Biuro Parlamentarne

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro Parlamentarne




Temat: Warszawskie rezerwaty. Morysin
> Pani dyrektor kiedy otrzymam odpowiedz na ponizsze ?

31 maja 2004r
> Dyrektor Biura Ochrony Środowiska m.st.Warszawy
> Agnieszka Bolesta

> Szanowna Pani !

> Otrzymałem informację o przesłaniu do Pani z kancelarii Prezydenta
> Warszawy Lecha Kaczyńskiego pisma dotyczącego warszawskiego MPO w którym
> ponownie przypominam o zagrożeniach dla dalszego funkcjonowania MPO
> w warunkach tzw. gospodarki rynkowej.
> Brak ustosunkowania się do moich uwag i unikanie odpowiedzi spowodowały
> powiadomienie specjalnym pismem Prezydenta Warszawy o działaniach
> negatywnych podległych mu służb i niewłaściwego wykonywania obowiązków
> przez personel Prezydenta Warszawy.
> Takie funkcjonowanie podległych Prezydentowi urzędów, szkodzi wizerunkowi
> miasta jako Stolicy Polski i nie przysparza mu sympatyków w obecnie
> gorącym okresie a publiczne podanie faktu o ewentualnej chęci kupna
> MPO przez obcą interesom Warszawy firmę, potwierdza moje wcześniejsze
> opinie o błędach, lub celowym działaniu odpowiedzialnych urzędników
> mających na celu dyskredytowanie urzędującego Prezydenta Warszawy
> Lecha Kaczyńskiego a bankructwo do czego dążą podlegli urzędnicy, nie
> reagując na ostrzeżenia, świadczy o celowym działaniu konkretnych osób
> odpowiedzialnych za ten ogromny rynek dochodów miasta, który chcą
> oddać w obce ręce. Miasta UE są właścicielami przedsiębiorstw wywożących
> odpady i dbających o czystość i porządek. Bonn, Sztokholm, Kopenhaga
> mają swoje własne służby komunalne i dzięki nim jest czysto.

> PRZYPOMINAM Pani pismo >OS-V-rgl/00500/96/1051/04 z dn.12 luty 2004r
> które utknęło w obszernych szufladach w czasach internetu, albo celowo
> zostało ukryte, żeby szybciej zniszczyć, doprowadzić do bankructwa lub
> innej sprzedaży Warszawskiego MPO, oczywiście w którym budynek "WŁADZY"
> na Młynarskiej, samochody czy inny sprzęt to wartość uboczna, CELEM SĄ
> TERENY W RÓŻNYCH PUNKTACH WARSZAWY, to są działania bardzo podejrzane
> dlatego prosiłem osobiście o interwencje posłów warszawskich PiS.
> Pan Poseł Artur Zawisza przesłał mnie informacje o interwencji pisemnej
> skierowanej do p.o. Dyrektora Biura Inwestycji Sławomira Zawadzkiego.

> Pismo otrzymałem 7 kwietnia 2004 i cisza, dlatego poinformowałem
> Prezydenta o osobach działających wbrew interesowi Warszawy tym samym
> wizerunkowi Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i całej formacji PiS, która
> wygrała wybory samorządowe i bankructwo MPO może się całej partii PiS
> odbić potężną czkawką przy najbliższych wyborach parlamentarnych,
> prezydenckich i tworzeniu rządu.

> Obecny stosowany system korespondencji ze względu na opieszałość niestety
> nie sprawdził się, dlatego proszę o stosowanie już ogólnie znanych chyba
> i dostępnych dodatkowych możliwości w postaci faksu i poczty e-mail.
> Chcę rownocześnie poinformować, że z moich ocen się nie wycofam i użyje
> wszelkich dostępnych mnie środków, łącznie z publikowaniem nazwisk osób,
> których wyniki działań przekładają się na stałe obniżanie wartości MPO,
> żeby, jeżeli nie uda się zapobiec sprzedaży MPO, OPINIA PUBLICZNA
> WIEDZIALA KTO JEST ZA TO ODPOWIEDZIALNY. Czytelnicy ocenią sami.
> Posiadam dowody działania na szkodę MPO, dlatego poczuwam się do
> obowiązku informowania o błędach, niefrasobliwości, złej woli, braku
> poczucia odpowiedzialności lub wręcz działaniu szkodliwym w interesie
> innych, za smieszne w skali całości korzyści.

> Z poważaniem Jerzy Szydłowski






Temat: Boshe.... Kaczor wygrał.... Swan ja Cię zabije!!!!
Widzę, że jednak się nie rozumiemy Grzesiu. Może będzie łatwiej zrozumieć Ci
gdy opiszę kilka realnych historii w których ostatnio brałem udział.

Kilka dni temu musiałem zająć się w firmie (w zastępstwie nieobecnej
koleżanki) wydrukowaniem katalogów. A konkretnie zleceniem tego jakiejś
drukarni. Zgłosiły się cztery firmy chętne do współpracy… Trzech
przedstawicieli z tych czterech zaproszonych, bez żadnych sugestii z mojej
strony, zaproponowało mi łapówkę w zamian za zlecenie druku. Rozumiesz?

Prywatna firma - prywatnej firmie proponuje bakszysz!

Było to dla ludzi całkowicie naturalne, że posługują się tego typu
argumentami. Tego typu zachowania są podobno u nas standardem. Z rozmowy
wynikało, że płacą większości np.; korporacji farmaceutycznych w zamian za
zlecenia. I dotyczy to podobno każdego dostawcy. Płacą wszyscy; od firmy
sprzątającej biura, przez dostawców wody, długopisów, papieru ksero, komputerów
czy samochodów. Bakszysz należy się również od zlecenia rezerwacji biletów
lotniczych dla pracowników. Stawka – 10 procent od wartości netto wystawionej i
zapłaconej faktury....U nas to norma po prostu.

Myślisz Grzesiu , że Twoja sekretarka "dorabia" sobie na boku Twoim kosztem,
zamawiając np.; papier do kserokopiarki?, czy Twoja sprzątaczka, by móc dla
Ciebie pracować musi robić coś jeszcze, niż tylko dobrze wykonywać swoją
robotę? Nie, na pewno Twoje dziewczyny tego nie robią, bo za to w USA idzie
się bezwarunkowo do pudła. U nas, takie zachowanie, to nawet już jakiekolwiek
kontrowersje przestało wzbudzać. U nas to norma po prostu.

Czasem myślę o swojej przyszłości i by czuć się bardziej komfortowo wymyśliłem
sobie, że powinienem mieć swoją aptekę. Czysty biznes, nie angażujący
nadmiernie czasu właściciela, typu; "leżę sobie i mi rośnie". Mógłbym wtedy
przyjąć swoją ulubioną pozycję poziomą czyli rentiera (wybacz – trochę się
rozmarzyłem....:D)
To naprawdę jest fajny i spokojny interes, wymagający spełnienia jednego
warunku. Apteka musi być tam gdzie są ludzie. Dużo ludzi. Znalazłem więc
stosowny lokal w Warszawie, w dużym centrum handlowym (największe w europie)
Firma reprezentująca właściciela (Amerykanina) zaproponowała może nie najniższą
cenę ale w bardzo dobrej części tego budynku. I wszystko byłoby w porządku
gdyby nie pewna propozycja. Otóż nie muszę płacić tyle ile wynosi oficjalna
stawka. Mogę dostać upust – 20 procent pod warunkiem jednakże, że połowę z tych
dziesięciu procent będę im dawał w kopercie. Tam jest ok. 120 różnych
sklepów, kilkadziesiąt tysięcy metrów do wynajęcia po 30 euro za metr . Byli
bardzo zdziwieni, że wolę jednak płacić więcej....Bo u nas to norma po prostu.

Po co ja o tym opowiadam? Mówię o tym by pokazać dlaczego wolałem głosować na
Kaczora a nie pseudo-liberała Tuska. A i to w drugiej rundzie wyborczej bo w
pierwszej (i parlamentarnych też) tylko na Korwina. Wybrałem tak bo doszedłem
do wniosku, że skoro nie będzie prawdziwie liberalnie to niech chociaż będzie
sprawiedliwie. Uważam bowiem, że podstawowym problemem gospodarczym Polski jest
to, ze różni aferzyści, złodzieje, politycy i mafiosi maja gęby
pełne "liberalizmu". Mafia potrafi zbudować natomiast jedynie silniejszą
mafie, a nie żadną gospodarkę. W Polsce trzeba osuszyć bagno i dopiero wtedy
myśleć o zdrowych fundamentach gospodarki. I tego właśnie się spodziewam po
swoim wyborze. Zdrowych, uczciwych standardów zachowań społecznych narzuconych
przez Kaczora choćby batem. I wybaczę mu, jeśli przy okazji "zamiatania"
chwilowo ucierpi na tym gospodarka. Nie da się usunąc nowotworu bez radykalnych
działań.
Korupcja jest w tym kraju wszędzie. Czego byś się tknął, cokolwiek byś chciał
zrobić, gdzie byś nie poszedł, to zawsze znajdzie się ktoś, kto łapę do Ciebie
wyciągnie. I nie dotyczy to tylko biednych pracowników budżetowych. Ich
motywy - od biedy – mogę zrozumieć choć nikogo to nie usprawiedliwia.
To chore zjawisko objęło nawet tych którzy bardzo dobrze zarabiają. Bo jeśli
ktoś zarabia ok. 5-6k Euro to chyba ma dobre (jak na Polskę) dochody?
Tyle zarabiają szefowie administracyjni w korporacjach .

Myślicie Panowie Grzesiu, Docuć czy Patryk, że na takiej "pożywce" społecznej,
w takich uwarunkowaniach da się zbudować cokolwiek trwałego??? Wraz z ludźmi
którzy mentalnie żyją jeszcze w PRL-u ? Demokracja jest bardzo fajna ale nie
dla nas, niestety. W Polsce trzeba trzymać ludzi twardo "za pysk". Bo u nas to
norma po prostu...






Temat: W "SM" Południe mają "problem"
eczpospolita 03.XII.2005r
Prawo co dnia
MIESZKANIA Lokatorskie i własnościowe muszą być przygotowane do wykupu

Niewykonalny obowiązek spółdzielni

Jeszcze kilka miesięcy spółdzielnie mieszkaniowe mają na przygotowanie
przenoszenia własności lokali na swoich członków. Większość o tym nie wie albo
nie może tego zrobić

Nieuregulowany stan prawny gruntów to bolączka spółdzielni mieszkaniowych w
dużych miastach. Tam długo jeszcze spółdzielcy nie wykupią mieszkania na
własność. Na zdjęciu domy spółdzielni „Energetyka”
(c) PIOTR GĘSICKI
Członkowie spółdzielni mający mieszkania lokatorskie lub własnościowe mogą
wykupić je na własność (z wyjątkiem lokatorskich budowanych ze środków z
Krajowego Funduszu Mieszkaniowego). W tym celu składa się do spółdzielni
wniosek o wykup. Jeśli jest to pierwszy taki wniosek w danej nieruchomości, to
od dnia złożenia biegnie dwuletni termin, w którym spółdzielnia musi
przygotować się do przeniesienia własności lokali.

Mówi o tym art. 42 ust. 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Za kilka
miesięcy zmieni się jednak jego treść. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował
bowiem konstytucyjność części ustępu 1 tego artykułu. Określa ona początek
biegu terminu (chodzi o datę złożenia pierwszego wniosku). Utratę ważności
wspomnianej części przepisu TK odroczył o rok, czyli do 28 kwietnia 2006 r.

Za kilka miesięcy
W tym dniu pojawi się w prawie luka, która przysporzy spółdzielniom i jej
członkom wielu problemów.

- Przepis nie określi już początku biegu terminu, ale zobowiąże spółdzielnie
mieszkaniowe do przygotowania przenoszenia lokali na własność spółdzielców -
uważa Ryszard Jajszczyk, dyrektor biura Związku Rewizyjnego Spółdzielni
Mieszkaniowych RP.

Powstaje więc pytanie, od kiedy należy liczyć dwuletni termin. - Brak wyraźnego
określenia oznacza jedno: liczy się go - mówi Jajszczyk - od wejścia w życie
ustawy, czyli od 24 kwietnia 2001 r. Dwa lata dawno więc już minęły.

W kwietniu 2006 r. wszystkie spółdzielnie mieszkaniowe muszą więc być gotowe do
wykupu mieszkań na własność. Oznacza to konieczność uporządkowania stanu
prawnego swoich nieruchomości, przygotowania podziałów geodezyjnych działek
oraz podjęcia uchwały z wykazem lokali przeznaczonych do wykupu na własność.

Podjęcie tych czynności - wyjaśnia Jajszczyk - wiąże się z olbrzymim wysiłkiem
organizacyjnym oraz kosztami. Mają one sens, gdy w spółdzielni są chętni do
wykupu mieszkań. Często jednak ich nie ma.

Tak jest np. w Spółdzielni Mieszkaniowej "Energetyka" w Warszawie
oraz "Zacisze" w Małkini. - Mieliśmy chętnych do wykupu mieszkań na własność w
dwóch budynkach. Podjęliśmy więc stosowne kroki i mieszkania dawno już zostały
wykupione - mówi Ewa Janik, prezes "Zacisza". W "Energetyce" zaś na 20 tys.
lokali wykupiło mieszkania tylko 100 osób.

O jakie chodzi porządki
Wiele spółdzielni nie zdaje sobie sprawy, co je czeka. Większość nie zdąży
uporządkować swojej sytuacji prawnej. - Osiedla Stegny Północne oraz
Idzikowskiego zostaływybudowane na gruntach, do których spółdzielnia nie ma
tytułu prawnego - mówi Sylwester Mirecki, zastępca prezesa ds. ekonomicznych
w "Energetyce". - Do kwietnia przyszłego roku na pewno nie uda się nam ich
wykupić.

Te kłopoty spółdzielni to spadek po PRL. Budując swoje osiedla, nie
przywiązywały wagi do porządkowania na bieżąco stanu prawnego gruntów.

Nadrobienie tych zaległości to nie wszystko. Trzeba dokonać podziałów
geodezyjnych działek. Spółdzielnie, które zdążą do końca roku, otrzymają
refundację kosztów z budżetu państwa. Szans na nią nie mają więc te, które nie
uregulowały spraw własności gruntów.

- Wiele budynków spółdzielczych - twierdzi Ewa Janik - nie ma też dokumentacji
technicznej, np. rzutów kondygnacji z zaznaczonymi lokalami.

Ponadto dla każdego lokalu spółdzielnie muszą uzyskać ze starostwa
zaświadczenie o jego samodzielności. W dużych, takich jak "Energetyka",
potrzebnych będzie ich kilkadziesiąt tysięcy.

Potrzebna nowelizacja
Trybunał odroczył utratę ważności przepisu o rok, bo chciał dać czas
ustawodawcy na zmianę przepisu. Jego wyrok zapadł, kiedy kończyła się IV
kadencja Sejmu, a potem były wybory prezydenckie i parlamentarne.

Z tego powodu prac legislacyjnych nad zmianą przepisu nie podjęto przez wiele
miesięcy. Na razie Ministerstwo Transportu i Budownictwa pracuje nad
założeniami nowelizacji ustawy. Ma ona objąć także art. 42.

RENATA KRUPA-DĄBROWSKA




Temat: Staroń zajmie się prawem spółdzielczym
Rzeczpospolita 03.XII.2005r
Prawo co dnia
MIESZKANIA Lokatorskie i własnościowe muszą być przygotowane do wykupu

Niewykonalny obowiązek spółdzielni

Jeszcze kilka miesięcy spółdzielnie mieszkaniowe mają na przygotowanie
przenoszenia własności lokali na swoich członków. Większość o tym nie wie albo
nie może tego zrobić

Nieuregulowany stan prawny gruntów to bolączka spółdzielni mieszkaniowych w
dużych miastach. Tam długo jeszcze spółdzielcy nie wykupią mieszkania na
własność. Na zdjęciu domy spółdzielni „Energetyka”
(c) PIOTR GĘSICKI
Członkowie spółdzielni mający mieszkania lokatorskie lub własnościowe mogą
wykupić je na własność (z wyjątkiem lokatorskich budowanych ze środków z
Krajowego Funduszu Mieszkaniowego). W tym celu składa się do spółdzielni
wniosek o wykup. Jeśli jest to pierwszy taki wniosek w danej nieruchomości, to
od dnia złożenia biegnie dwuletni termin, w którym spółdzielnia musi
przygotować się do przeniesienia własności lokali.

Mówi o tym art. 42 ust. 1 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Za kilka
miesięcy zmieni się jednak jego treść. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował
bowiem konstytucyjność części ustępu 1 tego artykułu. Określa ona początek
biegu terminu (chodzi o datę złożenia pierwszego wniosku). Utratę ważności
wspomnianej części przepisu TK odroczył o rok, czyli do 28 kwietnia 2006 r.

Za kilka miesięcy
W tym dniu pojawi się w prawie luka, która przysporzy spółdzielniom i jej
członkom wielu problemów.

- Przepis nie określi już początku biegu terminu, ale zobowiąże spółdzielnie
mieszkaniowe do przygotowania przenoszenia lokali na własność spółdzielców -
uważa Ryszard Jajszczyk, dyrektor biura Związku Rewizyjnego Spółdzielni
Mieszkaniowych RP.

Powstaje więc pytanie, od kiedy należy liczyć dwuletni termin. - Brak wyraźnego
określenia oznacza jedno: liczy się go - mówi Jajszczyk - od wejścia w życie
ustawy, czyli od 24 kwietnia 2001 r. Dwa lata dawno więc już minęły.

W kwietniu 2006 r. wszystkie spółdzielnie mieszkaniowe muszą więc być gotowe do
wykupu mieszkań na własność. Oznacza to konieczność uporządkowania stanu
prawnego swoich nieruchomości, przygotowania podziałów geodezyjnych działek
oraz podjęcia uchwały z wykazem lokali przeznaczonych do wykupu na własność.

Podjęcie tych czynności - wyjaśnia Jajszczyk - wiąże się z olbrzymim wysiłkiem
organizacyjnym oraz kosztami. Mają one sens, gdy w spółdzielni są chętni do
wykupu mieszkań. Często jednak ich nie ma.

Tak jest np. w Spółdzielni Mieszkaniowej "Energetyka" w Warszawie
oraz "Zacisze" w Małkini. - Mieliśmy chętnych do wykupu mieszkań na własność w
dwóch budynkach. Podjęliśmy więc stosowne kroki i mieszkania dawno już zostały
wykupione - mówi Ewa Janik, prezes "Zacisza". W "Energetyce" zaś na 20 tys.
lokali wykupiło mieszkania tylko 100 osób.

O jakie chodzi porządki
Wiele spółdzielni nie zdaje sobie sprawy, co je czeka. Większość nie zdąży
uporządkować swojej sytuacji prawnej. - Osiedla Stegny Północne oraz
Idzikowskiego zostaływybudowane na gruntach, do których spółdzielnia nie ma
tytułu prawnego - mówi Sylwester Mirecki, zastępca prezesa ds. ekonomicznych
w "Energetyce". - Do kwietnia przyszłego roku na pewno nie uda się nam ich
wykupić.

Te kłopoty spółdzielni to spadek po PRL. Budując swoje osiedla, nie
przywiązywały wagi do porządkowania na bieżąco stanu prawnego gruntów.

Nadrobienie tych zaległości to nie wszystko. Trzeba dokonać podziałów
geodezyjnych działek. Spółdzielnie, które zdążą do końca roku, otrzymają
refundację kosztów z budżetu państwa. Szans na nią nie mają więc te, które nie
uregulowały spraw własności gruntów.

- Wiele budynków spółdzielczych - twierdzi Ewa Janik - nie ma też dokumentacji
technicznej, np. rzutów kondygnacji z zaznaczonymi lokalami.

Ponadto dla każdego lokalu spółdzielnie muszą uzyskać ze starostwa
zaświadczenie o jego samodzielności. W dużych, takich jak "Energetyka",
potrzebnych będzie ich kilkadziesiąt tysięcy.

Potrzebna nowelizacja
Trybunał odroczył utratę ważności przepisu o rok, bo chciał dać czas
ustawodawcy na zmianę przepisu. Jego wyrok zapadł, kiedy kończyła się IV
kadencja Sejmu, a potem były wybory prezydenckie i parlamentarne.

Z tego powodu prac legislacyjnych nad zmianą przepisu nie podjęto przez wiele
miesięcy. Na razie Ministerstwo Transportu i Budownictwa pracuje nad
założeniami nowelizacji ustawy. Ma ona objąć także art. 42.

RENATA KRUPA-DĄBROWSKA




Temat: Steinbach obraża warszawskich powstańców.
Ostry atak deputowanych SPD na Erikę Steinbach
PAP2006-09-07

Deputowani niemieckiej partii socjaldemokratycznej SPD Gert Weisskirchen i
Monika Griefahn ostro skrytykowali przewodniczącą Związku Wypędzonych (BdV)
Erikę Steinbach za jej wywiad dla rozgłośni Deutschlandfunk, w którym odniosła
się do problematyki wypędzeń oraz Powstania Warszawskiego.
Zdaniem socjaldemokratycznych deputowanych, swymi wypowiedziami
Steinbach "zdyskwalifikowała się" jako partner do rozmów na temat sposobu
upamiętnienie przymusowych wysiedleń Niemców, zaś jej projekt Centrum przeciwko
Wypędzeniom stał się "ostatecznie nieaktualny".

Biuro prasowe SPD przesłało w czwartek PAP tekst obu oświadczeń.

Weisskirchen, jeden z rzeczników ds. polityki zagranicznej SPD, napisał, że
wypowiadając słowa: "Bez Hitlera... nie doszłoby do realizacji tych wszystkich
planów wypędzenia Niemców, które już przedtem istniały w Polsce. Hitler
otworzył drzwi, którymi weszli inni...." Steinbach ujawniła swoje "prawdziwe
polityczne oblicze".

"Erika Steinbach spycha odpowiedzialność za przestępstwa, które nazistowski
reżim Hitlera popełnił na własnych rodakach i za które wielu Niemców zapłaciło
śmiercią, na ofiary, na Polaków, których państwo zostało zniszczone i których
naziści przeznaczyli, obok europejskich Żydów, na zagładę" - czytamy.

Ten wywiad oznacza, że plany Steinbach utworzenia w Berlinie przy wsparciu
niemieckiego rządu Centrum przeciwko Wypędzeniom stały się ostatecznie
nieaktualne - oświadczył Weisskirchen.

"Całkowicie pozbawione wyczucia i nierzeczowe wypowiedzi sprawiają, że trudno
sobie wyobrazić, aby Steinbach mogła zostać włączona do negocjacji jako ich
aktywny uczestnik" - napisała rzeczniczka ds. kultury frakcji SPD Griefahn.

"Pani Steinbach godzi się świadomie na wywołanie konfliktu w polityce
zagranicznej" - napisała Griefahn. Jej zdaniem, wypowiedzi szefowej wypędzonych
(BdV) stanowią "przerażający punkt kulminacyjny" rozwoju wydarzeń, który nie
może odpowiadać interesom wypędzonych, jeżeli są oni zainteresowani pojednaniem
i dialogiem z krajami sąsiednimi - uważa posłanka SPD.

Koalicja rządowa CDU/CSU i SPD postanowiła w listopadzie, że w Berlinie
powstanie "widoczny znak" upamiętniający wypędzenie Niemców. W umowie
koalicyjnej zastrzeżono, że realizacja tego projektu nastąpi w duchu pojednania
i w porozumieniu z Europejską Siecią Pamięć i Solidarność, do której należy
także Polska. Steinbach domaga się istotnego wpływu na ten projekt, którego
ostateczny kształt nie jest jeszcze znany.

We wtorkowym wywiadzie dla rozgłośni radiowej Deutschlandfunk Steinbach -
odnosząc się do sugestii, że upamiętnienie niemieckich wypędzonych mogłoby
odbyć się bez udziału Związku Wypędzonych (BdV), ponieważ jest to "trudne do
strawienia" dla Polski - powiedziała: "My też nie pytamy o wszystkie miejsca
pamięci budowane w Warszawie. Nie mogę sobie przypomnieć i nic o tym nie wiem,
żeby kiedyś proszono Niemcy o udział w upamiętnieniu Powstania Warszawskiego.
Też można by spytać: +dlaczego nas nie pytacie, przecież my zniszczyliśmy wtedy
Warszawę+. Niemcy miałyby w tym taki sam uprawniony interes. Nie przyszłoby nam
jednak nigdy do głowy, żeby postawić takie żądanie".

Jako "skandaliczny" skrytykowała wywiad Steinbach w środę wiceprzewodnicząca
klubu parlamentarnego SPD Angelika Schwall- Dueren. "Dokonane przez nią
(Steinbach) ironiczne zrównanie realizowanego przez nią Centum przeciwko
Wypędzeniom w Berlinie z pomnikiem Powstania Warszawskiego w Warszawie jest
potwornością" - uważa posłanka SPD.

Jako osoba deklarująca zainteresowanie szczerym dialogiem z Polską, szefowa BdV
powinna wiedzieć, że taką wypowiedzią musi oburzyć do głębi każdego
Polaka. "Najwidoczniej dolewa świadomie oliwy do niemiecko-polskiego ognia, aby
przeforsować berlińskie centrum" - czytamy w oświadczeniu Schwall-Dueren.




Temat: duza wspolnota-ubezwlasnowolnienie
kwakwa1 napisał:

> Podał Pan niestety wymijająca odpowiedź.
> Proszę o odpowiedź wskazującą na procedurę działania w sytuacji, gdy
> pełnomocnictw nie udało sie zebrać (bo np. właściciele maja gdzieś całą tą
> wspolnotę, albo powyjeżdżali). Czy podpisy pod uchwałą, na co powołuje sie
MT,może zebrać obiegówką dowolny właściciel lokalu? A co z zebraniem?

Podał Pan niestety wymijająca odpowiedź.
Proszę o odpowiedź wskazującą na procedurę działania w sytuacji, gdy
pełnomocnictw nie udało sie zebrać (bo np. właściciele maja gdzieś całą tą
wspolnotę, albo powyjeżdżali). Czy podpisy pod uchwałą, na co powołuje sie MT,
może zebrać obiegówką dowolny właściciel lokalu? A co z zebraniem?

Odpowiedź nie była wymijająca, tylko - z konieczności - skrótowa. I tak już
będzie zawsze. Jak słusznie zauważył w jednym ze swoich listów abcd17, eksperci
mogą udzielić precyzyjnej odpowiedzi tylko na bardzo konkretne, bardzo
precyzyjnie sformułowane pytanie. Odpowiedź na pytanie na wyższym piętrze
ogólności wymaga obszernego wykładu, uwzględniającego wszystkie możliwe
warianty sytuacji faktycznej i prawnej - A NA TO EKSPERCI NIE MAJĄ DOŚĆ CZASU I
NIKT IM ZA TO NIE PŁACI (dziękuję abcd17 za to wyjaśnienie, bo nam nie bardzo
by wypadało wyjaśniać aż tak dobitnie).
Rozwiązanie tego dylematu jest jedno: w sprawach bardziej skomplikowanych
lub wieloaspektowych, wymagających DIALOGU, w którym zarówno pytania jak
odpowiedzi będą stopniowo precyzowane, prosimy o kontakt osobisty lub
telefoniczny z konsultantami Stowarzyszenia „Wspólnota Mieszkaniowa”,
miesięcznika „Mieszkanie i Wspólnota” oraz Biura Zarządu m.st. Warszawy:
Genowefa Baziuk-Płaska 22 831 75 88 - tylko w czwartki,
godz. 12.00 - 14.00
Witold Kalinowski 501 514 786
Zofia Pindor 22 656 67 12
Miejsca i terminy konsultacji w Warszawie można znaleźć na stronie
Stowarzyszenia „WM”:
stowwm.republika.pl/konsultacje.html
W sprawach dzisiejszych:

1. Jeżeli właściciele, cytuję, „mają gdzieś ...” - a Panu mimo wszystko się
chce - to nie pozostaje Panu nic innego jak wystąpić do sądu o ustanowienie we
wspólnocie zarządcy przymusowego. Sąd na pewno przychyli się do pańskiego
wniosku, jeśli tylko:
a) przedstawi Pan uzasadnienie, zgodne z treścią art.26 ustawy o własności
lokali;
b) przedstawi Pan kandydata na zarządcę przymusowego (może to być osoba
fizyczna lub prawna) - ponieważ sąd takimi kandydatami nie dysponuje, i nie daj
Boże, żeby dysponował: mógłby wam wsadzić zarządcę bardzo drogiego i bardzo
niekompetentnego, BO MA TAKIE PRAWO.
2. Podpisy pod uchwałą głosowaną „obiegiem” może zbierać wyłącznie zarząd
wspólnoty (ewentualnie osoba upełnomocniona przez zarząd): tak zapisano w
art.23 ustawy o własności lokali (prawo udzielania pełnomocnictw wynika z
art.98 i 99 Kodeksu cywilnego). Są jednak dwie sytuacje wyjątkowe:
a) kiedy uchwała właścicieli upoważniła do zbierania podpisów kogoś innego;
b) kiedy, mimo upływu terminu zebrania „ustawowego” (I kwartał) lub
prawidłowego wniosku o zwołanie zebrania nadzwyczajnego - zarząd nie zwołał
zebrania. Zebranie może zwołać wtedy każdy z właścicieli (art.30 ust.1a), a
ten, kto zwoła zebranie, przejmuje wszystkie prawa i obowiązki zarządu
dotyczące organizacji zebrania. Przejmuje więc również prawo i obowiązek
kontynuowania głosowań - rozpoczętych na zebraniu - w drodze indywidualnego
zbierania głosów.
3. „Proszę o odpowiedź wskazującą na procedurę ...”; „A co z zebraniem ?” - to
typowe przykłady pytań, które wymagają odpowiedzi w formie obszernego wykładu a
może nawet książki. Takie książki istnieją, proszę do nich zajrzeć:
„Wspólnota mieszkaniowa. 103 wzory dokumentów, pism i procedur ...”. ZCO
Zielona Góra 2001,
„Gospodarowanie we wspólnocie mieszkaniowej”. ZCO Zielona Góra, wyd. II, 2002.

Obie książki są w księgarniach, można też skorzystać ze sprzedaży wysyłkowej,
patrz:
ksiazkizco.home.pl
Pozdrawiam, Witold Kalinowski

dr Witold Kalinowski - dziennikarz, doradca parlamentarny ws. gospodarki
mieszkaniowej, samorządu terytorialnego i uwłaszczenia. Założyciel (1995),
wiceprezes i konsultant Stowarzyszenia „Wspólnota Mieszkaniowa”. Autor wielu
publikacji książkowych i prasowych zawierających porady prawne i organizacyjne
dla wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych.
Kontakt: miesięcznik „Mieszkanie i Wspólnota” miwspolnota.republika.pl
tel. 0501 514 786, fax 022 834 48 11 mail: witoldkalinowski@wp.pl




Temat: PiS-dzielcom gratulujemy po raz 17
PiS-dzielcom gratulujemy po raz 17
Kolejny kompetentny inaczej PiS-dzielec. Co oni tam samych Kaczyńskich mają,
nikogo normalnego?:

Po naszym tekście "Lis z PiS w Kurniku"
Joanna Gergont, Kielce 09-02-2006, ostatnia aktualizacja 08-02-2006 20:15

Marek Płusa, członek PiS, nie jest już dyrektorem Agencji Restrukturyzacji i
Modernizacji Rolnictwa w Kielcach. Miał na sumieniu więcej, niż wczoraj
napisaliśmy - wykorzystał Agencję, by się wzbogacić

Marek Płusa złożył rezygnację. Złożył też legitymację PiS. Wczoraj
ujawniliśmy, że był oskarżony o podrobienie dokumentów, a za niegospodarność
stracił stanowisko prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej w Busku.

Płusa był nominowany poza konkursem niespełna trzy tygodnie temu. Jest
członkiem PiS, pracownikiem kieleckiego oddziału Agencji.

Do jego rekomendacji teraz nikt nie chce się przyznać, także poseł Przemysław
Gosiewski, szef Klubu Parlamentarnego PiS i lider partii w Świętokrzyskiem,
choć Płusa uchodził za jego bliskiego współpracownika, odkąd wstąpił do PiS
latem 2005 r.

Wczoraj wyszło na jaw jeszcze jedno: Płusa jako pracownik Agencji wyciągał dla
siebie pieniądze przeznaczone na pomoc dla młodych rolników. Nie przekraczał
prawa - bo pracownik Agencji, który jest rolnikiem, może z funduszy unijnych
skorzystać.

W 2004 r. Płusa dostał z programu unijnego SAPARD 40 tys. zł na samochód,
przedkładając papiery, że jako rolnik założy małą firmę rozwożącą paczki.

Pracował wtedy w biurze SAPARD w Kielcach, które decydowało o podziale tych
pieniędzy. Dostał je i kupioną w ten sposób skodą octavią kombi jeździ teraz
do pracy. Żona Marka Płusy dostała zaś - za pośrednictwem Agencji - 50 tys. zł
bezzwrotnej pożyczki na "ułatwienie startu młodym rolnikom". Pieniądze
przyznawano w tym programie praktycznie bez kontroli - wystarczyło spełnić
kilka formalnych warunków, np. mieć rolnicze wykształcenie.

Pikanterii całej sprawie dodaje to, że praktyki urzędników, którzy korzystali
z pożyczek dla młodych rolników, piętnował latem w Sejmie kielecki poseł PiS
Przemysław Gosiewski.

- Mamy tu przykład bardzo istotnej patologii: bardzo często swoi przyznają
swoim, czyli pracownicy ARiMR, wykorzystując procedury, nadużywają swoich
stanowisk i uzyskują te środki w wysokości 50 tys. kosztem młodych rolników.
Jak do tego dopuszczono, że te procedury są nieścisłe, że koledzy przyznają
kolegom zamiast młodym rolnikom - pytał Gosiewski.

Marek Płusa nie widzi nic złego w tym, że będąc pracownikiem Agencji,
korzystał z funduszy unijnych. Twierdzi, że do końca roku mimo pracy w
oddziale znajdował czas, by rozwozić paczki swoją oktavią. Nie widzi też nic
złego w tym, że bezzwrotną pożyczkę dostała jego żona. - Byłem tylko
szeregowym pracownikiem i nie wykorzystywałem swojej pozycji, by pieniądze
mnie i żonie przyznano - mówi. Tłumaczy, że przejął z żoną gospodarstwo od
teściów i zamierza je rozwijać, dlatego potrzebne były mu pieniądze. - Powiem
więcej, korzystałem i będę korzystał z funduszy unijnych, bo na tym to
wszystko polega. Pieniądze nie mogą się zmarnować, nie możemy oddawać ich
Unii, a wiem, że wiele z nich jest niewykorzystanych - kończy.

Prezes ARiMR Elżbieta Kaufman-Suszko rezygnację Płusy wczoraj przyjęła. Do
końca tygodnia zdecyduje, czy na stanowisko dyrektora Agencji w Kielcach
odbędzie się konkurs, czy też ktoś zostanie na nie powołany.
wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3154277.html




Temat: Platforma Obywatelska uważniej przyjrzy się now...
s_nitras napisał:

> Niestety zawsze jest zbyt mało ludzi rzeczywiście zdolnych do poświęceń. To
> problem.
> Budując alternatywę wobec Jurczyka należy pamiętać, że krytykas jego działań
> musi skupiać się na mechanizmach podejmowania decyzji.

Mechanizmy co ? Przeciez Jurczyk to jeden wielki chaos. Gdzie ty chcesz tam
szukac jakiejkolwiek konsekwencji ?

Pezydent udowodnił, że
> jego władza to zmieniające się grupy doradców, którzy biednego pełnego
dobrej
> woli, ale niestety merytoryczne słabego człowieka obsiadają.

Ja u Jurczyka nie widze zadnej dobrej woli, no chyba ze za dobra wole uznajesz
hasla typu "zeby ludziom zylo sie dostaniej". Jurczyk nie jest slabym facetem.
To wcale krzepki choleryk, tyle, ze z inteligencja zgrzewki piwa.

Nalezy pamiętać
> np., że najbardziej wpływowym człowiekiem na początku jego pierwszej
kadencji,
> czlowiekiem kreującym decyzje był E. Runowicz.

No i to wtedy gdy juz prezydentem byl Edmund Runowicz, to w zarzadzie miasta
zasiadal przedstawiciel P l a t f o r m y O b y w a t e l s k i e j Marcin
Krukowski. Co robi teraz Pan Krukowski ?:)

W tym kontekście oceniająć
> rzeczywistość, choćby głośną dziś sprawę gruntów przy Mieszka należy oceniać
> również zachowanie tych ludzi. Podobnie jest z dzisiejszymi doradcami.
> Pamiętajmy. Za chwilę w innej konstelacji politycznej dzisiejszy sztab
doradców
>
> będzie krytykował Jurczyka i obciążał go odpowiedzialnością za decyzje.

Nie szukalbym winnych wsrod doradcow. To Jurczyk ich sobie wynalazl i to On
ponosi odpowiedzialnosc polityczne za wszlekie decyzje podjete w oparcoiu o
ich doradztwo.

> Idealnym prxzykadem jest SLD.

Dzielny chlopcze o jasnym spojrzeniu walcz z komuna, walcz! Ja wiem, sam
pisales, ze sie Ciebie obawiaja:)

To historycznie środowisko najwiekszych
> beneficjentów polityki i decyzji firmowanych przez obecnego prezydenta.

Pelna zgoda.

Dlatego>
> alternatywę trzeba budować wobec ludzi skłonnych do kompromisów kosztownych
dla
>
> miasta. Nie jest naganne doradzać Jurczykowi, ale zbyt wiele przykładów
> wykorzystywqania tej pozycji i braku odpowiedzialności za ostateczne
decyzje.
> Pamioętajmy również, że każda np. związane z odszkodowaniami decyzje,
kosztowne
>
> > Dziś wszyscy atakują Jurczyka. To łatwe. PO stara się uprzedzać pewne
fakty, a
> własciwie zmniejszać ryzyko ich występowania. Stąd m.in. nasze wątpliwości
> dotyczące powołania nowego zastepcy prezydenta, którego związki biznesowe
> zagrażają obiektywizmowi np. kreowaniu polityki w zakresie usług komunalnych
> prowadzonej przez miasto.
> Bilbordów nie będzie.

Nie????????

PO to partia biedna. jako jedyna nie pobiera dotacji z
> budżetu państwa.

Owszem pobiera. Na klub parlamentarny. Nie pobiera jednak pieniedzy na
partie, bo nie byla nia w dniu wyborow. W nowym sejmie juz bedzie pobierac. No
i warto odnotowac kwote ok. 10.000 zl miesiecznie jaka kazdy posel dosaje na
utrzymanie biura poselskiego. Kilka tygodni temu sejm przyznal poslom
dodatkowa kserokopiarke. Mozecie jeszcze wiecej kserowek robic!

> PO - Zero. Nie skarżę się, stwierdzam fakt.




Temat: Czym zajmuje się Kolmex?
Onet o interesach ludzi związanych z Kolmex
Warszawska firma Kolmex, w siedzibie której wczoraj doszło do eksplozji ładunku
wybuchowego, była wymieniana wśród firm zainteresowanych w zeszłym roku kupnem
ostrowskiej Fabryki Wagon.

Z Kolmeksem był również związany były poseł Jan Chaładaj - do niedawna członek
klubu parlamentarnego SLD (dziś niezrzeszony, usunięty z SLD za głosowanie na
dwie ręce).

Chaładaj to były minister w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. W Kolmeksie był
wicedyrektorem przedsiębiorstwa Kolmex Invest - grupy kapitałowej
specjalizującej się w handlu akcesoriami kolejowymi. Z Kolmeksem związany był
także Marian Prieditis, ostatni przed upadłością prezes Fabryki Wagon.

Według relacji dziennikarza poznańskiego Radia Merkury, w warszawskiej
siedzibie firmy odbywała się jedna z ostatnich przed upadłością rad nadzorczych
Fabryki Wagon. Ponadto w Radzie Nadzorczej Kolmeksu zasiadał Jerzy Kamiński
jednodniowy kandydat na prezesa "Wagonu".

Jego kandydatura została zgłoszona w przeddzień gorącego Walnego Zgromadzenia
Akcjonariuszy z 28 sierpnia 2003, które pozbawiło słowackich właścicieli wpływu
na zarządzanie ostrowską spółką. Ostatecznie Kamiński nie uzyskał akceptacji
Rady Nadzorczej Fabryki Wagon.

Dzisiejsza "Rzeczpospolita" napisała z kolei, że działalnością prezesa
Kolmeksu, Jana Błaszczuka, interesuje się ABW i CBŚ.

Według NIK, Jan Błaszczuk jest zamieszany w jedną z największych afer
prywatyzacyjnych ostatnich lat. Przejął kilkanaście spółek należących do skarbu
państwa. Budżet państwa stracił na tym ponad 40 milionów złotych. Kolejne 330
milionów straciły przejęte firmy.

"Działalność Błaszczuka, czyli drenaż firm, często kończyła się ich upadłością.
Na bruk trafiali zwolnieni pracownicy w całej Polsce" - pisze gazeta. Dodaje,
że policja nie wyklucza, że za zamachem może stać jeden z nich.

"Na miejscu eksplozji niespodziewanie pojawił się wiceminister spraw
wewnętrznych i administracji Andrzej Brachmański" - zauważa gazeta. Dodaje, że
Kolmex uchodzi za firmę związaną z SLD.

Dziennik również zwraca uwagę, że poseł Jan Chaładaj jest jedną z osób
urzędujących w zniszczonym biurze. "Chaładajowi nic się nie stało. Jest w
Genewie na zjeździe europejskich parlamentarzystów" - pisze "Rz".

Dziennik przypomina, że to nie pierwszy raz, kiedy wokół Jana Chaładaja
wybuchają bomby. Kiedy jego żona pracowała w polskiej filii Kodaka, w jej
firmie, jednego dnia w dwóch oddziałach spółki w Warszawie też wybuchły
podłożone ładunki. Chaładaj w latach 1993-96 był dyrektorem w Kodaku.

We wczorajszym wybuchu w Warszawie niegroźnie ranny został dyrektor handlowy
Wojciech Kamiński. Niecałą godzinę później pod Lublinem kolejna bomba
zniszczyła domek jednego z właścicieli Kolmeksu.

Kto i dlaczego podłożył bomby - nie wiadomo. Pojawiły się spekulacje, że ktoś
chciał w ten sposób zwrócić uwagę na interesy Kolmeksu - pisze "Rzeczpospolita".

Radio Merkury ujawnia, że Najwyższa Izba Kontroli wykryła w Kolmeksie "zjawiska
korupcjogenne", polegające na zatrudnianiu urzędników, którzy wcześniej
pracowali w administracji państwowej i odpowiadali za sprawy związane z
prywatyzacją.

Kolmex to była PRL-owska centrala handlu zagranicznego, która teraz handluje
wagonami. Jest uważana za firmę pozostającą w orbicie wpływów SLD. "Tu od
handlu wagonami z ZSRR- karierę zaczynał jeden z najbogatszych Polaków
Aleksander Gudzowaty" - pisze "Rzeczpospolita".




Temat: Wszyscy nasi posłowie:(lubelscy)!!!!!
Wszyscy nasi posłowie:(lubelscy)!!!!!
Tak oto realizuje się socjalistyczna tchu kapitalistyczna
sprawiedliwość.Przestępcy w Radzie Sądownictwa:
"Gut ich osądzi
Posłanka, która będzie oceniać sędziów, odpowiadała za udział w aferze korupcyjnej
Alina Gut jest emerytowaną radczynią prawną. Ma 68 lat i jest najstarszym
posłem obecnej kadencji.
Przesiedziała dwa tygodnie w areszcie, a teraz posiedzi cztery lata w...
Krajowej Radzie Sądownictwa. Alina Gut, posłanka Samoobrony z Lubelszczyzny,
została wybrana wczoraj na członka tej rady.

Rada to instytucja elitarna - w jej skład wchodzi m.in. pierwszy prezes Sądu
Najwyższego i minister sprawiedliwości. Obok nich zasiądzie teraz osoba, która
sama ma na koncie sprawę karną. Dziennik ujawnił przeszłość Aliny Gut w
październiku ubiegłego roku.
Znana z zamiłowania do fantazyjnych nakryć głowy parlamentarzystka dostała się
do KRS głosami PiS, Samoobrony, LPR oraz PSL. To był element politycznych
targów. - Głosowaliśmy całym klubem. Nie znam sprawy posłanki Gut. Dopóki nie
poznam szczegółów, nie chcę udzielać komentarza - mówi Elżbieta Kruk, posłanka
PiS z Lublina.
Jak pisaliśmy, policja zatrzymała Alinę Gut pod zarzutem łapownictwa w 1995
roku. Po dwóch tygodniach wyszła z aresztu za 8 tys. zł kaucji. Wmieszała się
w głośną aferę z nielegalnym sprowadzaniem aut z zagranicy, które miały być
darowiznami dla parafii. Dzięki temu były zwalniane z cła i podatku. W
rzeczywistości pojazdy trafiały w prywatne ręce.
Gut miała przekonać jednego z uczestników afery, że ma znajomości w Urzędzie
Celnym w Terespolu i dzięki temu mężczyzna uniknie kłopotów. Za przysługę
dostała chiński dywan (wart wówczas 3 tys. zł). Wymalowano jej także dom -
prokuratura wyceniła później tę usługę na 750 zł.
Alina Gut przekonywała sąd, że wcale nie domagała się dowodów wdzięczności, a
za dywan zapłaciła. Nie pasował jednak do mieszkania i oddała go ówczesnemu
szefowi Urzędu Celnego w Terespolu. Po trzyletnim procesie sąd sprawę
warunkowo umorzył. Ale to oznacza, że Gut została uznana winną. Sąd nakazał
jej zapłacić 1 tys. zł na dom dziecka, zarządził przepadek dywanu na rzecz
Skarbu Państwa i obciążył ją kosztami sądowymi.
Szef Klubu Parlamentarnego PiS Przemysław Gosiewski, który również wszedł do
KRS, był zaskoczony naszymi informacjami. - Nie mieliśmy pojęcia o przeszłości
pani Gut - oburza się Gosiewski. - W tej sytuacji najlepiej byłoby, gdyby sama
zrezygnowała.
Także wiceprzewodniczący biura KRS sędzia Piotr Górecki nie ma wątpliwości:
Politycy powinni kierować do rady osoby kryształowo czyste, bez najmniejszych
problemów z wymiarem sprawiedliwości.
Posłanki bronią koledzy z Samoobrony. - Pani Gut zapewniała nas, że nie czuje
się winna. Sprawa została umorzona, więc nie ma o czym mówić - uważa Krzysztof
Filipek, wiceszef partii, który od dłuższego czasu wiedział o problemach
parlamentarzystki z wymiarem sprawiedliwości.
Alina Gut nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nigdy nie przyjęłam od nikogo
żadnej łapówki, nigdy nie byłam karana, całe życie nienagannie wykonywałam
swoją pracę. Moje doświadczenie zawodowe jak i nienaganna opinia jako o
prawniku upoważnia mnie do bycia członkiem KRS.

Co robi Rada?
• ocenia kandydatów do pełnienia urzędu sędziowskiego oraz przedstawia
prezydentowi wnioski o powołanie sędziów
• występuje z żądaniami wszczynania postępowań dyscyplinarnych w stosunku do
sędziów
• wyraża opinie w sprawie powołania i odwołania prezesów i wiceprezesów sądów
powszechnych i sądów wojskowych
• przeprowadza wizytację sądu lub lustrację pracy sędziego
(niektóre z zadań Krajowej Rady Sądownictwa)




Temat: Plakaty na slupach elektr, latarniach
irekt napisał:
> Ale, ale. wwłaśnie: wydajecie dużo $$ na sprzątanie i nie jest to powód, aby
> złożyć skargę najpierw do organizatorów precederu - do firm (sztabów
> wyborczych)? Następnie do sądu o odszkodowanie za ponoszone koszty (zwrot
> kosztów). Przecież właściciela plakatów namierzyć można.. czytając dany
plakat.
>
> Właśnie zastantawiałem się, czy np. dla sądu nie byłoby to wystarczającym
> dowodem, że wisi plakat reklamujący, to na pewno organizator go powiesił, a
nie
>
> np. konkurencja - żeby - na przekór wszystkiemu - zaszkodzić. Ale to niuans,
> faktem jest, że właścicielem plakatów jest jakiś tam organizator, Wy - tak
jak
> np. Enegretyka - możecie pisać "Nalepianie plakatów... karane" czy coś
takiego
> -
> pro forma, a potem działać. Zwyczajnie pozew! Albo wcześniej wspomniany
> wniosek - ostrzeżenie do organizatorów.
> Czy to jest wykonalne??
> Wydaje mi się to jedynym wyjsciem. Nota bene, czy mając efekt wykroczenia,
> trzeba kogoś złapać na gorącym uczynku, żeby ukarać? ...

To niestety tylko teoretycznie jest takie łatwe. Zaopatrzyliśmy niedawno
wszystkie szafki sterowników sygnalizacji świetlnej w nalepki zakazujące
plakatowania. Myśli Pan, że ktoś się przejął? Potrafią nakleić nawet na świeżo
pomalowanej szafce (widać nie każdy ma wyobraźnię pozwalającą przewidzieć, jak
będzie wyglądała farba po oderwaniu "plakatu")...
Rzeczywistość prawna jest taka, że by kogoś oskarżyć o umieszczenie gdzieś
nielegalnie plakatu, trzeba mu to udowodnić. Wielokrotnie to "przerabialiśmy".
Firmy, które się w ten sposób "reklamują", tłumaczą się, że to nie one,
tylko "konkurencja", by je "pogrążyć"... Organizatorzy imprez czy koncertów z
kolei najczęściej bezczelnie stwierdzają, że zlecili to "jakimś uczniom czy
studentom" i pouczyli, by nie rozlepiali oni plakatów tam, gdzie to jest
niedozwolone. Najłatwiej stosunkowo można dyscyplinować właśnie biura wyborcze -
po ostatnich wyborach parlamentarnych najlepszy skutek odnosiły wezwania do
uprzątnięcia z dyskretną groźbą poinformowania mediów...
Mamy pewne sukcesy w "ostrzeganiu i straszeniu", ale jaka jest ich skala widać
na ulicach. Wniosek do Sądu Grodzkiego jest stosunkowo łatwo napisać, ale sąd
będzie żądał dowodów, że to konkretny pan Iksiński czy Igrek (a nie firma, bo
firma wszak przed sądem nie może odpowiadać) rozwiesili te plakaty na
latarniach...
W tej sytuacji prawnej jedynym antidotum byłaby większa aktywność policji i
Straży Miejskiej. Oraz właściwa postawa ze strony świadków takich zdarzeń.
Gdyby każdy, kto widzi fakt rozlepiania (a zazwyczaj nie trwa to pięć minut,
bo "plakaciarze" idą z naręczem plakatów przez całą długość kilku ulic),
dzwonił do strażników miejskich i jeszcze deklarował gotowość świadczenia w
sądzie, proceder szybko sam by ustał.
Pozdrawiam
KK



Temat: wspomnien czar
wspomnien czar
pamietacie artykul w Rzepie i dyskusje na forum o naszej dzielnej niezwykle
utalentowanej rodaczce Jowicie Wypych? Pani Jowity nikt nie chcial zatrudnic
w Polsce ale prace w strukturach dostala od razu. Jako pomoc dom.. eee
parlamentarna auxiliere ale zawsze.

Probowalem kibicowac naszym mlodym ambitnym ale jakos mniej artykulow coraz
mniej ostatnio tylko jakis maly site w Plocka ( where'd fck is Plock
anyway?!).

niemniej pozostaje wiernym kibicem !!! Forza Polonia !

a tu Pani jowita w TV
ww2.tvp.pl/tvppl/487,2003050940903.strona

www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_040325/
publicystyka/publicystyka_a_1.htm

sajt plocki:
www.wlodkowic.pl/rcie/cze2004.html
<> POLSKA/ JAKO JEDYNA PODA WYNIKI WYBORÓW DO PE Z OPÓŹNIENIEM
02.06.2004 Warszawa (PAP) - Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej,
który 13 czerwca wieczorem nie poda nawet częściowych wyników wyborów do
Parlamentu Europejskiego - powiedziała PAP asystentka rzecznika prasowego PE
Jowita Wypych.

Według niej, pierwsze, nieoficjalne wyniki z Polski będą znane
najprawdopodobniej dopiero w poniedziałek w południe. Tymczasem Parlament
Europejski zapowiedział, że wstępne wyniki wyborów ogłosi w niedzielę o 22.45.

"W przypadku Polski, ze względu na brak nawet wstępnych wyników, w niedzielę
będziemy bazować na ostatnich sondażach opinii publicznej" - powiedziała
Wypych. Dodała, że co prawda 10 proc. wyników z Polski będzie znane w
niedzielę o 24.30, "ale ze względu na skomplikowaną polską ordynację wyborczą
z tych wyników nic nie będzie wynikało". Zwróciła uwagę, że podział na
mandaty będzie możliwy dopiero po otrzymaniu wyników ze wszystkich okręgów.

"Polska jest jedynym krajem, w którym mandaty nie są od razu rozdzielone na
okręgi wyborcze, dlatego jest to tak trudne do wyliczenia. To jest jedyny
kraj, w którym jest podwójny system liczenia głosów" - wyjaśniła asystentka
rzecznika PE.

Przyznała, że dość skomplikowana jest także włoska ordynacja wyborcza, jednak
mimo to wstępne wyniki z Włoch będą znane w niedzielę do 22.45. Poinformowała
też, że dzięki elektronicznemu systemowi liczenia głosów - bardzo szybko
wyniki będą znane w Niemczech i Finlandii. "Wyniki z tych państw będziemy
mieli tuż po zamknięciu lokali wyborczych - 13 czerwca o godz. 22.05" -
przewiduje.

Wypych zaznaczyła, że - podobnie jak w Polsce - kraj jest podzielony na
okręgi wyborcze także we Włoszech, Francji, Anglii czy Irlandii, jednak w
każdym z nich pierwsze, szacunkowe wyniki będą znane już w niedzielę w nocy.

W Irlandii sporym utrudnieniem będzie brak elektronicznego systemu liczenia
głosów - przewiduje asystentka rzecznika PE. Wybory odbywają się tu jednak
wcześniej - 11 czerwca - dlatego do niedzielnego wieczora wstępne wyniki będą
już znane. Poza tym w tym kraju procedura nie jest skomplikowana i nawet
połowa policzonych głosów wykaże tendencję. "W Polsce nie możemy mówić o
czymś takim" - podkreśliła.

Wypych powiedziała również, że niektóre kraje, gdzie wybory odbędą się
wcześniej (m.in. Finlandia i Szwecja), podadzą swoje wyniki - mimo negatywnej
opinii w tej sprawie biura prawnego PE -w niedzielę jeszcze przed godz.
22.00.

Wybory do Europarlamentu we wszystkich 25 krajach UE odbędą się między 10 a
13 czerwca. Najwcześniej - 10 czerwca - w Holandii i Wielkiej Brytanii, 11
czerwca głosować będą Irlandczycy, Malta i Łotwa pójdą do urn 12 czerwca, a
dwudniowe wybory będą mieli Czesi i Włosi. W pozostałych państwach, w tym w
Polsce, wybory do PE odbędą się 13 czerwca.




Temat: Bedzie sad dla K?
Bedzie sad dla K?
Czemu mialby byc?

Agent non grata
Piątek, 26 marca 2004 - 19:09 CET (18:09 GMT)

Za uwolnienie szpiega przed sądem mogą stanąć prezydent Kwaśniewski, były
premier Cimoszewicz i kilku ministrów jego rządu.

Szpieg, który po latach wygodnego życia za granicą sam wraca, staje przed
sądem i jest zadowolony z wyroku, nie pojawia się nawet w powieściach Johna
le Carre. Zbigniewa Sz., oficera Wojskowych Służb Informacyjnych, na
szpiegostwie na rzecz CIA polski wywiad przyłapał w 1996 r. Po przesłuchaniu
nie postawiono mu żadnych zarzutów i pozwolono uciec do USA. Sprawę
zatuszowano, ale nieudolnie - w 1999 r. dowiedziały się o niej media.
Prokuratura wszczęła śledztwo, wystawiono listy gończe. I na tym się
skończyło. Pół roku temu, łamiąc zasady programu ochrony zdekonspirowanych
agentów CIA, Zbigniew Sz. nieoczekiwanie oddał się do dyspozycji polskiego
sądu. Na początku marca 2004 r. sąd uznał go za winnego zbrodni szpiegostwa,
skazał na degradację i pięć lat więzienia. Skoro skazano Zbigniewa Sz.,
realne staje się pociągnięcie do odpowiedzialności karnej tych, którzy
umożliwili mu ucieczkę. A chodzi o prezydenta Kwaśniewskiego, ówczesnego
premiera Cimoszewicza i kilku ministrów jego rządu.
SLD kontra SLD

Powrót pułkownika Sz. do Polski był szokiem dla wszystkich stron. Sz. złamał
bowiem zasady programu CIA, które wymagają konsultowania wszystkich
ważniejszych kroków życiowych z wywiadem USA. Dla Amerykanów było tym
bardziej zdumiewające, że gdy - zgodnie ze swymi zasadami - zgodzili się
przyjąć w USA rodzinę pułkownika, jego bliscy nie chcieli opuścić Polski.
Pytany przez "Wprost" o przyczynę złamania umowy z CIA Sz. stwierdził
jedynie, że "nie widzi sensu rozmowy na ten temat". Powrót płk. Sz. w bardzo
kłopotliwej sytuacji stawia polskie władze. Kiedy Sz. zjawił się na Okęciu,
straż graniczna, która miała jego nazwisko na tzw. liście zastrzeżeń, chciała
go od razu zatrzymać. Agent CIA przedstawił jednak list żelazny wydany przez
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie. Co wojskowi sędziowie chcieli osiągnąć,
skoro przyjazd i osądzenie szpiega zagraża tym, którzy zadecydowali o jego
uwolnieniu? W dodatku okazuje się, że sąd wydał list żelazny wbrew intencjom
ministrów sprawiedliwości i obrony narodowej. Wygląda to tak, jakby części
polityków SLD zależało na postraszeniu partyjnych kolegów.

Agent za 30 tysięcy dolarów

Zbigniew Włodzimierz Sz. w WSI był zastępcą szefa Biura Ataszatów Wojskowych -
nadzorował pracę wszystkich attache wojskowych RP za granicą. Od połowy lat
70. służył w Zarządzie II Sztabu Generalnego WP (wywiad wojskowy PRL).
Specjalizował się w problematyce amerykańskiej i bałkańskiej. Pełnił misję w
ataszacie w Sofii, a potem w Belgradzie. Przesłuchującym go w 1996 r.
oficerom UOP i WSI wyznał, że czuł się szykanowany przez przełożonych jako
oficer identyfikujący się wcześniej z systemem komunistycznym (w wydziale
politycznym zajmował się ewidencją partyjną). Początek jego współpracy z CIA
we wrześniu 1993 r. zbiega się ze zwycięstwem SLD w wyborach parlamentarnych.
Sz. niespełna przez dwa i pół roku działalności jako "kret" CIA w wywiadzie
WSI otrzymał około 30 tys. dolarów. Rusłan Rasiak, oficer prowadzący z
rezydentury przy ambasadzie USA, przekazywał mu po 700-800 dolarów. W zamian
Sz. dostarczał Amerykanom informacje o sytuacji w polskiej armii, zwłaszcza w
Sztabie Generalnym, którym kierował wtedy gen. Tadeusz Wilecki, krnąbrny
wobec cywilnych szefów MON.

Okoliczności zdemaskowania podwójnego agenta w WSI nadają się na scenariusz
kolejnego filmu o Jamesie Bondzie. Jesienią 1995 r. w Warszawie pojawiła się
groźna szajka złodziei samochodów. Przed sylwestrem 1995 r. w ręce złodziei
wpadł van ambasady USA. Gdy policja odszukała auto, znalazła w nim koperty z
karteczkami, na których wypisane były pytania i instrukcje wywiadowcze.
Kontrwywiad UOP objął 24-godzinną obserwacją Rusłana Rasiaka, który korzystał
z odzyskanego samochodu, oraz właściciela numeru telefonu zapisanego w
znalezionych notatkach. Tym ostatnim okazał się płk Zbigniew Włodzimierz Sz.
Jego inwigilacja potwierdziła, że jest agentem CIA. Zatrzymany 28 stycznia
1996 r. przyznał się do szpiegostwa na rzecz wywiadu USA (za wynagrodzeniem).
W rezultacie afery Polskę musiał opuścić oficer prowadzący agenta. On sam po
decyzji podjętej za wiedzą prezydenta w kilkuosobowym gronie (szefowie: MON
Stanisław Dobrzański, MSZ Dariusz Rosati i MSW Zbigniew Siemiątkowski) został
zwolniony ze służby wojskowej, zachowując prawo do emerytury. Gdy dostał
około 100 tys. zł rocznej odprawy, wyjechał za ocean.

Jarosław Jakimczyk




Temat: Wzdecie po wigilii
Wzdecie po wigilii
Wzdęcie po Wigilii

Siądź przy wigilijnym stole. Popatrz na te dwanaście potraw, kompot
wliczając, i opłatek bielszy niż śnieg. Zanim przełamiesz się opłatkiem,
niezależnie, czyś ruski postkomuch, czy żydowski postsolidaruch, zanim
zaczniesz życzyć najbliższym wszystkiego najlepszego, czyli tego, czego nie
udało im się jeszcze osiągnąć, uśmiechnij się! W przyszłym roku będzie
zajebiście!

l Naród opowie się za Unią. Unia za narodem. Strudzeni chłopi polscy dostaną
więcej dopłat na każdy "ha", niż się spodziewali. Dzięki temu od maja 2004 r.
będą mogli co drugi dzień kupować sobie buteleczkę beaujolais w każdym
geesie. No i tanią, dotowaną przez Unię żywność w supermarketach. Dodatkowo
na święta każdy świnkę sobie uchowa. Spracowana polska ziemia wreszcie
odpocznie.

l Każdy Niemiec i inne psie juchy uroczyście zadeklarują, że nas nie wykupią.
Nawet w twarz nam nie spluną, bo taka u nich recesja.

l Naród odwróci się od telewizji. I tej abonamentowej, publicznej, i tych
prożydowskich, komercyjnych. Zwróci się ku niebu. Ku satelitarnej telewizji
ojca dyrektora Rydzyka, papieża prawdziwego Kościoła katolickiego. Telewizji
czystej, wolnej od liberalnego brudu. Nowoczesnej technicznie. Przeszkolonej
przez najlepszych fachowców z "Al Jazziry".

l Miesiąc po wygranym przez euroentuzjastów referendum odbędzie się kongres
SLD. Do partii uroczyście wstąpi postępowa część Episkopatu polskiego
Kościoła kat. Biskup Tadeusz Pieronek zostanie wybrany przez aklamację na
wiceprzewodniczącego partii.

l Kierownictwo Agory posiłkując się ponadpodziałowymi publicystami "Gazety
Wyborczej" wskrzesi Unię Wolności, teraz pod nową nazwą: Partia Umiarkowanego
Centrum w Granicach Prawa. Na jej demokratycznie wybranego przewodniczącego
prezydent Kwaśniewski oddeleguje któregoś ze swoich ministrów.

l Platforma Obywatelska rozpadnie się zaraz po referendum. W Sejmie spadnie
liczebnie nawet poniżej osłabionej Samoobrony. Donald Tusk straci
legitymizację do pełnienia funkcji wicemarszałka Sejmu RP. Z nudów weźmie się
do roboty.

l Przewodniczący Andrzej Lepper po referendum powróci na stanowisko
wicemarszałka Sejmu RP. Będzie mu się to, jako liderowi trzeciego co do
wielkości klubu parlamentarnego, zwyczajowo i regulaminowo należało. Pod
koniec 2003 r. otrzyma on Nagrodę Kisiela za skuteczne usuwanie blokujących
mównicę sejmową. Donalda Tuska i innych sfrustrowanych posłów z rozpadłej
Platformy Obywatelskiej.

l Wzorem brytyjskim prące do władzy Prawo i Sprawiedliwość ogłosi swój
gabinet cieni. Prezydentem RP wyznaczony będzie Lech Kaczyński. Premierem RP –
Jarosław Kaczyński. Funkcję tę łączyć będzie z posadą szefa prezydenckiego
Biura Bezpieczeństwa Narodowego i szefa Kancelarii Prezydenta RP. W rządzie
Jarosława Kaczyńskiego ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym
zostanie Lech Kaczyński. Funkcję łączyć będzie z posadą szefa Kancelarii
Premiera oraz ministra obrony narodowej, a także spraw wewnętrznych i
administracji. To zagwarantuje pełne zaufanie podstawowych ogniw władzy i
wzorową kohabitację prezydenta i premiera.

l Światłe, proeuropejskie kierownictwo PSL przez rok prawie cały będzie
szantażować przenajświętsze kierownictwo SLD wyjściem z koalicji. W grudniu
2003 r. Jarosław Kalinowski ze świeżą nominacją na komisarza ds. rolnych
rozszerzonej Unii Europejskiej wyjedzie do Brukseli wraz z najbliższymi
współpracownikami w zaplombowanym wagonie.

l Ligą Polskich Rodzin wstrząsną kolejne rozwody. Powodem zdrad będą
atrakcyjni Kaczyńscy.

l Żony puszczać się będą jeszcze częściej niż w 2002 r. Córki pójdą na
tirówki. Synowie – na tiry. Wszystko zostanie w rodzinie, którą Polska silna.

Wesołych świąt.

Autor : Piotr Gadzinowski



Temat: Sejm obradowal we...Lwowie
Sejm obradowal we...Lwowie

Sława!
LWÓW
www.msz.gov.pl/Unia,Europejska,1089.html#2_Toc63
Wyjazdowe posiedzenie Komisji ds. UE Sejmu RP we Lwowie
26.07.br. odbyło się we Lwowie wyjazdowe posiedzenie Komisji do Spraw Unii
Europejskiej Sejmu RP z udziałem ukraińskich przedstawicieli Euroregionu
Karpaty. Spotkaniu przewodniczyli: Zastępca Gubernatora Lwowskiej Obwodowej
Państwowej Administracji, p. Taras Fedak oraz Przewodniczący Komisji do Spraw
Unii Europejskiej Sejmu RP, p. Karol Karski. Przedmiotem zainteresowania
uczestników narady było m.in. wykorzystanie środków pochodzących z Funduszy
Przedakcesyjnych oraz problemy związane ze współpracą transgraniczną w ramach
Inicjatywy Wspólnotowej Interreg. W trakcie obrad strona ukraińska
akcentowała trudności występujące na przejściach granicznych z Polską oraz
konieczność szybkiego rozwoju infrastruktury, sygnalizując jednocześnie brak
środków na ten cel. Ponadto wyraziła duże zainteresowanie programem Unii
Europejskiej wspierającym rozwój najbiedniejszych regionów wschodniej Polski,
sugerując podejmowanie w jego ramach wspólnych przedsięwzięć, aktywizujących
również tereny przygraniczne Zachodniej Ukrainy. Zastępca Gubernatora LOPA
pozytywnie ocenił dotychczasową współpracę w ramach programu „Euroregion
Karpaty”. Poinformował, iż w celu intensyfikacji polsko-ukraińskiej
współpracy transgranicznej powołano we Lwowie Biuro Euroregionu Karpackiego
przy Urzędzie Gubernatora, zaś przy Przewodniczącym Rady Obwodu Lwowskiego
powstały: Komisja ds. współpracy z Ukraińcami zamieszkującymi poza granicami
Kraju i Departament Promocji Regionu Lwowskiego. Strona ukraińska
poinformowała także o trwających przygotowaniach do obchodów 60 - lecia
Akcji „Wisła”. Przewodniczący sejmowej Komisji do Spraw Unii Europejskiej, p.
K. Karski pozytywnie ocenił dotychczasowe kontakty polsko-ukraińskie na
poziomie parlamentarnym oraz rządowym. Podkreślił konieczność przełożenia ich
na dobre relacje między obywatelami Polski i Ukrainy (m.in. wymiana
młodzieży, intensyfikacja prac organizacji pozarządowych itp.). Poinformował,
iż w latach 2007-2013 Polska otrzyma z Unii Europejskiej 72 miliardy euro na
infrastrukturę regionalną. Część z tych środków zostanie przeznaczona na
tzw. „Ścianę Wschodnią”, co znacznie przyspieszy rozbudowę infrastruktury w
strefie przygranicznej, a w konsekwencji spowoduje dalszą intensyfikację
współpracy z Obwodem Lwowskim i Zachodnią Ukrainą. Ponadto p. K. Karski
zapewnił o stałych działaniach Polski na rzecz wejścia Ukrainy do Unii
Europejskiej. Po zakończeniu obrad polscy parlamentarzyści złożyli kwiaty na
Cmentarzu Orląt Lwowskich oraz memoriale Ukraińskiej Armii Galicyjskiej.

Forum Słowiańskie
gg 1728585



Temat: Debata: Uratujmy Teatr Stary
Asystent posła sld. NOWE PRZEKRĘTY W SLD
Asystent posła

Oczekujący w Izraelu na ekstradycję do Polski właściciel
Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjnego Colloseum z Ornontowic
Józef Jędruch w latach 1998-2001 był asystentem poselskim szefa
świętokrzyskich struktur SLD, posła Henryka Długosza. Długosz
jest jedną z osób podejrzanych o ostrzeżenie samorządowców ze
Starachowic o mających nastąpić aresztowaniach.

- Rzeczywiście, w naszym archiwum jest dokument potwierdzający
fakt, że Józef Jędruch 28 października 1998 roku został
społecznym asystentem posła Henryka Długosza - mówi Stanisław
Kostrzewa, szef Biura Informacyjnego Sejmu RP.

Jak udało nam się ustalić, Jędruch poznał Długosza co najmniej
rok wcześniej. Liczył na to, że świętokrzyski baron SLD pomoże
mu w kupieniu tamtejszych zakładów, m.in. chodziło o Hutę
Ostrowiec.

Dzięki legitymacji asystenckiej z podpisem Długosza, Jędruch
mógł przyglądać się wszystkim posiedzeniom Sejmu oraz - co
bardziej istotne - kręcić się w kuluarach, przesiadywać w
parlamentarnej restauracji i lobbować na rzecz swoich interesów
związanych z Colloseum. W ten sposób poznał pierwszy garnitur
polskiej polityki, przede wszystkim związany z lewicą. W Sejmie
poznał też niejakiego E. K., z którym wspólnie wpadli na pomysł
zafundowania SLD ogólnopolskiej, przedwyborczej kampanii
billboardowej.

Pomysł był bardzo prosty. Od maja 2001 roku we wszystkich
większych miastach Polski pojawiły się wielkie plansze
reklamowe Colloseum. Wielu postronnych obserwatorów było
przekonanych, że Jędruch sam startuje w wyborach i w ten sposób
promuje swoją kandydaturę. Tymczasem w kampanii billboardowej
chodziło o "przykrywkę" finansowania reklamy zewnętrznej SLD.
Wyniki naszego śledztwa potwierdza sam Jędruch, z którym udało
nam się skontaktować za pośrednictwem Amal Kennedy, jego
izraelskiej przyjaciółki. Twierdzi, że cała kampania
billboardowa kosztowała go wówczas 1,6 miliona złotych, z czego
600 tysięcy złotych wydano na plakaty Colloseum, a milion
złotych na wielkie reklamy Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Józef Jędruch twierdzi, że posiada listę 28 osób, którym w 2001
roku zafundował kampanię wyborczą. Siedem z nich startowało z
list wyborczych Akcji Wyborczej Solidarność i nie weszło do
parlamentu. Pozostałe 21 osób nosiło w kieszeniach legitymacje
SLD. Każda z nich otrzymała na kampanię - w zależności od
pozycji i szans na wybór - od 50 do 200 tysięcy złotych.

Procedura przekazywania pieniędzy była niezwykle skomplikowana -
środki na cele kampanii przekazywano za pośrednictwem 38 firm,
w których udziały miało albo kontrolowało "Colloseum". Jedną z
nich był dąbrowski "Varplex", kontrolowany zarówno przez
Jędrucha, jak i pośrednio przez potentata gazowego Aleksandra
Gudzowatego. To ten ostatni - jak twierdzi Jędruch - desygnował
do Rady Nadzorczej "Varpleksu" byłego eseldowskiego ministra
skarbu Wiesława Kaczmarka.

Wpłat na kampanię SLD dokonywano za pośrednictwem zarządców
tych przedsiębiorców, jak i zwykłych pracowników. W kadrach
dysponowano bowiem danymi personalnymi tych ludzi i fikcyjnie
robiono z nich darczyńców SLD.




Temat: Platforma Obywatelska a pieniądze z budżetu
Platforma Obywatelska a pieniądze z budżetu
"Zdecydowaliśmy, że nie będziemy brać pieniędzy z Waszych podatków" - głosi
jedno ze zdań listu od Donalda Tuska, rozsyłanego pocztą do wyborców z
Warszawy. Delikatnie mówiąc, kandydat Platformy Obywatelskiej mija się z
prawdą, licząc wyraźnie na słynną goebbelsowską zasadę, że kłamstwo
powtarzane do znudzenia staje się prawdą.
Platforma Obywatelska powstała oficjalnie dopiero w styczniu 2001 r. Wówczas
to tzw. trzech tenorów - czyli Andrzej Olechowski (dziś luźno związany z PO,
ale typowany na ministra spraw zagranicznych w przyszłym rządzie), Maciej
Płażyński (odszedł z PO, gdy okazało się, że ma być to kolejna wersja partii
liberalnej, a nie konserwatywnej) i Donald Tusk - podpisali "Zobowiązanie".
Zbliżały się wybory parlamentarne, ale przed sierpniem, gdy mijał termin
zgłaszania komitetów wyborczych do Państwowej Komisji Wyborczej, PO nie
zdążyła zarejestrować się jako partia polityczna. Wszystko przez to, że grupa
młodych ludzi powiązana z innym ugrupowaniem jako pierwsza złożyła w sądzie
wniosek o rejestrację podmiotu o takiej nazwie. Ludzie Platformy byli tym
zaskoczeni w równie dużym stopniu, jak niedawno Partia Demokratyczna. I tak
jak Władysław Frasyniuk z Tadeuszem Mazowieckim musieli sobie dopisać w
nazwie demokraci.pl, tak Platforma została zarejestrowana dopiero jako
Platforma Obywatelska Rzeczypospolitej Polskiej. Stało się to jednak zbyt
późno - w wyborach musiał uczestniczyć Komitet Wyborczy Wyborców Platforma
Obywatelska. Uzyskał on 12,68 proc., ale nie mógł skorzystać z art. 28 ustawy
o partiach politycznych, który mówi, że "partia polityczna, która w wyborach
do Sejmu samodzielnie tworząc komitet wyborczy otrzymała w skali kraju co
najmniej 3 proc. ważnie oddanych głosów (...), ma prawo do otrzymywania przez
okres kadencji Sejmu subwencji z budżetu państwa na działalność statutową".
Nie mógł, bo PO RP nie brała formalnie udziału w wyborach.
Jednak oczywiście KWW PO był niczym innym jak komitetem tej partii. On
właśnie otrzymał z budżetu państwa "dotację podmiotową" przysługującą
komitetom - ponad 7,2 mln zł. Więcej otrzymał tylko komitet SLD - UP (prawie
30 mln zł).
Można się spodziewać, że za trwającą obecnie kampanię PO otrzyma jeszcze
więcej pieniędzy. Tym bardziej że pomimo braku subwencji nie należy ona do
ubogich (finansowana może być tylko ze składek na fundusz partii i kredytów).
Tym razem PO wystartuje też jako Komitet Wyborczy Platforma Obywatelska RP. A
zatem przez całą kadencję będzie jej przysługiwała coroczna subwencja z
budżetu państwa rzędu dziesiątek milionów złotych.
- To jest płatność komuś przysługująca. Nie wyobrażam sobie, by jeśli ktoś
nie chce, musiał brać, ale i nie przypominam sobie przypadku takiej
rezygnacji - powiedział nam Mirosława Ekiert, dyrektor zespołu kontroli
finansowania partii politycznych i kampanii wyborczych w Krajowym Biurze
Wyborczym.
Oczywiście PO może zaproponować zmianę ustawy o partiach politycznych, ale
jest jedynym ugrupowaniem, które sprzeciwia się obecnie przyjętym
rozwiązaniom o subwencjach.




Temat: Czy Janusz Lisak (UNIA PRACY) bierze w łapę?
Czy Janusz Lisak (UNIA PRACY) bierze w łapę?
Nie stawiam pytania "CZY JANUSZ LISAK BIERZE ŁAPÓWKI?" ale pytam "OD KOGO
JANUSZ LISAK BIERZE ŁAPÓWKI?".

Poseł Unii Pracy i szef jej Klubu Parlamentarnego Janusz LISAK jest
szczęśliwym posiadaczem następujących dóbr doczesnych:
1. dom o powierzchni 193 m.kw. i wartości 298.000 zł;
2. mieszkanie o powierzchni 90 m.kw. i wartości 270.000 zł;
3. mieszkanie o powierzchni 58 m.kw. i wartości 145.000 zł;
4. gospodarstwo rolne o powierzchni 1,26 ha i wartości 50.000 zł;
5. garaż o powierzchni 20 m.kw. i wartości 58.000 zł;
6. dwa samochody: toyota carina i peugeot 106 o wartości ok. 50.000 zł;
7. oszczędności w złotówkach i dolarach oraz akcje o wartości ok. 45.000 zł,
czyli, że udało mu się uciułać mająteczek wart - bagatela - blisko milion
złotych.

Ciekawe jak tego dokonał pracując - jak sam zapewnia - "w budżetówce" i nie
mając żadnych związków z "biznesem".

Janusz LISAK twierdzi również, że w roku 2000 zarabiał przeciętnie ok. 10.200
złotych miesięcznie jako adiunkt na Politechnice Krakowskiej a w roku 2001
jego dochody "z tytułu zatrudnienia" wzrosły już do 12.500 złotych
miesięcznie (znowu jako pracownik naukowy w państwowej uczelni). Co ciekawe:
gdyby była to prawda, to Lisak zarabia więcej od Rektora!

Dodatkowo Lisak zarobił w roku ubiegłym ponad 11.000 złotych "z tytułu
pełnienia obowiązków społecznych i obywatelskich" (???).

Wszystkie dane podane powyżej pochodzą z "oświadczenia o stanie majątkowym"
wypełnionego własnoręcznie przez posła Lisaka i złożonego w Sejmie (do
sprawdzenia na sejmowej stronie internetowej: www.sejm.gov.pl). Można tam
znaleźć dwie deklaracje Lisaka: z 19 października 2001 roku oraz z 25
kwietnia 2002 roku i właśnie najciekawsze dane uzyskujemy porównując oba te
oświadczenia.

Oto w pierwszym (październik 2001) Lisak twierdzi, że ma dom, mieszkanie,
gospodarstwo rolne, garaż a ponadto 27.000 zł oszczędności i... dług w banku
(74.933 zł) oraz na uczelni (10.140 zł). Tymczasem w drugim (kwiecień 2002)
okazuje się, że w międzyczasie oszczędności Lisaka spadły wprawdzie z 27 do
12 tysięcy złotych, ale za to nie ciąży już na nim kredyt na uczelni. To się
zgadza: mógł wziąć kasę z konta i spłacić kredyt, ale jest jeszcze jedna
zagadka oto w ciągu pół roku posłowania Lisak dorobił się kolejnego
mieszkanka (o powierzchni 58 m.kw. i wartości 145.000 zł).

Podsumujmy: Januszowi Lisakowi, posłowi Unii Pracy mieszkanko... spadło z
nieba. Nie kupił go z posiadanych oszczędności, nie kupił go też na kredyt.
Zwolennicy UP będą pewnie mówić, że może dostał w prezencie lub odziedziczył
po cioci... Jest tu mały problem: otóż zarówno darowiznę, jak i spadek trzeba
zgłosić do sejmowego rejestru korzyści a u Lisaka jest on zupełnie pusty!
Mała jest też szansa, że blisko sześćdziesięciometrowe mieszkanko Lisak kupił
z poselskich diet - posłowie zarabiają wprawdzie dobrze, ale przez sześć
miesięcy, nawet odkładając całą dietę i ryczałt na biuro poselskie nie
wystarczyło by mu nawet na pół takiego mieszkanka...

Pozostaje więc jedynie przyjąć, że jest to łapówka i zadać pytanie: OD KOGO?
Dziwne jest też to, że krakowscy dziennikarze unikają zadania tego pytania
jak ognie... Czego (kogo) się boją.

Nie ukrywam, że nie jestem sympatykiem ugrupowania zatytułowanego "Unia
Pracy", ani jego liderów (z Polem i Lisakiem na czele). Mieszkam w Warszawie,
pracuję na uczelni i nazywam się Janusz Nawrocki. Interesuje mnie bardzo
odpowiedź na postawione na wstępie pytanie. Może ktoś z forumowiczów ma
jakieś ciekawe spostrzeżenia w tej sprawie...




Temat: Sprawa Rywina. Rozpoczęło się wtorkowe posiedze...
Gość portalu: Grzeco-poznaniak. napisał(a):

> Ta komisja to śmieszna wiara jest!

A pewnie;
W 1979 roku, za sprawą przewodniczącego Zarządu Głównego
Tadeusza Sawica, na Ordynackiej pojawił się Aleksander
Kwaśniewski. Przyjechał z Gdańska, gdzie był wiceprzewodniczącym
Zarządu Wojewódzkiego SZSP i zajął niezbyt ważne stanowisko
kierownika wydziału kultury. Arogancki, bardzo pewny siebie.
Lubił Felliniego i teatry studenckie. W okresie studiów na
Uniwersytecie Gdańskim był niezłym sprinterem. Jednak nikt z
jego kolegów nie przypuszczał, że wyrośnie z niego prawdziwy,
rasowy długodystansowiec.
Kwaśniewski unikał ideologii. Strój organizacyjny wkładał tylko
wówczas, gdy trzeba było pokazać się partyjnym bossom. Jedyną
bliską mu ideologią była władza w najczystszej postaci.
Gdyby w tamtych latach istnieli w Polsce bukmacherzy, żaden z
nich na karierę Kwaśniewskiego nie postawiłby nawet złotówki.
Wtedy niekwestionowanym studenckim liderem był Tadeusz Sawic.
Wielki, rubaszny, odważny mężczyzna, z otwartą głową i mocną
wątrobą, który na spotkania z szefami Komsomołu przyjeżdżał we
flanelowej koszuli, na studenckiej kulturze znał się lepiej niż
niejeden krytyk, a w rozmowach z bonzami z „Białego Domu”
zachowywał się normalnie. Na tyle normalnie, iż w stanie
wojennym SZSP było jedyną organizacją związaną oficjalnie z
władzą, której działalność na krótki czas została zawieszona.

To za czasów Sawica w zrzeszeniu zabłysnęli:

Marek Siwiec (dziś szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego),
Ryszard Kalisz (wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego SLD),
Ireneusz Nawrocki (oskarżany o tworzenie bojówek złożonych ze
studentów AWF, którzy rozbijali zebrania opozycji, w III RP
kierował PZU, NFI Jupiter, Polską Miedzią), Zbigniew Wróbel
(prezes Orlenu), Antoni Dragan (dyrektor Międzynarodowej Szkoły
Menedżerów), Piotr Czyżewski (wiceminister skarbu), Jarosław
Pachowski (prezes GSM Plus), Sergiusz Najar (wiceminister
infrastruktury), Krzysztof Pietraszkiewicz (dyrektor Związku
Banków Polskich).
Jak to się stało, że dziś w Pałacu Namiestnikowskim mieszka
Kwaśniewski, a Sawic jest tylko doradcą ministra skarbu?

Pierwsza kadrowa

W 2001 roku w auli małej Politechniki Warszawskiej odbył się I
kongres Stowarzyszenia Ordynacka. Legitymację z numerem jeden
przyznano Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.
Dziś stowarzyszenie ma 5 tysięcy członków. Prócz wymienionych
wyżej polityków należą do niego między innymi wicepremierzy
Marek Belka (w SZSP wiceprzewodniczący Zarządu Łódzkiego) i
Grzegorz Kołodko, była szefowa prezydenckiej kancelarii Danuta
Waniek, Jacek Saryusz-Wolski – były szef Urzędu Komitetu
Integracji Europejskiej (w SZSP szef Łódzkiej Komisji
Rewizyjnej), Włodzimierz Czarzasty – Krajowa Rada Radiofonii i
Telewizji (w ZSP sekretarz Komitetu Wykonawczego), Wiesław
Kaczmarek (były minister skarbu), Mariusz Łapiński (były
minister zdrowia), Waldemar Dąbrowski (minister kultury),
Grzegorz Rydlewski (szef doradców premiera), Kazimierz Olejnik,
zastępca prokuratora generalnego (w SZSP wiceprzewodniczący Rady
Uczelnianej Uniwersytetu Łódzkiego), Piotr Gadzinowski, poseł,
zastępca redaktora naczelnego „NIE”, Ludwik Klinkosz, prezes
CIECH-u (w ZSP sekretarz do spraw turystyki) i praktycznie całe
kierownictwo telewizji publicznej: prezes Robert Kwiatkowski
(dawny sekretarz do spraw zagranicznych), wiceprezes Tadeusz
Skoczek, przewodniczący rady nadzorczej Witold Knychalski i szef
jedynki Sławomir Zieliński.




Temat: Cennik za miejsca na liście PO
Cennik za miejsca na liście PO
Cennik za miejsca na liście PO: 7 tys. zł za miejsce pierwsze

PO chce przeznaczyć pieniądze z opłat za miejsca na listach na walkę Hanny
Gronkiewicz-Waltz o fotel prezydenta Warszawy z Kazimierzem Marcinkiewiczem;
Fot.Bartosz Bobkowski / AG
PO chce przeznaczyć pieniądze z opłat za miejsca na listach na walkę Hanny
Gronkiewicz-Waltz o fotel prezydenta Warszawy z Kazimierzem Marcinkiewiczem
Fot.Bartosz Bobkowski / AG

Dominika Olszewska-Dziobkowska 09-08-2006, ostatnia aktualizacja 09-08-2006 09:12

Chcesz startować z dobrego miejsca w wyborach samorządowych? Płać. Nie masz
pieniędzy? Lądujesz w środku listy

"Gazeta" dotarła do nieoficjalnego cennika stołecznej PO. Kandydat do Rady
Warszawy za pierwsze miejsce na liście zapłaci najpewniej 7 tys. zł, za drugie
- 5 tys. zł. Do rad dzielnic pierwsze miejsce ma kosztować 5 tys. zł, a drugie
- 3,5 tys. zł. Stolica ma 18 dzielnic, partia zyska więc na tym ponad 150 tys. zł.

Kosztują tylko tzw. miejsca biorące, czyli głównie pierwsze i drugie.
Platforma ma w stolicy dość duże poparcie, więc dają niemal pewne zwycięstwo.

Pieniądze PO chce przeznaczyć na walkę Hanny Gronkiewicz-Waltz o fotel
prezydenta Warszawy. Kampania musi być spektakularna, bo wystawiony przez PiS
kontrkandydat Kazimierz Marcinkiewicz jest faworytem sondaży. Zgodnie z prawem
na promocję Hanny Gronkiewicz-Waltz komitet wyborczy może wydać ok. 500 tys.
zł. Wygląda na to, że mimo dużego poparcia w stolicy PO ma problem z zebraniem
takiej sumy.

Opłata od kandydatów na listy samorządowe nazywana jest "dobrowolną darowizną"
na fundusz wyborczy Hanny Gronkiewicz-Waltz.

- To bolesne, ale trzeba skądś brać pieniądze na kampanię - kwituje Małgorzata
Kidawa-Błońska, szefowa warszawskiej PO.

- Za te pieniądze wydrukujemy ulotki, plakaty wyborcze. A na sukcesie Hanny
Gronkiewicz-Waltz skorzystają wszyscy - przekonuje Jacek Kozłowski, szef
warszawskiego sztabu wyborczego.

Wcześniej też było drogo

Cztery lata temu start z wysokiego miejsca z listy Platformy też kosztował -
pierwsze miejsce na liście do Rady Warszawy kosztowało 5 tys. zł, a na liście
do rady dzielnicy 3,5 tys. zł.

Już wtedy lokalni działacze kręcili nosem. Ale licząc na zwycięstwo, pieniądze
wyłożyli i weszli do rad.

W tym roku liczyli, że opłat nie będzie, bo w zeszłorocznych wyborach
parlamentarnych Platforma miała dobry wynik i dostaje z budżetu państwa blisko
22 mln zł. Teraz dowiedzieli się, że "darowizny" najpewniej będą.

Platforma przez ostatnie miesiące zachęcała do startu z własnych list
niezależnych samorządowców. Kusiła ich dobrymi lokatami. Im też każe teraz płacić.

Lokalni działacze PO podają przykład aktywnego samorządowca z jednej z
warszawskich dzielnic, który żyje ze skromnej emerytury. Nie ma takich
pieniędzy. Właśnie się dowiedział, że jak ich nie zdobędzie, wyląduje w środku
listy.

- Nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że pomogą mu inni działacze - rozkłada
ręce posłanka Kidawa-Błońska.

Wyborcy ocenią sami

Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny PO, twierdzi, że władze krajowe partii
nie będą w tę sprawę ingerować, bo zasady przydzielania miejsc i opłat ustala
się na poziomie regionalnym.

Decyzja o warszawskim cenniku zapadnie najpóźniej 15 sierpnia.

Inne partie twierdzą, że nie będą zbierały pieniędzy za miejsca na listach. -
W ten sposób nie będziemy zdobywać pieniędzy na kampanię. Mamy fundusze z
budżetu państwa - zapewnia Wojciech Dąbrowski, szef warszawskiego PiS.

- Na pewno tak robić nie będziemy - zarzeka się Jacek Pużuk, lider
mazowieckiego SLD.

Przepisy wyborcze nie regulują metod przyznawania miejsc na liście. Krzysztof
Lorentz z Krajowego Biura Wyborczego mówi: - Partie same decydują, jak
układają listy. Ale wyborcy mogą ocenić takie praktyki.



Temat: POLITYKA....można i o polityce...a może trzeba?
Próba łamania

Gdy mija zaskoczenie i szok, przychodzi czas na uporczywe grzebanie w pamięci.
Odtwarzanie możliwych sytuacji kontaktu z SB. Zwłaszcza składania podpisów.
Maria Zielińska pamięta, że grudniowej nocy, gdy ją zatrzymano, podpisała
lojalkę. – Ale zaraz po wyjściu opowiedziałam o wszystkim Helenie Łuczywo, a
potem kolegom z opozycji.

Jolanta Strzelecka twierdzi: – Ja nawet nie podpisywałam protokołów z
przesłuchań. Jest prawnikiem, zwraca na to uwagę, chyba by pamiętała. Pewność
mąci jednak doświadczenie ostatnich dni. Przy okazji sprawy Małgorzaty
Niezabitowskiej przeglądała pożółkłe numery „Tygodnika Solidarność” z 1981 r.
Znalazła tam artykuły podpisane swoim nazwiskiem, a nie przypomina sobie, żeby
je pisała. – Więc mogę się mylić – zapowiada.

SB wykorzystywała starania o paszport. Wiedziała, że dla naukowców oraz ludzi
sztuki pokusa wyjazdu jest szczególnie nęcąca. A kontakt ze światem niezbędny
do pracy. Jan Grosfeld pamięta, że starając się o wyjazd do znajomych, którzy
po 1968 r. wyemigrowali do Szwecji, został wezwany do Biura Paszportowego na
Kruczą. We wskazanym pokoju zamiast znudzonej urzędniczki zastał dwóch
mężczyzn. – Jest pan bardzo inteligentnym człowiekiem – komplementowali. – Może
przy okazji wyjazdu powiedziałby pan nam po powrocie, co się dzieje w
środowisku szwedzkiej opozycji? Zagrozili, że z paszportu będą nici.
Odpowiedział, że z tą inteligencją to bez przesady. Poza tym może wypoczywać w
Polsce. Po wyjściu relacjonował znajomym tę rozmowę. Paszport dostał, wyjechał.
Teraz mówi: – Nie pamiętam, czy moim przyjaciołom w Szwecji też opowiadałem.

Po latach Dariusz Urbaniak przypomina sobie kilka sygnałów, które powinny go
zaniepokoić. – W sytuacjach towarzyskich zbierano informacje na temat moich
kolegów, przyjaciół – mówi. Wtedy do tego nie przywiązywał wagi. Teraz nie
byłby już tak niefrasobliwy.

Grażyna Ignaczak-Bandych nigdy nie myślała o sobie jako o zasłużonym działaczu.
Żyła w przekonaniu, że inni mieli większe zasługi i to nimi, a nie skromną
studentką, wedle wszelkich zasad logiki, powinno interesować się SB. Nigdy nie
była zatrzymana, pałowana, nie starała się o paszport, nikt nie wzywał jej na
rozmowy do Pałacu Mostowskich. Teraz jednak, jak to sobie analizuje, uważa, że
mogli się nią zainteresować podczas strajku. Mógł też coś powiedzieć znajomy,
swego czasu bywalec domu, który pewnego dnia po prostu zniknął. Odnalazł się za
granicą. Okazało się, że dostał paszport w najgorszym czasie, kiedy rzadko
dawano je za darmo.

SB szukała współpracowników w zakładach pracy. Chcieli wiedzieć, co naprawdę
myśli i mówi klasa robotnicza. Bandzerewicz domyśla się, że teczkę mogli mu
założyć po tym, gdy złożył wniosek racjonalizatorski, ale mimo namowy, nie
zgodził się na patent. Za to go zdegradowali. – Więc teraz chcę zobaczyć, co
oni tam zbierali na mnie. Nie podejrzewam, że coś strasznego, ale mogę się
dowiedzieć, kto był taki usłużny!

Pozostają jeszcze sąsiedzi, znajomi.

K., znany wydawca, którego nazwisko figuruje na liście, wie, że niczego nie
podpisał i na nikogo nie donosił. Ale wie również, że u sąsiada na górze SB
zainstalowała kiedyś podsłuch. Kilka lat temu sąsiad spotkał żonę na ulicy i o
podsłuchu opowiedział.

K. nie sprawdzał, czy jego nazwisko figuruje na liście. – Ale dlaczego jest tam
moje? – zastanawia się.

Strzelecka w czasie stanu wojennego wraz z Jackiem Ambroziakiem pełniła funkcję
pogotowia prawnego dla ludzi z „Tygodnika”. Wtedy z własnej inicjatywy chodzili
na Rakowiecką pytać o losy kolegów. Po wznowieniu „Tygodnika Powszechnego”,
jeszcze chyba w stanie wojennym była sprawozdawcą parlamentarnym gazety. Wtedy
wzięła na siebie rolę łącznika między władzą a opozycją. Przekazywała marszałek
Halinie Skibniewskiej nazwiska osób z podziemia, które chciały się ujawnić.
Skibniewska oddawała je jakiemuś pułkownikowi, a na następnej sesji
przekazywała, na jakich warunkach to ujawnienie może nastąpić. – Była to forma
uznania przeze mnie, że taka instytucja jak SB istnieje. Czy to wystarczyło, by
znaleźć się na liście?

I tylko rodzina Marii U., pochowanej z honorami na Powązkach, nie ma
wątpliwości, dlaczego kapitan figuruje na liście Wildsteina. Była etatowym
pracownikiem MSW, nie SB. Zmarła bezpotomnie. Choć przez tych kilka dni nic w
sferze faktów związanych z jej osobą się nie zmieniło, rodzina będzie stawiać
znicze na jej grobie bardziej drżącą ręką. Do najbliższych dotarła bowiem
prawda, że nie wiedzą, kim naprawdę była.




Temat: Wypedzeni Polacy też tworzą powiernictwo
Wypedzeni Polacy też tworzą powiernictwo
Sława!
Polscy wysiedleni też tworzą powiernictwo

ZOBACZ TAKŻE

• Komu pomoże Powiernictwo? (08-09-04, 03:00)
• Powiernictwo Polskie (07-09-04, 21:42)
• Arciszewska mówi dość (07-09-04, 21:42)
• Marcel Piela, wysiedlony z Gdyni podczas wojny, walczy o swoje prawa (07-09-
04, 21:41)
• Komentarz Włodzimierza Kalickiego (07-09-04, 21:02)
• Apel Gdynian do kanclerza Niemiec (07-09-04, 21:03)

Roman Daszczyński, Maciej Sandecki, Gdańsk, 07-09-2004, ostatnia
aktualizacja 08-09-2004 09:18

Powiernictwo za powiernictwo. Najpóźniej za dwa miesiące powstanie
Powiernictwo Polskie, stowarzyszenie pokrzywdzonych przez III Rzeszę. Do jego
założycieli zgłosiło się już kilku niemieckich adwokatów, którzy chcą
reprezentować Polaków przed niemieckimi sądami

- Adwokaci na razie zapoznają się z dokumentami. Myślę, że pod koniec roku
zaczniemy batalię prawną - zapowiada gdyńska poseł Dorota Arciszewska-
Mielewczyk z koła parlamentarnego SKL.

Organizowane przez nią stowarzyszenie ma być odpowiedzią na Powiernictwo
Pruskie, które reprezentuje Niemców wysiedlonych po wojnie. - Ale proszę nie
porównywać mnie z Eriką Steinbach. Ta osoba zaistniała w bardzo negatywny
sposób - zastrzega posłanka SKL.

Do Powiernictwa Polskiego na pewno przystąpią członkowie Stowarzyszenia
Gdynian Wysiedlonych - jest ich obecnie 600, ale cały czas zgłaszają się nowi
chętni. Jesienią 1939 r. hitlerowcy organizując bazę Kriegsmarine, wysiedlili
ze 120-tysięcznej Gdyni około 80 proc. mieszkańców.

- W 1939 r. pozwolono nam zabrać tylko tobołki, podobnie jak inni wysiedleni
mieliśmy zakaz powrotu do domu pod groźbą kary śmierci - mówi 65-letni
Benedykt Wietrzykowski, prezes SGW. - Rodzice stracili dwa sklepy i
wyposażenie mieszkania. Przeliczając, to dziś ok. pół miliona zł.

Członkowie SGW chcą domagać się od rządu RFN odszkodowania za stracone mienie
i "utracone dzieciństwo". Od polskiego rządu chcą przyznania statusu osób
represjonowanych. Dałoby to im uprawnienia praktycznie identyczne z
kombatanckimi, m.in. zniżkę na przejazdy koleją, dodatek 143 zł do emerytury
i dodatek 90 zł na opłaty za prąd. Dotychczas nie uznawano ich za osoby
represjonowane, ponieważ w większości nie mają za sobą gehenny hitlerowskich
obozów lub więzień, a tego wymaga polskie ustawodawstwo. Gdynian po prostu
wysiedlono "w pole", zanim Niemcy zaczęli organizować tzw. obozy przejściowe.

O Stowarzyszeniu Gdynian zrobiło się głośno kilka tygodni temu, gdy wystąpili
z apelem o zadośćuczynienie do kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera. Od tego
czasu zgłaszają się do nich politycy z LPR i SLD gotowi do współpracy. Na
razie swojego biura użyczyła im posłanka Arciszewska-Mielewczyk.

Pani poseł chce, by Powiernictwo Polskie reprezentowało nie tylko interesy
gdynian. Apeluje do wszystkich poszkodowanych i prawnych spadkobierców ofiar
III Rzeszy, aby zgłaszali swe roszczenia. Na swojej stronie internetowej
(www.arciszewska.pl) zamieściła nawet formularz-ankietę, w której pyta,
jakiej formy pomocy oczekuje poszkodowany.

- Kto się może zgłaszać? Wszyscy - zapewnia posłanka Arciszewska-Mielewczyk. -
Nawet ci, którzy skorzystali z pomocy finansowej fundacji Polsko-Niemieckie
Pojednanie.

Jednak zdaniem fundacji, pani poseł nie ma racji. Pieniądze w dwóch ratach
przyznano 475 tys. Polaków - kwoty te wypłacono już wszystkim w połowie lub
całości.

- Osoby te wobec Republiki Federalnej Niemiec, Niemieckich Krajów Związkowych
i innych niemieckich instytucji publicznych zrzekły się na piśmie roszczeń z
tytułu pracy przymusowej oraz szkód majątkowych - mówi Agnieszka Szafrańska-
Romanów z fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. - Także wobec niemieckich
przedsiębiorstw z tytułu wszelkich roszczeń w związku z nazistowskim
bezprawiem.

Pozdrawiam i zapraszam na:
Forum Słowiańskie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 133 rezultatów • 1, 2, 3
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex