Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro ogłoszeń Wyborcza
Temat: Niesnaski wśród pracowników MOPS Gość portalu: bicz_wyborczy napisał(a): > Gość portalu: MOPS napisał(a): > > > A Imiołczyk - /jeszcze/ dyrektor MOPSU olał Wronę. Zaproszono > > Prezydenta Częstochowy na imprezę a dyrektor Mopsu "olał" sprawę > > i wyniósł się z imprezy. Prezydent siedział sam, bo nie miał się > > kto nim zając > > "Wyborcza" i jej portal zaangażowały się politycznie, bo ich (były, ale czy do > końca?) pracownik pracuje w Urzędzie Miasta w Biurze Prasowym i mają tzw. > cynki, kogo chce wyrzucić na zbity ryj obecny prezydent. Gratuluję niezależnego > > dziennikarstwa, przypominającego komunę i sposób rozprawiania się z > niewygodnymi. > PS. Następny na patelnię pójdzie MOPiR, bo taki będzie prikaz od Wrony, i za to > > pójdą ogłoszenia do Wyborczej Bardzo ciekawy tekscik ja też zwróciłem na to uwagę. O ile wiem to Gazeta szczyci się tym że jest rzetelnym źródłem informacji dla mieszkańców naszego miasta. A z artykułów wynika że to zwykła szmira (brukowiec gorszy od NIE Urbana) angażująca się politycznie drukująca teksty na zamówienie i zatrudniająca redaktorów którzy maja klapki na oczach. Ciekawe jest to jak gazeta podchodzi do usuwania przez Prezydenta Wrone ze stanowisk i funkcji. Pisze przekazując informacje nawet nie dociekając dlaczego tak Szanowny Pan Prezydent postępuje czy ci ludzi się nie sprawdzili nie maja kompetencji? O co wogule chodzi? - ciekawe jest to jak Gazeta podchodzi to przecież naturalne że wycina się ludzi z poprzedniego układu że zostawia się ich bez środków do życia z dnia na dzień bez podania powodów. To przecież naturalne że trzeba zarżnąć „Czerwonych”. Wystarczy fakt że ktoś był dyrektorem za poprzedniej władzy już nie może spać spokojnie bo Wrona już się czai z toporem a „Gazeta” śpiewa na stos z nim na stos!!!! Pamiętam jak w otoczce skandalu nakręcanego przez Gazetę przebiegały zmiany w radach nadzorczych spółek należących do miasta. Pomimo że nowe rady powoływane zostawały po upływie ich kadencji a teraz prześwietny Wrona zmienia ludzi w pół kadencji zamieniając ich na gorszych czy skazanych wyrokami lub w sprawie których toczy się postępowanie karne za niegospodarność czy nadużycia. Ale to są koledzy Pana Prezydenta wiec nie ruszamy pana Prezydenta i jego kolegów też. Bo to mniejsze zło niż KOMUCHY niestety takie są wytyczne naszej dyrekcji redakcji a kto się wychyli to go się zarżnie bo to pewnie komuch. Mam już dość tego zakłamania i dwulicowości tej DULSZCZYZNY, która toczy nas od wewnątrz. Mieliśmy być inni od „Czerwonych” a stajemy się gorsi od diabła którym straszymy. Ja już nic nie rozumiem na zjeździe Czerwoni się chwalą że po przejęciu władzy nikogo z urzędu nie zwolnili a Wrona straszy że zwolni 500 osób bez względu na kompetencje tylko przez wzgląd na reprezentowane poglądy. To jest RASIZM i to w dosłownym znaczeniu tego słowa Czarni kontra Czerwoni i na odwrót. Przecież rasizm jest w Polsce karalny szykanowanie za poglądy polityczne też!!!! Za to się idzie do więzienia a tego typu działania obecnie urzędujący Pan Prezydent Wrona dokonuje w majestacie prawa z poparciem GAZETY utożsamianej z walką z takimi przejawami szykanowania. Co się dzieje czy GAZETA oślepła czy swojacy mogą więcej, czy to po prostu teoria mniejszego zła. Może w Pani Redaktor Sztajhagen pomimo zażyłych stosunków z Panem Prezydentem obudzi się w niej prawdziwy dociekliwy dziennikarz taki Tommy Le Jones ze ściganego. Pozdrawiam Inteligo Temat: ogrzewanie , ogrzewanie Witaj Jeśli wybierzesz pierwszy punkt, to nie masz potrzeby czytać dalszej części propozycji. Jeśli wybierzesz drugą opcję, przeczytawszy tekst, nie będziesz żałował podjęcia takiego wyboru. Gdy zdecydujesz się na punkt trzeci, to po przeczytaniu tego artykułu, z pewnością podejmiesz właściwą decyzję. Punkt trzeci jest również wyjściem dla osób aktywnie poszukujących pracy. ( dobrze płacimy za efektywną współpracę ). Jeśli jesteś osobą, która działa z uporem i determinacją, dla pozyskania pieniędzy i własnego domu to z pewnością zainteresuje Cię poniższa oferta, Zostałeś wybrana/y z grona potencjalnych użytkowników usług budowlanych , aby zrealizować dom lub mieszkanie za promocyjną cenę w kosztach własnych wykonawców robót 1300 zł/m2 pod klucz Jest jeden warunek! Aby skorzystać, wybierz 7 znajomych wciągnij ich do Akcji Dom za optymalna cenę . Niech oni też poinformują swoich znajomych.. Zrobisz wykonawcom budowy domu niezłą reklamę , w zamian zrealizują Ci dom, bez nadmiernych narzutów Vat 22% , prowizji hurtowni 20%, narzutów socjalnych pracy na ZUS 44% etc. Jeżeli w ciągu 10 dni prześlesz tę wiadomość w niezmienionej formie do 7 znajomych, a kopię prześlesz na e-mail: dobrydom@gazeta.pl (wpisz ten adres bezbłędnie) to otrzymasz e-mail ze specjalnym kodem umożliwiającym odbiór umowy na realizację domu za promocyjną cenę . ============= Info: W realizacji Programu Dom za Optymalną Cenę biorą udział między innymi - Holding cementowy - Kopalnie surowców mineralnych sp. z o.o . - Konsorcjum Przedsiębiorstw Budowlanych ( 115 firm ) Uwaga: Tekst powyższy i ze strony 1 zakazany Cytat : Informujemy , że zaproponowana forma ogłoszenia nie może być publikowana ze względu na wewnętrzne przepisy gazety oraz ustawę o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji Biuro Ogłoszeń Gazety Wyborczej . Twój udział ( wypełnij kupon konkursowy ) do wygrania 2 domy 150m2 za 1000 zł/m2 Dane o budynku anonimowe mogą być użyte dla planów zagospodarowania gmin i miast zamówienie wstępne Dane osobowe chronione Imię Nazwisko Miejscowość Kod pocztowy ul. nr domu Telefon Tel. kom. lub e-mail Info: pod tel.kom. 0508 555 489 lub tel. ( 22 ) 614 60 11 . ( prosić p . Romana ) Zamówienia wstępne z gwarancją optymalnej ceny rejestrowane i realizowane są w Korporacji Przedsiębiorstw Budowlanych . Wyrażam zgodę na udział w spotkaniu na seminarium Dom za Optymalną Cenę Realizacji tak nie ( podkreślić ) podpis nr. ks. Mieszkaniowej PKO ................ ............................... ................ Temat: Czy Agata to Marcin? Jak masz syfa tez nie Na co jest chory redaktor Adam M. Wiadomość o chorobie redaktora Adama M. wstrząsnęła całą Trzecią Rzeczypospolitą. Nie ulega wątpliwości, iż od czasów Abrahama, redaktor Adam M. jest najwybitniejszym prorokiem na Ziemi. A jednak nawet prorocy chorowali i umierali - i ten sam los czeka również redaktora Adama M., choć jest to ze strony Pana Boga wielka niesprawiedliwość. Polacy zawdzięczają redaktorowi Adamowi M. bardzo wiele. To dzięki artykułom publikowanym w jego mediach dowiedzieli się, jak nędznym, podłym i jak bardzo antysemickim są narodem i jak mało warta jest ich cała historia. Zaś serdeczna troska Adama M. o polski Kościół Katolicki przejdzie do historii. Przypominają się czasy sprzed wielu lat, kiedy nam, podówczas dzieciom, trudno sobie było wyobrazić świat bez Józefa Stalina, naszego największego przyjaciela i obrońcy. Tak samo trudno jest dziś wyobrazić sobie Polskę bez wykutej w spiżu postaci Redaktora... bez owego charyzmatycznego jąkania... bez śliny i piany na ustach, jaka Mu pojawiała się w momentach szczególnie podniosłych. Miejmy nadzieję, iż lekarze odsuną ten tragiczny moment w jak najdalszą przyszłość, dla dobra całej ludzkości z narodem wybranym na czele. W tych okolicznościach naturalne jest pytanie, które zadają sobie przygnębieni Polacy w związku z chorobą Adama M.: "A co mu jest?". Nasz specjalny wysłannik odszukał szpital, którego nazwy ani adresu nie możemy jeszcze podać. Salowa, Lucyna Z., opowiada: - Jakieś parę dni temu przynieśli tu takiego jednego, podobno miał na imię Adam, czy może Albert. Bardzo się jąkał, musi ze strachu. Doktor Stefan potem mówił, że to okropnie brzydka choroba. Ale nie wiem, o kim tak powiedział i co to za choroba, bo ja jestem uczciwą dziewczyną. Pielęgniarka, Kazimiera C.: - Nie widziałam tego pacjenta na własne oczy, tylko mi mówili, że mamy na oddziale kogoś z syfilisem. Dziwne, że w naszych czasach ludzie zarażają się wciąż takimi chorobami, jakaś ciemnota, czy co? A to podobno jakiś sławny dziennikarz, co