Biuro Syndyka

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro Syndyka




Temat: Elektrownia

Szykują się zmiany na liście Szlaku Zabytków Techniki. Akces zgłosiły Muzeum Miejskie "Sztygarka" z Dąbrowy Górniczej oraz galeria z Czeladzi urządzona w elektrowni po byłej kopalni Saturn. - Zobaczymy, jak będzie, bo jesienią wszystkie obiekty zostaną zweryfikowane - zapowiada Adam Hajduga, zastępca dyrektora wydziału promocji urzędu marszałkowskiego.
Zabrzański skansen Królowa Luiza to jeden z 32 obiektów znajdujących sie dziś na Szlaku Zabytków Techniki. Wkrótce znajdą się na nim kolejne zabytki
Fot. Przemysław Jendroska / AG
Zabrzański skansen Królowa Luiza to jeden z 32 obiektów znajdujących sie dziś na Szlaku Zabytków Techniki. Wkrótce znajdą się na nim kolejne zabytki
- Zobaczymy, jak będzie, bo jesienią wszystkie obiekty zostaną zweryfikowane - zapowiada Adam Hajduga, zastępca dyrektora wydziału promocji urzędu marszałkowskiego.

Szlak Zabytków Techniki to dziś 32 obiekty. W ubiegłym roku Polska Organizacja Turystyczna uznała, że jest on najciekawszą propozycją turystyczną w Polsce i przyznała mu 700 tys. zł nagrody na promocję. Dodatkowe pieniądze da w tym roku również urząd marszałkowski. 80 tys. zostanie przeznaczone na szkolenia muzealników i zarządców obiektów.
- Umieszczenie placówki na Szlaku to przede wszystkim dofinansowanie i lepsza ochrona postindustrialnej przestrzeni - uważa Jan Powałka z czeladzkiej Galerii Sztuki Współczesnej "Elektrownia", która chce znaleźć się na liście.

- To też prestiż i promocja miejsca. Nasza placówka jest kolebką górnictwa w Zagłębiu. Myślę, że na wejście do Szlaku mamy duże szanse - dodaje Arkadiusz Rybak z dąbrowskiej Sztygarki.

- Dąbrowa Górnicza ma szanse pod warunkiem, że udostępni zwiedzającym sztolnię. Wiem, że trwają przygotowania do podziemnej ekspozycji. To już by było coś, bo muzeów ze zbiorami górniczymi jest w regionie sporo. Czeladź natomiast, tak jak pozostałe obiekty Szlaku, musi sporządzić indywidualny plan rozwoju. Na podstawie takiego dokumentu wszystkie zabytki będą jesienią weryfikowane. Być może będą nowe, ale niektóre zabytki ze Szlaku mogą wypaść - wyjaśnia Hajduga.

Wszystkie obiekty będą poddane takim samym kryteriom: obsługa turysty, dostępność, informacja, oznakowanie, osoby do kontaktu, współdziałanie z innymi zabytkami Szlaku. - W przypadku zabytków z dużymi budżetami dojdą też inne warunki. Trudno bowiem porównywać wąskotorówkę do browaru tyskiego czy żywieckiego. Niemniej jednak wszystkie miejsca muszą pewne ogólne normy spełniać - podkreśla Hajduga.

Już teraz wiadomo, że pierwsze do skreślenia są dwa miejsca: Porcelana Śląska i dworzec PKP w Rudzie Śląskiej Chebziu.

Do budynku Porcelany nie można wejść. Dozorca wyjaśnia chętnym do zwiedzania, że zakład jest w upadłości. - Wyceniam majątek Porcelany. Nie mam środków na ludzi, którzy mieliby pilnować turystów i ich oprowadzać. Będę szukała nowego właściciela obiektu, który zdecyduje, co z nim dalej - Janina Matysiewicz, syndyk Porcelany Śląskiej, rozkłada ręce.

Z kolei zrewitalizowany dworzec w Chebziu jest dewastowany. - Właścicielem obiektu jest PKP Nieruchomości. Miastu bardzo zależy na tym, by obiekt nie niszczał i pozostał na Szlaku. Na razie trwają rozmowy z koleją. Wspólnie zastanawiamy się nad problemem - usłyszeliśmy w biurze prasowym rudzkiego magistratu.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
http://miasta.gazeta.pl/k...eryfikacji.html






Temat: Lech Grobelny nie żyje
Tutaj jest pare słów o nim, w tej chwili sa podejrzenia, ze go zabito. Duzo sie o tym czlowieku przed paroma laty mówiło:

Były właściciel Bezpiecznej Kasy Oszczędności Lech Grobelny nie żyje - strażnicy miejscy znaleźli jego zwłoki w pawilonie handlowym przy ul. Wysockiego na warszawskim Targówku - poinformowała Dorota Tietz z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji.
Jak poinformowały "Wiadomości" TVP, powołując się na źródła policyjne, organy ścigania będą prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa.

Początkowo policjanci informowali, że wstępne ustalenia nie wskazują by doszło do zabójstwa. Podczas szczegółowych oględzin na ciele Grobelnego znaleziony jednak ranę kłutą. Przyczyny śmierci i to, czy mogło być to zabójstwo wykaże sekcja zwłok - podkreśliła Tietz. Strażnicy miejscy zostali wezwani z powodu kota, który uporczywie miauczał. Gdy sprawdzali pawilon, znaleźli ciało 56-letniego Grobelnego. Według przybyłego na miejsce lekarza jego śmierć nastąpiła kilka dni wcześniej.

Grobelny, z zawodu fotograf, fortuny dorobił się pod koniec lat 70., handlując w całej Polsce obrazkami z wizerunkiem Jana Pawła II. W 1989 roku był już właścicielem studiów fotograficznych, sieci kantorów, firmy Dorchem oraz Bezpiecznej Kasy Oszczędności - parabanku oferującego znacznie wyższe oprocentowanie lokat niż PKO.

W czerwcu 1990 r. wyjechał za granicę. Nie pozostawił nikomu pełnomocnictw i ślad po nim zaginął. Ludzie przypuścili wtedy szturm na BKO, aby odzyskać swoje pieniądze. Jak oceniano w BKO ulokowało swoje oszczędności ok. 11 tys. Polaków, szacowano je na 25 - 26 mld starych złotych. Syndyk Dorchemu wypłacił wierzycielom w sumie ok. 7 mld starych zł.

Poszukiwanego przez Interpol Grobelnego zatrzymano w 1992 r. w Niemczech, skąd został wydalony do Polski. W 1996 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał go na 12 lat więzienia za zagarnięcie w latach 1989-1990 roku ponad 8 mld ówczesnych zł (dzisiejsze 800 tys. zł) z kasy Dorchemu. W 1997 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok i zwrócił sprawę prokuraturze, a Grobelnego zwolnił z aresztu. Prokuratura sprawę tę potem ostatecznie umorzyła.

Grobelny przesiedział w areszcie pięć lat, za co domagał się od Skarbu Państwa miliona złotych zadośćuczynienia oraz 14,93 mln zł odszkodowania za niesłuszne aresztowanie. W październiku 2005 r. Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił jednak jego żądanie.

Ostatnio o Grobelnym zrobiło się głośno po tym, jak przekazał policji informacje na temat rzekomego zagrożenia życia premiera Jarosława Kaczyńskiego. Po tych informacjach Biuro Ochrony Rządu wzmocniło ochronę premiera i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według Grobelnego, na premiera wydano wyrok śmierci, którego wykonawcą miałby być gangster o pseud. Szczur.

Pod koniec lutego Lech Grobelny został zatrzymany w związku z wyciekiem chemikaliów zgromadzonych w pawilonie, w którym mieszkał. Sam wezwał wtedy Straż Pożarną.

źródło: http://wiadomosci.onet.pl





Temat: Szlak Zabytków Techniki do weryfikacji


Szykują się zmiany na liście Szlaku Zabytków Techniki. Akces zgłosiły Muzeum Miejskie "Sztygarka" z Dąbrowy Górniczej oraz galeria z Czeladzi urządzona w elektrowni po byłej kopalni Saturn. - Zobaczymy, jak będzie, bo jesienią wszystkie obiekty zostaną zweryfikowane - zapowiada Adam Hajduga, zastępca dyrektora wydziału promocji urzędu marszałkowskiego.

- Zobaczymy, jak będzie, bo jesienią wszystkie obiekty zostaną zweryfikowane - zapowiada Adam Hajduga, zastępca dyrektora wydziału promocji urzędu marszałkowskiego.

Szlak Zabytków Techniki to dziś 32 obiekty. W ubiegłym roku Polska Organizacja Turystyczna uznała, że jest on najciekawszą propozycją turystyczną w Polsce i przyznała mu 700 tys. zł nagrody na promocję. Dodatkowe pieniądze da w tym roku również urząd marszałkowski. 80 tys. zostanie przeznaczone na szkolenia muzealników i zarządców obiektów.

- Umieszczenie placówki na Szlaku to przede wszystkim dofinansowanie i lepsza ochrona postindustrialnej przestrzeni - uważa Jan Powałka z czeladzkiej Galerii Sztuki Współczesnej "Elektrownia", która chce znaleźć się na liście.

- To też prestiż i promocja miejsca. Nasza placówka jest kolebką górnictwa w Zagłębiu. Myślę, że na wejście do Szlaku mamy duże szanse - dodaje Arkadiusz Rybak z dąbrowskiej Sztygarki.

- Dąbrowa Górnicza ma szanse pod warunkiem, że udostępni zwiedzającym sztolnię. Wiem, że trwają przygotowania do podziemnej ekspozycji. To już by było coś, bo muzeów ze zbiorami górniczymi jest w regionie sporo. Czeladź natomiast, tak jak pozostałe obiekty Szlaku, musi sporządzić indywidualny plan rozwoju. Na podstawie takiego dokumentu wszystkie zabytki będą jesienią weryfikowane. Być może będą nowe, ale niektóre zabytki ze Szlaku mogą wypaść - wyjaśnia Hajduga.



Wszystkie obiekty będą poddane takim samym kryteriom: obsługa turysty, dostępność, informacja, oznakowanie, osoby do kontaktu, współdziałanie z innymi zabytkami Szlaku. - W przypadku zabytków z dużymi budżetami dojdą też inne warunki. Trudno bowiem porównywać wąskotorówkę do browaru tyskiego czy żywieckiego. Niemniej jednak wszystkie miejsca muszą pewne ogólne normy spełniać - podkreśla Hajduga.

Już teraz wiadomo, że pierwsze do skreślenia są dwa miejsca: Porcelana Śląska i dworzec PKP w Rudzie Śląskiej Chebziu.

Do budynku Porcelany nie można wejść. Dozorca wyjaśnia chętnym do zwiedzania, że zakład jest w upadłości. - Wyceniam majątek Porcelany. Nie mam środków na ludzi, którzy mieliby pilnować turystów i ich oprowadzać. Będę szukała nowego właściciela obiektu, który zdecyduje, co z nim dalej - Janina Matysiewicz, syndyk Porcelany Śląskiej, rozkłada ręce.

Z kolei zrewitalizowany dworzec w Chebziu jest dewastowany. - Właścicielem obiektu jest PKP Nieruchomości. Miastu bardzo zależy na tym, by obiekt nie niszczał i pozostał na Szlaku. Na razie trwają rozmowy z koleją. Wspólnie zastanawiamy się nad problemem - usłyszeliśmy w biurze prasowym rudzkiego magistratu.

