, choćby głośną dziś sprawę gruntów przy Mieszka należy oceniać > również zachowanie tych ludzi. Podobnie jest z dzisiejszymi doradcami. > Pamiętajmy. Za chwilę w innej konstelacji politycznej dzisiejszy sztab doradców > > będzie krytykował Jurczyka i obciążał go odpowiedzialnością za decyzje. Nie szukalbym winnych wsrod doradcow. To Jurczyk ich sobie wynalazl i to On ponosi odpowiedzialnosc polityczne za wszlekie decyzje podjete w oparcoiu o ich doradztwo. > Idealnym prxzykadem jest SLD. Dzielny chlopcze o jasnym spojrzeniu walcz z komuna, walcz! Ja wiem, sam pisales, ze sie Ciebie obawiaja:) To historycznie środowisko najwiekszych > beneficjentów polityki i decyzji firmowanych przez obecnego prezydenta. Pelna zgoda. Dlatego> > alternatywę trzeba budować wobec ludzi skłonnych do kompromisów kosztownych dla > > miasta. Nie jest naganne doradzać Jurczykowi, ale zbyt wiele przykładów > wykorzystywqania tej pozycji i braku odpowiedzialności za ostateczne decyzje. > Pamioętajmy również, że każda np. związane z odszkodowaniami decyzje, kosztowne > > > Dziś wszyscy atakują Jurczyka. To łatwe. PO stara się uprzedzać pewne fakty, a > własciwie zmniejszać ryzyko ich występowania. Stąd m.in. nasze wątpliwości > dotyczące powołania nowego zastepcy prezydenta, którego związki biznesowe > zagrażają obiektywizmowi np. kreowaniu polityki w zakresie usług komunalnych > prowadzonej przez miasto. > Bilbordów nie będzie. Nie???????? PO to partia biedna. jako jedyna nie pobiera dotacji z > budżetu państwa. Owszem pobiera. Na klub parlamentarny. Nie pobiera jednak pieniedzy na partie, bo nie byla nia w dniu wyborow. W nowym sejmie juz bedzie pobierac. No i warto odnotowac kwote ok. 10.000 zl miesiecznie jaka kazdy posel dosaje na utrzymanie biura poselskiego. Kilka tygodni temu sejm przyznal poslom dodatkowa kserokopiarke. Mozecie jeszcze wiecej kserowek robic! > PO - Zero. Nie skarżę się, stwierdzam fakt. Temat: Czym zajmuje się Kolmex? Onet o interesach ludzi związanych z Kolmex Warszawska firma Kolmex, w siedzibie której wczoraj doszło do eksplozji ładunku wybuchowego, była wymieniana wśród firm zainteresowanych w zeszłym roku kupnem ostrowskiej Fabryki Wagon. Z Kolmeksem był również związany były poseł Jan Chaładaj - do niedawna członek klubu parlamentarnego SLD (dziś niezrzeszony, usunięty z SLD za głosowanie na dwie ręce). Chaładaj to były minister w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. W Kolmeksie był wicedyrektorem przedsiębiorstwa Kolmex Invest - grupy kapitałowej specjalizującej się w handlu akcesoriami kolejowymi. Z Kolmeksem związany był także Marian Prieditis, ostatni przed upadłością prezes Fabryki Wagon. Według relacji dziennikarza poznańskiego Radia Merkury, w warszawskiej siedzibie firmy odbywała się jedna z ostatnich przed upadłością rad nadzorczych Fabryki Wagon. Ponadto w Radzie Nadzorczej Kolmeksu zasiadał Jerzy Kamiński jednodniowy kandydat na prezesa "Wagonu". Jego kandydatura została zgłoszona w przeddzień gorącego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy z 28 sierpnia 2003, które pozbawiło słowackich właścicieli wpływu na zarządzanie ostrowską spółką. Ostatecznie Kamiński nie uzyskał akceptacji Rady Nadzorczej Fabryki Wagon. Dzisiejsza "Rzeczpospolita" napisała z kolei, że działalnością prezesa Kolmeksu, Jana Błaszczuka, interesuje się ABW i CBŚ. Według NIK, Jan Błaszczuk jest zamieszany w jedną z największych afer prywatyzacyjnych ostatnich lat. Przejął kilkanaście spółek należących do skarbu państwa. Budżet państwa stracił na tym ponad 40 milionów złotych. Kolejne 330 milionów straciły przejęte firmy. "Działalność Błaszczuka, czyli drenaż firm, często kończyła się ich upadłością. Na bruk trafiali zwolnieni pracownicy w całej Polsce" - pisze gazeta. Dodaje, że policja nie wyklucza, że za zamachem może stać jeden z nich. "Na miejscu eksplozji niespodziewanie pojawił się wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Andrzej Brachmański" - zauważa gazeta. Dodaje, że Kolmex uchodzi za firmę związaną z SLD. Dziennik również zwraca uwagę, że poseł Jan Chaładaj jest jedną z osób urzędujących w zniszczonym biurze. "Chaładajowi nic się nie stało. Jest w Genewie na zjeździe europejskich parlamentarzystów" - pisze "Rz". Dziennik przypomina, że to nie pierwszy raz, kiedy wokół Jana Chaładaja wybuchają bomby. Kiedy jego żona pracowała w polskiej filii Kodaka, w jej firmie, jednego dnia w dwóch oddziałach spółki w Warszawie też wybuchły podłożone ładunki. Chaładaj w latach 1993-96 był dyrektorem w Kodaku. We wczorajszym wybuchu w Warszawie niegroźnie ranny został dyrektor handlowy Wojciech Kamiński. Niecałą godzinę później pod Lublinem kolejna bomba zniszczyła domek jednego z właścicieli Kolmeksu. Kto i dlaczego podłożył bomby - nie wiadomo. Pojawiły się spekulacje, że ktoś chciał w ten sposób zwrócić uwagę na interesy Kolmeksu - pisze "Rzeczpospolita". Radio Merkury ujawnia, że Najwyższa Izba Kontroli wykryła w Kolmeksie "zjawiska korupcjogenne", polegające na zatrudnianiu urzędników, którzy wcześniej pracowali w administracji państwowej i odpowiadali za sprawy związane z prywatyzacją. Kolmex to była PRL-owska centrala handlu zagranicznego, która teraz handluje wagonami. Jest uważana za firmę pozostającą w orbicie wpływów SLD. "Tu od handlu wagonami z ZSRR- karierę zaczynał jeden z najbogatszych Polaków Aleksander Gudzowaty" - pisze "Rzeczpospolita". Temat: Wszyscy nasi posłowie:(lubelscy)!!!!! Wszyscy nasi posłowie:(lubelscy)!!!!! Tak oto realizuje się socjalistyczna tchu kapitalistyczna sprawiedliwość.Przestępcy w Radzie Sądownictwa: "Gut ich osądzi Posłanka, która będzie oceniać sędziów, odpowiadała za udział w aferze korupcyjnej Alina Gut jest emerytowaną radczynią prawną. Ma 68 lat i jest najstarszym posłem obecnej kadencji. Przesiedziała dwa tygodnie w areszcie, a teraz posiedzi cztery lata w... Krajowej Radzie Sądownictwa. Alina Gut, posłanka Samoobrony z Lubelszczyzny, została wybrana wczoraj na członka tej rady. Rada to instytucja elitarna - w jej skład wchodzi m.in. pierwszy prezes Sądu Najwyższego i minister sprawiedliwości. Obok nich zasiądzie teraz osoba, która sama ma na koncie sprawę karną. Dziennik ujawnił przeszłość Aliny Gut w październiku ubiegłego roku. Znana z zamiłowania do fantazyjnych nakryć głowy parlamentarzystka dostała się do KRS głosami PiS, Samoobrony, LPR oraz PSL. To był element politycznych targów. - Głosowaliśmy całym klubem. Nie znam sprawy posłanki Gut. Dopóki nie poznam szczegółów, nie chcę udzielać komentarza - mówi Elżbieta Kruk, posłanka PiS z Lublina. Jak pisaliśmy, policja zatrzymała Alinę Gut pod zarzutem łapownictwa w 1995 roku. Po dwóch tygodniach wyszła z aresztu za 8 tys. zł kaucji. Wmieszała się w głośną aferę z nielegalnym sprowadzaniem aut z zagranicy, które miały być darowiznami dla parafii. Dzięki temu były zwalniane z cła i podatku. W rzeczywistości pojazdy trafiały w prywatne ręce. Gut miała przekonać jednego z uczestników afery, że ma znajomości w Urzędzie Celnym w Terespolu i dzięki temu mężczyzna uniknie kłopotów. Za przysługę dostała chiński dywan (wart wówczas 3 tys. zł). Wymalowano jej także dom - prokuratura wyceniła później tę usługę na 750 zł. Alina Gut przekonywała sąd, że wcale nie domagała się dowodów wdzięczności, a za dywan zapłaciła. Nie pasował jednak do mieszkania i oddała go ówczesnemu szefowi Urzędu Celnego w Terespolu. Po trzyletnim procesie sąd sprawę warunkowo umorzył. Ale to oznacza, że Gut została uznana winną. Sąd nakazał jej zapłacić 1 tys. zł na dom dziecka, zarządził przepadek dywanu na rzecz Skarbu Państwa i obciążył ją kosztami sądowymi. Szef Klubu Parlamentarnego PiS Przemysław Gosiewski, który również wszedł do KRS, był zaskoczony naszymi informacjami. - Nie mieliśmy pojęcia o przeszłości pani Gut - oburza się Gosiewski. - W tej sytuacji najlepiej byłoby, gdyby sama zrezygnowała. Także wiceprzewodniczący biura KRS sędzia Piotr Górecki nie ma wątpliwości: Politycy powinni kierować do rady osoby kryształowo czyste, bez najmniejszych problemów z wymiarem sprawiedliwości. Posłanki bronią koledzy z Samoobrony. - Pani Gut zapewniała nas, że nie czuje się winna. Sprawa została umorzona, więc nie ma o czym mówić - uważa Krzysztof Filipek, wiceszef partii, który od dłuższego czasu wiedział o problemach parlamentarzystki z wymiarem sprawiedliwości. Alina Gut nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nigdy nie przyjęłam od nikogo żadnej łapówki, nigdy nie byłam karana, całe życie nienagannie wykonywałam swoją pracę. Moje doświadczenie zawodowe jak i nienaganna opinia jako o prawniku upoważnia mnie do bycia członkiem KRS. Co robi Rada? • ocenia kandydatów do pełnienia urzędu sędziowskiego oraz przedstawia prezydentowi wnioski o powołanie sędziów • występuje z żądaniami wszczynania postępowań dyscyplinarnych w stosunku do sędziów • wyraża opinie w sprawie powołania i odwołania prezesów i wiceprezesów sądów powszechnych i sądów wojskowych • przeprowadza wizytację sądu lub lustrację pracy sędziego (niektóre z zadań Krajowej Rady Sądownictwa) Temat: Plakaty na slupach elektr, latarniach irekt napisał: > Ale, ale. wwłaśnie: wydajecie dużo $$ na sprzątanie i nie jest to powód, aby > złożyć skargę najpierw do organizatorów precederu - do firm (sztabów > wyborczych)? Następnie do sądu o odszkodowanie za ponoszone koszty (zwrot > kosztów). Przecież właściciela plakatów namierzyć można.. czytając dany plakat. > > Właśnie zastantawiałem się, czy np. dla sądu nie byłoby to wystarczającym > dowodem, że wisi plakat reklamujący, to na pewno organizator go powiesił, a nie > > np. konkurencja - żeby - na przekór wszystkiemu - zaszkodzić. Ale to niuans, > faktem jest, że właścicielem plakatów jest jakiś tam organizator, Wy - tak jak > np. Enegretyka - możecie pisać "Nalepianie plakatów... karane" czy coś takiego > - > pro forma, a potem działać. Zwyczajnie pozew! Albo wcześniej wspomniany > wniosek - ostrzeżenie do organizatorów. > Czy to jest wykonalne?? > Wydaje mi się to jedynym wyjsciem. Nota bene, czy mając efekt wykroczenia, > trzeba kogoś złapać na gorącym uczynku, żeby ukarać? ... To niestety tylko teoretycznie jest takie łatwe. Zaopatrzyliśmy niedawno wszystkie szafki sterowników sygnalizacji świetlnej w nalepki zakazujące plakatowania. Myśli Pan, że ktoś się przejął? Potrafią nakleić nawet na świeżo pomalowanej szafce (widać nie każdy ma wyobraźnię pozwalającą przewidzieć, jak będzie wyglądała farba po oderwaniu "plakatu")... Rzeczywistość prawna jest taka, że by kogoś oskarżyć o umieszczenie gdzieś nielegalnie plakatu, trzeba mu to udowodnić. Wielokrotnie to "przerabialiśmy". Firmy, które się w ten sposób "reklamują", tłumaczą się, że to nie one, tylko "konkurencja", by je "pogrążyć"... Organizatorzy imprez czy koncertów z kolei najczęściej bezczelnie stwierdzają, że zlecili to "jakimś uczniom czy studentom" i pouczyli, by nie rozlepiali oni plakatów tam, gdzie to jest niedozwolone. Najłatwiej stosunkowo można dyscyplinować właśnie biura wyborcze - po ostatnich wyborach parlamentarnych najlepszy skutek odnosiły wezwania do uprzątnięcia z dyskretną groźbą poinformowania mediów... Mamy pewne sukcesy w "ostrzeganiu i straszeniu", ale jaka jest ich skala widać na ulicach. Wniosek do Sądu Grodzkiego jest stosunkowo łatwo napisać, ale sąd będzie żądał dowodów, że to konkretny pan Iksiński czy Igrek (a nie firma, bo firma wszak przed sądem nie może odpowiadać) rozwiesili te plakaty na latarniach... W tej sytuacji prawnej jedynym antidotum byłaby większa aktywność policji i Straży Miejskiej. Oraz właściwa postawa ze strony świadków takich zdarzeń. Gdyby każdy, kto widzi fakt rozlepiania (a zazwyczaj nie trwa to pięć minut, bo "plakaciarze" idą z naręczem plakatów przez całą długość kilku ulic), dzwonił do strażników miejskich i jeszcze deklarował gotowość świadczenia w sądzie, proceder szybko sam by ustał. Pozdrawiam KK Temat: wspomnien czar wspomnien czar pamietacie artykul w Rzepie i dyskusje na forum o naszej dzielnej niezwykle utalentowanej rodaczce Jowicie Wypych? Pani Jowity nikt nie chcial zatrudnic w Polsce ale prace w strukturach dostala od razu. Jako pomoc dom.. eee parlamentarna auxiliere ale zawsze. Probowalem kibicowac naszym mlodym ambitnym ale jakos mniej artykulow coraz mniej ostatnio tylko jakis maly site w Plocka ( where'd fck is Plock anyway?!). niemniej pozostaje wiernym kibicem !!! Forza Polonia ! a tu Pani jowita w TV ww2.tvp.pl/tvppl/487,2003050940903.strona www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_040325/ publicystyka/publicystyka_a_1.htm sajt plocki: www.wlodkowic.pl/rcie/cze2004.html <> POLSKA/ JAKO JEDYNA PODA WYNIKI WYBORÓW DO PE Z OPÓŹNIENIEM 02.06.2004 Warszawa (PAP) - Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej, który 13 czerwca wieczorem nie poda nawet częściowych wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego - powiedziała PAP asystentka rzecznika prasowego PE Jowita Wypych. Według niej, pierwsze, nieoficjalne wyniki z Polski będą znane najprawdopodobniej dopiero w poniedziałek w południe. Tymczasem Parlament Europejski zapowiedział, że wstępne wyniki wyborów ogłosi w niedzielę o 22.45. "W przypadku Polski, ze względu na brak nawet wstępnych wyników, w niedzielę będziemy bazować na ostatnich sondażach opinii publicznej" - powiedziała Wypych. Dodała, że co prawda 10 proc. wyników z Polski będzie znane w niedzielę o 24.30, "ale ze względu na skomplikowaną polską ordynację wyborczą z tych wyników nic nie będzie wynikało". Zwróciła uwagę, że podział na mandaty będzie możliwy dopiero po otrzymaniu wyników ze wszystkich okręgów. "Polska jest jedynym krajem, w którym mandaty nie są od razu rozdzielone na okręgi wyborcze, dlatego jest to tak trudne do wyliczenia. To jest jedyny kraj, w którym jest podwójny system liczenia głosów" - wyjaśniła asystentka rzecznika PE. Przyznała, że dość skomplikowana jest także włoska ordynacja wyborcza, jednak mimo to wstępne wyniki z Włoch będą znane w niedzielę do 22.45. Poinformowała też, że dzięki elektronicznemu systemowi liczenia głosów - bardzo szybko wyniki będą znane w Niemczech i Finlandii. "Wyniki z tych państw będziemy mieli tuż po zamknięciu lokali wyborczych - 13 czerwca o godz. 22.05" - przewiduje. Wypych zaznaczyła, że - podobnie jak w Polsce - kraj jest podzielony na okręgi wyborcze także we Włoszech, Francji, Anglii czy Irlandii, jednak w każdym z nich pierwsze, szacunkowe wyniki będą znane już w niedzielę w nocy. W Irlandii sporym utrudnieniem będzie brak elektronicznego systemu liczenia głosów - przewiduje asystentka rzecznika PE. Wybory odbywają się tu jednak wcześniej - 11 czerwca - dlatego do niedzielnego wieczora wstępne wyniki będą już znane. Poza tym w tym kraju procedura nie jest skomplikowana i nawet połowa policzonych głosów wykaże tendencję. "W Polsce nie możemy mówić o czymś takim" - podkreśliła. Wypych powiedziała również, że niektóre kraje, gdzie wybory odbędą się wcześniej (m.in. Finlandia i Szwecja), podadzą swoje wyniki - mimo negatywnej opinii w tej sprawie biura prawnego PE -w niedzielę jeszcze przed godz. 22.00. Wybory do Europarlamentu we wszystkich 25 krajach UE odbędą się między 10 a 13 czerwca. Najwcześniej - 10 czerwca - w Holandii i Wielkiej Brytanii, 11 czerwca głosować będą Irlandczycy, Malta i Łotwa pójdą do urn 12 czerwca, a dwudniowe wybory będą mieli Czesi i Włosi. W pozostałych państwach, w tym w Polsce, wybory do PE odbędą się 13 czerwca. Temat: Bedzie sad dla K? Bedzie sad dla K? Czemu mialby byc? Agent non grata Piątek, 26 marca 2004 - 19:09 CET (18:09 GMT) Za uwolnienie szpiega przed sądem mogą stanąć prezydent Kwaśniewski, były premier Cimoszewicz i kilku ministrów jego rządu. Szpieg, który po latach wygodnego życia za granicą sam wraca, staje przed sądem i jest zadowolony z wyroku, nie pojawia się nawet w powieściach Johna le Carre. Zbigniewa Sz., oficera Wojskowych Służb Informacyjnych, na szpiegostwie na rzecz CIA polski wywiad przyłapał w 1996 r. Po przesłuchaniu nie postawiono mu żadnych zarzutów i pozwolono uciec do USA. Sprawę zatuszowano, ale nieudolnie - w 1999 r. dowiedziały się o niej media. Prokuratura wszczęła śledztwo, wystawiono listy gończe. I na tym się skończyło. Pół roku temu, łamiąc zasady programu ochrony zdekonspirowanych agentów CIA, Zbigniew Sz. nieoczekiwanie oddał się do dyspozycji polskiego sądu. Na początku marca 2004 r. sąd uznał go za winnego zbrodni szpiegostwa, skazał na degradację i pięć lat więzienia. Skoro skazano Zbigniewa Sz., realne staje się pociągnięcie do odpowiedzialności karnej tych, którzy umożliwili mu ucieczkę. A chodzi o prezydenta Kwaśniewskiego, ówczesnego premiera Cimoszewicza i kilku ministrów jego rządu. SLD kontra SLD Powrót pułkownika Sz. do Polski był szokiem dla wszystkich stron. Sz. złamał bowiem zasady programu CIA, które wymagają konsultowania wszystkich ważniejszych kroków życiowych z wywiadem USA. Dla Amerykanów było tym bardziej zdumiewające, że gdy - zgodnie ze swymi zasadami - zgodzili się przyjąć w USA rodzinę pułkownika, jego bliscy nie chcieli opuścić Polski. Pytany przez "Wprost" o przyczynę złamania umowy z CIA Sz. stwierdził jedynie, że "nie widzi sensu rozmowy na ten temat". Powrót płk. Sz. w bardzo kłopotliwej sytuacji stawia polskie władze. Kiedy Sz. zjawił się na Okęciu, straż graniczna, która miała jego nazwisko na tzw. liście zastrzeżeń, chciała go od razu zatrzymać. Agent CIA przedstawił jednak list żelazny wydany przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie. Co wojskowi sędziowie chcieli osiągnąć, skoro przyjazd i osądzenie szpiega zagraża tym, którzy zadecydowali o jego uwolnieniu? W dodatku okazuje się, że sąd wydał list żelazny wbrew intencjom ministrów sprawiedliwości i obrony narodowej. Wygląda to tak, jakby części polityków SLD zależało na postraszeniu partyjnych kolegów. Agent za 30 tysięcy dolarów Zbigniew Włodzimierz Sz. w WSI był zastępcą szefa Biura Ataszatów Wojskowych - nadzorował pracę wszystkich attache wojskowych RP za granicą. Od połowy lat 70. służył w Zarządzie II Sztabu Generalnego WP (wywiad wojskowy PRL). Specjalizował się w problematyce amerykańskiej i bałkańskiej. Pełnił misję w ataszacie w Sofii, a potem w Belgradzie. Przesłuchującym go w 1996 r. oficerom UOP i WSI wyznał, że czuł się szykanowany przez przełożonych jako oficer identyfikujący się wcześniej z systemem komunistycznym (w wydziale politycznym zajmował się ewidencją partyjną). Początek jego współpracy z CIA we wrześniu 1993 r. zbiega się ze zwycięstwem SLD w wyborach parlamentarnych. Sz. niespełna przez dwa i pół roku działalności jako "kret" CIA w wywiadzie WSI otrzymał około 30 tys. dolarów. Rusłan Rasiak, oficer prowadzący z rezydentury przy ambasadzie USA, przekazywał mu po 700-800 dolarów. W zamian Sz. dostarczał Amerykanom informacje o sytuacji w polskiej armii, zwłaszcza w Sztabie Generalnym, którym kierował wtedy gen. Tadeusz Wilecki, krnąbrny wobec cywilnych szefów MON. Okoliczności zdemaskowania podwójnego agenta w WSI nadają się na scenariusz kolejnego filmu o Jamesie Bondzie. Jesienią 1995 r. w Warszawie pojawiła się groźna szajka złodziei samochodów. Przed sylwestrem 1995 r. w ręce złodziei wpadł van ambasady USA. Gdy policja odszukała auto, znalazła w nim koperty z karteczkami, na których wypisane były pytania i instrukcje wywiadowcze. Kontrwywiad UOP objął 24-godzinną obserwacją Rusłana Rasiaka, który korzystał z odzyskanego samochodu, oraz właściciela numeru telefonu zapisanego w znalezionych notatkach. Tym ostatnim okazał się płk Zbigniew Włodzimierz Sz. Jego inwigilacja potwierdziła, że jest agentem CIA. Zatrzymany 28 stycznia 1996 r. przyznał się do szpiegostwa na rzecz wywiadu USA (za wynagrodzeniem). W rezultacie afery Polskę musiał opuścić oficer prowadzący agenta. On sam po decyzji podjętej za wiedzą prezydenta w kilkuosobowym gronie (szefowie: MON Stanisław Dobrzański, MSZ Dariusz Rosati i MSW Zbigniew Siemiątkowski) został zwolniony ze służby wojskowej, zachowując prawo do emerytury. Gdy dostał około 100 tys. zł rocznej odprawy, wyjechał za ocean. Jarosław Jakimczyk Temat: Wzdecie po wigilii Wzdecie po wigilii Wzdęcie po Wigilii Siądź przy wigilijnym stole. Popatrz na te dwanaście potraw, kompot wliczając, i opłatek bielszy niż śnieg. Zanim przełamiesz się opłatkiem, niezależnie, czyś ruski postkomuch, czy żydowski postsolidaruch, zanim zaczniesz życzyć najbliższym wszystkiego najlepszego, czyli tego, czego nie udało im się jeszcze osiągnąć, uśmiechnij się! W przyszłym roku będzie zajebiście! l Naród opowie się za Unią. Unia za narodem. Strudzeni chłopi polscy dostaną więcej dopłat na każdy "ha", niż się spodziewali. Dzięki temu od maja 2004 r. będą mogli co drugi dzień kupować sobie buteleczkę beaujolais w każdym geesie. No i tanią, dotowaną przez Unię żywność w supermarketach. Dodatkowo na święta każdy świnkę sobie uchowa. Spracowana polska ziemia wreszcie odpocznie. l Każdy Niemiec i inne psie juchy uroczyście zadeklarują, że nas nie wykupią. Nawet w twarz nam nie spluną, bo taka u nich recesja. l Naród odwróci się od telewizji. I tej abonamentowej, publicznej, i tych prożydowskich, komercyjnych. Zwróci się ku niebu. Ku satelitarnej telewizji ojca dyrektora Rydzyka, papieża prawdziwego Kościoła katolickiego. Telewizji czystej, wolnej od liberalnego brudu. Nowoczesnej technicznie. Przeszkolonej przez najlepszych fachowców z "Al Jazziry". l Miesiąc po wygranym przez euroentuzjastów referendum odbędzie się kongres SLD. Do partii uroczyście wstąpi postępowa część Episkopatu polskiego Kościoła kat. Biskup Tadeusz Pieronek zostanie wybrany przez aklamację na wiceprzewodniczącego partii. l Kierownictwo Agory posiłkując się ponadpodziałowymi publicystami "Gazety Wyborczej" wskrzesi Unię Wolności, teraz pod nową nazwą: Partia Umiarkowanego Centrum w Granicach Prawa. Na jej demokratycznie wybranego przewodniczącego prezydent Kwaśniewski oddeleguje któregoś ze swoich ministrów. l Platforma Obywatelska rozpadnie się zaraz po referendum. W Sejmie spadnie liczebnie nawet poniżej osłabionej Samoobrony. Donald Tusk straci legitymizację do pełnienia funkcji wicemarszałka Sejmu RP. Z nudów weźmie się do roboty. l Przewodniczący Andrzej Lepper po referendum powróci na stanowisko wicemarszałka Sejmu RP. Będzie mu się to, jako liderowi trzeciego co do wielkości klubu parlamentarnego, zwyczajowo i regulaminowo należało. Pod koniec 2003 r. otrzyma on Nagrodę Kisiela za skuteczne usuwanie blokujących mównicę sejmową. Donalda Tuska i innych sfrustrowanych posłów z rozpadłej Platformy Obywatelskiej. l Wzorem brytyjskim prące do władzy Prawo i Sprawiedliwość ogłosi swój gabinet cieni. Prezydentem RP wyznaczony będzie Lech Kaczyński. Premierem RP – Jarosław Kaczyński. Funkcję tę łączyć będzie z posadą szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego i szefa Kancelarii Prezydenta RP. W rządzie Jarosława Kaczyńskiego ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym zostanie Lech Kaczyński. Funkcję łączyć będzie z posadą szefa Kancelarii Premiera oraz ministra obrony narodowej, a także spraw wewnętrznych i administracji. To zagwarantuje pełne zaufanie podstawowych ogniw władzy i wzorową kohabitację prezydenta i premiera. l Światłe, proeuropejskie kierownictwo PSL przez rok prawie cały będzie szantażować przenajświętsze kierownictwo SLD wyjściem z koalicji. W grudniu 2003 r. Jarosław Kalinowski ze świeżą nominacją na komisarza ds. rolnych rozszerzonej Unii Europejskiej wyjedzie do Brukseli wraz z najbliższymi współpracownikami w zaplombowanym wagonie. l Ligą Polskich Rodzin wstrząsną kolejne rozwody. Powodem zdrad będą atrakcyjni Kaczyńscy. l Żony puszczać się będą jeszcze częściej niż w 2002 r. Córki pójdą na tirówki. Synowie – na tiry. Wszystko zostanie w rodzinie, którą Polska silna. Wesołych świąt. Autor : Piotr Gadzinowski Temat: Sejm obradowal we...Lwowie Sejm obradowal we...Lwowie Sława! LWÓW www.msz.gov.pl/Unia,Europejska,1089.html#2_Toc63 Wyjazdowe posiedzenie Komisji ds. UE Sejmu RP we Lwowie 26.07.br. odbyło się we Lwowie wyjazdowe posiedzenie Komisji do Spraw Unii Europejskiej Sejmu RP z udziałem ukraińskich przedstawicieli Euroregionu Karpaty. Spotkaniu przewodniczyli: Zastępca Gubernatora Lwowskiej Obwodowej Państwowej Administracji, p. Taras Fedak oraz Przewodniczący Komisji do Spraw Unii Europejskiej Sejmu RP, p. Karol Karski. Przedmiotem zainteresowania uczestników narady było m.in. wykorzystanie środków pochodzących z Funduszy Przedakcesyjnych oraz problemy związane ze współpracą transgraniczną w ramach Inicjatywy Wspólnotowej Interreg. W trakcie obrad strona ukraińska akcentowała trudności występujące na przejściach granicznych z Polską oraz konieczność szybkiego rozwoju infrastruktury, sygnalizując jednocześnie brak środków na ten cel. Ponadto wyraziła duże zainteresowanie programem Unii Europejskiej wspierającym rozwój najbiedniejszych regionów wschodniej Polski, sugerując podejmowanie w jego ramach wspólnych przedsięwzięć, aktywizujących również tereny przygraniczne Zachodniej Ukrainy. Zastępca Gubernatora LOPA pozytywnie ocenił dotychczasową współpracę w ramach programu „Euroregion Karpaty”. Poinformował, iż w celu intensyfikacji polsko-ukraińskiej współpracy transgranicznej powołano we Lwowie Biuro Euroregionu Karpackiego przy Urzędzie Gubernatora, zaś przy Przewodniczącym Rady Obwodu Lwowskiego powstały: Komisja ds. współpracy z Ukraińcami zamieszkującymi poza granicami Kraju i Departament Promocji Regionu Lwowskiego. Strona ukraińska poinformowała także o trwających przygotowaniach do obchodów 60 - lecia Akcji „Wisła”. Przewodniczący sejmowej Komisji do Spraw Unii Europejskiej, p. K. Karski pozytywnie ocenił dotychczasowe kontakty polsko-ukraińskie na poziomie parlamentarnym oraz rządowym. Podkreślił konieczność przełożenia ich na dobre relacje między obywatelami Polski i Ukrainy (m.in. wymiana młodzieży, intensyfikacja prac organizacji pozarządowych itp.). Poinformował, iż w latach 2007-2013 Polska otrzyma z Unii Europejskiej 72 miliardy euro na infrastrukturę regionalną. Część z tych środków zostanie przeznaczona na tzw. „Ścianę Wschodnią”, co znacznie przyspieszy rozbudowę infrastruktury w strefie przygranicznej, a w konsekwencji spowoduje dalszą intensyfikację współpracy z Obwodem Lwowskim i Zachodnią Ukrainą. Ponadto p. K. Karski zapewnił o stałych działaniach Polski na rzecz wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. Po zakończeniu obrad polscy parlamentarzyści złożyli kwiaty na Cmentarzu Orląt Lwowskich oraz memoriale Ukraińskiej Armii Galicyjskiej. Forum Słowiańskie gg 1728585 Temat: Debata: Uratujmy Teatr Stary Asystent posła sld. NOWE PRZEKRĘTY W SLD Asystent posła Oczekujący w Izraelu na ekstradycję do Polski właściciel Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjnego Colloseum z Ornontowic Józef Jędruch w latach 1998-2001 był asystentem poselskim szefa świętokrzyskich struktur SLD, posła Henryka Długosza. Długosz jest jedną z osób podejrzanych o ostrzeżenie samorządowców ze Starachowic o mających nastąpić aresztowaniach. - Rzeczywiście, w naszym archiwum jest dokument potwierdzający fakt, że Józef Jędruch 28 października 1998 roku został społecznym asystentem posła Henryka Długosza - mówi Stanisław Kostrzewa, szef Biura Informacyjnego Sejmu RP. Jak udało nam się ustalić, Jędruch poznał Długosza co najmniej rok wcześniej. Liczył na to, że świętokrzyski baron SLD pomoże mu w kupieniu tamtejszych zakładów, m.in. chodziło o Hutę Ostrowiec. Dzięki legitymacji asystenckiej z podpisem Długosza, Jędruch mógł przyglądać się wszystkim posiedzeniom Sejmu oraz - co bardziej istotne - kręcić się w kuluarach, przesiadywać w parlamentarnej restauracji i lobbować na rzecz swoich interesów związanych z Colloseum. W ten sposób poznał pierwszy garnitur polskiej polityki, przede wszystkim związany z lewicą. W Sejmie poznał też niejakiego E. K., z którym wspólnie wpadli na pomysł zafundowania SLD ogólnopolskiej, przedwyborczej kampanii billboardowej. Pomysł był bardzo prosty. Od maja 2001 roku we wszystkich większych miastach Polski pojawiły się wielkie plansze reklamowe Colloseum. Wielu postronnych obserwatorów było przekonanych, że Jędruch sam startuje w wyborach i w ten sposób promuje swoją kandydaturę. Tymczasem w kampanii billboardowej chodziło o "przykrywkę" finansowania reklamy zewnętrznej SLD. Wyniki naszego śledztwa potwierdza sam Jędruch, z którym udało nam się skontaktować za pośrednictwem Amal Kennedy, jego izraelskiej przyjaciółki. Twierdzi, że cała kampania billboardowa kosztowała go wówczas 1,6 miliona złotych, z czego 600 tysięcy złotych wydano na plakaty Colloseum, a milion złotych na wielkie reklamy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Józef Jędruch twierdzi, że posiada listę 28 osób, którym w 2001 roku zafundował kampanię wyborczą. Siedem z nich startowało z list wyborczych Akcji Wyborczej Solidarność i nie weszło do parlamentu. Pozostałe 21 osób nosiło w kieszeniach legitymacje SLD. Każda z nich otrzymała na kampanię - w zależności od pozycji i szans na wybór - od 50 do 200 tysięcy złotych. Procedura przekazywania pieniędzy była niezwykle skomplikowana - środki na cele kampanii przekazywano za pośrednictwem 38 firm, w których udziały miało albo kontrolowało "Colloseum". Jedną z nich był dąbrowski "Varplex", kontrolowany zarówno przez Jędrucha, jak i pośrednio przez potentata gazowego Aleksandra Gudzowatego. To ten ostatni - jak twierdzi Jędruch - desygnował do Rady Nadzorczej "Varpleksu" byłego eseldowskiego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. Wpłat na kampanię SLD dokonywano za pośrednictwem zarządców tych przedsiębiorców, jak i zwykłych pracowników. W kadrach dysponowano bowiem danymi personalnymi tych ludzi i fikcyjnie robiono z nich darczyńców SLD. Temat: Platforma Obywatelska a pieniądze z budżetu Platforma Obywatelska a pieniądze z budżetu "Zdecydowaliśmy, że nie będziemy brać pieniędzy z Waszych podatków" - głosi jedno ze zdań listu od Donalda Tuska, rozsyłanego pocztą do wyborców z Warszawy. Delikatnie mówiąc, kandydat Platformy Obywatelskiej mija się z prawdą, licząc wyraźnie na słynną goebbelsowską zasadę, że kłamstwo powtarzane do znudzenia staje się prawdą. Platforma Obywatelska powstała oficjalnie dopiero w styczniu 2001 r. Wówczas to tzw. trzech tenorów - czyli Andrzej Olechowski (dziś luźno związany z PO, ale typowany na ministra spraw zagranicznych w przyszłym rządzie), Maciej Płażyński (odszedł z PO, gdy okazało się, że ma być to kolejna wersja partii liberalnej, a nie konserwatywnej) i Donald Tusk - podpisali "Zobowiązanie". Zbliżały się wybory parlamentarne, ale przed sierpniem, gdy mijał termin zgłaszania komitetów wyborczych do Państwowej Komisji Wyborczej, PO nie zdążyła zarejestrować się jako partia polityczna. Wszystko przez to, że grupa młodych ludzi powiązana z innym ugrupowaniem jako pierwsza złożyła w sądzie wniosek o rejestrację podmiotu o takiej nazwie. Ludzie Platformy byli tym zaskoczeni w równie dużym stopniu, jak niedawno Partia Demokratyczna. I tak jak Władysław Frasyniuk z Tadeuszem Mazowieckim musieli sobie dopisać w nazwie demokraci.pl, tak Platforma została zarejestrowana dopiero jako Platforma Obywatelska Rzeczypospolitej Polskiej. Stało się to jednak zbyt późno - w wyborach musiał uczestniczyć Komitet Wyborczy Wyborców Platforma Obywatelska. Uzyskał on 12,68 proc., ale nie mógł skorzystać z art. 28 ustawy o partiach politycznych, który mówi, że "partia polityczna, która w wyborach do Sejmu samodzielnie tworząc komitet wyborczy otrzymała w skali kraju co najmniej 3 proc. ważnie oddanych głosów (...), ma prawo do otrzymywania przez okres kadencji Sejmu subwencji z budżetu państwa na działalność statutową". Nie mógł, bo PO RP nie brała formalnie udziału w wyborach. Jednak oczywiście KWW PO był niczym innym jak komitetem tej partii. On właśnie otrzymał z budżetu państwa "dotację podmiotową" przysługującą komitetom - ponad 7,2 mln zł. Więcej otrzymał tylko komitet SLD - UP (prawie 30 mln zł). Można się spodziewać, że za trwającą obecnie kampanię PO otrzyma jeszcze więcej pieniędzy. Tym bardziej że pomimo braku subwencji nie należy ona do ubogich (finansowana może być tylko ze składek na fundusz partii i kredytów). Tym razem PO wystartuje też jako Komitet Wyborczy Platforma Obywatelska RP. A zatem przez całą kadencję będzie jej przysługiwała coroczna subwencja z budżetu państwa rzędu dziesiątek milionów złotych. - To jest płatność komuś przysługująca. Nie wyobrażam sobie, by jeśli ktoś nie chce, musiał brać, ale i nie przypominam sobie przypadku takiej rezygnacji - powiedział nam Mirosława Ekiert, dyrektor zespołu kontroli finansowania partii politycznych i kampanii wyborczych w Krajowym Biurze Wyborczym. Oczywiście PO może zaproponować zmianę ustawy o partiach politycznych, ale jest jedynym ugrupowaniem, które sprzeciwia się obecnie przyjętym rozwiązaniom o subwencjach. Temat: Czy Janusz Lisak (UNIA PRACY) bierze w łapę? Czy Janusz Lisak (UNIA PRACY) bierze w łapę? Nie stawiam pytania "CZY JANUSZ LISAK BIERZE ŁAPÓWKI?" ale pytam "OD KOGO JANUSZ LISAK BIERZE ŁAPÓWKI?". Poseł Unii Pracy i szef jej Klubu Parlamentarnego Janusz LISAK jest szczęśliwym posiadaczem następujących dóbr doczesnych: 1. dom o powierzchni 193 m.kw. i wartości 298.000 zł; 2. mieszkanie o powierzchni 90 m.kw. i wartości 270.000 zł; 3. mieszkanie o powierzchni 58 m.kw. i wartości 145.000 zł; 4. gospodarstwo rolne o powierzchni 1,26 ha i wartości 50.000 zł; 5. garaż o powierzchni 20 m.kw. i wartości 58.000 zł; 6. dwa samochody: toyota carina i peugeot 106 o wartości ok. 50.000 zł; 7. oszczędności w złotówkach i dolarach oraz akcje o wartości ok. 45.000 zł, czyli, że udało mu się uciułać mająteczek wart - bagatela - blisko milion złotych. Ciekawe jak tego dokonał pracując - jak sam zapewnia - "w budżetówce" i nie mając żadnych związków z "biznesem". Janusz LISAK twierdzi również, że w roku 2000 zarabiał przeciętnie ok. 10.200 złotych miesięcznie jako adiunkt na Politechnice Krakowskiej a w roku 2001 jego dochody "z tytułu zatrudnienia" wzrosły już do 12.500 złotych miesięcznie (znowu jako pracownik naukowy w państwowej uczelni). Co ciekawe: gdyby była to prawda, to Lisak zarabia więcej od Rektora! Dodatkowo Lisak zarobił w roku ubiegłym ponad 11.000 złotych "z tytułu pełnienia obowiązków społecznych i obywatelskich" (???). Wszystkie dane podane powyżej pochodzą z "oświadczenia o stanie majątkowym" wypełnionego własnoręcznie przez posła Lisaka i złożonego w Sejmie (do sprawdzenia na sejmowej stronie internetowej: www.sejm.gov.pl). Można tam znaleźć dwie deklaracje Lisaka: z 19 października 2001 roku oraz z 25 kwietnia 2002 roku i właśnie najciekawsze dane uzyskujemy porównując oba te oświadczenia. Oto w pierwszym (październik 2001) Lisak twierdzi, że ma dom, mieszkanie, gospodarstwo rolne, garaż a ponadto 27.000 zł oszczędności i... dług w banku (74.933 zł) oraz na uczelni (10.140 zł). Tymczasem w drugim (kwiecień 2002) okazuje się, że w międzyczasie oszczędności Lisaka spadły wprawdzie z 27 do 12 tysięcy złotych, ale za to nie ciąży już na nim kredyt na uczelni. To się zgadza: mógł wziąć kasę z konta i spłacić kredyt, ale jest jeszcze jedna zagadka oto w ciągu pół roku posłowania Lisak dorobił się kolejnego mieszkanka (o powierzchni 58 m.kw. i wartości 145.000 zł). Podsumujmy: Januszowi Lisakowi, posłowi Unii Pracy mieszkanko... spadło z nieba. Nie kupił go z posiadanych oszczędności, nie kupił go też na kredyt. Zwolennicy UP będą pewnie mówić, że może dostał w prezencie lub odziedziczył po cioci... Jest tu mały problem: otóż zarówno darowiznę, jak i spadek trzeba zgłosić do sejmowego rejestru korzyści a u Lisaka jest on zupełnie pusty! Mała jest też szansa, że blisko sześćdziesięciometrowe mieszkanko Lisak kupił z poselskich diet - posłowie zarabiają wprawdzie dobrze, ale przez sześć miesięcy, nawet odkładając całą dietę i ryczałt na biuro poselskie nie wystarczyło by mu nawet na pół takiego mieszkanka... Pozostaje więc jedynie przyjąć, że jest to łapówka i zadać pytanie: OD KOGO? Dziwne jest też to, że krakowscy dziennikarze unikają zadania tego pytania jak ognie... Czego (kogo) się boją. Nie ukrywam, że nie jestem sympatykiem ugrupowania zatytułowanego "Unia Pracy", ani jego liderów (z Polem i Lisakiem na czele). Mieszkam w Warszawie, pracuję na uczelni i nazywam się Janusz Nawrocki. Interesuje mnie bardzo odpowiedź na postawione na wstępie pytanie. Może ktoś z forumowiczów ma jakieś ciekawe spostrzeżenia w tej sprawie... Temat: Sprawa Rywina. Rozpoczęło się wtorkowe posiedze... Gość portalu: Grzeco-poznaniak. napisał(a): > Ta komisja to śmieszna wiara jest! A pewnie; W 1979 roku, za sprawą przewodniczącego Zarządu Głównego Tadeusza Sawica, na Ordynackiej pojawił się Aleksander Kwaśniewski. Przyjechał z Gdańska, gdzie był wiceprzewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego SZSP i zajął niezbyt ważne stanowisko kierownika wydziału kultury. Arogancki, bardzo pewny siebie. Lubił Felliniego i teatry studenckie. W okresie studiów na Uniwersytecie Gdańskim był niezłym sprinterem. Jednak nikt z jego kolegów nie przypuszczał, że wyrośnie z niego prawdziwy, rasowy długodystansowiec. Kwaśniewski unikał ideologii. Strój organizacyjny wkładał tylko wówczas, gdy trzeba było pokazać się partyjnym bossom. Jedyną bliską mu ideologią była władza w najczystszej postaci. Gdyby w tamtych latach istnieli w Polsce bukmacherzy, żaden z nich na karierę Kwaśniewskiego nie postawiłby nawet złotówki. Wtedy niekwestionowanym studenckim liderem był Tadeusz Sawic. Wielki, rubaszny, odważny mężczyzna, z otwartą głową i mocną wątrobą, który na spotkania z szefami Komsomołu przyjeżdżał we flanelowej koszuli, na studenckiej kulturze znał się lepiej niż niejeden krytyk, a w rozmowach z bonzami z „Białego Domu” zachowywał się normalnie. Na tyle normalnie, iż w stanie wojennym SZSP było jedyną organizacją związaną oficjalnie z władzą, której działalność na krótki czas została zawieszona. To za czasów Sawica w zrzeszeniu zabłysnęli: Marek Siwiec (dziś szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego), Ryszard Kalisz (wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego SLD), Ireneusz Nawrocki (oskarżany o tworzenie bojówek złożonych ze studentów AWF, którzy rozbijali zebrania opozycji, w III RP kierował PZU, NFI Jupiter, Polską Miedzią), Zbigniew Wróbel (prezes Orlenu), Antoni Dragan (dyrektor Międzynarodowej Szkoły Menedżerów), Piotr Czyżewski (wiceminister skarbu), Jarosław Pachowski (prezes GSM Plus), Sergiusz Najar (wiceminister infrastruktury), Krzysztof Pietraszkiewicz (dyrektor Związku Banków Polskich). Jak to się stało, że dziś w Pałacu Namiestnikowskim mieszka Kwaśniewski, a Sawic jest tylko doradcą ministra skarbu? Pierwsza kadrowa W 2001 roku w auli małej Politechniki Warszawskiej odbył się I kongres Stowarzyszenia Ordynacka. Legitymację z numerem jeden przyznano Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Dziś stowarzyszenie ma 5 tysięcy członków. Prócz wymienionych wyżej polityków należą do niego między innymi wicepremierzy Marek Belka (w SZSP wiceprzewodniczący Zarządu Łódzkiego) i Grzegorz Kołodko, była szefowa prezydenckiej kancelarii Danuta Waniek, Jacek Saryusz-Wolski – były szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (w SZSP szef Łódzkiej Komisji Rewizyjnej), Włodzimierz Czarzasty – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (w ZSP sekretarz Komitetu Wykonawczego), Wiesław Kaczmarek (były minister skarbu), Mariusz Łapiński (były minister zdrowia), Waldemar Dąbrowski (minister kultury), Grzegorz Rydlewski (szef doradców premiera), Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora generalnego (w SZSP wiceprzewodniczący Rady Uczelnianej Uniwersytetu Łódzkiego), Piotr Gadzinowski, poseł, zastępca redaktora naczelnego „NIE”, Ludwik Klinkosz, prezes CIECH-u (w ZSP sekretarz do spraw turystyki) i praktycznie całe kierownictwo telewizji publicznej: prezes Robert Kwiatkowski (dawny sekretarz do spraw zagranicznych), wiceprezes Tadeusz Skoczek, przewodniczący rady nadzorczej Witold Knychalski i szef jedynki Sławomir Zieliński. Temat: Cennik za miejsca na liście PO Cennik za miejsca na liście PO Cennik za miejsca na liście PO: 7 tys. zł za miejsce pierwsze PO chce przeznaczyć pieniądze z opłat za miejsca na listach na walkę Hanny Gronkiewicz-Waltz o fotel prezydenta Warszawy z Kazimierzem Marcinkiewiczem; Fot.Bartosz Bobkowski / AG PO chce przeznaczyć pieniądze z opłat za miejsca na listach na walkę Hanny Gronkiewicz-Waltz o fotel prezydenta Warszawy z Kazimierzem Marcinkiewiczem Fot.Bartosz Bobkowski / AG Dominika Olszewska-Dziobkowska 09-08-2006, ostatnia aktualizacja 09-08-2006 09:12 Chcesz startować z dobrego miejsca w wyborach samorządowych? Płać. Nie masz pieniędzy? Lądujesz w środku listy "Gazeta" dotarła do nieoficjalnego cennika stołecznej PO. Kandydat do Rady Warszawy za pierwsze miejsce na liście zapłaci najpewniej 7 tys. zł, za drugie - 5 tys. zł. Do rad dzielnic pierwsze miejsce ma kosztować 5 tys. zł, a drugie - 3,5 tys. zł. Stolica ma 18 dzielnic, partia zyska więc na tym ponad 150 tys. zł. Kosztują tylko tzw. miejsca biorące, czyli głównie pierwsze i drugie. Platforma ma w stolicy dość duże poparcie, więc dają niemal pewne zwycięstwo. Pieniądze PO chce przeznaczyć na walkę Hanny Gronkiewicz-Waltz o fotel prezydenta Warszawy. Kampania musi być spektakularna, bo wystawiony przez PiS kontrkandydat Kazimierz Marcinkiewicz jest faworytem sondaży. Zgodnie z prawem na promocję Hanny Gronkiewicz-Waltz komitet wyborczy może wydać ok. 500 tys. zł. Wygląda na to, że mimo dużego poparcia w stolicy PO ma problem z zebraniem takiej sumy. Opłata od kandydatów na listy samorządowe nazywana jest "dobrowolną darowizną" na fundusz wyborczy Hanny Gronkiewicz-Waltz. - To bolesne, ale trzeba skądś brać pieniądze na kampanię - kwituje Małgorzata Kidawa-Błońska, szefowa warszawskiej PO. - Za te pieniądze wydrukujemy ulotki, plakaty wyborcze. A na sukcesie Hanny Gronkiewicz-Waltz skorzystają wszyscy - przekonuje Jacek Kozłowski, szef warszawskiego sztabu wyborczego. Wcześniej też było drogo Cztery lata temu start z wysokiego miejsca z listy Platformy też kosztował - pierwsze miejsce na liście do Rady Warszawy kosztowało 5 tys. zł, a na liście do rady dzielnicy 3,5 tys. zł. Już wtedy lokalni działacze kręcili nosem. Ale licząc na zwycięstwo, pieniądze wyłożyli i weszli do rad. W tym roku liczyli, że opłat nie będzie, bo w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych Platforma miała dobry wynik i dostaje z budżetu państwa blisko 22 mln zł. Teraz dowiedzieli się, że "darowizny" najpewniej będą. Platforma przez ostatnie miesiące zachęcała do startu z własnych list niezależnych samorządowców. Kusiła ich dobrymi lokatami. Im też każe teraz płacić. Lokalni działacze PO podają przykład aktywnego samorządowca z jednej z warszawskich dzielnic, który żyje ze skromnej emerytury. Nie ma takich pieniędzy. Właśnie się dowiedział, że jak ich nie zdobędzie, wyląduje w środku listy. - Nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że pomogą mu inni działacze - rozkłada ręce posłanka Kidawa-Błońska. Wyborcy ocenią sami Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny PO, twierdzi, że władze krajowe partii nie będą w tę sprawę ingerować, bo zasady przydzielania miejsc i opłat ustala się na poziomie regionalnym. Decyzja o warszawskim cenniku zapadnie najpóźniej 15 sierpnia. Inne partie twierdzą, że nie będą zbierały pieniędzy za miejsca na listach. - W ten sposób nie będziemy zdobywać pieniędzy na kampanię. Mamy fundusze z budżetu państwa - zapewnia Wojciech Dąbrowski, szef warszawskiego PiS. - Na pewno tak robić nie będziemy - zarzeka się Jacek Pużuk, lider mazowieckiego SLD. Przepisy wyborcze nie regulują metod przyznawania miejsc na liście. Krzysztof Lorentz z Krajowego Biura Wyborczego mówi: - Partie same decydują, jak układają listy. Ale wyborcy mogą ocenić takie praktyki. Temat: POLITYKA....można i o polityce...a może trzeba? Próba łamania Gdy mija zaskoczenie i szok, przychodzi czas na uporczywe grzebanie w pamięci. Odtwarzanie możliwych sytuacji kontaktu z SB. Zwłaszcza składania podpisów. Maria Zielińska pamięta, że grudniowej nocy, gdy ją zatrzymano, podpisała lojalkę. – Ale zaraz po wyjściu opowiedziałam o wszystkim Helenie Łuczywo, a potem kolegom z opozycji. Jolanta Strzelecka twierdzi: – Ja nawet nie podpisywałam protokołów z przesłuchań. Jest prawnikiem, zwraca na to uwagę, chyba by pamiętała. Pewność mąci jednak doświadczenie ostatnich dni. Przy okazji sprawy Małgorzaty Niezabitowskiej przeglądała pożółkłe numery „Tygodnika Solidarność” z 1981 r. Znalazła tam artykuły podpisane swoim nazwiskiem, a nie przypomina sobie, żeby je pisała. – Więc mogę się mylić – zapowiada. SB wykorzystywała starania o paszport. Wiedziała, że dla naukowców oraz ludzi sztuki pokusa wyjazdu jest szczególnie nęcąca. A kontakt ze światem niezbędny do pracy. Jan Grosfeld pamięta, że starając się o wyjazd do znajomych, którzy po 1968 r. wyemigrowali do Szwecji, został wezwany do Biura Paszportowego na Kruczą. We wskazanym pokoju zamiast znudzonej urzędniczki zastał dwóch mężczyzn. – Jest pan bardzo inteligentnym człowiekiem – komplementowali. – Może przy okazji wyjazdu powiedziałby pan nam po powrocie, co się dzieje w środowisku szwedzkiej opozycji? Zagrozili, że z paszportu będą nici. Odpowiedział, że z tą inteligencją to bez przesady. Poza tym może wypoczywać w Polsce. Po wyjściu relacjonował znajomym tę rozmowę. Paszport dostał, wyjechał. Teraz mówi: – Nie pamiętam, czy moim przyjaciołom w Szwecji też opowiadałem. Po latach Dariusz Urbaniak przypomina sobie kilka sygnałów, które powinny go zaniepokoić. – W sytuacjach towarzyskich zbierano informacje na temat moich kolegów, przyjaciół – mówi. Wtedy do tego nie przywiązywał wagi. Teraz nie byłby już tak niefrasobliwy. Grażyna Ignaczak-Bandych nigdy nie myślała o sobie jako o zasłużonym działaczu. Żyła w przekonaniu, że inni mieli większe zasługi i to nimi, a nie skromną studentką, wedle wszelkich zasad logiki, powinno interesować się SB. Nigdy nie była zatrzymana, pałowana, nie starała się o paszport, nikt nie wzywał jej na rozmowy do Pałacu Mostowskich. Teraz jednak, jak to sobie analizuje, uważa, że mogli się nią zainteresować podczas strajku. Mógł też coś powiedzieć znajomy, swego czasu bywalec domu, który pewnego dnia po prostu zniknął. Odnalazł się za granicą. Okazało się, że dostał paszport w najgorszym czasie, kiedy rzadko dawano je za darmo. SB szukała współpracowników w zakładach pracy. Chcieli wiedzieć, co naprawdę myśli i mówi klasa robotnicza. Bandzerewicz domyśla się, że teczkę mogli mu założyć po tym, gdy złożył wniosek racjonalizatorski, ale mimo namowy, nie zgodził się na patent. Za to go zdegradowali. – Więc teraz chcę zobaczyć, co oni tam zbierali na mnie. Nie podejrzewam, że coś strasznego, ale mogę się dowiedzieć, kto był taki usłużny! Pozostają jeszcze sąsiedzi, znajomi. K., znany wydawca, którego nazwisko figuruje na liście, wie, że niczego nie podpisał i na nikogo nie donosił. Ale wie również, że u sąsiada na górze SB zainstalowała kiedyś podsłuch. Kilka lat temu sąsiad spotkał żonę na ulicy i o podsłuchu opowiedział. K. nie sprawdzał, czy jego nazwisko figuruje na liście. – Ale dlaczego jest tam moje? – zastanawia się. Strzelecka w czasie stanu wojennego wraz z Jackiem Ambroziakiem pełniła funkcję pogotowia prawnego dla ludzi z „Tygodnika”. Wtedy z własnej inicjatywy chodzili na Rakowiecką pytać o losy kolegów. Po wznowieniu „Tygodnika Powszechnego”, jeszcze chyba w stanie wojennym była sprawozdawcą parlamentarnym gazety. Wtedy wzięła na siebie rolę łącznika między władzą a opozycją. Przekazywała marszałek Halinie Skibniewskiej nazwiska osób z podziemia, które chciały się ujawnić. Skibniewska oddawała je jakiemuś pułkownikowi, a na następnej sesji przekazywała, na jakich warunkach to ujawnienie może nastąpić. – Była to forma uznania przeze mnie, że taka instytucja jak SB istnieje. Czy to wystarczyło, by znaleźć się na liście? I tylko rodzina Marii U., pochowanej z honorami na Powązkach, nie ma wątpliwości, dlaczego kapitan figuruje na liście Wildsteina. Była etatowym pracownikiem MSW, nie SB. Zmarła bezpotomnie. Choć przez tych kilka dni nic w sferze faktów związanych z jej osobą się nie zmieniło, rodzina będzie stawiać znicze na jej grobie bardziej drżącą ręką. Do najbliższych dotarła bowiem prawda, że nie wiedzą, kim naprawdę była. Temat: Wypedzeni Polacy też tworzą powiernictwo Wypedzeni Polacy też tworzą powiernictwo Sława! Polscy wysiedleni też tworzą powiernictwo ZOBACZ TAKŻE • Komu pomoże Powiernictwo? (08-09-04, 03:00) • Powiernictwo Polskie (07-09-04, 21:42) • Arciszewska mówi dość (07-09-04, 21:42) • Marcel Piela, wysiedlony z Gdyni podczas wojny, walczy o swoje prawa (07-09- 04, 21:41) • Komentarz Włodzimierza Kalickiego (07-09-04, 21:02) • Apel Gdynian do kanclerza Niemiec (07-09-04, 21:03) Roman Daszczyński, Maciej Sandecki, Gdańsk, 07-09-2004, ostatnia aktualizacja 08-09-2004 09:18 Powiernictwo za powiernictwo. Najpóźniej za dwa miesiące powstanie Powiernictwo Polskie, stowarzyszenie pokrzywdzonych przez III Rzeszę. Do jego założycieli zgłosiło się już kilku niemieckich adwokatów, którzy chcą reprezentować Polaków przed niemieckimi sądami - Adwokaci na razie zapoznają się z dokumentami. Myślę, że pod koniec roku zaczniemy batalię prawną - zapowiada gdyńska poseł Dorota Arciszewska- Mielewczyk z koła parlamentarnego SKL. Organizowane przez nią stowarzyszenie ma być odpowiedzią na Powiernictwo Pruskie, które reprezentuje Niemców wysiedlonych po wojnie. - Ale proszę nie porównywać mnie z Eriką Steinbach. Ta osoba zaistniała w bardzo negatywny sposób - zastrzega posłanka SKL. Do Powiernictwa Polskiego na pewno przystąpią członkowie Stowarzyszenia Gdynian Wysiedlonych - jest ich obecnie 600, ale cały czas zgłaszają się nowi chętni. Jesienią 1939 r. hitlerowcy organizując bazę Kriegsmarine, wysiedlili ze 120-tysięcznej Gdyni około 80 proc. mieszkańców. - W 1939 r. pozwolono nam zabrać tylko tobołki, podobnie jak inni wysiedleni mieliśmy zakaz powrotu do domu pod groźbą kary śmierci - mówi 65-letni Benedykt Wietrzykowski, prezes SGW. - Rodzice stracili dwa sklepy i wyposażenie mieszkania. Przeliczając, to dziś ok. pół miliona zł. Członkowie SGW chcą domagać się od rządu RFN odszkodowania za stracone mienie i "utracone dzieciństwo". Od polskiego rządu chcą przyznania statusu osób represjonowanych. Dałoby to im uprawnienia praktycznie identyczne z kombatanckimi, m.in. zniżkę na przejazdy koleją, dodatek 143 zł do emerytury i dodatek 90 zł na opłaty za prąd. Dotychczas nie uznawano ich za osoby represjonowane, ponieważ w większości nie mają za sobą gehenny hitlerowskich obozów lub więzień, a tego wymaga polskie ustawodawstwo. Gdynian po prostu wysiedlono "w pole", zanim Niemcy zaczęli organizować tzw. obozy przejściowe. O Stowarzyszeniu Gdynian zrobiło się głośno kilka tygodni temu, gdy wystąpili z apelem o zadośćuczynienie do kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera. Od tego czasu zgłaszają się do nich politycy z LPR i SLD gotowi do współpracy. Na razie swojego biura użyczyła im posłanka Arciszewska-Mielewczyk. Pani poseł chce, by Powiernictwo Polskie reprezentowało nie tylko interesy gdynian. Apeluje do wszystkich poszkodowanych i prawnych spadkobierców ofiar III Rzeszy, aby zgłaszali swe roszczenia. Na swojej stronie internetowej (www.arciszewska.pl) zamieściła nawet formularz-ankietę, w której pyta, jakiej formy pomocy oczekuje poszkodowany. - Kto się może zgłaszać? Wszyscy - zapewnia posłanka Arciszewska-Mielewczyk. - Nawet ci, którzy skorzystali z pomocy finansowej fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Jednak zdaniem fundacji, pani poseł nie ma racji. Pieniądze w dwóch ratach przyznano 475 tys. Polaków - kwoty te wypłacono już wszystkim w połowie lub całości. - Osoby te wobec Republiki Federalnej Niemiec, Niemieckich Krajów Związkowych i innych niemieckich instytucji publicznych zrzekły się na piśmie roszczeń z tytułu pracy przymusowej oraz szkód majątkowych - mówi Agnieszka Szafrańska- Romanów z fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. - Także wobec niemieckich przedsiębiorstw z tytułu wszelkich roszczeń w związku z nazistowskim bezprawiem. Pozdrawiam i zapraszam na: Forum Słowiańskie Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 133 rezultatów • 1, 2, 3 |