pisuje do samej "Wyborczej", Andrzej Zagozda chyba się nazywa. Lekarz med. Lejb K.: - Będąc lekarzem związany jestem tajemnicą zawodową. Mogę jedynie powiedzieć, iż na Oddziale Chorób Wenerycznych mamy pacjenta o imieniu Aaron. Będziemy leczyć go wywarem z rumianku oraz kadzidłem. Jest to tania kuracja, a w tak zaawansowanym stadium choroby równie skuteczna, jak każda inna. Pacjent Józef R.: - Panie, ja żem go tu widział, jak teraz Pana widzę. Ale nie wiem, czy tu go położyli, czy tylko z wizytą przyszedł. Jakieś pryszcze miał na całej twarzy. Na jakich jeszcze faktach możemy się oprzeć w naszym śledztwie dziennikarskim? W jednym z pokoi szpitalnych urządzono prowizorycznie filię redakcji oraz biuro ogłoszeń "Gazety Wyborczej". Nie należy jednak nadinterpretować tego faktu, gdyż mógł to być zwykły przypadek. Podobno na korytarzu ktoś widział biskupa Pieronka, co również może być zbiegiem okoliczności, o ile nie pomylono bp. Pieronka z rabinem Michaelem Schudrichem. Jeśli jednak byłby to istotnie bp. Pieronek, to niewykluczone iż może chodzić o udzielenie chrztu nieochrzczonemu chrześcijaninowi za pięć dwunasta. W przyszpitalnym parku personel zaobserwował znanego polityka, Leszka M., strugającego osinowe kołki. W Warszawie rozsiewana jest złośliwa plotka, jakoby redaktor Adam M. był chory na grypę... ale skąd by się u niego wzięła grypa? Podczas próby odszukania pacjenta nasz reporter natknął się w szpitalu na grupę ochroniarzy. Nawiązanie z nimi rozmowy skończyło się dlań cięzkim wstrząsem mózgu oraz formalnym oskarżeniem o antysemityzm wniesionym do Prokuratury. Reasumując: nie wolno nam, w imię etyki dziennikarskiej, której nauczyliśmy się właśnie od tegoż redaktora Adama M., dawać wiary pogłoskom i domniemaniom, niechby i najbardziej wiarygodnym. Dlatego nie możemy z cała pewnością stwierdzić, czy istotnie chory wenerycznie i immunologicznie pacjent jest redaktorem Adamem M., choć wiele poszlak na to wskazuje. Temat: Jak sprawdzić agencję nieruchomości? Oszustwa "pelna geba". Mam pytanie: czy kiedykolwiek na lamach prasy/telewizji byl poruszany temat takich Biur Informacji Mieszkaniowej, dzialajacych na terenie Warszawy? Czy temat sposobu, w jaki dzialaja nikt dotad publicznie nie poruszyl, ani sie za to nie wzial? Przeciez jest tego zatrzesienie w W-wie. U mnuie bylo to tak: Szukam mieszkania dla syna, studenta. Wiec biore Gazete Wyborcza i Oferte. Przegladam sterty ogloszen. Wiele z nich jest szokujaco atrakcyjnych. Za czynsz plus oplaty licznikowe, umeblowane, z AGD, TV - okreslane, jako bardzo ladne. Zaczynam dzwonic... Na takie ogloszenie, gdzie cena nie przekracza 600 zl plus oplaty i czynsz, zawsze zglasza sie Biuro. Tu dowiaduje sie, ze mam sie do nich zglosic (dostaje dokladny adres firmy i imie osoby, ktora bedzie "prowadzic" moja sprawe). Przybywam. Na poczatku warunki umowy - wplacam 200-250 zl (zaleznie od biura) i wtedy oni kontaktuja mnie z wlascicielem interesujacego mnie mieszkania. Na miejscu wybieraja numer, oddaja mi sluchawke i z drugiej strony wlasciciel umawia sie ze mna przed blokiem (tu podany TYLKO numer bloku; zawsze sa to wieeeelorodzinne bloki). Przy okazji zbieg okolicznosci - z Biur , ktore "wyprobowalam" umawiaja sie wlasciciele ZAWSZE po 20-tej (do tej godziny pracuja Biura Informacji Mieszkaniowej). Wtedy sie czeka, ile sie chce; telefon, ktory zostal podany (komorkowy), mimo ze na miejscu wyprobowany, nie odpowieda. Wlacza sie tylko poczta glosowa, albo dostaje komunikat, ze skrzynka glosowa jest przepelniona. Jakby tego bylo malo, pod blokiem czeka jeszcze inny chetny, tyle ze ow adres dostal z innego Biura. I.... numer kontaktowy do "wlasciela" rowniez inny. Reklamacje nic nie dadza. Obiecane w umowie oferty droga telefoniczna lub SMS'em nie nadchodza. Wizyta w firmie konczy sie niczym - dostaje na miejscu adresy, a ze nie otrzymywalam SMS'ow, to pewnie wina polaczen. Oferty ktore dostaje, juz nie sa tak atrakcyjne cenowo. Takie moglabym wyszukac bez posrednictwa firm w ogloszeniach (zreszta Biuro wlasnie z gazet wiekszosc spisuje). Czyli firma tylko czyta za mnie. Wracam do domu, dzwonie do firmy pytajac o konkretne mieszkanie z ogloszenia, oczywiscie za czynsz czy po atrakcyjnej cenie. Nie jestem oczywiscie rozpoznana, bo pytam jako kolejna "ofiara". Otrzymuje odpowiedz, ze mieszkanie aktualne i jestem zaproszona do biura celem podpisania umowy i skontaktowania mnie z wlascicielem. Ale godzine wczesniej ZADNYCH TEGO TYPU OFERT W BIURZE NIE BYLO, gdy ich odwiedzilam. Dzwonie jeszcze raz. Wymyslam jakies ogloszenie, bo pracownik Biura prosi o dokladne przeczytanie ogloszenia. Potem prosi o chwile na sprawdzenie, po czym dowiaduje sie, ze mieszkanie jest jeszcze aktualne itd. A adres zmyslony i ogloszenia takowego NIE BYLO! Tak sprawdzilam kilka Biur; nawet te, z ktorymi umowy nie zawieralam. Umowe podpisalam z dwoma biurami. Na wiecej eksperymentow mnie nie stac. Poza tym nie widze celu, jesli nikogo te oszustwa i tak nie interesuja. Oczywiscie o zerwaniu umowy nie ma mowy. Za 200 zl sprawy Agencji wytaczac nikt nie bedzie. Wystarczy kikunastu takich klientow dziennie. Chcialabym tyle zarabiac dziennie. Tylko uczciwie. I ponoc nie ma na nich haczyka. Biura, za ktorych posrednicwem chcialam wynajac mieszkanie i zostalam oszukana, to: 1. Biuro Informacyjno Reklamowe, Biuro Bazy Danych "GAMMA", ul. Warecka 9, reprezentowana przez Andrzeja Kurylaka, telefonow kilka, m. in. 826 69 02 2. A&B Śliwińska Agnieszka, Biuro Informacji Mieszkaniowej Ogolnodostępnwej, ul. Hoża 66/68 pokoj. 124; Zas zmyslonymi adresami sprawdzilam firmy na Marszalkowskiej 83/75, Krolewska 43 m. 17 i jeszcze ze trzy. Upewnilam sie tylko, co do procederu postepowania. Czy to kogokolwiek zainteresuje, czy moga bezkarnie tak naciagac ludzi i nabijac naiwnych "w butelke"? Wiadomo, ze tanich lokali nie szukaja zamozni. I czeto ufaja, ze jesli firma zarejestrowana, to na pewno jest OK. Temat: Nieuczciwi pośrednicy pracy pod lupą Nieuczciwi pośrednicy pracy pod lupą Już od półtora roku poszukiwałam pracy, niestety bez żadnych skutków. Dn. 23 maja zadzwonił do mnie telefon z firmy, w której zostawiłam wcześniej swoje Cv i zaproszono mnie na dzień próbny pracy na Al. Jerozolimskie 25/21. Zgodziłam się natychmiast. Pracowałam 2 dni. Kolejnego dnia nie przyszłam do pracy, ponieważ poczułam, że okłamuję własne sumienie. Biuro nosi nazwę „Firma Usługowo – Informacyjna”. Miałam pracować w dziale klienta, dlatego bardzo ważne było doświadczenie w kontaktach międzyludzkich. Okazało się, że jest to zwyczajne mieszkanie w bloku. Pracowało tam ok. 20 osób. Nikt nie miał swojego biurka. Losowano codziennie stanowisko pracy i przydzielano każdemu nowy numer telefonu. Jedyną rzeczą, którą posiadał podwładny był: kubek do kawy i segregator z wszystkimi umowami, z którymi rozliczał się z pracodawcą. Szef, p. Konrad, nie odróżniał się od reszty pracowników. Wszyscy zachowywali się jak jedna, wielka rodzina – świadczą o tym przyjacielskie pocałunki... Moja praca polegała na umawianiu ludzi przez telefon na rozmowę w sprawie pracy, a potem przeprowadzaniu rozmowy kwalifikacyjnej z przyszłym pracownikiem i pobieraniu opłaty na poczet szkoleń w wysokości 100zł, która miała być zwrócona po ukończeniu szkolenia. Zawarcie takiej umowy manipulacyjnej na kaucje stu złotową miało być celem mojej pracy i za to otrzymywałabym 25zł od umowy. Klientów przychodziło wielu. Określony wymiar godzin pracy nie istniał. Jeśli podpisałabym dziennie ok. 6 umów, mogłabym pić resztę dnia „herbatkę w kuchni” bądź iść do domu. Moje nowe koleżanki zachowywały się jak profesjonalistki… Podziwiałam je a zarazem byłam szczęśliwa, że wreszcie znalazłam pracę, która spełniała moje oczekiwania. Pod koniec dnia zaprzyjaźniłam się z Mariuszem, który powiedział mi prawdę o tym, czym FU-I się zajmuje. W gazecie wyborczej FU-I zamieszcza ok. 20 fałszywych ogłoszeń w sprawie pracy na magazyniera i kierowcę osobistego. Każde ogłoszenie jest pod innym numerem telefonu i ułożone w innej formie tak, aby potencjalny klient nie domyślił się, że chodzi o jedno i to samo stanowisko. Moim zadaniem było umawianie ludzi na spotkanie i obiecywanie im pracy od zaraz i pobieraniu kaucji, która miała być im zwrócona po ukończeniu szkolenia. Niestety nie istniały tu żadne stanowiska pracy ani żadne szkolenia. Nikt tu nie odzyskał jeszcze pieniędzy. Umowa, którą podpisują naiwni ludzie jest świetnie napisana przez radcę prawnego, tzn. że jest to firma usługowo – informacyjna i że za przeprowadzenie rozmowy kwalifikacyjnej, za umieszczenie cv w internecie i poinformowanie o danym stanowisku klienta, pobierana jest kaucja za usługę. Podobno wszystkie sprawy w sądzie są przegrywane. Pracownicy nie boją się kary, ponieważ za wszystko odpowiedzialny jest szef. Dowiedziałam się także, że nikt tu nie pracuje dłużej niż 3 miesiące, dlatego ciągle zatrudnia się nowych ludzi. Byłam także świadkiem rozmowy, w której młody mężczyzna Olaf przekonywał koleżankę Monikę, (która przez te 2 dni przygotowywała mnie do pracy w biurze) o tym, aby nosić identyfikatory z wymyślonymi stanowiskami, co miałoby podnieść wiarygodność firmy. Ogłoszenie brzmi: „Absolwentki do biura – pilnie”. Kolejne ogłoszenie z Waszej gazety brzmi: „Do działu obsługi klienta do 25 lat 1400. Al. Jerozolimskie 25/21 – Karina”. Z pewnością Karina jest już nowym pracownikiem FU-I. Wszystkie numery telefonów zaczynają się od cyfr: 626, 627, 628, 622 a także jest wiele numerów telefonów komórkowych. Nie mogłam patrzeć na zdesperowanych ludzi poszukujących pracę i wierzących w to, że wreszcie los się do nich uśmiechnął. To są ludzie z różnych środowisk i z różnych miejscowości w Polsce. To ludzie kończący studia wyższe i z wykształceniem podstawowym, których obowiązkiem jest utrzymanie dzieci. Są to przede wszystkim naiwni absolwenci, którzy tuż po ukończeniu szkoły cieszą się, że tak szybko znaleźli pracę i od razu wpłacają pieniądze. Klientami FU-I jest także społeczeństwo niepełnosprawne. Jeżeli ktoś się domagał zwrotu pieniędzy zwykle kierowano go do kolejnego fikcyjnego pracodawcy a jeśli nie chciał opuścić biura, zostawał wyrzucany za drzwi. Drugiego dnia już wiedziałam, że jutro tu nie przyjdę. Wszystkich klientów przez telefon odsyłałam na środę. Robiłam wszystko, aby nie podpisać z żadną osobą umowy. Jestem zbyt uczciwa, aby oszukiwać ludzi. Kraść przecież można w zupełnie prostszy sposób… Temat: To o kraju samozwanczych geniuszow? To o kraju samozwanczych geniuszow? Moze na emigracji, pod nadzorem Niemcow, Francuzow, czy Amerykanow to jakos ta praca daje konstruktywne rezultaty. Kolejny blamaż polskich informatyków (aktl.) Wtorek, 29 października 2002 - 19:33 CET (18:33 GMT) Polskie firmy informatyczne znowu zawiodły. Tym razem opóźnią podanie wyborów samorządowych. Dlaczego naszym informatykom prawie nic się nie udaje? To wstyd, że XXI wieku w Polsce od komputerów pewniejsze są liczydła ręczne. O god 13.00 nadal były problemy z centralnym serwerem PKW - działał, ale bardzo wolno. Kilka komisji oznajmiło, że przechodzi na ręczne liczenie głosów, bo nie ma zaufania do systemu. W związku z tym PKW podjęła decyzję o przejściu na system awaryjny w ciągu doby, powiedział Ferdynand Rymarz, przewodniczący PKW. Oznacza to, że dane będą rejestrowane na dyskietkach i dowożone do terytorialnych komisji wyborczych. Sposób rejestracji danych na dyskietkach będzie dostosowany do systemu, jakim dysponują te komisje, mówi Rymarz. Jeśli system nie będzie musiał przetwarzać danych, być może zacznie działać szybciej, mają nadzieję w Państwowej Komisji Wyborczej. Czy jednak taki "system" musiał aż tyle kosztować? Wdrożenie systemu awaryjnego pozwoli dotrzymać terminów - 31 października PKW ma ogłosić statystyczne zbiorcze wyniki wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów i "mapę polityczną" tych wyborów, a około 10 listopada opracuje statystykę dotyczącą wyborów rad wszystkich szczebli i sejmików województw. Rymarz twierdzi, że teraz nie można już zrezygnować z powolnego systemu, bo jest w nim już część danych. Nie było też szans na rozpisanie przetargu, który wyłoniłby najlepszego wykonawcę systemu, bo PKW dostaje pieniądze na organizację wyborów na 60 dni przed wyborami, a więc na przetarg było zbyt mało czasu. Szef Krajowego Biura Wyborczego Kazimierz Czaplicki poinformował, że PKW po policzeniu wyników wyborów powoła inspekcję, która dokona analizy przyczyn kłopotów z centralnym serwerem Komisji i systemami informatycznymi. Problemy z centralnym serwerem PKW biorą się stąd, że dwa systemy informatyczne - centralna baza danych PKW i program dla terytorialnych komisji wyborczych - są niekompatybilne, nie chcą ze sobą współdziałać. Stanisław Zabłocki z PKW poinformował w poniedziałek wieczorem na konferencji prasowej, że po odłączeniu na kilka godzin części terytorialnych komisji wyborczych od systemu, kłopoty z serwerem nie ustąpiły. Wskazuje to na to, że przyczyną problemów nie jest "efekt skali" polegający na tym, że system "wyrzuca" niektórych użytkowników, gdy jest ich bardzo wielu, jak twierdzi Prokom, jedna z firm, które ten system tworzyły. Zabłocki podkreślił, że PKW na razie "nie szuka winnych" tego, że systemy terytorialny i centralny okazały się niekompatybilne, zajmie się tym po policzeniu wyników wyborów. "Rzeczywiście system komputerowy trawi pewne schorzenie tajemnicze. Jakie są objawy tego schorzenia? Otóż zamiast szeroką rzeką informacje z terenowych komisji wyborczych płyną do nas bardzo wąskim strumyczkiem" - powiedział Zabłocki. Według przedstawicieli komisji, problemy z systemem nie opóźnią obliczania wyników wyborów na tyle, by 31 października - jak zapowiadała wcześniej PKW - niemożliwe było ogłoszenie oficjalnych wyników wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Głównym wykonawcą systemu informatycznego obsługującego wybory samorządowe jest firma Prokom Software, która wykonała system centralnej bazy danych, natomiast firma Pixel opracowała program dla terytorialnych komisji wyborczych. Audyt obu systemów wykonała natomiast firma Infovide. Firma Prokom oświadczyła, że nie poczuwa się do winy za problemy z systemem. PKW oświadczyła, że opóźni podanie wyników wyborów. Dane z komisji w całym kraju przewiezione zostaną do PKW na dyskietkach i płytach CD. To kolejna niedoróbka polskich firm informatycznych. Systemy celne, obsługi administracji publicznej i regionalnej, kas chorych, ruchu granicznego i policyjne działają od lat poprawnie nie tylko w krajach wysoko rozwiniętych, ale i w niektórych państwach Ameryki Łacińskiej (Surinam, Trynidad i Tobago) i Afryki (Zambia, Botswana). W Polsce nie udaje się ich skutecznie wdrożyć. Jak podała "Rzeczpospolita" z 16 października, obsługa informatyczna wyborów ma kosztować ok. 24,5 mln zł . les, pap Temat: 200 mln do chapnięcia czyli DALMORGATE Fałszywka dla zamydlenia oczu załodze Dalmoru! Mam wiadomości z Dalmoru. Otóż na tablicy ogłoszeń w Dalmorze (obok kasy) prezes Rychlicki kazał powiesić xero pewnego pisma. Oto treść pisma: (nagłówek firmowy pisma): MINISTERSTWO SKARBU PAŃSTWA Rzecznik Prasowy p.o. Dyrektora Biura Komunikacji Społecznej sekretariat (022) 695-87-45, fax 626-76-37 data: Warszawa, dn. 28 września 2004 r (adresat pisma): Pan Adam Michnik Redaktor Naczelny „Gazeta Wyborcza” (treść pisma): Zgodnie z artykułem ... prawa prasowego, uprzejmie proszę o opublikowanie poniższego sprostowania: W artykule Macieja Sandeckiego i Sławomira Sowuli „Prywatyzacja wstrzymana” („Gazeta Wyborcza” – Gdańsk z 20 września br) ukazały się niezgodne ze stanem faktycznym informacje które wprowadzają w błąd Państwa Czytelników. Nieprawdą jest, że wycena wartości Przedsiębiorstwa Połowów Przetwórstwa i Handlu „Dalmor” S.A. przygotowana przez doradcę prywatyzacyjnego Ministra Skarbu Państwa „Nexus Consulting” z siedzibą w Gdyni została odrzucona. Została ona przyjęta przez komisję powołaną zgodnie z obowiązującymi przepisami w tym zakresie. Zgodnie z postanowieniami par. 8 ust. 1 rozporządzenia Rady Ministrów z 3 czerwca 1997 roku Ministrowi Skarbu Państwa przysługuje prawo do zlecania wykonania analiz przedprywatyzacyjnych jednemu lub kilku podmiotom. Z prawa takiego Minister Skarbu Państwa skorzystał. Przy podjęciu tej decyzji nie miał żadnego znaczenia znany Ministrowi skład założycielski spółki Invest-Dal S.A. Nieprawdą jest, że prywatyzacja Spółki zacznie się „od nowa”, ponieważ Minister nie podjął decyzji o odstąpieniu od rokowań. (koniec pisma) Pismo ,powyższe nie ma sygnatury (znaku dziennika pism wychodfzących z ministerstaw, pismo to nie jest także podpisane przez nikogo!!!. Niewatpliwie nagłówek "p.o. Dyrektora Biura Komunikacji Społecznej" należy do członka Rady nadzorczej pani Barbary Kołtun (nauczycielka z Warszawy opisana przez "pracownika z dalmoru" wyżej w jednym z postów. Ale teraz bomba! Otóż pismo to nigdy nie zostało wysłane do Gazety Wyborczej, zarówno redaktorzy Gazety Wyborczej Sandecki jak i Sowula (którzy dostali od prac. Dalmoru wiadomość o tym "piśmie"), natychmiast sprawdzili (redakcja GW Warszawa, Gdańsk) że nic takiego do adresata czyli red Adama Michnika nie dotarło. A więc fałszywka. I to kto to preparuje. I po co? A po to aby zamydlić i skołować załogę Dalmoru. Teraz podobno prezes Rychlicki dał podwyżki zaufanym szeregowym pracownikom, a reszcie nie - tym sposobem chce przynajmniej u części załogi zyskać "poważanie". Ale jakie to "poważanie"? Za pieniądze? Smutne. Jutro w niedzielę dowiem się jeszcze o powiązaniach prezesa (politycznych). I o pewnym ruchu od załogi. Wszystko napiszę. Pozdrawiam (niestety oszukiwaną) załogę Dalmoru. CDN. Temat: Partactwo polskich informatykow Partactwo polskich informatykow Kolejny blamaż polskich informatyków Wtorek, 29 października 2002 - 00:33 CET (23:33 GMT) Polskie firmy informatyczne znowu zawiodły. Tym razem nie zadziałał system obsługujący wybory samorządowe. Dlaczego naszym informatykom prawie nic się nie udaje? To wstyd, że XXI wieku w Polsce od komputerów pewniejsze są liczydła ręczne. Szef Krajowego Biura Wyborczego Kazimierz Czaplicki poinformował, że PKW po policzeniu wyników wyborów powoła inspekcję, która dokona analizy przyczyn kłopotów z centralnym serwerem Komisji i systemami informatycznymi. Nadal trwają problemy z centralnym serwerem PKW, bo dwa systemy informatyczne - centralna baza danych PKW i program dla terytorialnych komisji wyborczych - są niekompatybilne, nie chcą ze sobą współdziałać. Stanisław Zabłocki z PKW poinformował w poniedziałek wieczorem na konferencji prasowej, że po odłączeniu na kilka godzin części terytorialnych komisji wyborczych od systemu, kłopoty z serwerem nie ustąpiły. Wskazuje to na to, że przyczyną problemów nie jest "efekt skali" polegający na tym, że system "wyrzuca" niektórych użytkowników, gdy jest ich bardzo wielu. Dodał, że jeżeli do wtorku do południa serwer nie zacznie działać prawidłowo, wdrożony zostanie awaryjny system informatyczny. Być może dane będą musiały być dostarczane do PKW na dyskietkach lub płytach CD. Zabłocki podkreślił, że PKW na razie "nie szuka winnych" tego, że systemy terytorialny i centralny okazały się niekompatybilne, zajmie się tym po policzeniu wyników wyborów. "Rzeczywiście system komputerowy trawi pewne schorzenie tajemnicze. Jakie są objawy tego schorzenia? Otóż zamiast szeroką rzeką informacje z terenowych komisji wyborczych płyną do nas bardzo wąskim strumyczkiem" - powiedział Zabłocki. Według przedstawicieli komisji, problemy z systemem nie opóźnią obliczania wyników wyborów na tyle, by 31 października - jak zapowiadała wcześniej PKW - niemożliwe było ogłoszenie oficjalnych wyników wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Głównym wykonawcą systemu informatycznego obsługującego wybory samorządowe jest firma Prokom Software, która wykonała system centralnej bazy danych, natomiast firma Pixel opracowała program dla terytorialnych komisji wyborczych. Audyt obu systemów wykonała natomiast firma Infovide. To kolejna niedoróbka polskich firm informatycznych. Systemy celne, obsługi administracji publicznej i regionalnej, kas chorych, ruchu granicznego i policyjne działają od lat poprawnie nie tylko w krajach wysoko rozwiniętych, ale i w niektórych państwach Ameryki Łacińskiej (Surinam, Trynidad i Tobago) i Afryki (Zambia, Botswana). W Polsce nie udaje się ich skutecznie wdrożyć. Jak podała "Rzeczpospolita" z 16 października, obsługa informatyczna wyborów ma kosztować ok. 24,5 mln zł . les, pap A moze zaprosic informatykow z Zambii? Bedzie taniej i nareszcie sprawnie ! Temat: z GW ceny najmu kawalerki w Warszawie z GW ceny najmu kawalerki w Warszawie Aaaaa. Kawalerka w stolicy już za 2 tys. zł Wojciech Karpieszuk 2008-01-30 Łukasz: - Mieszkania w Warszawie wynajmuję od siedmiu lat, ale czegoś takiego nie widziałem. Chcą nawet 2 tys. za niecałe 30 m kw. To chore. Dorota Kowalewska wynajmuje mieszkanie w kilka osób. Każdy płaci po 600 zł Roger Weichert z Poznania. Stać go na pokój za 500 zł. Wciąż takiego szuka O rosnących cenach wynajmu mieszkań w Warszawie rozmawiają tysiące młodych ludzi, którzy ściągają do stolicy i szukają tanich kwater. Studenci, pracownicy dużych i małych firm, poszukujący pracy. A o nie coraz trudniej. Analitycy rynku nieruchomości potwierdzają, że takiego skoku cen za wynajem mieszkań w stolicy nie było dawno. Dzwonię pod numer ogłoszenia z portalu gumtree. Tu codziennie pojawiają się setki ogłoszeń szukających mieszkań do wynajęcia w stolicy. Pytam, jak idą poszukiwania. Łukasz, młody pracownik hurtowni, opowiada, że już drugi miesiąc poluje na kawalerkę. Tanią, czyli do 1400 zł plus rachunki. A żądają 2 tys. zł Pytam kolejnych dziesięć osób. Wszyscy się skarżą na ceny. Tak jak Łukasz szukają mieszkania od 1 tys. do góra 1,4 tys. zł. Więcej nie są w stanie zapłacić. Zwłaszcza że trzeba jeszcze zapłacić kaucję (właściciele mieszkań żądają jej coraz częściej) i comiesięczne rachunki. Na gumtree są też ogłoszenia tych, którzy mieszkanie chcą wynająć. Ofert dużo, większość przez agencje. Ceny? Kawalerka na Mokotowie - 2 tys. zł, na Ochocie 2,6 tys. dwupokojowe w centrum, przy Franciszkańskiej - 4 tys. zł , 21-metrowe studio przedstawione jako luksusowe - 3,5 tys. zł. Trochę taniej jest bezpośrednio u właściciela, ale mieszkań poniżej 1,4 tys. zł jest niewiele. Roger Weichert (23 lata) przyjechał do Warszawy w lipcu z Poznania. Chce zostać wokalistą estradowym. W stolicy, jak mówi, łatwiej się wybić. Zaczął też studiować kulturoznawstwo. Utrzymuje się z dorywczej pracy, pomagają też rodzice. Na wynajem może odłożyć 500 zł. Na początku mieszkał u znajomych. Szukał taniej kwatery, w końcu wynajął stancję za 450 zł u starszej pani. - Brzydki dziewięciometrowy pokój. Zero prywatności. Nie mogłem późno wracać, nie mogłem przyprowadzać kobiet, rozwieszać ubrań na krześle, robić prania, kiedy chciałem - mówi Roger. Znów mieszka kątem u znajomych. - Wiem, że muszę na początku płacić frycowe - mówi - ale wybrałem Warszawę. Nie wszyscy widzą sens w wyjeździe do Londynu. Czyta kolejne ogłoszenia i mówi: - Ktoś to sztucznie nakręca. Może agencje? Dorota Kowalewska z Pułtuska, pracuje jako konsultantka ds. urody i jest na ostatnim roku resocjalizacji. Wynajmuje mieszkanie w kilka osób, z których każda płaci 600 zł plus rachunki. Wcześniej oszukało ją biuro nieruchomości, któremu zapłaciła 230 zł za znalezienie "przytulnej kawalerki w centrum". Mieszkania nigdy nie zobaczyła, pieniędzy nie odzyskała. Wielokrotnie - jak mówi - użerała się z właścicielami o "ludzkie" czynsze. - Kiedyś jeden mi powiedział: Mam trzy mieszkania i pani nie będzie mi cen dyktowała. Znajdą się chętni. Ale jak osoba, która zarabia 1,4 tys. zł może zapłacić 800 zł za pokój, w którym nic nie ma poza materacem na podłodze? Z raportu przygotowanego przez ekspertów finansowych Expandera i portal z ogłoszeniami o nieruchomościach Szybko.pl wynika, że w Warszawie najbardziej poszukiwane są kawalerki. I właśnie ich ceny najwyżej poszybowały - w ostatnim kwartale 2007 r. w centralnych dzielnicach aż o 26 proc. Na koniec grudnia średnia cena wynajmu to 1420 zł (w ścisłym centrum ponad 1600 zł). Choć jeszcze dwa lata temu średnio za wynajem kawalerki w stolicy płaciło się ok. 1 tys. zł. Tymczasem w innych dużych miastach od września ceny nawet lekko spadły. W Krakowie za mieszkanie w kawalerce trzeba średnio zapłacić 1,2 tys. zł, podobnie we Wrocławiu. W Poznaniu 1 tys. zł. - Jeszcze w grudniu myśleliśmy, że w nowym roku ceny w Warszawie wyhamują. Tymczasem pod koniec tego roku może być jeszcze drożej, nawet o 25 proc. - przewiduje Paweł Majtkowski z Expandera, współautor raportu. Janusz Szmidt z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości: - Mieszkań na wynajem jest w Warszawie za mało. A ciągle napływają nowi ludzie. W ogromnej większości na początku drogi zawodowej skazani są na wynajem, bo kredyty mieszkaniowe są dla nich za drogie. Średnie ceny wynajmu w Warszawie na koniec 2007 r.: • kawalwerka - 1420 zł, • dwupokojowe - 2068 zł, • trzypokojowe - 2862 zł, • czteropokojowe - 3990 zł według raportu Expandera i portalu Szybko.pl Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna Temat: Agencja reklamowa YAP Yep twoja mać Cieszę się, że znalazłam ten temat na Forum, bo ubawił mnie i pomógł uspokoić nerwy po tym całym cyrku, który dziś przeżyłam. W poniedziałkowej Wyborczej ukazało sie ogłoszenie dot. pracy w biurze reklamy dla młodych osób bez doświadczenia. Wolska 34/36. WCZORAJ: OK. Pojechałam tam wczoraj na rozmowę. Bramka, podwórko, zabłocone wejście... Tak, jak kilka czekających już osób - wypełniłam ankietę danymi personalnymi i po 20 minutach zostałam zaproszona wraz z dwiema dziewczynami do pokoiku "managerki Agnieszki"... -witam - witam - mówcie mi po imieniu -jak samopoczucie? - świetnie -czym sie zajmujesz? - tym i tym -kotem się nie przejmujcie -dlaczego agencja reklamowa? - bo... -my zajmujemy się promowaniem restauracji, kin, teatrów, dyskotek.znalazłybyście się na stanowisku kierowniczym? - tak -zapraszam wszystkie trzy panie na jutrzejszy dzień próbny, który zakończycie testem z tego, czego sie dowiedziałyście. -do widzenia - do widzenia DZIŚ: Przede wszystkim - nawiążę do tematu. Jak większość ludzi mających do czynienia z reklamą (i nie tylko tych) zapewne wie - najczęściej firmy, czy agencje reklamowe mają swój slogan - takie motto, które zdradza po części ideę całego interesu - jak np. w przypadku NOKII jest to "Noka connecting people". Dziś, siedząc kwadrans po dziewiątej, w "recepcji agencji reklamowej" YAP, i czekając na rozpoczęcie się "dnia próbnego" dowiedziałam się jakie jest ich motto. Otóż, na ścianie nad biurkiem, za którym siedziała blondyna ze stringami podciągnietymi pod pachy widniał przyklejony do ściany napis "YEP TWOJA MAĆ". Od tamtego momentu zajarzyłam... "Gdzie ja do cholery jestem?", "To jakiś żart?" Zaczęłam się rozglądać... po podłodze, o której juz się na tym forum wypowiadano biegał jakiś kot-dachowiec, który ocierał się o czekające wraz ze mną dziewczyny, laska w rodzaju sekretarki nie siliła sie nawet na udawanie zajętej (nie miała czym - miałaby komputer to chociaż horoskop by poczytała), na ścianie oprócz zegarów wisiał plakat szkoły aikido, a radio było tak głośno, że prawie myśli nie słyszałam... No nic - czekam nadal. Zostałam wyczytana ja i jakaś dziewczyna. W biurze "managerki Agnieszki", które dzis było biurem pana Waldka czekała starsza pani Alicja i Grześ z brudnymi paznokciami. -witam - witam -nazywam się Waldek, jak wasze samopoczucie? -świetnie - super -to są wasi trenerzy Alicja i Grześ, którzy pracują u nas juz od dwóch tygodni, ubierzcie sie ciepło, bo dziś będziecie szkolone w terenie. Na przystanku tramwajowym przypomniałam sobie hasło "Yep twoja mać" i zaczęłam się zastanawiać czy "Alicja" to przypadkiem nie pseudonim "starej burdel mamy" i czy "Grześ" nie jest może początkującym alfonsem. Na pytanie - gdzie jedziemy? odpowiedziano mi wymijająco, że zaraz się wszystkiego dowiem w jakims ciepłym miejscu. Pojechaliśmy do jakiegoś obskurnego bufetu z kawą zalewajką. Na miejscu dowiedziałyśmy się, o tym, jak wyglada kariera w biurze reklamowym YAP. FENOMEN! Dwa tygodnie pracuje się za friko. Po podpisaniu umowy zlecenia, zarabia się dniówkę - prowizję (10%) od wciskiwanych ludziom po 20zł kuponów rabatowych. [Średnio w ciągu dnia pracy, który stanowi 10 godz. sprzedaje się ponoć od 3 do 10 kuponów, zatem policzmy - miałabym pracować codziennie 10 godzin za niepewne od 6 do 20zł. ?? Pfff :) Po tygodniu pracy jako "diler" (jak to nazwali), awansuje się na trenera, po miesiągu można zostać asystentem managera, a po pół roku to już jest się właścicielem jednego z ich polsko-kanadyjskich biur. Firma działa od 5 lat, mają 16 biur czyli to jedno na Wolskiej w Warszawie i jedno w Łodzi. Jak na akwizytorską sekte przystało - zrobili im papkę z mózgu, bo sami nie zdają sobie sprawy z tego jakie bzdury ludziom opowiadają. Po wyjściu z buFEtu podziękowałam pani trener i panu trenerowi za akwizycję. Oni pojechali do Piaseczna, ja wróciłam do domu poszukać nieistniejącej strony netowej YAP'a. Pozdrawiam wszystkich, którzy w porę zorientowali się gdzie trafili. Tych którzy jeszcze tam się nie znaleźli - uprzedzam - szanujcie siebie i swój czas! Powodzenia wszystkim, którzy tak jak ja, mimo wszystko nie łamią się i szukają LUDZKIEJ pracy:) Ania Temat: JAPONIA, GRECJA, WŁOCHY Praca dla hostes JAPONIA, GRECJA, WŁOCHY Praca dla hostes OGŁOSZENIE (PRACA) Z DZISIEJSZEJ WYBORCZEJ(ogł.Aaaby}Może to ogłoszenie bardziej pasuje gdzie indziej ponieważ: Artykuł 204 kodeksu karnego: § 4. Kto zwabia lub uprowadza inną osobę w celu uprawiania prostytucji za granicą,podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. A CO WY O TYM SĄDZICIE? O zadaniach czekających na przyszłe hostesy możemy się dowiedzieć ze strony firmy rekrutacyjnej TALENT-MODELS.COM "Na czym polega praca hostessy? .. Zaproszona za pośrednictwem kelnera do stolika hostessa, ma za zadanie zachowywać się tak, by klient dobrze czuł się w jej towarzystwie i wrócił jeszcze kiedyś do tego samego lokalu. Jakie obowiązki ma hostessa? Hostessa musi przebywać na terenie lokalu w godzinach pracy (zazwyczaj 22:00 - 4:00). Musi podtrzymywać konwersację z klientem i być dla niego zwyczajnie sympatyczna.. Poproszona do tańca, powinna zatańczyć. Powinna nie nachalnie (!) sugerować klientowi możliwość zakupu napoi i dań serwowanych w lokalu. Powinna mile pożegnać klienta, który opuszcza lokal i zaprosić go do odwiedzenia klubu ponownie. Czy hostessa musi znać miejscowy język? Niekoniecznie.(pnk.wcześniej” Musi podtrzymywać konwersację z klientem” hi hi) Włoski,Grecki i Japoński jest językiem dla Polaków nieco jeszcze egzotyczny. Jednocześnie jest bardzo prosty, a sami Włosi,Grecy i Japńczycy komunikują się bardzo czytelnie (manualnie?). Na początek wystarczą więc podstawy angielskiego.. Na miejscu obecni są polscy rezydenci, których zadaniem jest między innymi "ułatwienie" Ci pokonania wszelkich problemów natury językowej, organizacyjnej i orientacyjnej Gdzie hostessa będzie pracowała? Miejscem pracy jest jeden z lokali gastronomiczno-rozrywkowych usytuowanych w dużych aglomeracjach miejskich lub w ich okolicach. Nasi zagraniczni partnerzy współpracują od wielu lat z kilkudziesięcioma takimi lokalami. To, w którym będziesz pracowała, zależy od tego jakie będzie akurat w tym okresie zapotrzebowanie. Jakie są warunki zakwaterowania? Dziewczęta są zakwaterowane w niedużej odległości od miejsca pracy w skromnych dwu-, trzypokojowych apartamentach, po dwie, góra trzy osoby w pokoju. Czynsz za mieszkanie potrącany jest przez pracodawcę od kwoty brutto pensji. Do pracy będziesz dowożona busem należącym do właściciela lokalu. Ile hostessa będzie zarabiała? Zarobki dla hostess kształtują się na poziomie xx euro brutto za noc pracy. Co po odliczeniu wszelkich podatków, składek ubezpieczeniowych, czynszu za mieszkanie i innych opłat daje minimum xx euro netto. Do tego hostessa dostaje prowizję od drinków i dań, które w jej obecności nabyli klienci lokalu. Prowizja ta zależy wyłącznie od "efektywności pracy hostessy", więc warto pracować aktywnie. Za dni wolne od pracy, a także dni spędzone na zwolnieniu chorobowym pracodawca nie płaci. Ile czasu mogę pracować ? Kontrakty w zależności od indywidualnych potrzeb i możliwości(Zużycie?) trwają od 8 tyg. do 6 m-cy. Konieczna jest wcześniejsza deklaracja, na jaki czas zamierza się wyjechać. Czas ten można wydłużyć do wyżej wymienionego maksimum. Skrócenie go powoduje pewne ściśle określone w umowie konsekwencje. Jak wygląda sprawa przejazdu do Włoch? Forma przejazdu jest każdorazowo dostosowana do liczebności wyjeżdżającej grupy. Koszty przejazdu pokrywają dziewczęta. Najczęściej grupa jedzie razem z Warszawy, gdyż każdorazowo dziewczęta muszą przejść w Warszawie nieodpłatne szkolenie z tematu "asertywności", przygotowujące je do "trudnych" sytuacji, z którymi mogą się spotkać w pracy oraz skorzystać z porady naszego stylisty. W Warszawie odbywa się też podpisanie umowy. Kiedy mogę wyjechać do Włoch? Wyjazdy odbywają się każdego 15 i ostatniego dnia miesiąca. W Warszawie należy być na dzień przed wyjazdem, aby odbyć szkolenia i podpisać umowę. Co powinnam zabrać ze sobą? · kosmetyki do makijażu: podkład, cienie do powiek, pomadki do ust, kredki do oczu, tusz do rzęs, · kosmetyki toaletowe · kilka kompletów stroi wieczorowych (sukienek, eleganckich spódnic i bluzek, wygodnych butów na wysokim obcasie) · dowód osobisty i paszport Czy mogę tam pojechać z koleżanką? Oczywiście tak, pod warunkiem, że koleżanka również będzie spełniać kryteria stawiane kandydatkom. Wasz wspólny pobyt i praca będą z całą pewnością dla Ciebie dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Jeśli wyjedziecie w tym samym terminie, to z założenia będziecie pracować i mieszkać razem. Agencja Artystyczna Hayda P & P biuro: ul. Inżynierska 6 Temat: Nikomu nie daję się wodzić za nos! Cytat z forum ogólnowarszawskiego Blogi Czat Poczta Usenet + Ogłoszenia Aaaby.pl Gazeta Wyborcza Gazeta.pl > Forum > Regionalne > Mazowieckie > Warszawa Niedziela, 6 marca 2005 Warszawa SISKOM - czyja kasa, tego religia!!!! Przeczytaj komentowany artykuł » Autor: Gość: bzzz7 IP: *.aster.pl / *.aster.pl Data: 05.03.2005 16:18 + dodaj do ulubionych wątków vampi_r napisał: > Przypominam więc (do znudzenia): > 1. Tranzyt wschód - zachód prowadzony ma być od Baranowa do Mińska Mazowieckieg Niestety, musze cie rozczarowac. Na konferencji w Warszawie, w której brali udział: min. Opawski, Kurylczuk, przewodn. Sejmowej Komisji Infrastruktury Poseł Piechociński, były min. Liberadzki- dziś europoseł, poseł Furgalski (PO,doradca ds. infrastruktury i transportu),z-ca dyr. GDDKiA - dr Janczewski,dyr. Banku Gosp.Kraj. i Biura Kraj.Funduszu Drog.dr Link, przedstawiciele głównych potencjalnych inwestorów i firm konsultingowych oraz pare waznych osob, ktorych nie spamietalem. Szkoda, ze ciebie nie zaproszono, bo mialbyc przerazajaco jasny i pełny obraz sytuacji. Zadnemu etatowemu pracownikowi PKP nie sniły sie takie koszmary. Ładnie napisano na tym forum (gorzka to prawda): czyja kasa- tego religia. No ale skoro nawet prof. Suchorzewskiego nie zaproszono....... :-)))) > o po drodze krajowej numer 50 (przez Górę Kalwarię). Trasa ta jest modernizowan > a do klasy drogi głownej ruchu przyspieszonego Takie określenia niczego nie wyjasniaja. Maja tylko sprawiac wrazenie, ze wiesz o czym mówisz. Ta droga to ponad 20 małych i srednich miejscowosci, bedzie miala, jak dotąd:-)))) - 7 m + pobocza po 2 metry. To nadal 7 metrów, a nie jak ostatnio kolo z debilnym uśmieszkiem maskującym nieiwedzę powtarzał: "11 metrów". Dzieciaczki, od kiedy jeździcie poboczami??? Macie na mysli tranzyt rowerowy? Na tej drodze (i tak pozostanie, o czym GDDKiA zapewnia mieszkkańców) jest 80 "zebr". Juz w tej chwili jest to koszmar dla mieszkańców i kierowców, a to dopiero uwertura. Prawdziwy tranzyt dopiero się zacznie. Rosja wchodzi do WTO, bedzie więc wesoło. > 3. Tranzyt na Litwę prowadzony ma być po drodze numer 50 przez Mińsk Mazowiecki Kto dał ci maleńki takie gwarancje????? Widziałeś tę drogę???? A może tylko z daleka? Pogadaj z tymi ludźmi, ktorzy tam mieszkają. Są przerażeni i pojąć nie mogą tego, ze na ich drodze dwupasmowej ma icść coś, czego nie chcą na drodze ekspresowej o parametrach autostrady! > > Jednak do Warszawy nie wjedzie żaden tir dalekobiezny!!! > Niestety - to tylko gadka populistyczna, zeby póki nie zapadną decyzje ludzie siedzieli cicho!!! UWAGA!!! Nie ma jeszcze żadnych decyzji!!!! Boją się POTWORNIE protestów mieszkańców, boją się Brukseli!!!! Jeśli będą protesty - nie mają pojęcia jak to wyjaśnić w Brukseli. Cały czas twierdzą, ze ludziom się podoba miec autostradę w mieście. Masowe, uliczne protesty zadają kłam takim twierdzeniom. I nie tylko chodzi o pieniądze. Chodzi przede wszystkim o to, ze nie wolno niczego robić wbrew obywatelom, czego panowie decydenci nie pojmują. Stąd Spec- ustawa i pomysły na zaostrzenie jej (funkcjonuje do 2007r. a wiadomo, ze niczego nie zdazyli zrobic w tym czasie). Po to jest Siskom. Zeby co niektórzy myśleli, ze społeczeństwo jest podzielone. A Siskom to wyłącznie twór paruosobowy, wirtualny. Na wiecach na północy Warszawy nikogo z nich nie widziano. Dopiero byłoby widać ich mizerię. Ponad tysiąc ludzi i paru popleczników pomysłów rządzących. Żałosne marionetki. To tyle. A jesli chcesz poznac pomysły Ekostrady (nie projekty, bo Ekostrada to nie jest biuro projektowe), najlepiej skontaktować się z samą Ekostradą. Wielonickowy z pełną pasji gorliwością obsmarowuje te pomysły w co drugim poście, ale to chyba oczywiste, że nie jest to źródło. Temat: Orlen precz Orlen precz Blogi Forum Gwar Poczta + Ogłoszenia Aaaby.pl Gazeta Wyborcza Wiadomości | Kraj | Świat | Sport | Gospodarka | Nauka | Kultura | Fotografie | Twoje miasto | Pogoda | Gazeta Wyborcza | Gazeta.pl > Kraj > Informacje z regionów A A A Pies Kuba nie żyje Anna Malinowska2006-11-24, ostatnia aktualizacja 2006-11-24 21:10 Psa, który przez kilkanaście lat mieszkał na stacji benzynowej, znaleziono martwego w piątek. Ciało utkwiło w rurze ciepłowniczej. Żeby je stamtąd zabrać, musieli interweniować strażacy. Historię Kuby opisywaliśmy wielokrotnie. 13 lat temu małego pieska znaleźli pracownicy stacji benzynowej w Katowicach przy ul. Murckowskiej. Był przywiązany do drzewa. Zabrali go na stację, zbudowali budę, postawili miski, nadali imię. Ponad miesiąc temu zmienił się ajent stacji. Nowa kierownicza psa przegoniła. Znikła też jego buda. Kiedy o tym napisaliśmy, odzew był natychmiastowy. Do redakcji pisali i dzwonili ludzie z całej Polski. Do PKN Orlen, do którego stacja należy, pisał też Tomasz Pietrzykowski, wojewoda śląski. Prosił o wyrozumiałość i okazanie serca czworonogowi. Wiele osób deklarowało, że chętnie weźmie Kubę do domu. Był tylko jeden problem - przypominający wyglądem wilczura Kubuś potwornie bał się ludzi. Nie dał się pogłaskać, przytulić ani też złapać. W ubiegłym tygodniu koncern przeprosił. Zarząd PKN Orlen kazał postawić z powrotem psią budę. - Zapewniam, że piesek może spokojnie tam wrócić i żyć. Nie zrobimy czegokolwiek, by stało się inaczej - mówił nam Paweł Poręba z biura prasowego PKN Orlen. Pies na stację nie powrócił. Po tym, jak wygoniono go ze stacji, wałęsał się w sąsiednim lasku. Jak dowiedzieliśmy się wczoraj, psa próbowali schwytać hycle. - 16 listopada mieliśmy telefon ze stacji. Najprawdopodobniej dzwoniła kierowniczka. Mówiła, że wałęsa się bezdomny pies, którego trzeba zabrać. Naszym ludziom nie udało się go jednak pochwycić - mówi Aleksandra Molnar, kierowniczka katowickiego schroniska. - Widziałem, jak ludzie biegali za Kubą. Nie złapali go, bo on się bardzo boi, szybko ucieka - mówi pan Ryszard, który mieszka niedaleko i zna pieska od lat. Od tamtej pory nikt Kuby już nie widział. - W lasku, do którego uciekł pies, jest rura ciepłownicza. Wiemy, że czasem pies przy niej siedział. Zwróciliśmy się więc do PKN Orlen o sfinansowanie prac ekipy, która kamerą mogłaby sprawdzić, czy Kuba tam nie utknął - mówi Joanna Zaremba z Fundacji for Animals. Wczoraj za pomocą kamery badano rurę. Niespełna metr od jej końca znaleziono nieżyjącego już psa. Badaniom przyglądali się mieszkańcy Katowic. - Ja go znam od lat. Coś musiało się stać, że wszedł tak głęboko. Psisko mogło na stacji dożyć swojej starości. A tak? Po co to wszystko? Nie będę już tu nigdy tankował - zapowiedział Jarosław Motak, jeden z katowickich taksówkarzy. - Mogę tylko powiedzieć, że przykro mi, że tak się stało - w imieniu koncernu mówił z kolei Poręba. Fundacja For Animals zapowiedziała, że u Kuby zostanie przeprowadzona sekcja zwłok. - Chcemy sprawdzić, co po tylu latach życia w takim miejscu jak stacja, mogło zabić Kubę. Chcemy też wiedzieć, jaki wpływ mogła mieć chęć schwytania go przez hycli. Czy mógł podczas ucieczki wbiec do rury i tam się udusić? - pyta Zaremba. Jak usłyszeliśmy od powiatowego lekarza weterynarii, przyczyny zgonu Kuby będą znane za kilka dni. Wyślij Wydrukuj Podyskutuj na forum Wasze opinie (83) + DODAJ swoją opinię Temat: kijaszek w mrowisko kijaszek w mrowisko No tak, obawiam się, że to będzie kijaszek w mrowisko... Ale tak się składa, że mam wokół siebie sporo tych młodych wykształconych, a sama jestem... hmmm... stara i wykształcona. Poza tym jestem na świeżo po lekturze dzisiejszej Wyborczej, więc trudno, niech już będzie ten kijaszek. Młodzi, wykształceni, chętni do pracy, ze znajomością języków obcych, tak? Tacy, co to (w dość łzawej jak na moją ulubioną gazetę opowieści) po kilka razy oglądają filmy w oryginale, żeby doskonalić język? Bo ja wiem, czy to tak znowu strasznie pomaga... Prawda jest ponura: bez względu na to, ile języków wpisuje się w odpowiedniej rubryczce cv czy resume (co kto woli hehe), rzeczywista znajomość tych języków jest najcześciej właśnie taka, że film trzeba obejrzeć i z dziesięć razy, żeby coś z niego zrozumieć. Trudno, let's face it: nie najlepiej u nas uczą języków i osobiście nie znam nikogo, kto dzięki kursom opanowałby język w stopniu uzasadniającym mówienie o proficiency przy ubieganiu się o pracę. Naprawdę niepokojące jest zresztą coś innego: nawet dłuuugi pobyt za granicą wcale tej proficiency nie gwarantuje. Pracuję sobie od trzech miesięcy - ja, stare babsko, w dodatku postać liryczna i na ogół niechętnie zatrudniana, bo samotna matka... Dla zabawy bardziej niż z innych powodów napisałam na kolanie cover letter i resume, przyniosłam do firmy, która poszukiwała kogoś takiego jak ja (oczywiście za pośrednictwem ogłoszenia w GW hehe), i następnego dnia zostałam formalnie przyjęta do pracy. Na dwuletni kontrakt, oczywiście, tak to teraz bywa - ale jednak. W dodatku kontrakt w tej akurat firmie (bo ja wiem, czy to można nazwać firmą... no, w każdym razie pracodawca jest w skali baardzo międzynarodowej) - więc kontrakt ten otwiera drzwi do kolejnych kontraktów, i tak ad infinitum (niech żyje Irlandia, to tak na marginesie). Dlaczego mi się tak udało? Ano dlatego, że ja naprawdę znam ten nieszczęsny angielski... Pierwszym moim zadaniem po podjęciu pracy było - niestety - odesłanie tych około 200 aplikacji (Polacy nie gęsi, hehe, za mojej młodości "aplikacja" znaczyła coś zupełnie innego), jakie pozostały po zatrudnieniu mnie i mojego obecnego sąsiada z pokoju. Odsyłanie wiązało się z wkładaniem tych papierków w koperty, więc chcąc nie chcąc czasami coś tam przeczytałam. O rany, i ci ludzie uważają, że świetnie znają język...?! A stanowisko, o jakie się ubiegali, wymagało tej znajomości na poziomie near native, jesli wręcz nie native proficiency (dla jasności: urodziłam się i wychowałam w Wawie i mam zamiar w stosownym momencie tutaj umrzeć). Tyle jeśli chodzi o te nieszczęsne języki obce. Tylko jeszcze jedna mała uwaga na temat zapału i chęci do pracy. Mój wspomniany sąsiad z pokoju to ktoś, kogo śmiało zaliczyć można do takich właśnie "młodych". Zapału ma mnóstwo: od rana do końca dnia pracy wydzwania ze służbowego telefonu po całym kraju oraz do wszystkich sieci komórkowych, bo załatwia sobie remont mieszkania. Wykorzystuje rzecz jasna fakt, że trzecia osoba w biurze - szef za ścianą - nie rozumie ani be ani me po polsku, a ja oczywiście nie podkabluję... no bo nie podkabluję, niestety, choć skądinąd żal mi tego biedaka szefa, porządny obcokrajowiec z niego. Co gorzej, sąsiad poza owym zapałem wykazuje się znajomością angielskiego w stopniu wyjątkowo miernym jak na gościa, który podobno 10 lat siedział w Ameryce. Ale za to niewątpliwie jest młody i nawet ma tytuł magistra czegoś tam, bodajże zarządzania (ostatnio zaczęło mi się wydawać, że innych magistrów już nie ma... magistrowie czegoś innego, jeśli jeszcze istniejecie, odezwijcie się!!!). Pracy szukał przez pół roku (chyba "zaledwie pół roku"?), choć taki wysokiej klasy fachowiec. A wniosek? proszę bardzo: a dajcie wy mi święty spokój z tą super znajomością języków, super fachowością i chęciami do pracy! Temat: Japończycy zbudują u nas fabrykę telewizorów Japończycy zbudują u nas fabrykę telewizorów W Nowej Soli inwestuje firma Funai. To japoński gigant w produkcji telewizyjnych odbiorników plazmowych i LCD. Docelowo pracę znajdzie tam nawet 1200 osób. Japończycy się spieszą, chcą ruszyć z budową fabryki już tej jesieni Według ustaleń "Gazety" pod koniec tego tygodnia Japończycy mają dostać zezwolenie na działalność w Kostrzyńsko-Słubickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Zarząd KSSSE ogłosił już przetarg na sprzedaż 8 ha w podstrefie nowosolskiej. Jak na razie jedyną ofertą jest właśnie oferta Japończyków. Kilka dni temu Funai wpłaciło kilkaset tysięcy złotych wadium. Do sfinalizowania transakcji sprzedaży dojdzie najprawdopodobniej na początku listopada w Warszawie. Wtedy to planowane jest uroczyste podpisanie umów. Kilka dni później w Nowej Soli odbędzie się uroczyste wbicie pierwszej łopaty. Będzie to największa inwestycja w historii działalności naszej Strefy Ekonomicznej. Japończycy deklarują, że zainwestują w Nowej Soli ok. 60 mln euro. Funai jest producentem telewizorów plazmowych i LCD, odtwarzaczy DVD, magnetowidów, a nawet drukarek do fotografii. W Nowej Soli chce produkować właśnie telewizory. Z doświadczeń lubuskich samorządów wynika, że negocjacje z inwestorami z Azji zwykle się ślimaczą. Dla przykładu z japońskim Bridgestone (producent opon) władze Nowej Soli rozmawiały mniej więcej rok, a negocjacje i tak zakończyły się niepowodzeniem. Tym razem wszystko poszło błyskawicznie i trwało zaledwie miesiąc. Nic dziwnego, Japończycy chcą ruszyć z budową fabryki jeszcze tej jesieni, a pierwsze telewizory miałyby zjechać z taśm produkcyjnych już przyszłej wiosny. Jak to możliwe? Według naszych informacji załatwianie formalności idzie w ekspresowym tempie. Gotowy jest już projekt fabryki, Japończycy szukają w Nowej Soli miejsc na swoje biura, w ciągu kilku najbliższych dni w mieście spodziewana jest japońska delegacja, która ma dokonać ostatecznego wyboru. Gotowe jest już nawet pozwolenie na budowę. Na początek, przez pierwsze trzy lata pracę w fabryce znajdzie ok. 450 osób, później zatrudnienie ma wzrosnąć nawet do 1200 osób. Funai będzie tym samym największym pracodawcą w regionie. Pierwszy nabór już rozpoczęty. Na stronie internetowej Urzędu Miasta ukazały się ogłoszenia o pracy do azjatyckiej inwestycji. Japończycy poszukują zastępcy kierownika działu księgowości (kierownik ma przyjechać z zakładu macierzystego), tłumacza polsko-japońskiego, kierownika działu produkcji, zastępcy kierownika działu zakupów oraz inżyniera w dziale inżynierii produkcji. Zatrudnienie już od 1 listopada. Władze Nowej Soli i kostrzyńsko-słubickiej strefy milczą na temat japońskiej superinwestycji. - Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia - mówi Wadim Tyszkiewicz, prezydent miasta. To samo usłyszeliśmy od prezesa strefy Krzysztofa Dołganowa. To już kolejny inwestor w nowosolskiej podstrefie. Do tej pory swoje fabryki postawił tam niemiecki Nord, potentat w produkcji napędów, i francuska firma BCC, producent samochodów specjalnych. Swoją fabrykę buduje również Groclin. Nowa Sól jako miejsce potencjalnej inwestycji brana była pod uwagę również przez takich potentatów jak Bridgestone, Colgate, Asus czy Sharp. Nadal jest szansa, że fabryka hi-tech powstanie również w Gorzowie, którym interesuje się tajwański koncern elektroniczny TVP Technology. To obecnie największy producent monitorów LCD na świecie. Produkuje m.in. dla takich firm jak Sony, Grundig i HP oraz sprzedaje także pod własną marką AOC. Koncern planuje do końca 2007 r. wybudować w Gorzowie fabrykę za 400 mln zł i zatrudnić 1,5 tys. osób. Teren pod przyszłą inwestycję został już zaakceptowany przez inwestora. /Wyborcza/ Temat: Tusk wygrał na Śląsku Idol Tomczykiewicza, Tusk, wygrał na Śląsku:)) Tomasz Tomczykiewicz, lider PO w regionie, nie krył zadowolenia z wygranej Tuska na Śląsku. - To dowód, że Ślązacy nie dadzą zbyć się ogólnikami i odważnie patrzą w przyszłość - powiedział tuż po ogłoszeniu pierwszych wyników. Jeśli chodzi o dokonania lidera wojewódzkiego PO Tomasza Tomczykiewicza, wieloletniego członka zarządu miasta, burmistrza Pszczyny i posła minionej i obecnej kadencji, to ja pamiętam głównie następujące: 1. Zatrudnienie na stanowisku kierownika inwestycji oświatowych swego brata (pracuje do dziś i kontroluje prawię POłowę budżetu) . 2. Powołanie do nadzoru spółki PIK (z udziałem finansowym samorządów i państwa) obecnego wiceburmistrza 3. Powołanie na swego zastępcę byłego członka ORMO, Henryka Studzieńskiego, obecnego burmistrza, którego małżonka od lat jest księgową w Zieleni Miejskiej. Tenże Studzieński z kolei powołał na swego zastępcę Jana Dudę, który finansował jemu i Tomczykiewiczowi (zgodnie z prawem) kampanię wyborczą. Pszczyna ma tylu zastępców ile przez trzy lata miały kilkusettysięczne Katowice. 4. Powołanie na stanowisko Naczelnika Wydziału Rolnictwa w Urzędzie Miasta Alojzego Cieszkę, aktywisty ZMS z czasów komuny, "animatora" kultury pszczyńskiej, którego żona jest szefową Zieleni Miejskiej 4a. Powołanie na skarbnika Gminy Pszczyna p. Matusiewicza z Katowic (w Pszczynie nie było młodych i kompetentnych ekonomistów), kolegi partyjnego, którego brat - przedsiębiorca startował z listy PO do sejmu w okręgu katowickim 5. Tolerowanie dorabiania do pensji przez urzędników Urzędu Miasta pełniących odpłatnie różne nadzory 6. W mieście , którym zarządzał, oprócz uwłaszczenia kolesiów na stołkach samorządowych zrobił niewiele. 7. Dziwnym trafem spółka HiT (….. i Tomasz Tomczykiewicz) otwierała swoje sklepy mięsne przy wszystkich powstających w Pszczynie marketach. 8. Kiedy prawo zabroniło burmistrzom prowadzenia działalności gospodarczej z dznia na dzień Tomasz Tomczykiewicz przestał być właścicielem HiT u) - zbiedniał:)) 9. Zatrudnił M. Szafron, koleżankę partyjną, w nadzorze i obecnie jako prezesa słynnej już w Pszczynie firmy okołobudżetowej Towarzystwo Budownictwa Społecznego, która spartoliła wzorowo swą sztandarową inwestycję. 10. To on brał bezpośredni udział w przeprowadzeniu "unijnej" inwestycji pt. droga wzdłuż dwupasmówki i sprzedaży 11 ha gruntów za połowę ceny, jaką w tym miejscu uzyskują prywatni właściciele. Jako POseł (od samorządu i służby zdrowia) nie wsławił się w zasadzie niczym. 11. Ciekawe co zrobił jako poseł uposażony z budżetu państwa w ponad dwadzieścia tysięcy złotych miesięcznie (przez cztery lata nic o tym nie pisano ani nie mówiono), a siedziba biura poselskiego "u kolegi" w ruderze na Piastowskiej do niedawna była jego żenującą wizytówką. 12. Zakładał z Bernardem Szwedą Pszczyńskie Centrum Targowe, znane z ruin Stajni Książęcych i zachwaszczonego placu przy Wojska Polskiego? Szybko jednak POjął swój błąd i zrozumiał, że lepiej brać czynny udział w tworzeniu spółek okołobudżetowych (samorządu i skarbu państwa) zarządzanych przez znajomków niż ryzykować w prywatnej firmie. Teraz trzeba tylko w układzie rządowo - prezydenckim utrwalić i WPROWADZIĆ w życie WSPÓLNE PRZESIĘWZIĘCIA kapitału prywatnego i samorządu terytorialnego. Jak widać, człowiek z liberalnej ekipy Korwina Mikke, bierze aktywny i skuteczny udział w tworzeniu systemu opartego na rozroście administracji i stosunków rodzinnych (we Włoszech to nazywają mafią). Nepotyzm jest krytykowany przez PO w mediach jedynie pod publiczkę. W Pszczynie nePOtyzm stał się POdstawą działalności ludzi z otoczenia Tomczykiewicza, który będąc niby z AWSowskiego rodowodu otaczał się zawsze ludźmi wiadomego POkroju. Dlatego nie będę głosował na PO i Tuska! Was też zachęcam do rozsądku! Temat: Uwaga na naciągaczy!!! Wysyłam SMS. Po chwili dostaję wiadomość SMS od operatora, że na koncie mojego telefonu na kartę nie ma już pieniędzy. Niemożliwe, przecież godzinę wcześniej doładowałam go za 30 zł. Dzwonię do biura obsługi klienta. Okazuje się, że ten jeden SMS kosztował prawie 30 zł plus VAT. Wracam do komputera. Sprawdzam na stronie internetowej. W ogłoszeniu "markamarkiewicza" nie ma słowa o opłacie. Dobrze, że nie mam telefonu na abonament. Na pewno zniecierpliwiona brakiem odpowiedzi wysłałabym kilka wiadomości i dopiero na fakturze od operatora zobaczyłabym, ile to kosztowało. Ciekawe ile osób SMS- owało do oszusta. Dla desperatów, biednych lub głupich - Ile jak takich SMS-ów wysłałam - wzdycha pani Anna. - Ostatnio pożyczkodawca kazał mi przysłać 50 zł na koszty telefonów. A teraz się nie odzywa - opowiada. Ma ponad 40 lat. Jest inwalidką. Porusza się o kulach lub na wózku inwalidzkim. Ma poważną chorobę stawów. Znalazłam jej posty w jednym z pożyczkowych portali internetowych. Widać było, że jest zdesperowana. REKLAMY GOOGLE Pożyczka w 30 minut Bez formalności, Bez kolejek i Bez prowizji. Sprawdź szczegóły! www.kredytbank.pl Pożyczka Dla Zadłużonych 2,99% Roczne Oprocentowanie Rata Tylko 62.11 Zł Za 10 Tysiecy www.dobrapozyczka.com.pl/Pozyczka Szybki Kredyt Gotówkowy Do 80 tys bez zbędnych formalności, oprocentowanie od 10,9%. Sprawdź! pozyczka-gotowkowa.lukasbank.pl - Ale nie zgłupiałam jeszcze do końca - mówi. Udziela innym porad i informuje o nierzetelnych pożyczkodawcach. Ma spore doświadczenie. Od półtora roku zmaga się z długami. - Prywatnych pożyczek w internecie jest strasznie dużo. Nawet dzisiaj odezwałam się do naganiaczki, która poleca osobę udzielającą prywatnych pożyczek. - Podpisuje się "Zocha"? - pytam. - Do "Zochy" też dzwoniłam, ale nie odbiera telefonów - wyjaśnia Anna. - O, teraz mam odpowiedź od kolejnego lichwiarza. Anna wie, z kim ma do czynienia, ale mimo to szuka kontaktu z lichwiarzami, by pozbyć się poprzednich długów. - Mam kilka niespłaconych pożyczek w bankach, komornika na głowie. Jestem inwalidką na rencie - 590 zł. Straciłam pracę. Gdy komornik zabierze swoje, zostaje mi niewiele ponad 200 zł na życie. Mam długu już 25 tys. z odsetkami, przestałam go spłacać. - To po co pani brała te pożyczki? - Pierwszą wzięłam na zakup endoprotezy stawu biodrowego. Mam reumatyzm, który niszczy moje stawy. Wzięłam w 2003 roku w SKOK-u Stefczyka 4,5 tys. zł. Nie miałam innego wyjścia. Na operację w ramach NFZ musiałam czekać cztery lata. A ja wyłam z bólu. Potem była pożyczka w AIG, a w grudniu ubiegłego roku bank internetowy dał mi kartę kredytową. - A składając wniosek o kartę, podawała pani, jaka jest pani sytuacja finansowa? Informowała o komorniku? - Tak. Im to nie przeszkadzało. Pod koniec jesieni dostałam kartę na ponad 9 tys. zł. Zwracałam się też do biur pożyczkowych. Bałam się i nadal boję pożyczek prywatnych. Wzięłam 3750 zł. Mam oddać ponad 7 tys. Nie spłaciłam, bo moja sytuacja się zmieniła. Nie pracuję od lutego. Nasłali mi windykatorów. Spłaciłam dwie raty, ale i tak sprawa trafiła do sądu. Potem próbowała negocjować z dwoma biurami z Poznania. - Miałam najpierw wpłacić 1 tys. zł. Potem kredyt. Pani rozmawiająca ze mną, kiedy powiedziałam, że nie mam takich pieniędzy, poradziła mi, żeby pożyczyła od sąsiadki i obiecała jej, że oddam o 100 zł więcej. Zaproponowałam, żeby to ona mi pożyczyła tę kwotę wpisową, a ja jej oddam nawet 1300 zł. Nie ma przecież problemu, bo jak mówi, pożyczka jest pewna. Rozłączyła się. Ciągle szuka jakiegoś ratunku. - Nie mam innego wyjścia. Znalazłam kobietę, która oferuje prywatną pożyczkę pod zastaw mojego mieszkania. Mam małe własnościowe M-2. Chce, bym wzięła ją razem jeszcze z kimś, ale pod moją hipotekę. Ta druga klientka ma zwrócić mi pieniądze. To jest dopiero pomysł, żeby mnie wkręcić! - mówi ze zgrozą. Lichwiarze szybko nie odpuszczają Moja komórka nie milknie. Dzwonią pożyczkodawcy, z którymi się kontaktowałam. Widać mój zastaw - mieszkanie na warszawskiej Pradze - jest łakomym kąskiem. - Zdecydowała się pani?- zagaduje kolejny "prywatny inwestor". Kiedy potwierdzam ale dodaję, że wybrałam inną ofertę, nie zraża się: Źródło: Gazeta Wyborcza « poprzednie 1 2 3 4 następne » Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 167 rezultatów • 1, 2, 3 |