Anna Malinowska




Temat: OŚWIATA W URSUSIE- INFORMACJE Z "PIERWSZEJ RĘKI"
Wprawdzie dyskusja nieco odbiega od tematu poruszonego przeze mnie na tym forum,postaram się w największym skrócie odpowiedzieć na pytania.
Pomysł „Konradka” dotyczący wykupu gruntów pod inwestycje oświatowe wydaje się bardzo dobry, gdyby nie fakt, że znajdują się one w strefie ograniczonego użytkowania. Konsekwencją tego jest obniżona ich wartość rynkowa (w/g oceny rzeczoznawców)w stosunku do tej, którą chcieliby uzyskać ich właściciele.
W świetle obowiązującego prawa jest to bariera nie do pokonania dla samorządów.
Jeśli jednak nasze plany, o których wcześniej pisałem napotkają trudności w realizacji, wystąpimy do Prezydenta Warszawy z taką propozycją. (decyzje na ten temat zapadają w ratuszu W-wy). Mamy również nadzieję na zmianę decyzji Wojewody, bądź czasowe jej zawieszenie w związku z licznymi protestami i wystąpieniami w tej sprawie.
W kwestii ul. Skoroszewskiej wystąpiliśmy do Biura Naczelnego Architekta Miasta
o wykonanie miejscowego planu dla tej ulicy i sąsiadujących z nią nieruchomości.
Opracowane studium uwarunkowań zakłada taką właśnie koncepcję o której pisał „Konradek”. Planowane jest wybudowanie ulicy do ronda przy Leroy Merlin i w ten sposób połączenie Skoroszewskiej z Alejami. Niestety to także wymaga wykupienia gruntów, a właściciele chcą sprzedać go w całości najlepiej deweloperowi, bo to jest dla nich najkorzystniejsze. I znowu wraca problem, o którym pisałem powyżej. Postaramy się jednak, aby przy okazji takiej transakcji władze miasta doszły do porozumienia z ewentualnym ich nabywcą. Na wniosek jednej z mieszkanek ul. Skoroszewskiej w najbliższym czasie wystąpimy do Inżyniera Ruchu o zmiany w organizacji.
Tereny po byłym ZPC znajdują się w zarządzie syndyków masy upadłościowej i niestety dzielnica nie skorzysta na ich sprzedaży, nie ma również wpływu na to, kto będzie ich nabywcą. Musimy zatem myśleć o innych rozwiązaniach.
Drogi łączące Ursus z centrum W-wy należą do ZDM. Sygnalizując temat planowanych rozwiązań komunikacyjnych informuję, że Zarząd wystąpił do ZDM z propozycjami doraźnych rozwiązań, polegających na poszerzeniu ul. Kleszczowej i utworzeniu pasa skrętu z Ryżowej w Kleszczową. W odpowiedzi uzyskaliśmy informację, że w tym roku wykonany będzie projekt przebudowy ul. Kleszczowej uwzględniający powyższe sugestie. Wykonane będą także zatoki autobusowe.
ZDM w bieżącym roku planuje położyć nawierzchnię na ul. Dzieci Warszawy i jeśli się to powiedzie, chcielibyśmy, aby powstał dodatkowy pas dla samochodów skręcających w prawo w ul. Ryżową.
Mamy informacje,że rozpoczęto prace nad projektem Nowolazurowej.
Zainicjowaliśmy temat przedłużenia trasy Szybkiej Kolei Miejskiej do Ursusa. Biorę udział w pracach warszawskiej komisji, która pracuje nad tym tematem.
Ponadto na pewno będziemy lobbować o przyspieszenie prac nad poszerzeniem Al. Jerozolimskich, gdyż dopiero przebudowa alei i wybudowanie Nowolazurowej przyniesie odczuwalna poprawę w temacie komunikacji z centrum. Kolejne nasze pomysły mogą być realizowane dopiero po oddaniu Al.Jerozolimskich, więc w tej chwili nie będę jeszcze o tym pisał, chociaż pierwsze rozmowy też już miały miejsce.
Zarząd Ursusa może wykonywać jedynie remonty ulic, które należą do dzielnicy. Największym takim przedsięwzięciem w tym roku będzie przebudowa ul. Bohaterów Warszawy. Prace rozpoczną się wiosną i potrwają do jesieni. Postaramy się tak poprowadzić tę inwestycję aby utrudnienia w ruchu były jak najmniejsze, niestety nie da się ich całkiem uniknąć.
To tylko jedynie zarys naszych działań. Bardziej szczegółowe informacje ukazują się w gazecie „Dziennik Ursusa”.
Dziękuję za zainteresowanie tematem. Znacznie więcej satysfakcji daje konstruktywna dyskusja merytoryczna,podsuwająca nowe rozwiązania, niż odpieranie niesłusznych ataków.



Temat: MCI [MCI]
MCI: Ani grosza za upadek JTT
29.11.2006 07:47

Skarb nie ma zamiaru płacić giełdowej spółce MCI rekordowego odszkodowania za straty na akcjach JTT. Jego argumenty kwestionują prawnicy.

Konflikt między MCI Management, giełdowym funduszem venture capital, a skarbem państwa o odszkodowanie za straty, jakie spółka poniosła na skutek zniszczenia JTT Computer przez fiskusa, nabiera rumieńców. Prokuratoria Generalna (PG), biuro prawne reprezentujące państwo, złożyła wczoraj sprzeciw wobec wydanego przez sąd nakazu zapłaty na rzecz MCI 38,5 mln zł. A to oznacza, że będzie proces sądowy o największe w historii odszkodowanie od skarbu państwa.

Nie mają prawa

Znamy linię obrony skarbu państwa.

- MCI Management nie ma prawa do tego odszkodowania, ponieważ to nie ta firma poniosła szkodę z powodu decyzji administracyjnej. Jeśli już, to uprawnionym do takiego żądania może być jedynie znajdujące się w stanie upadłości JTT Computer, a ściślej - w jego imieniu - syndyk masy upadłościowej - twierdzi Marcin Dziurda, prezes Prokuratorii Generalnej (PG).

Tymczasem MCI chce walczyć do końca. Holding domaga się od państwa 38,5 mln zł: 10,2 mln zł to odszkodowanie za rzeczywiste straty na drastycznym spadku cen akcji JTT w rezultacie niszczenia firmy przez fiskusa, a 28,3 mln zł - za tzw. utracone korzyści.

MCI wniósł pozew na początku października i proponował ugodę. Prokuratoria nie poszła na to. Potem MCI wystąpił o wydanie nakazu zapłaty na jego rzecz (w uproszczonym postępowaniu upominawczym, bazującym na dokumentach, bez udziału stron). Mając przed sobą tylko dowody przedstawione przez fundusz, wrocławski sąd 31 października wydał wrocławskiemu Urzędowi Kontroli Skarbowej nakaz zapłaty 38,5 mln zł. Giełdowi inwestorzy MCI wzięli to za dobrą monetę. Kurs poszybował w górę.

- We wtorek złożyliśmy sprzeciw wobec nakazu zapłaty - mówi szef Pokuratorii.

Na skutek sprzeciwu nakaz zapłaty stracił moc prawną. Sprawę rozstrzygnie więc sąd.

- Zgodnie z prawem, odszkodowania może domagać się tylko podmiot, który poniósł szkodę wskutek działań organów administracji. W tym przypadku żadna decyzja fiskusa nie była wydana wobec MCI, tylko wobec JTT Computer - mówi Marcin Dziurda.

Dodaje, że gdyby przyjąć logikę rozumowania powoda, to odszkodowanie mogłoby dostać samo JTT oraz wszyscy byli akcjonariusze tej firmy.
- MCI oraz inni akcjonariusze JTT nie mogą przerzucać ryzyka inwestycyjnego na skarb państwa - twierdzi Marcin Dziurda.

Andrzej Lis, dyrektor inwe stycyjny MCI, uważa, że jego firma ma pełne prawo do odszkodowania.
- Gdyby fiskus błędnymi decyzjami nie zniszczył JTT Computer, to MCI odnosiłby duże korzyści z działalności tej firmy - wyjaśnia Andrzej Lis.

Mają prawo

O ocenę sytuacji zapytaliśmy Dorotę Szubielską z kancelarii prawnej Chadbourne & Parker, eksperta w dziedzinie procesów odszkodowawczych.
- Były akcjonariusz ma prawo domagać się odszkodowania. Sztuka polega tylko na przekonaniu sądu, że jest związek przyczynowy między decyzjami fiskusa a szkodą poniesioną przez byłego akcjonariusza - mówi Dorota Szubielska.

O zdanie zapytaliśmy też innego prawnika, który obecnie w kilku sprawach występuje przed sądem przeciwko skarbowi państwa (prosi o anonimowość).
- Byli akcjonariusze JTT bezapelacyjnie mogą żądać odszkodowań, jeżeli ich straty rzeczywiście były konsekwencją błędnych decyzji organów skarbowych. Kodeks cywilny mówi, że każdy może wystąpić o odszkodowanie, tylko musi udowodnić związek przyczynowo-skutkowy między działaniem organu a powstałą szkodą - tłumaczy nasz rozmówca.

Obecnie łączne roszczenia odszkodowawcze obywateli i firm wobec państwa opiewają na blisko 4 mld zł. Z tego jedynie 149 mln zł to roszczenia pokrzywdzonych bezprawnymi decyzjami fiskusa (trwa 50 procesów). Najwięcej ze wszystkich, bo aż 92 mln zł, domagają się byli akcjonariusze JTT. O najwyższą stawkę gra MCI.

Jarosław Królak

(Puls Biznesu)

http://mojeinwestycje.interia.pl/news?inf=822137



Temat: Forum 76 - dw. zakłady spirytusowe Polmos
Polmos do likwidacji - koniec łódzkiej wódki

Piotr Anuszczyk
2008-02-15, ostatnia aktualizacja 2008-02-15 19:59

"Żołądkówka", "Leśna", "Pieprzówka", "Pietryna", "Prezydent" Produkty łódzkiego Polmosu zniknęły z rynku już w zeszłym roku. Teraz likwidacja grozi samej firmie.

Prywatyzacja łódzkiego Polmosu ślimaczy się już od kilku miesięcy. O losach państwowej firmy powinno zdecydować ministerstwo Skarbu Państwa, ale to nie kwapi się z podjęciem jakiejkolwiek decyzji. - W zeszłym roku były trzy zaproszenia do rokowań. Zgłosiło się sześć firm, ale wiążącą ofertę złożył tylko jeden inwestor Destylarnie Warmińskie Dystrybucja - mówi Zdzisław Siewiera, zarządca komisaryczny łódzkiego Polmosu.

Być może o inwestora byłoby łatwiej gdyby nie fakt, że wartość majątku przedsiębiorstwa to ledwie 12 mln złotych - To wycena z marca. A co więcej ta kwota jest mniejsza od naszych zobowiązań wobec urzędu skarbowego, izby celnej, nie wspominając już o dostawcach mediów jak elektrownia czy wodociągi - mówi Siewiera. Nasz Polmos nie ma też tak znanych marek jak Sobieski (Polmos Łańcut), Żołądkowa Gorzka (Lublin), Żytnia (Bielsko Biała), Wyborowa (Poznań) czy Żubrówka (Białystok).

Rokowania w sprawie sprzedaży przedsiębiorstwa rozpoczęły się w lipcu 2007 gdy produkcja w zakładzie była już zatrzymana. Wydawało się, że sprawa znajdzie szczęśliwe rozwiązanie w listopadzie. - Wszystkie strony już się dogadały. Wystarczyło podpisać umowę, ale wtedy zmienił się rząd - wspomina Siewiera. - Wtedy też podzieliliśmy ostatnie pieniądze jakie były w kasie firmy. Wyszło po ok. 500 zł na pracownika.

W Polmosie nadal "pracuje" niemal 70 osób. W praktyce jednak na terenie zakładu kręci się jedynie kilka osób. Większość albo siedzi w domach albo szuka zajęć dorywczych, ale nikt nie myśli by się zwolnić - Pracuję tu od 22 lat. Poczekam na swoje pieniądze, bo niby gdzie teraz mam iść szukać pracy, jak całe życie spędziłem w Polmosie - żali się anonimowo jeden z pracowników.

Tymczasem MS nadal nie podjęło decyzji czy sprzeda Polmos. - Rozporządzenie w tej sprawie jest już gotowe. Ale minister może je podpisać równie dobrze dziś, jak i za miesiąc - usłyszeliśmy w biurze prasowym resortu.

Dla Polmosu taki termin jest jednak zbyt odległy - Jeśli nie będzie decyzji ministerstwa, to w poniedziałek składam w sądzie wniosek o upadłość firmy - zapowiada Siewiera. - Oczywiście prywatyzacja byłaby dla nas lepsza, bo nowy inwestor deklarował wznowienie produkcji i wypłatę płac. Ale pracownicy na likwidacji nie powinni stracić, bo wyznaczony przez syndyk będzie musiał w pierwszej kolejności zaspokoić ich roszczenia.

Gdyby udało się sprzedać Polmos, a nowy inwestor chciał wznowić produkcję, to - zdaniem załogi - jest to możliwe w ciągu dwóch, trzech tygodni.

Początki łódzkiego Polmosu

W 1896 r. rozpoczęto w Łodzi budowę rozlewni wódek czystych i spirytusu butelkowanego, którą uruchomiono w 1902 roku. W latach 1919-1926 wytwórnia była czasowo użytkowana przez Monopol Tytoniowy. W 1926 roku w ramach Państwowego Monopolu Spirytusowego uruchomiono ponownie produkcję wódki czystej, a także jeden stół do ręcznego rozlewu denaturatu. Od 1927 roku zakład był czynny pod nazwą Państwowej Wytwórni Wódek Nr 14. W roku 1928 dobudowano magazyn gotowych wyrobów.

Źródło: www.polmos.lodz.pl



Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź



Temat: dowcipy
Test na to, kto jest lepszym przyjacielem: żona czy pies?
Zamknij oboje w bagażniku, po godzinie otwórz i zobacz, kto się będzie cieszył że Cię znowu widzi.

Król Artur szykował się na krucjatę i zawołał jednego ze swoich podwładnych i powiedział:
- Tu jest klucz do pasa cnoty mojej żony. Jeśli nie wrócę wciągu 10 lat, możesz go użyć.
Jego wysokość minął drewniany most i ruszył przed siebie zakurzona drogą. Zatrzymał się, zawrócił konia i ostatni raz spojrzał na zamek. Nagle zobaczył biegnącego w jego stronę podwładnego, który krzyczał:
- Stop, najjaśniejszy panie! Całe szczęście udało mi się jeszcze zdążyć! To zły klucz!

W Londynie w czasie II wojny światowej na jednym z domów umieszczono napis:
"Zapisz się do wojska, do sekcji skoczków spadochronowych.
Teraz bardziej niebezpiecznie jest przejść przez ulicę, niż skoczyć ze spadochronem."
Pod spodem ktoś dopisał:
"Chętnie bym się zapisał, ale biuro jest po drugiej stronie ulicy".

Facet kupił sobie fajny duży telewizor, przyniósł do domu,
żona patrzy, a na pudle sporo jakichś znaczków informacyjnych.
- Kochanie co oznacza ten kieliszek na opakowaniu? - pyta żona.
- To znaczy, że zakup trzeba opić.

Dwóch Anglików w średnim wieku gra w golfa. w pewnej chwili obok pola golfowego przechodzi kondukt żałobny. Jeden z grających odkłada kij i zdejmuje czapkę.
- Cóż to - dziwi się drugi - przerywa pan grę?
- Proszę mi wybaczyć, ale, bądź co bądź, byliśmy 25 lat małżeństwem.

[ Dodano: Czw 26 Lut, 2009 01:10 ]
Idzie pijak środkiem ulicy i zatrzymuje go policjant:
- Dokumenty proszę.
- Nie mam, zostawiłem w Atlantydzie.
Na to zdziwiony policjant mówi:
- Jak to? Przecież Atlantyda została dawno zalana?
- A ja nie?

Siedzi facet cały dzień w knajpie i pije, zamroczony poleguje na stole z twarzą w kotlecie. Wieczorkiem się ocknął, próbuje wstać ale nogi odmawiają mu posłuszeństwa.
- Kelner - kawę!
Kelner przynosi, ten wypija i znowu próbuje wstać - i znowu nie może.
- Kelner - jeszcze 2 kawy!
Kelner przynosi, ten wypija i z trudem wstaje. Na chwiejnych nogach wraca do domu, wali się na łóżko i zasypia. Rano budzi go telefon:
- Czego?
- Tu mówi kelner z baru, czy będzie pan dzisiaj u nas?
- A bo co!
- Bo nie wiem, co mam zrobić z pana wózkiem inwalidzkim.

A dokąd to obywatelu? - pyta policjant pijanego.
- Idę wysłuchać kazania.
- A kto wygłasza kazania o trzeciej w nocy?!
- Moja żona.

Jak pijemy:
- Anorektyk - nie zagryza.
- Egzorcysta - pije duszkiem.
- Grabarz - pije na umór.
- Higienistka - pije tylko czystą.
- Ichtiolog - pije pod śledzika.
- Kamerzysta - pije, aż mu się film urwie.
- Ksiądz - pije na amen.
- Laborant - pije, aż zobaczy białe myszki.
- Lekarz - pije na zdrowie.
- Matematyk - pije na potęgę.
- Ornitolog - pije na sępa.
- Pediatra - po maluchu.
- Perfekcjonista - raz, a dobrze.
- Pilot - nawala się jak messerschmit.
- Syndyk - pije do upadłego.
- Tenisista - pije setami.
- Wampir - daje w szyję.
- Wędkarz - zalewa robaka.
- Członkinie Koła Gospodyń Wiejskich - piją, tańczą i haftują.

Idzie pedał przez park i zobaczył śpiącego pijaka. Postanowił z tego skorzystać. Po zaliczeniu pijaczka zrobiło mu się jednak go żal, że go tak wykorzystał i zostawił mu na pocieszenie 20 złotych. Po przebudzeniu pijaczek wziął pieniądze i pomaszerował do sklepu. Znajoma ekspedientka, gdy go zobaczyła, od razu sięgnęła po denaturat, ale pijaczek powstrzymał ją krzycząc:
- Od dziś tylko czysta!
Zdziwienie ekspedientki było wielkie, a urosło jeszcze bardziej, gdy pijak wyciągnął pieniądze. Potem pijaczek poszedł do parku, upił się do nieprzytomności i spał całą noc. Rano przez park szedł znów pedał i jeszcze raz przeleciał pijaczka zostawiając mu 20 złotych. Po przebudzeniu się ze snu, pijaczek niezmiernie zdziwiony wziął pieniądze i poszedł do sklepu. Ekspedientka poznała go już z daleka i chcąc popisać się pamięcią spytała:
- I co panie Józiu, znów czysta?
Na to pijaczek:
- Nie, denaturat. Po czystej cholernie ***cenzura*** piecze.

Pijany mąż wraca do domu. Żona od progu krzyczy:
- Gdzie byłeś moczymordo?!
- Na cmentarzu.
- A kto umarł?!
- Nie uwierzysz - tam wszyscy umarli...

Kto Ty jesteś?
- Pijak mały.
Jaki znak Twój?
- Trzy browary.
Gdzie Ty mieszkasz?
- Pod ławeczką.
Czym się bronisz?
- Buteleczką.



Temat: Newsy 2008
[WROCŁAW]

Niechlubna wizytówka Wrocławia

Tekst opublikowany dzisiaj, 08:43:47, autor KT

Jest szansa, że konstrukcja przy placu Rozjezdnym zmieni swoje oblicze. Firma, która kupiła obiekt prowadzi rozmowy z inwestorami.

- Ostatnie przygotowania do sprzedaży to kwestia kilku dni – mówi nam Andri Vlakh, analityk finansowy spółki Progress Inwestycje Jedynka Bis.

Plan był ambitny: parkingi, biura, restauracje, patio z przeszklonym dachem. Pozostała ogromna betonowa konstrukcja, która od lat szpeci centrum miasta i wita podróżnych przyjeżdżających do Wrocławia pociągami. Inwestycję rozpoczęła kilka lat temu jedna z największych firm budowlanych w regionie, Jedynka Wrocławska. Kiedy firma upadła w 2004 roku, teren w okolicach ulic Kolejowej, Stysia i Lelewela przeszedł pod zarząd syndyka. Dwa lata później odkupiła go Spółka Progress Inwestycje Jedynka. Uregulowanie wszystkich kwestii prawnych było jednak skomplikowane i długotrwałe. W tym czasie budynek zachęcał grafficiarzy i szpecił okolicę.

Imprezy i szczury

- To wstyd, żeby w centrum miasta stało takie brzydactwo – mówi pani >Eleonora Śmidoda, mieszkanka bloków przy ulicy Kolejowej. - Psuje tylko widok z okna, żadnego pożytku. Najwyższa pora, żeby ktoś się tym wreszcie zainteresował. – Niech to wreszcie rozbiorą – dodaje pani Teresa Siuta. Sąsiadki wspominają, że kiedyś w miejscu niedokończonego parkingu był skwer, trochę zieleni. – Ten budynek zabiera mnóstwo miejsca, a dzieci z okolicznych bloków nie mają się gdzie bawić – skarży się pani Eleonora. I zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. – Kiedy pada, zbiera się tam mnóstwo wody. Strasznie to wtedy śmierdzi, a poza tym lęgną się szczury i robactwo.

Względy estetyczne, to nie jedyny problem, jaki stwarza porzucona konstrukcja. Mieszkanki bloków przy Kolejowej nie raz słyszały odgłosy nocnych awantur. – Policja często tu kiedyś przyjeżdżała, wieczorami kręci się tam podejrzane towarzystwo – mówi pani Teresa. –Zdarzały się też podpalenia i awantury.

Wojciech Wybraniec z zespołu prasowego KWP we Wrocławiu uspokaja mieszkańców okolicznych bloków. - Obecnie obiekt ten jest dozorowany całodobowo, co uniemożliwia wstęp osób nieuprawnionych na ten teren. Jak wskazuje, od początku roku policja nie przeprowadzała tam poważniejszych interwencji.

Zburzą czy przebudują

Zapewnienie całodobowego dozoru to jeden z rezultatów zmiany prawnej sytuacji obiektu. - Dopiero na początku 2008 roku odzyskaliśmy pełną kontrolę nad nad tym terenem – mówi Robert Kałuża, członek zarządu spółki dysponującej niedokończoną budową. - Teraz prowadzimy rozmowy z inwestorami. Kałuża ma nadzieję, że transakcja zostanie sfinalizowana do końca roku. W tej chwili nie może zdradzić, kto jest zainteresowany kupnem. - Szukamy inwestora, który będzie miał konkretną wizję budynku – mówi. Betonowa konstrukcja przez wiele lat przechodziła z rąk do rąk. Teraz ma trafić do kogoś, kto ostatecznie przesądzi o jej przyszłości.

Decyzja co do dalszych losów obiektu pozostaje w gestii potencjalnego kupca – mówi Vlakh. - Pod uwagę brane są różne koncepcje: rozbiórka, ukończenie budowy, lekka aranżacja. Spółka Progress wystąpiła do Urzędu Miasta z wnioskiem o zwiększenie dopuszczalnej wysokości obiektu. Obecnie oczekuje na rozstrzygnięcie.

- Plan zagospodarowania przestrzennego przewiduje dla tego obszaru funkcje centrotwórcze – tłumaczy Vlakh. - Oznacza to, że jeśli inwestor zdecyduje się na dokończenie budowy, znajdą się tam parkingi, powierzchnie biurowe, handlowe, usługowe.

Mieszkańcy okolicznych bloków mają jednak własną wizję przyszłości terenu przy placu Rozjezdnym. - Niech wreszcie rozbiorą to paskudztwo i posadzą drzewa – mówią zgodnie sąsiadki z ulicy Kolejowej.

http://www.wfp.pl/wroclaw-miasto/news.p ... dea238979c





Temat: Konflikt MPRD z ZDM



Widmo bankructwa nad MPRD

Mariusz Jałoszewski, Krzysztof Śmietana, 2006-08-30, ostatnia aktualizacja 2006-08-29 21:32

Firma, która jeszcze kilka lat temu zgarniała większość zleceń drogowych w Warszawie, znika z rynku. Jutro sąd zajmie się wnioskiem o jej upadłość.

W zeszłym roku MPRD zaczęło wymieniać chodniki na ul. Gagarina. Kostka brukowa poniewiera się tam do dziśSiedziba prywatnego Miejskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych na Żeraniu jest niemal wymarła. - Telefony wyłączone. Pewnie niedługo ogłoszą upadłość i przyjdzie syndyk - przyznaje ochroniarz stojący na bramie. Firma, która jeszcze w zeszłym roku prowadziła kilka inwestycji drogowych, teraz ma kłopoty finansowe, komornika na karku i przynajmniej 140 spraw w samym tylko wydziale gospodarczym sądu na Pradze.

Prezes z jaguara rozdaje banknoty

Jutro sąd będzie decydował o dalszych losach MPRD. Grupa byłych pracowników, która nie może doczekać się zaległych wynagrodzeń, chce upadłości spółki. - To jedyna szansa na odzyskanie pieniędzy. Wielu osobom firma nie płaciła przynajmniej przez kilka miesięcy - mówi jeden z byłych pracowników, zastrzegając anonimowość. Dodaje, że co jakiś czas prezes MPRD Hanna Pniewska podjeżdża swoim jaguarem do siedziby firmy i wypłaca pracownikom po 50-100 zł na tydzień.

Oprócz nich na pieniądze czekają podwykonawcy. Np. kopalnia granitu Zimnik z okolic Strzegomia, która sprzedawała MPRD krawężniki. - Już dawno wygraliśmy w sądzie, ale komornik nie może tego wyegzekwować - narzeka Wioletta Kielińska z biura sprzedaży.

Z firmą procesuje się też ratusz, domagając się m.in. kar za spartaczone jego zdaniem budowy nowych ulic. Stawką może być nawet 20 mln zł. A o kolejne pół miliona upomina się fiskus.

MPRD nie pozostało dłużne. Też wytoczyło miastu kilka procesów. Uważa, że nie dostało pieniędzy za wykonane prace np. na rondzie Zesłańców Syberyjskich. Wczoraj firma wygrała w sądzie sprawę z ZDM o 1,7 mln zł.

Byli krezusami, będą bankrutami?

Do schyłku MPRD przyczynił się spór z ekipą byłego prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego, który oskarżył firmę o udział w zmowie drogowej. Razem z WPRD miało dyktować ceny w przetargach. Mimo konfliktu MPRD nadal wygrywało przetargi, bo dawało najniższe ceny. Inwestycje jednak straciły impet i zamarły. W końcu ratusz pozrywał z nim umowy, a rozgrzebane budowy np. przy Galerii Mokotów czy na ul. Górczewskiej skończyły inne firmy.

Teraz MPRD nie ma zleceń od ratusza. Zatrudnia niewiele osób, głównie w wieku przedemerytalnym. Z firmy odeszła nawet wieloletnia rzecznik Aneta Awtoniuk, która zażarcie broniła firmy przed zarzutami.

Najcenniejszym majątkiem spółki jest działka przy ul. Marywilskiej na Żeraniu z wytwórnią asfaltu.

Ostatnio pojawiły się pogłoski, że MPRD chce kupić hiszpański inwestor. Kilka miesięcy temu firmie przyglądali się przedstawiciele firmy Polimex Mostostal, ale zrezygnowali. - Spółka była w tak złej kondycji, że uznaliśmy, iż nie ma sensu jej kupować - mówi Marcin Gesing, rzecznik Polimexu.

Ale MPRD ma jeszcze szanse na niespodziewany zastrzyk gotówki od... miasta. Kończy się bowiem proces z prezydentem za oskarżenia o zmowę drogową. Spółka żąda astronomicznych pieniędzy - 50 mln zł! O tym, czy roszczenie jest zasadne zdecyduje sąd. Z prezes MPRD Hanną Pniewską nie udało nam się skontaktować.



http://miasta.gazeta.pl/w...62,3582678.html



Temat: Aquapark - Fala
Fala nie dostała dotacji

22.01.2009

Aquapark Fala nie dostanie dotacji z miejskiej kasy, przynajmniej na razie. Ale rada miejska przyjęła stanowisko, by prezydent Łodzi rozpoczął negocjacje z partnerem ze Słowenii w sprawie odkupienia udziałów i przejęcia Fali przez miasto. Prezydent Łodzi, z oporami, ale zgodził się ze stanowiskiem radnych.

Czym skutkuje taka decyzja? Według radnych jest korzystna, bo miasto wreszcie będzie miało kontrolę nad spółką, co pozwoli na wymianę zarządu, a w efekcie - ratowanie upadającego aquaparku. Prezydent Jerzy Kropiwnicki był innego zdania. Przekonywał radnych, że trzeba dofinansować spółkę, by nie upadła, a dopiero wtedy zacząć negocjacje w sprawie wykupienia udziałów przez miasto. Agnieszka Graszka, zastępca dyrektora wydziału gospodarowania majątkiem magistratu, przestrzegła radnych, że bez 3,9 mln zł z miejskiej kasy Fala zostanie zamknięta. Według zarządu aquaparku taki scenariusz jest możliwy i to już po szkolnych feriach zimowych. Dlaczego? Bo spółka ma długi m.in. wobec zakładu energetycznego i wodociągów, które grożą odcięciem dostaw.

Wczorajsza awantura o Falę zaczęła się rano, podczas głosowania nad porządkiem obrad sesji. Okazało się, że radni Platformy Obywatelskiej, jako jedyni, znali wyniki kontroli finansów Fali, jaką przeprowadziła w spółce zewnętrzna firma. Radni PiS zażądali wglądu w dokument i poprosili o... dwie godziny przerwy. Z dokumentem w tym samym czasie zapoznawali się także radni Lewicy.

- Mieliśmy za mało czasu, by dokładnie przestudiować wyniki kontroli, ale już nasuwa się jeden wniosek: ze Słoweńcami trzeba się jak najszybciej rozstać - mówił Dariusz Joński, szef klubu radnych Lewicy. - Składamy też wniosek do CBŚ w Warszawie, by sprawdziła zarządzenie spółką. Naszym zdaniem dochodziło tam do poważnych nieprawidłowości.

Platforma Obywatelska potwierdziła, że Fala ma ogromne kłopoty, a dotacja z miejskiej kasy nie uratuje sytuacji. Jedynie przedłuży żywotność spółki, bo pozwoli na spłacenie najpilniejszych zobowiązań.

- Dlatego przygotowaliśmy projekt uchwały, w którym apelujemy do prezydenta, by wykupił pakiet kontrolny albo wszystkie udziały od Słoweńców - mówił Tomasz Kacprzak, szef rady miasta. - Miasto dokończy inwestycję, wprowadzi do spółki nowy zarząd i powoli wyciągnie aquapark z tarapatów.

Dyskusja była burzliwa. Platforma obstawała przy swoim. Lewica wnioskowała o ponowną wycenę gruntów, jakie miasto wniosło aportem do spółki, a następnie o odsprzedanie udziałów gminy za kwotę wynikającą z ponownej wyceny. Pomysł przepadł w głosowaniu.

Prezydent Kropiwnicki generalnie zgadzał się ze stanowiskiem PO, ale miał kilka uwag. Przestrzegł radnych, że czekanie na upadłość Fali jest niekorzystne dla miasta.

- Jako wspólnik nie możemy brać udziału w transakcjach, prowadzonych przez syndyka. Będziemy biernie patrzeć, jak majątek spółki jest sprzedawany - mówił prezydent Łodzi.

Przekonywał też radnych, że lepszym rozwiązaniem jest wykupienie wszystkich udziałów albo konsekwentnie - pozbycie się ich. Ale namawiał radnych, by przekazali Fali 3,9 mln zł właśnie po to, by miasto mogło spokojnie przystąpić do negocjacji ze Słoweńcami, a Fala nadal działała.

- Jeśli kupimy udziały, bierzemy na siebie duże zobowiązania finansowe, bo trzeba będzie spłacić długi - dodał prezydent. - Ale jesteśmy to winni łodzianom, Fala została zbudowana dla mieszkańców. Przecież mogliśmy ten teren korzystnie sprzedać i nie myśleć o aquaparku.

Ostatecznie rada miejska przegłosowała pomysł PO. Zobowiązała prezydenta do negocjacji ze Słoweńcami w sprawie odkupienia udziałów. Ci pisemnie wyrazili zgodę na takie rozwiązanie. Jeśli transakcja zakończy się do przyszłego roku, sprzedadzą akcje po cenie nominalnej, czyli za około 20 mln zł. Jednocześnie radni odrzucili projekt dofinansowania spółki z miejskiej kasy. Czy rzeczywiście spowoduje to zamknięcie Fali po feriach? Nie wiadomo, przekonamy się wkrótce.

Centralne Biuro Śledcze z Warszawy skontroluje finanse aquaparku?
Radni Lewicy zapowiedzieli, że wyślą dokumenty po kontroli finansów w spółce Aquapark Fala do CBŚ w Warszawie.
Kontrolę finansów spółki przeprowadziła firma zewnętrzna. Wynika z niej, że spółka stoi na skraju bankructwa. Według radnych Lewicy Dariusza Jońskiego i Jarosława Bergera pobieżna lektura raportu budzi podejrzenia, że mogło dojść do złamania prawa. Chodzi m.in. o sprawdzenie przepływu pieniędzy między spółką Makro 5 i spółką Aquapark Fala, niespłacanie przez inwestora kredytu - zamiast 1 mln euro spłacił 100 tys. euro, ukrywanie zobowiązań krótkoterminowych, jakie ma spółka. Podejrzenia budzi też wpłata przez Makro 5 1,4 mln zł na konto aquaparku bez tytułu wpłaty ani wskazania, co to są za pieniądze. Kontrola CBŚ ma potwierdzić albo wykluczyć podejrzenia radnych Lewicy.

Monika Pawlak - POLSKA Dziennik Łódzki



Temat: ŚTBS - Chęcińska

Wziął pieniądze a mieszkań nie wybudował (video)
Agata KOWALCZYK

Trudno zliczyć sprawy sądowe, które toczą się przeciwko Grzegorzowi Brzezińskiemu, właścicielowi Świętokrzyskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Oszukał on setki osób w Kielcach.

We wtorek w Rejonowym Sądzie w Kielcach odbyła się kolejna sprawa karna przeciwko Grzegorzowi Brzezińskiemu. Wiele innych procesów toczy się w sądzie gospodarczym i cywilny. Tym razem sąd musi przesłuchać 99 osób.

Wpłacili setki tysięcy złotych

- Zeznawałam już tyle razy, że nie pamiętam, co jest przedmiotem tej sprawy - przyznała młoda kobieta. W takiej sytuacji sędzina odczytała jej zeznania złożone przed policja. Wynika z nich, że w 2001 roku wpłaciła do Świętokrzyskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego blisko 50 tys. zł. Kwota stanowiła 30 procent wartości mieszkania, które miała otrzymać przy ulicy Chęcińskiej w Kielcach. Gdy nie dostała go w terminie, a budowa bloku nawet się nie rozpoczęła złożyła wniosek o rozwiązanie umowy i zwrot pieniędzy. Grzegorz Brzeziński zaoferował jej inny lokal w gotowym bloku ale było większe, więc musiała dopłacić blisko 4 tys. zł. Mieszkanie było w stanie surowym, a kobieta nie mogła się doprosić jego wykończenia.

- W końcu kategorycznie zażądałam rozwiązania umowy i zwrotu pieniędzy. Gdy przychodziłam do biura i pytałam kiedy, otrzymam gotówkę Brzeziński mówił:- " A co mnie pani tak na-chodzi ?” albo "A skąd ja pani strzepnę te pieniądze?”. Do tej pory ich nie dostałam, choć mieszkanie, które miało być dla mnie dostały już dwie rodziny i każdy z nich musiała wpłacić ty-le co ja. Sprawy cywilnej o ich zwrot nie założyła tak jak wielu innych poszkodowanych ponieważ nie mam na jej opłacenie.

Nie dostał kredytu

Młody mężczyzna zeznał, że wpłacił do Świętokrzyskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego 49 tys. zł w trzech ratach. - Po kilku miesiącach pracownicy spółki przyznali, że nie ma pieniędzy na budowę bloku ponieważ firma nie dostała kredytu. Mówiło się, że bank odmówił udzielenia go po tym, jak dowiedział się, że część funduszy Świętokrzyskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego Brzeziński przekazał do Lubelskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. - Jak tylko się zorientowałem, że mieszkania nie będzie założyłem sprawę w sądzie gospodarczym, ale zareagowałem zbyt późno, bo ogłoszono upadłość spółki, a mój proces został zawieszony - zeznał.

Wszyscy poszkodowani

Świętokrzyskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego ma ponad 20 mln zł długu. Firma jest w stanie upadłości, a syndyk, aby spłacić wierzycieli musi sprzedać osiedle przy ulicy Chęcińskiej.

W tej sprawie poszkodowane są zarówno osoby, które wpłaciły pieniądze a nie otrzymały mieszkań, jak i lokatorzy. Ci drudzy, choć przekazali do ŚTBS po kilkadziesiąt tysięcy zło-tych nie są właścicielami lokali. Jeśli kiedykolwiek będą chcieli wykupić mieszkania, to muszą pokryć pełną ich wartość, od Brzezińskiego żądać zwrotu przekazanych mu pieniędzy.

Więcej w środowym wydaniu "Echa Dnia"

źródło: http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090324/POWIAT0104/390883269




Temat: Rover odjechał - Rzeczpospolita
No to mieliśmy kolejną inwestycję w PL... Mieliśmy...

-----
Rząd zaproponował bankom wierzycielom Daewoo-FSO, aby zgodziły się na
redukcję zadłużenia żerańskiej fabryki, a spłatę pozostałej części rozłożyły
na trzy lata. Nie wspomniano już o ewentualnym inwestorze, czyli firmie MG
Rover, jej przedstawiciele nie biorą udziału w rozmowach o przyszłości
fabryki.

Wtorkowe spotkanie bankowców z przedstawicielami międzyresortowego zespołu
do spraw restrukturyzacji Daewoo-FSO skończyło się porozumieniem w sprawie
redukcji ponad 50 proc. długów. Nie wspomniano o ewentualnym inwestorze dla
fabryki, ustalając, że nie powstanie News Small Company w której ma mieć
udziały a oddlużenie dotyczyć będzie Daewoo-FSO.. Banki oczekują,że w zamian
rząd umożliwi im wliczenie tej straty w koszty działalności. Będzie miało
charakter warunkowy na 3 lata pod warunkiem spłaty nie umorzonych należności
przez spółkę. Banki oczekują też, że rząd kanałami dyplomatycznymi uzyska od
koncernu General Motors licencję na produkcję lanosów i matizów po roku 2004
. Kolejne rozmowy w tej sprawie ustalono na dziś

- Kierunkowo propozycja jest obiecująca i daje szanse uratowania fabryki
nawet przy relatywnie wysokim stopniu ryzyka dla banków. Inne rozwiązania
wydają się mniej korzystne - powiedział Marian Czakański, prezes zarządu ING
Bank Śląski, odmawiając podania szczegółów.

Według agencji ISB zespół międzyresortowy oczekuje, że stanowisko banków
będzie uzgodnione do 18 września, gdy odbędzie się walne zgromadzenie mające
zdecydować o dalszym istnieniu spółki. Strona rządowa rozmawia także z
Agencją Rozwoju Przemysłu w sprawie warunków objęcia przez Agencję pakietu
akcji Daewoo-FSO, co mogłoby oddalić konieczność złożenia wniosku o
upadłość. Roma Sarzyńska, rzeczniczka ARP, w rozmowie z "Rz" potwierdziła
jedynie, że ARP bierze udział w rozmowach, i odmówiła podania bliższych
szczegółów. Nie można wykluczyć, że jednym z rozważanych wariantów jest
powtórzenie scenariusza ostrowskich zakładów Wagon, w których ARP
zaangażowała się w utrzymanie działalności produkcyjnej spółki przy
jednoczesnej zgodzie na jej upadłość. Już w lipcu przedstawiciele
Ministerstwa Skarbu Państwa sugerowali, że jeśli nie będzie porozumienia z
bankami, to zdecydują się na upadłość fabryki. Skarb państwa chciałby, aby
doszło do tego przed 1 października, bo tego dnia wchodzi w życie nowe prawo
upadłościowe, które zmniejsza uprawnienia skarbu państwa przy zaspokajaniu
roszczeń z masy upadłości. Scenariusz, według którego produkcja aut zostaje
utrzymana przez syndyka, stał się bardziej atrakcyjny po zawarciu przez
Daewoo-FSO porozumienia w sprawie dostaw 60 tys. samochodów na rynek
ukraiński w 2004 roku.Podpisana juz jest umowa dotycząca 10 tys sztuk. W tym
roku na zlecenie AwtoZaz żerańska firma wyprodukuje około 40 tys. aut, czyli
dwukrotnie więcej, niż sprzedała na rynku polskim w całym 2002 r. Ukraiński
klient dokonuje przedpłat na samochody, a od polskiej spółki żąda jedynie
gwarancji, że pieniądze te nie trafią w ręce wierzycieli.

- Andrzej Uszyński z biura prasowego Daewoo-FSO poinformował, że 9 września
powinny trafić do pracowników pensje, które miały być wypłacone 3 września.
A.MAC.





Temat: Maj
Oskarżenie przeciwko byłemu szefowi firmy Ricö
Pod zarzutem oszustw na wielką skalę związanych z nieistniejącymi cieżarówkami przed sądem stanie były szef postawionej w stan upadłości firmy przewozowej RiCö z Osterode.Prokuratura w Brunszwiku wniosła wczoraj oskarżenie o oszustwo, defraudację i fałszowanie dokumentów przeciwko 45-letniemu biznesmenowi. Oskarżonemu postawiono w sumie 78 zarzutów, jak poinformowała rzecznik prokuratury. Nie ustalono jeszcze terminu rozprawy przed sądem okręgowym w Getyndze.

Razem z byłym szefem na ławie oskarżonych pod zarzutem współudziału w przestępwstwie zasiądzie były pracownik firmy oraz trzej współpracownicy organu zajmującego się kontrolą pojazdów. Chodzi o ekspertyzy DEKRY. Zdaniem prokuratura, cała piątka była zamieszana w oszukiwanie firm leasingowych, którym sprzedawano nie istniejące pojazdy, aby następnie wziąć je z powrotem w leasing w bardzo niskich ratach. W ten sposób według biura kryminalnego Dolnej Saksonii (LKA) firmy poniosły straty wysokości 300 milionów euro.

Były szef firmy został aresztowany przez funcjonariuszy LKA w marcu po powrocie z pobytu w Polsce, niemal rok po spektakularnym bankructwie przedsiębiorstwa "RiCö Internationale Transport und Logistik GmbH". Obecnie przebywa w areszcie śledczym.

Według aktu oskarżenia były szef firmy zlecał usuwanie oryginalnych numerów identyfikacyjnych pojazdów z wielu znacznie starszych ciężarówek i zastępowanie ich nowymi. Zfałszowane numery wskazywały, że RiCö jest producentem pojazdów. 3 współpracownikom DEKRY (w wieku 30, 51 i 60 lat) zarzuca się wydawanie ceryfikatów, dzięki którym stare pojazdy kwalifikowane były jako nowe.

Z pomocą fałszywych certyfikatów były szef RiCö uzyskiwał nowe dokumenty pojazdów, które z kolei przedstawiał firmom leasingowym. Poza tym, 45-letni biznesmen miał podjąć 300.000 euro z kasy firmy, w czasie gdy było już jasne, iż firma jest niewypłacalna.

W marcu 2008 firma RiCö sama ogłosiła upadłość. Syndyk nie znalazł żadnych stron zainteresowanych przejęciem masy upadłościowej. Pierwotnie przedsiębiorstwo zatrudniało ok. 1000 pracowników w Niemczech i dalszych 2000 w Polsce. Według danych syndyka tabor firmy stanowiły przede wszystkim pojazdy nabyte w drodze umowy leasingowej. Ponadto firma współpracowała z ponad 50 różnymi firmami leasingowymi. Z 7000 rzekomo posiadanych pojazdów udało się zabezpieczyć jedynie 3100.

Marka DHL w setce najcenniejszych światowych brandów
Wartość 100 największych marek świata oszacowano na blisko 2 tryliony (2 000 000 000 000 000 000) dolarów!Już po raz czwarty agencja Millward Brown opublikowała wyniki rankingu najcenniejszych światowych marek BrandZTM Top 100 Most Valuable Global Brands. Z raportu wynika, iż pomimo niekorzystnych warunków ekonomicznych większość marek zdołała utrzymać swoją pozycję z poprzedniego zestawienia, a wielu z nich udało się ją podwyższyć.

Wśród setki najcenniejszych marek świata 68. pozycję zajmuje DHL. Marka została sklasyfikowana w raporcie po raz pierwszy i od razu zajęła wysoką lokatę, wyprzedzając m.in. amerykański FedEx. Jej wartość liczona na podstawie wyników finansowych oraz badań przeprowadzanych wśród użytkowników produktów i usług wynosi ponad 9 700 000 000 dolarów.

„W obecnej sytuacji rynkowej obserwujemy ciekawe zjawisko: spadającej wartości firm i biznesów towarzyszy wzrastająca świadomość konsumentów na temat roli i wartości marki. Płynie stąd prosty wniosek: dobry, rozpoznawalny brand może pomóc firmie w umocnieniu pozycji lub jej szybkiej odbudowie, jeśli ucierpiała z powodu gospodarczego spowolnienia.” – powiedziała Izabella Dessoulavy-Gładysz, Dyrektor Marketingu i Komunikacji DHL Global Forwarding. „Przykład marki DHL świadczy o tym, iż inwestycje w brand opłacają się, ponieważ klienci podążają za silną marką. Firmy takie, jak DHL Global Forwarding, które dostrzegają tę zależność, skuteczniej działają w czasie kryzysu i szybciej wrócą na dawne tory, gdy sytuacja ekonomiczna się unormuje.” – dodała Izabella Dessoulavy-Gładysz.

Trzy najcenniejsze światowe brandy wg raportu Millward Brown to Google, Microsoft i Coca-Cola.

etransport.pl



Temat: Prawo na zamówienie
Prawo na zamówienie

Piotr Miączyński 2007-05-01, ostatnia aktualizacja 2007-05-03 13:24
GAZETA WYBORCZA

Nasi politycy specjalizują się w pisaniu ustaw, które mają zrobić dobrze nie społeczeństwu czy gospodarce, ale im samym.

Ile kosztuje kupienie ustawy w polskim parlamencie? Według raportu Banku Światowego sprzed siedmiu lat - trzy miliony dolarów. Przy okazji wprowadzania zmian w ustawie o grach losowych w 2003 roku - korzystnych dla właścicieli tzw. jednorękich bandytów - media donosiły już o kwocie 10 mln dol. Rekordowej stawki 17,5 mln dol. zażądał od władz Agory (wydawcy "Gazety Wyborczej") w lipcu 2002 Lew Rywin. Deklarował, że może zmienić ustawę o radiofonii i telewizji tak, aby Agora mogła kupić Polsat lub TVP 2. Do umowy rzecz jasna nie doszło, Agora Rywina z jego propozycją wyrzuciła, a całą sprawę opisała "Gazeta".

Pomyłki

Podobne wydarzenia w opinii publicznej mogły wywołać jednak wrażenie (i pewnie wywołały), że Sejm czy rząd jest przekupny i za pieniądze można załatwić tam wszystko. Mimo wrodzonego cynizmu trudno mi w to uwierzyć. Łapówkarze i przestępcy znajdą się wszędzie - pewnie także i w Sejmie czy rządzie - choćby ze względu na prawa statystyki. Ale podejrzane uregulowania prawne w zaskakującej części przypadków nie biorą się z łapówkarstwa, ale zwykłego bałaganu, niewiedzy czy kolesiostwa.

Przykładem, jak niechlujnie pisze się w Polsce prawo, mogą być toczące się właśnie prace nad projektem ustawy o licencji syndyka. W sprawozdaniu komisji sprawiedliwości w art. 3 ust. 6 pojawiło się - nie wiadomo skąd - słowo "przedsiębiorstwo" (rozszerza dostęp do zawodu syndyka o osoby, które przez co najmniej trzy lata zarządzały przedsiębiorstwem). Nie wiadomo skąd, bo... nie wprowadziła go ani komisja, ani podkomisja. Prawdopodobnie była to pomyłka jednej z osób obsługujących komisję sejmową.

O sprawie zarząd Ogólnopolskiej Federacji Stowarzyszeń Syndyków i Likwidatorów poinformował biuro marszałka Sejmu. Biuro tłumaczyło, że błąd pojawił się tylko w dokumentach zamieszczonych na stronie internetowej parlamentu, w "papierowym" sprawozdaniu zaś wszystko już było OK. Czy rzeczywiście? Nie wiem. Ten przypadek został w każdym razie szybko wyłapany i wyeliminowany. W parlamencie można jednak ostatnio obserwować znacznie gorsze zjawisko - wpływają tam projekty ustaw, które mimo że realizują partykularny interes wąskiego grona osób, popierane są przez rządzącą koalicję.

Kolesiostwo

Przykładem takiego kolesiostwa może być nowelizacja ustawy o rzemiośle przyjęta kilkanaście dni temu przez Sejm. Wymaga ona od każdego rzemieślnika papieru czeladnika bądź mistrza. Jak krawiec, fryzjer, szewc czy hydraulik dokumentu nie ma (a rzemieślników, którzy go nie mają, może być nawet 100 tys.), musi zdać egzamin, na którym pokaże, że potrafi się posługiwać nożyczkami, kopytem albo gwinciarką.

Prawo do egzaminowania będzie miało 26 izb rzemieślniczych zrzeszonych w Związku Rzemiosła Polskiego. Według współtwórcy ustawy posła PiS Michała Wójcika zmiany są wprowadzane przede wszystkim w interesie konsumentów. Do tej pory Polacy, korzystając z usług malarza, fryzjera czy krawca, nie mieli gwarancji, że jest on odpowiednio wyszkolony. Teraz taką pewność będą mieć.

Zdroworozsądkowo myślący człowiek mógłby pomyśleć, że z eliminacją partaczy rynek sam sobie daje radę. Jak dekarz czy kafelkarz jest dobry, czyli dachówki i płytki układa we właściwym kierunku i tempie - ma klientów. Jak nie - to nie. I żaden dyplom bądź jego brak tego nie zmieni.

Człowiek nieco zawistny mógłby dodać, że Wójcik jako dyrektor Izby Rzemieślniczej w Katowicach chce, aby jego organizacja branżowa dostawała pieniądze za egzaminy czeladnicze (300-350 zł) czy mistrzowskie - (nawet 800 zł).

Kuriozalnym przypadkiem dbania o interes jednej grupy zawodowej - aptekarzy - jest kilka projektów ustaw opracowanych niedawno przez resort zdrowia. Resort zaproponował np., aby nową aptekę można było otworzyć tylko wtedy, jeśli w mieście na jeden taki obiekt przypadnie więcej niż 4 tys. mieszkańców. Ewentualnie, jeśli najbliższa apteka jest w odległości co najmniej 3 km. Ministerstwo chce również wprowadzenia jednakowych marż dla hurtowni oraz aptek. Dziś każdy lek refundowany ma ustaloną odgórnie maksymalną cenę (marża nie może przekroczyć 8,91 proc.), natomiast sprzedawcy (hurtownicy, farmaceuci) mogą ze sobą rywalizować, obniżając swój zarobek. Urzędnicy chcą zaś, aby ceny we wszystkich aptekach były takie same.

To co, że niezgodne?

Inny przykład. Od kilkunastu miesięcy Sejm pracuje nad ustawą ograniczającą budowę super- i hipermarketów (popieraną przez PiS). Projekt wymyślił poseł Waldemar Nowakowski z Samoobrony, prywatnie współtwórca jednej z największych firm handlu detalicznego w kraju - Lewiatan, zrzeszającej ponad 1,6 tys. sklepów. Ustawa ma objąć sklepy o powierzchni powyżej 400 m kw. Większość sklepów Lewiatana - aż 1,3 tys. - ma mniejszą powierzchnię, czyli ustawa ich nie obejmie. Czy takie prawo utrudni działanie konkurencji Lewiatana? Oczywiście, że tak.

Projekt ustawy został uznany przez rządowe UKIE oraz Biuro Analiz Sejmowych za niezgodny z prawem Unii Europejskiej. Posłowie o tym wiedzą i mają to gdzieś, wychodząc z założenia, że prawo - owszem - jest niezgodne, ale na jego dostosowanie do ustawodawstwa unijnego będziemy mieli rok albo i dwa. A że w międzyczasie ustawa wejdzie w życie i trochę znienawidzonym (zagranicznym, ale i polskim) sieciom handlowym poprzeszkadza, to już inna para kaloszy.

To przecież kwestia kompetencji

Politycy w swej działalności nie widzą nic nagannego. - Czy mam się w Sejmie zajmować medycyną, na której się nie znam, czy rzemiosłem, do którego mam kwalifikacje? - odpowiada poseł Wójcik. Podobną formułkę jak mantrę powtarza poseł Nowakowski.

Demokracja jest systemem, który umożliwia wszelkim grupom społecznym walkę o swoje interesy. Pan poseł Nowakowski czy Wójcik korzystają z tego prawa pełnymi garściami. Czy robią to słusznie czy nie - zadecydują wyborcy.

PiS szedł do wyborów pod hasłem sanacji życia publicznego. Zepsucie elit polityczno-rządowo-publicystycznych dla partii braci Kaczyńskich symbolizowała właśnie afera Rywina. PiS chciał łamać przywileje korporacyjne, walczyć z lobbingiem różnych grup interesów. I nawet najbardziej zażarci przeciwnicy rządów tej partii muszą przyznać, że pewne ruchy w tej dziedzinie zostały wykonane. Ministerstwo Sprawiedliwości w mniej lub bardziej dobrym stylu usiłuje przełamać korporacyjne interesy adwokatów, radców prawnych czy notariuszy.

Dziś PiS ten dorobek stawia pod wielkim znakiem zapytania. Za pomysły posłów - droższych rzemieślników, brak konkurencji w aptekach itp. - płacimy własnymi pieniędzmi.



Temat: Siedziba urzędu na Polach Wilanowskich?
Rzeczpospolita, 10 września 2007
Aneta Gawrońska
Siedziba urzędu na Polach Wilanowskich


Nieoczekiwany zwrot akcji w historii budowy-niebudowy ratusza na Polach Wilanowskich. Działka, na której od lat straszy kikut budowli, najprawdopodobniej wróci do dyspozycji miasta.

Władze dzielnicy przyznają, że nową siedzibę urzędu widziałyby właśnie w tej części Wilanowa. Niewykluczone więc, że niszczejąca konstrukcja zostanie ukończona.

Takiego obrotu sprawy chyba nikt się nie spodziewał. Ratusz na Polach Wilanowskich już dawno został spisany na straty. Ziemia wraz z kikutem budowli miała zostać sprzedana - władze miasta zapowiadały przetarg na wrzesień ubiegłego roku. Dzielnica zaś twierdziła, że urząd przeprowadzi się najpewniej do, także nieukończonego, budynku biblioteki przy ul. Kolegiackiej. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że historia zatoczyła koło, a ratusz na Polach Wilanowskich ma szanse powstać. Ale w tej historii nic nigdy pewne nie było.

Działki sprzedawać nie trzeba

Na razie wilanowscy urzędnicy wciąż pracują w ciasnych, wynajmowanych pomieszczeniach przy ul. St. Kostki Potockiego. A miało być pięknie: ratusz na Polach Wilanowskich już kilka lat temu miała wznieść spółka celowa Ratusz Wilanów, którą utworzyła była gmina wraz ze spółką Deniz IC. Gmina Wilanów dała grunt, a Deniz miał wyłożyć pieniądze. Ratusz miał stanąć na 0,8 ha ziemi. Inwestor w zamian za wzniesienie budynku otrzymał prawo użytkowania wieczystego sąsiedniej działki o powierzchni 2,2 hektara, na której chciał stawiać luksusowe apartamentowce. Gmina dla zabezpieczenia swoich interesów działkę przeznaczoną pod budowę mieszkań obciążyła 20-milionową hipoteką. Za niewywiązanie się z budowlanych terminów Deniz miał też zapłacić gminie kary umowne w wysokości 15 mln zł.

Historia budów na Polach Wilanowskich skończyła się skandalem. Deniz rozgrzebał inwestycje, po czym je porzucił. Jego wielomilionowe długi po zmianie ustroju Warszawy odziedziczyło miasto, a byłe władze Wilanowa kilka miesięcy temu zatrzymało Centralne Biuro Śledcze. Podejrzenie: narażenie gminy na straty i korupcja przy wyborze partnera do spółki.

Ubiegła kadencja samorządowa upłynęła pod znakiem zapowiedzi: urzędnicy z Wilanowa przeniosą się na ulicę Kolegiacką, a niszczejący ratusz na Polach Wilanowskich wraz z działką zostanie sprzedany. Żaden z tych pomysłów nie został zrealizowany.

Spółka Ratusz Wilanów jest dziś w upadłości. Jej majątkiem zarządza syndyk Grażyna Jaskuła, której udało się doprowadzić do ugody z Denizem. Deweloper zapłacił spółce Ratusz Wilanów 15 mln zł z tytułu kar umownych za niewybudowanie ratusza na Polach Wilanowskich.

Tymczasem łączne długi spółki wynoszą około 6 mln zł. Jak mówi syndyk zarządzająca jej majątkiem, lista wierzytelności powinna być zamknięta jeszcze w tym miesiącu. Do uregulowania pozostały należności wobec m.in. Agencji Nieruchomości Rolnych, której Deniz nie płacił za użytkowanie wieczyste gruntu, czy też PKO BP, którego oddział miał się znaleźć w budynku ratusza.

Syndyk Grażyna Jaskuła twierdzi, że dopóki nie ma potrzeby sprzedawania nieruchomości, działka z kikutem nie będzie wystawiona na sprzedaż. Zgromadzone pieniądze wystarczą bowiem na spłacenie wszystkich wierzytelności. Scenariusz, że ziemia wróci ostatecznie do miasta, jest więc możliwy, także dla syndyka. Według Grażyny Jaskuły stan techniczny budynku nie wyklucza możliwości jego ukończenia, chociaż być może pojawi się konieczność przeprojektowania budynku.

Rezygnują z Kolegiackiej

Władze Wilanowa nie ukrywają, że siedzibę urzędu najchętniej widziałyby właśnie na Polach Wilanowskich. W grę wchodziła tylko jedna inna lokalizacja - w nieukończonej bibliotece przy ul. Kolegiackiej.

- Wszystko wskazuje jednak na to, że na Kolegiacką się nie przeprowadzimy - mówi Ludwik Rakowski, burmistrz Wilanowa. - Mimo wstępnych ustaleń nie doszliśmy do porozumienia z inwestorem, a sprawa najprawdopodobniej zakończy się w sądzie - mówi burmistrz. Dodaje, że dzielnica nie ma wolnych terenów pod budowę nowej siedziby, więc dokończenie inwestycji na Polach Wilanowskich, jeżeli okaże się możliwe, byłoby najlepszym rozwiązaniem. - Nowa siedziba jest urzędowi pilnie potrzebna. W Wilanowie zamieszkają w najbliższych latach tysiące osób z nowo powstających osiedli. W dzisiejszej siedzibie ich nie obsłużymy - przyznaje Ludwik Rakowski. Dodaje, że ostateczną decyzję w sprawie budowy ratusza na Polach Wilanowskich podejmą władze miasta.

Ziemia pod ratuszem jest być może do uratowania przez miasto. Ale przekazanych Denizowi działek pod budowę mieszkań raczej nie uda się odzyskać. Deniz przekazał bowiem prawo do ziemi powiązanej ze sobą spółce RFC. Ta zaś zawarła już umowę przedwstępną sprzedaży 2,2 ha gruntu spółce Era 200, która, przygotowując się do przejęcia ziemi, zainwestowała już ok. 19 mln zł. Spłaciła m.in. dług Deniza wobec firmy Budimex Dromex, której deweloper nie zapłacił za roboty. 15 mln zł trafiło natomiast do syndyka zarządzającego spółką Ratusz Wilanów w upadłości jako spłata kar umownych za niewybudowanie ratusza.

Kiedy i czy w ogóle powstaną tu mieszkania, na razie nie wiadomo, bo prawo własności RFC do ziemi jest kwestionowane przez wierzyciela Deniza.

ANETA GAWROŃSKA




Temat: NA UKŁADY .... NIE MA RADY ????
ALE KINO! Bajeczny interes brata premiera

Czterokrotne przebicie?

Czemu nie. Każdy by chciał. Niestety, nie każdemu jest dane, ale wybranym tak. Na przykład bratu b. premiera Kazimierza Marcinkiewicza Arkadiuszowi. Ten Arkadiusz to ma łeb... Jest radnym PiS w Gorzowie Wlkp. i znanym tam biznesmenem. Czego się nie dotknie, w złoto się zamienia. Dotyka się na ogół nieruchomości. W lokalnych mediach gaśnie właśnie sensacja związana z kinem Kopernik. Arkadiusz kupił je za 850 tys., a sprzedał parę tygodni temu za 3.900.000 zł!

Kino jak kino – budynek z lat 70., to wiadomo, że dziś on jest niespecjalnie piękny. On jednak nie musiał być piękny, on musiał być coś wart. Ale czy akurat tyle? No i czy tylko pan Arkadiusz dostrzegł w tym budynku żyłę złota?

Kino Kopernik należało do spółki, która podlegała Wielkopolskiemu Urzędowi Marszałkowskiemu. Spółka upadła, kino dostało się w ręce syndyka, czyli kogoś, kto ma na tym zrobić jak najlepszy interes dla skarbu państwa. Nie wiedzieć czemu, syndyk (a właściwie syndyczka) uznał, że najlepiej będzie, jeśli właśnie z Arkadiuszem Marcinkiewiczem podpisze umowę dzierżawy z prawem pierwokupu.

Skąd wiedziała, że jak da takie prawo panu Marcinkiewiczowi, to zarobi na kinie najwięcej? Wyceniła budynek i działkę o powierzchni 7,5 tys. mkw. na 837 tys. zł. Kupnem tego terenu zainteresowane było miasto, które planowało zburzyć Kopernika i zrobić w tym miejscu bulwar łączący ul. Warszawską z przyszłym Centrum Edukacji Artystycznej. Gotowe było zapłacić więcej, lub zaproponować syndykowi w zamian bardziej atrakcyjną działkę komunalną.

Wiceprezydent Gorzowa Ewa Piekarz powiedziała „Gazecie Gorzowskiej”, że próbowała najpierw telefonicznie, a potem pisemnie skontaktować się z marszałkiem wielkopolskim – właścicielem spółki, do której należał Kopernik. Urząd marszałkowski przysłał odpowiedź już po sprzedaży kina. Marszałek przeprosił prezydenta Gorzowa, że tak wyszło.

Mimo jednak, że miasto do przetargu nie przystąpiło, to przetarg odbył się jak najbardziej. Ochotę na kino zgłosił mianowicie pewien dżentelmen z Tenczynka spod Krakowa. Mają ludzie takie kaprysy – mieć kino na drugim końcu Polski. Dawał 830 tys. Arkadiusz Marcinkiewicz krzyknął 850 tys. i Kopernik był jego. Licytacja, czyli istota przetargu, była? Była, no to czego... Pani syndyk utrzymuje zresztą, że miasto kinem się nie interesowało.

Brat byłego premiera za metr kwadratowy całej nieruchomości (za działkę z budynkiem) zapłacił 113,50 zł. Naprzeciwko kina rok temu o połowę mniejsza działka „poszła” po 365,50 zł za metr. Aż taka różnica spowodowała, że wiceprezydent Gorzowa Ewa Piekarz zawiadomiła prokuraturę.

Prokuratura stwierdziła jednak, że wszystko było OK.
Można powiedzieć, że ledwo stwierdziła, a już pan Arkadiusz znalazł kupca na swojego już jak najbardziej Kopernika. Pewna spółka warszawska odkupiła od niego to cacko właśnie za owe za 3,9 mln zł. To się nazywa mieć głowę do interesów.

Pan Arkadiusz w oświadczeniu majątkowym zadeklarował niedawno, że ma 90 tys. zł oszczędności i posiada działki wartości ok. 600 tys.

Jasne, że na Kopernika nie miał kasy. Jasne, że wziął kredyt. Tylko, trzeba trafu, w banku PKO BP, gdzie trzeci brat Marcinkiewicz jest dyrektorem gorzowskiego oddziału. Było to zresztą w czasie, gdy Kazimierz – b. premier – starał się o prezesurę tego PKO.

Dlaczego my się tak czepiamy sprawy, która żyła sobie w prasie lokalnej i szczęśliwie zdechła? Bo ta transakcja śmierdzi na odległość. Fakt, że budynek naprzeciwko, choć mniejszy, sprzedany został trzy razy drożej niż kino sprzedane Marcinkiewiczowi, tylko podnieca naszą podejrzliwość. Naszym zdaniem, może być tak, że 850 tys. zł, które zapłacił

Marcinkiewicz, to właściwa cena. W tym miejscu miasta nie może bowiem być nic innego niż kino, muzeum, lub szkoła. Nie ma mowy, żeby wybudować tam apartamentowiec, jak teraz się mówi. Za kinem Kopernik lada chwila ruszy budowa Centrum Edukacji Artystycznej. Będą nowoczesna sala koncertowa na 600 miejsc oraz kompleks budynków szkół artystycznych. Wykonawca ma już niezbędną dokumentację i zezwolenia. Ten projekt determinuje przyszłość architektoniczno-użytkową najbliższego otoczenia, a więc także kina Kopernik. Jeśli więc w takich okolicznościach ktoś daje za nie 3.900.000 zł, to, oczywiście, przepłaca.

Dlaczego? Jaki sens ma taka transakcja? Czy nie jest możliwe, że jest ona przykryciem dla jakichś nieznanych nam interesów? Może to forma zapłaty za coś? To oczywiście są pytania, które powinni sobie zadać fachowcy z Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jak już wiemy, mają mnóstwo mądrych zabawek do wyjaśniania takich tajemnic. Na przykład bezzałogowy i bezszmerowy helikopter do podsłuchiwania i nagrywania. To może by go wysłać – nad Gorzów, nad Warszawę, nad Londyn... To nie my mamy wiedzieć, gdzie... ...

Dlaczego nad Warszawę? Bo mówi się w Gorzowie, że pan Arkadiusz sprzedał Kopernika warszawskiej spółce, za którą kryje się pewien ukraiński biznesmen, podobno znajomy (też byłego) premiera Ukrainy Łazarenki. Parę lat temu Łazarenko uciekł do USA, ale marnie tam mu się powiodło. Siedzi, bo go oskarżają o pranie brudnych pieniędzy. Mówią, że wyprał 114 mln dol., czy jakoś tak. Ukraińska prokuratura oskarża go także o zlecenie zabicia dwóch członków parlamentu. Słychać, że jak Łazarence źle pójdzie, to może posiedzieć 370 lat.

http://www.trybuna.com.pl/n_show.php?code=2007072802




Temat: Jak duża spółdzielnia mieszkaniowa upada- czyli duzy GESZEFT
Jak duża spółdzielnia mieszkaniowa w krótkim czasie znalazła się na granicy upadłości
Zarząd wysokiego ryzyka

Spółdzielni Mieszkaniowej "Lubartów" w Lubartowie w Lubelskiem grozi upadłość, a kilku tysiącom mieszkań lokatorskich przejęcie przez nowego właściciela, a wszystko to za sprawą pomysłu zarządu SM, by zarobić na rynku kapitałowym. Do spółdzielni wkroczył prokurator i CBŚ. Mieszkańcy organizują się, aby zapobiec upadłości.
- Co robi w statucie spółdzielni mieszkaniowej zapis o działalności na rynku kapitałowym? - dziwi się Jacek Tomasiak, przewodniczący Społecznego Komitetu Ratowania SM "Lubartów". W statucie wyraźnie przewidziano, że spółdzielnia może działać na rynku kapitałowym w celu uzyskania odsetek od pożyczek, wkładów oszczędnościowych, środków na rachunkach bankowych, obligacji, udziałów i akcji w spółkach prawa handlowego oraz innych papierów wartościowych. Jak doszło do tego, że sąd taki statut zarejestrował? Na to pytanie na razie nie ma odpowiedzi.
Prezes spółdzielni utrzymuje, że właśnie na podstawie statutu Zebranie Przedstawicieli SM podjęło uchwałę (nr 7/2004 r.), w której upoważniło zarząd do zaciągnięcia kredytów... Jednak wspomniana uchwała nosi datę tegoroczną, zaś już jesienią ubiegłego roku zarząd Spółdzielni Mieszkaniowej "Lubartów" wziął w Banku Zachodnim 2,5 mln zł kredytu, zastawiając jeden z należących do SM budynków i pawilony handlowe. Wygląda na to, że nie miał na to zgody właściwych organów spółdzielni. Co więcej, przy ostatniej nowelizacji Ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych znacznie ograniczono możliwości zaciągania przez SM kredytów pod hipotekę na nieruchomościach. Majątek spółdzielni należy do jej członków. Ich odpowiedzialność za straty spółdzielni jest w razie likwidacji ograniczona do wysokości deklarowanych udziałów, a członek nie odpowiada bezpośrednio wobec wierzycieli za zobowiązania spółdzielni. Zastanawiające jest, jak doszło do tego, że zarząd "Lubartowa", mimo tych ograniczeń, uzyskał kredyt. Pieniądze, po zamianie na dolary amerykańskie, trafiły na szwajcarskie konta w Dresdner Bank z zamiarem zainwestowania w fundusze wysokiego ryzyka. Władze SM liczyły, że dzięki operacjom na rynku finansowym po roku zdołają nie tylko spłacić kredyt wraz z odsetkami (9 proc.), ale i sporo zarobić.
Nic z tego jednak nie wyszło. Zarząd z bliżej nieznanych powodów nie uwzględnił w kalkulacjach tzw. ryzyka kursowego. Po roku okazało się, że nie tylko nie ma zarobku, ale i pieniędzy na spłatę pożyczki z odsetkami. Wprawdzie SM "zarobiła" na odsetkach ok. 0,5 mln zł, ale jeszcze więcej straciła z powodu spadku wartości dolara (z ok. 4 zł za 1 USD do nieco ponad 3 zł). Jesienią tego roku stało się oczywiste, że spółdzielnia nie ma z czego spłacić kredytu w Banku Zachodnim. Tymczasem bank - zgodnie z umową - zaczął naliczać karne odsetki. Ratując się przed utratą płynności finansowej, zarząd SM wziął kolejny kredyt - 900 tys. zł, tym razem w miejscowym Banku Spółdzielczym. Powolne rozkręcanie się machiny zadłużenia przerwało wkroczenie do spółdzielni prokuratora i Centralnego Biura Śledczego.
Sprawa stała się głośna w mieście. W celu ratowania "Lubartowa" przed upadłością członkowie spółdzielni powołali komitet społeczny i zabrali się za wertowanie dokumentów. - W naszej spółdzielni prawo własności mieszkania posiadają najwyżej 3-4 rodziny w każdym bloku. Większość członków ma tylko lokatorskie prawo do lokalu - mówi Jacek Tomasiak.
- Gdyby doszło do upadłości spółdzielni i jej likwidacji, lokatorzy staną się w świetle prawa najemcami, a nowy właściciel będzie mógł wywindować czynsze, żeby powetować sobie straty byłej spółdzielni - ostrzega.
Rzeczywiście, taka sytuacja jest możliwa, o ile mieszkańcy nie wezmą spraw w swoje ręce. Jeśli natomiast będą aktywni, mogą skorzystać z art. 56 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych i złożyć do syndyka wniosek o przekształcenie lokatorskiego prawa do lokalu w prawo własnościowe lub nawet pełną własność, oczywiście za odpowiednią dopłatą. Zgodnie z nowym prawem upadłościowym z 2003 r. syndyk jest zobowiązany zawrzeć taką umowę, co oznacza, że nie może traktować mieszkania jako części masy upadłościowej i sprzedać go osobom trzecim.
Dzisiaj o godz. 17.00 w liceum ogólnokształcącym (ul. Chopina 6) komitet organizuje zebranie mieszkańców osiedla. - Zamierzamy wystąpić do regionalnego związku rewizyjnego o kontrolę SM "Lubartów" - zapowiada szef komitetu.
W tym samym czasie prezes spółdzielni organizuje drugie, konkurencyjne spotkanie w Domu Kultury na drugim końcu miasta. Zamierza na nim wyjaśnić postępowanie zarządu.
Prezes spółdzielni Władysław Bordzoł nie chciał z nami rozmawiać. Sekretarka poinformowała, że "prezes jest na urlopie, a wiceprezes gdzieś biega". Telefon domowy szefa SM milczał. Kilka minut później zadzwoniliśmy ponownie do spółdzielni. Tym razem uczynny pracownik poprosił wiceprezesa Andrzeja Siwka, który jednak nie chciał wypowiadać się na temat opisanej sprawy. Ku naszemu zdziwieniu zaproponował, że zaraz poprosi do telefonu prezesa, który - jak się okazało - wcale nie przebywa na urlopie. Bordzoł nie chciał jednak podejść do aparatu.
Małgorzata Goss




Temat: [Dolny Śląsk] Inwestycyjny BOOM 2008...
Na piwo do muzeum ?

Autor: Ryszard Mulek

Wiele wskazuje na to, że dolnośląskie browary w Lwówku Śląskim i Radkowie znów zaczną produkować piwo. Lwówecki browar, szczycący się osiemsetletnią tradycją warzenia złocistego napoju, w ubiegłym roku ogłosił wprawdzie upadłość i teraz syndyk chce go sprzedać za ponad 2,5 miliona złotych, ale Dolnośląski Urząd Marszałkowski ma koncepcję, aby w utworzyć w nim muzeum browarnictwa. Natomiast w Radkowie produkcję piwa w nieczynnym browarze planuje uruchomić biznesmen w Wrocławia

Lwówecki Browar Śląski 1209 jest najstarszym w Polsce zakładem, w którym jeszcze rok temu produkowano kilka gatunków piwa. Najbardziej znaną marką były piwa Dobre Mocne i Książęce, które w 2001 roku uhonorowane zostało tytułem Piwa Roku przez Bractwo Piwne.

Browar w Lwówku Śląskim nie miał jednak szans na konkurowanie z wielkimi korporacjami piwnymi i z każdym rokiem popadał w większe długi. Jego właściciel Wolfgang Bauer zalegał między innymi około czterech milionów złotych Urzędowi Celnemu z powodu niepłacenia podatku akcyzowego. Spore długi miał również wobec miasta. Lokalnej warzelni nie pomogły nawet liczne nagrody, jakie jej piwa zdobywały na ogólnopolskich konkursach piwowarskich.

Osiemsetletnia tradycja
Osiemsetletnia tradycja warzenia piwa w Lwówku nie musi jednak zaginąć. Przedstawiciele Dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego, którzy ostatnio wizytowali browar uważają, że zabytkowa warzelnia doskonale nadaje się, by utworzyć w niej muzeum browarnictwa, w którym w celach promocyjnych będzie można dalej produkować niewielkie ilości piwa.

Jan Serafin, sekretarz lwóweckiego Urzędu Miasta i Gminy:
- Na początku lutego miał się odbyć przetarg na sprzedaż upadłego browaru. Niestety, do licytacji nie zgłosił się żaden oferent. Kolejny przetarg ma być w kwietniu. Liczymy, że do tego czasu Dolnośląski Urząd Marszałkowski zdąży załatwić wszelkie formalności, które pozwolą mu wystartować w licytacji, a następnie stać się właścicielem zabytkowych budynków, w których od 1850 roku warzono piwo, a w dalszym etapie utworzyć muzeum piwowarstwa. Takie muzeum byłoby wielką atrakcją turystyczną naszego miasta.

Według koncepcji muzeum ma zajmować tylko część pomieszczeń, w których urządzona zostanie ekspozycja związana z historią lwóweckiego browarnictwa. Natomiast część produkcyjna ma być wydzierżawiona przedsiębiorcy, który wznowi produkcję piwa, a przy okazji będzie pokazywał turystom jak taki proces wygląda. Biuro prasowe marszałka potwierdza, że Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego rozważa możliwość kupna lwóweckiego browaru, ale konkretne decyzje w tej sprawie jeszcze nie zostały podjęte.

Górska Perła z Radkowa
O uruchomienie nieczynnego browaru zabiegają również władze Radkowa, niewielkiego miasteczka położonego u podnóża Szczelińca. Piwo w radkowskim browarze produkowano już 1884 roku. Po 1945 roku napój chmielowy z Radkowa trafiał głównie na rynek lokalny, do sklepów i lokali na terenie dawnego województwa wałbrzyskiego. Najbardziej znaną marką były piwa Radków Full Light i Górska Perła. Miejscowi smakosze do dziś pamiętają ich smak, na który duży wpływ miała górska woda używana do produkcji trunku. Jedenaście lat temu radkowska warzelnia piwa została jednak zamknięta.

Dziś właścicielem budynków po dawnej wytwórni złocistego napoju jest Ryszard Kempiński, biznesmen z Wrocławia, który planuje ponowie uruchomić produkcję piwa. W działaniach tych aktywnie wspiera go Jan Bednarczyk, burmistrz Radkowa, który uważa, że miejscowe piwo może się przyczynić do promocji 2,5-tysięcznego miasteczka.

Budynki browaru są jednak mocno zdewastowane. Koszt ich remontu oraz zainstalowania nowych linii produkcyjnych może pochłonąć ponad 10 milionów złotych. Kempińskiego nie zrażają jednak trudności. W najbliższym czasie ma podpisać porozumienie w miastem oraz czeskim browarem z pobliskiego Broumova, który również jest zainteresowany projektem polskiego biznesmena. Czesi w pierwszym etapie w Radkowie planują otworzyć rozlewnię własnego piwa Opat, a następnie uruchomić jego produkcję.

Dolnośląskie browary
Browar w Lwówku Śląskim, szczycący się 800-letnią tradycją, był najstarszym, a jednocześnie ostatnim browarem na Dolnym Śląsku, który w ubiegłym roku zaprzestał produkcji piwa. W XIV wieku z produkcji piwa słynęła także Świdnica. Beczki z jęczmiennym świdnickim piwem trafiały nawet na Wyspy Brytyjskie. Swój browar miał również Strzegom, w którym warzono piwo pszeniczne. Kolejne browary powstawały w Świebodzicach, Jelczu i Oławie. Na początku XIX wieku w samym tylko Wrocławiu było ponad 100 karczm, które wytwarzały piwa na potrzeby własnych gości. Poza nimi w połowie tamtego stulecia było również około 80 niewielkich browarów zatrudniających po kilku pracowników. Do 1945 roku w dolnośląskiej stolicy pracowało 16 browarów, w tym trzy duże. Wojnę przetrwały dwa: Piastowski przy ul. Jedności Narodowej i Mieszczański przy ul. Hubskiej. Kilka lat temu w obydwu browarach zaprzestano produkcji. Podobny los spotkał inne dolnośląskie browary, w tym w Boguszowie (rok powstanie 1701), Legnicy (z przełomu XIX i XX w.) oraz Sobótce (rok powstania 1860). Po zakończeniu II wojny światowej większość dolnośląskich browarów administrowana była przez wojska Armii Czerwonej, a warzone w nich piwo konsumowali czerwonoarmiści.

http://wroclaw.biznespolska.pl/gazeta/a ... tid=158767
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 73 rezultatów • 1, 2
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex