Biuro ogłoszeń Wyborcza

Widzisz wiadomości znalezione dla frazy: Biuro ogłoszeń Wyborcza




Temat: Niesnaski wśród pracowników MOPS
Gość portalu: bicz_wyborczy napisał(a):

> Gość portalu: MOPS napisał(a):
>
> > A Imiołczyk - /jeszcze/ dyrektor MOPSU olał Wronę. Zaproszono
> > Prezydenta Częstochowy na imprezę a dyrektor Mopsu "olał" sprawę
> > i wyniósł się z imprezy. Prezydent siedział sam, bo nie miał się
> > kto nim zając
>
> "Wyborcza" i jej portal zaangażowały się politycznie, bo ich (były, ale czy
do
> końca?) pracownik pracuje w Urzędzie Miasta w Biurze Prasowym i mają tzw.
> cynki, kogo chce wyrzucić na zbity ryj obecny prezydent. Gratuluję
niezależnego
>
> dziennikarstwa, przypominającego komunę i sposób rozprawiania się z
> niewygodnymi.
> PS. Następny na patelnię pójdzie MOPiR, bo taki będzie prikaz od Wrony, i za
to
>
> pójdą ogłoszenia do Wyborczej

Bardzo ciekawy tekscik ja też zwróciłem na to uwagę. O ile wiem to Gazeta
szczyci się tym że jest rzetelnym źródłem informacji dla mieszkańców naszego
miasta. A z artykułów wynika że to zwykła szmira (brukowiec gorszy od NIE
Urbana) angażująca się politycznie drukująca teksty na zamówienie i
zatrudniająca redaktorów którzy maja klapki na oczach. Ciekawe jest to jak
gazeta podchodzi do usuwania przez Prezydenta Wrone ze stanowisk i funkcji.
Pisze przekazując informacje nawet nie dociekając dlaczego tak Szanowny Pan
Prezydent postępuje czy ci ludzi się nie sprawdzili nie maja kompetencji? O co
wogule chodzi? - ciekawe jest to jak Gazeta podchodzi to przecież naturalne że
wycina się ludzi z poprzedniego układu że zostawia się ich bez środków do życia
z dnia na dzień bez podania powodów. To przecież naturalne że trzeba
zarżnąć „Czerwonych”. Wystarczy fakt że ktoś był dyrektorem za poprzedniej
władzy już nie może spać spokojnie bo Wrona już się czai z toporem a „Gazeta”
śpiewa na stos z nim na stos!!!!
Pamiętam jak w otoczce skandalu nakręcanego przez Gazetę przebiegały zmiany w
radach nadzorczych spółek należących do miasta. Pomimo że nowe rady powoływane
zostawały po upływie ich kadencji a teraz prześwietny Wrona zmienia ludzi w pół
kadencji zamieniając ich na gorszych czy skazanych wyrokami lub w sprawie
których toczy się postępowanie karne za niegospodarność czy nadużycia. Ale to
są koledzy Pana Prezydenta wiec nie ruszamy pana Prezydenta i jego kolegów też.
Bo to mniejsze zło niż KOMUCHY niestety takie są wytyczne naszej dyrekcji
redakcji a kto się wychyli to go się zarżnie bo to pewnie komuch. Mam już dość
tego zakłamania i dwulicowości tej DULSZCZYZNY, która toczy nas od wewnątrz.
Mieliśmy być inni od „Czerwonych” a stajemy się gorsi od diabła którym
straszymy. Ja już nic nie rozumiem na zjeździe Czerwoni się chwalą że po
przejęciu władzy nikogo z urzędu nie zwolnili a Wrona straszy że zwolni 500
osób bez względu na kompetencje tylko przez wzgląd na reprezentowane poglądy.
To jest RASIZM i to w dosłownym znaczeniu tego słowa Czarni kontra Czerwoni i
na odwrót. Przecież rasizm jest w Polsce karalny szykanowanie za poglądy
polityczne też!!!! Za to się idzie do więzienia a tego typu działania obecnie
urzędujący Pan Prezydent Wrona dokonuje w majestacie prawa z poparciem GAZETY
utożsamianej z walką z takimi przejawami szykanowania. Co się dzieje czy GAZETA
oślepła czy swojacy mogą więcej, czy to po prostu teoria mniejszego zła. Może w
Pani Redaktor Sztajhagen pomimo zażyłych stosunków z Panem Prezydentem obudzi
się w niej prawdziwy dociekliwy dziennikarz taki Tommy Le Jones ze ściganego.
Pozdrawiam
Inteligo






Temat: ogrzewanie , ogrzewanie
Witaj
Jeśli wybierzesz pierwszy punkt, to nie masz potrzeby czytać dalszej części
propozycji.
Jeśli wybierzesz drugą opcję, przeczytawszy tekst, nie będziesz żałował
podjęcia takiego wyboru.

Gdy zdecydujesz się na punkt trzeci, to po przeczytaniu tego artykułu, z
pewnością podejmiesz właściwą decyzję. Punkt trzeci jest również wyjściem dla
osób aktywnie poszukujących pracy.
( dobrze płacimy za efektywną współpracę ). Jeśli jesteś osobą, która działa z
uporem i determinacją, dla pozyskania pieniędzy i własnego domu to z pewnością
zainteresuje Cię poniższa oferta,

Zostałeś wybrana/y z grona potencjalnych użytkowników usług budowlanych , aby
zrealizować dom lub mieszkanie za promocyjną cenę w kosztach własnych
wykonawców robót 1300 zł/m2 pod klucz

Jest jeden warunek! Aby skorzystać, wybierz 7 znajomych wciągnij ich do Akcji
Dom za optymalna cenę . Niech oni też poinformują swoich znajomych.. Zrobisz
wykonawcom
budowy domu niezłą reklamę , w zamian zrealizują Ci dom, bez nadmiernych
narzutów
Vat 22% , prowizji hurtowni 20%, narzutów socjalnych pracy na ZUS 44% etc.

Jeżeli w ciągu 10 dni prześlesz tę wiadomość w niezmienionej formie do 7
znajomych, a kopię prześlesz na e-mail: dobrydom@gazeta.pl (wpisz ten adres
bezbłędnie) to otrzymasz e-mail ze specjalnym kodem umożliwiającym odbiór umowy
na realizację domu za promocyjną cenę .
=============
Info: W realizacji Programu Dom za Optymalną Cenę biorą udział między innymi
- Holding cementowy
- Kopalnie surowców mineralnych sp. z o.o .
- Konsorcjum Przedsiębiorstw Budowlanych ( 115 firm )

Uwaga: Tekst powyższy i ze strony 1 zakazany Cytat : Informujemy , że
zaproponowana forma ogłoszenia nie może być publikowana ze względu na
wewnętrzne przepisy gazety oraz ustawę o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji
Biuro Ogłoszeń Gazety Wyborczej .

Twój udział ( wypełnij kupon konkursowy ) do wygrania 2 domy 150m2 za 1000
zł/m2
Dane o budynku anonimowe mogą być użyte dla planów zagospodarowania gmin i miast

zamówienie wstępne Dane osobowe chronione
Imię
Nazwisko
Miejscowość
Kod pocztowy
ul. nr domu
Telefon
Tel. kom. lub e-mail

Info: pod tel.kom. 0508 555 489 lub tel. ( 22 ) 614 60 11 . ( prosić p .
Romana )
Zamówienia wstępne z gwarancją optymalnej ceny rejestrowane i realizowane są w
Korporacji Przedsiębiorstw Budowlanych .

Wyrażam zgodę na udział w spotkaniu na seminarium Dom za Optymalną Cenę
Realizacji

tak nie ( podkreślić )
podpis nr. ks. Mieszkaniowej PKO

................
............................... ................






Temat: Czy Agata to Marcin?
Jak masz syfa tez nie
Na co jest chory redaktor Adam M.

Wiadomość o chorobie redaktora Adama M. wstrząsnęła całą Trzecią Rzeczypospolitą.

Nie ulega wątpliwości, iż od czasów Abrahama, redaktor Adam M. jest najwybitniejszym prorokiem na
Ziemi. A jednak nawet prorocy chorowali i umierali - i ten sam los czeka również redaktora Adama M.,
choć jest to ze strony Pana Boga wielka niesprawiedliwość.

Polacy zawdzięczają redaktorowi Adamowi M. bardzo wiele. To dzięki artykułom publikowanym w jego
mediach dowiedzieli się, jak nędznym, podłym i jak bardzo antysemickim są narodem i jak mało warta
jest ich cała historia. Zaś serdeczna troska Adama M. o polski Kościół Katolicki przejdzie do historii.

Przypominają się czasy sprzed wielu lat, kiedy nam, podówczas dzieciom, trudno sobie było wyobrazić
świat bez Józefa Stalina, naszego największego przyjaciela i obrońcy. Tak samo trudno jest dziś
wyobrazić sobie Polskę bez wykutej w spiżu postaci Redaktora... bez owego charyzmatycznego
jąkania... bez śliny i piany na ustach, jaka Mu pojawiała się w momentach szczególnie podniosłych.

Miejmy nadzieję, iż lekarze odsuną ten tragiczny moment w jak najdalszą przyszłość, dla dobra całej
ludzkości z narodem wybranym na czele.

W tych okolicznościach naturalne jest pytanie, które zadają sobie przygnębieni Polacy w związku z
chorobą Adama M.: "A co mu jest?".

Nasz specjalny wysłannik odszukał szpital, którego nazwy ani adresu nie możemy jeszcze podać.

Salowa, Lucyna Z., opowiada:
- Jakieś parę dni temu przynieśli tu takiego jednego, podobno miał na imię Adam, czy może Albert.
Bardzo się jąkał, musi ze strachu. Doktor Stefan potem mówił, że to okropnie brzydka choroba. Ale nie
wiem, o kim tak powiedział i co to za choroba, bo ja jestem uczciwą dziewczyną.

Pielęgniarka, Kazimiera C.:
- Nie widziałam tego pacjenta na własne oczy, tylko mi mówili, że mamy na oddziale kogoś z syfilisem.
Dziwne, że w naszych czasach ludzie zarażają się wciąż takimi chorobami, jakaś ciemnota, czy co? A to
podobno jakiś sławny dziennikarz, co pisuje do samej "Wyborczej", Andrzej Zagozda chyba się nazywa.

Lekarz med. Lejb K.:
- Będąc lekarzem związany jestem tajemnicą zawodową. Mogę jedynie powiedzieć, iż na Oddziale
Chorób Wenerycznych mamy pacjenta o imieniu Aaron. Będziemy leczyć go wywarem z rumianku oraz
kadzidłem. Jest to tania kuracja, a w tak zaawansowanym stadium choroby równie skuteczna, jak każda
inna.

Pacjent Józef R.:
- Panie, ja żem go tu widział, jak teraz Pana widzę. Ale nie wiem, czy tu go położyli, czy tylko z wizytą
przyszedł. Jakieś pryszcze miał na całej twarzy.

Na jakich jeszcze faktach możemy się oprzeć w naszym śledztwie dziennikarskim?

W jednym z pokoi szpitalnych urządzono prowizorycznie filię redakcji oraz biuro ogłoszeń "Gazety
Wyborczej". Nie należy jednak nadinterpretować tego faktu, gdyż mógł to być zwykły przypadek.

Podobno na korytarzu ktoś widział biskupa Pieronka, co również może być zbiegiem okoliczności, o ile
nie pomylono bp. Pieronka z rabinem Michaelem Schudrichem. Jeśli jednak byłby to istotnie bp.
Pieronek, to niewykluczone iż może chodzić o udzielenie chrztu nieochrzczonemu chrześcijaninowi za
pięć dwunasta.

W przyszpitalnym parku personel zaobserwował znanego polityka, Leszka M., strugającego osinowe
kołki.

W Warszawie rozsiewana jest złośliwa plotka, jakoby redaktor Adam M. był chory na grypę... ale skąd
by się u niego wzięła grypa?

Podczas próby odszukania pacjenta nasz reporter natknął się w szpitalu na grupę ochroniarzy.
Nawiązanie z nimi rozmowy skończyło się dlań cięzkim wstrząsem mózgu oraz formalnym
oskarżeniem o antysemityzm wniesionym do Prokuratury.

Reasumując: nie wolno nam, w imię etyki dziennikarskiej, której nauczyliśmy się właśnie od tegoż
redaktora Adama M., dawać wiary pogłoskom i domniemaniom, niechby i najbardziej wiarygodnym.
Dlatego nie możemy z cała pewnością stwierdzić, czy istotnie chory wenerycznie i immunologicznie
pacjent jest redaktorem Adamem M., choć wiele poszlak na to wskazuje.




Temat: Jak sprawdzić agencję nieruchomości?
Oszustwa "pelna geba".
Mam pytanie: czy kiedykolwiek na lamach prasy/telewizji byl
poruszany temat takich Biur Informacji Mieszkaniowej,
dzialajacych na terenie Warszawy? Czy temat sposobu, w jaki
dzialaja nikt dotad publicznie nie poruszyl, ani sie za to nie
wzial? Przeciez jest tego zatrzesienie w W-wie.

U mnuie bylo to tak:
Szukam mieszkania dla syna, studenta. Wiec biore Gazete
Wyborcza i Oferte. Przegladam sterty ogloszen. Wiele z nich jest
szokujaco atrakcyjnych. Za czynsz plus oplaty licznikowe,
umeblowane, z AGD, TV - okreslane, jako bardzo ladne. Zaczynam
dzwonic... Na takie ogloszenie, gdzie cena nie przekracza 600 zl
plus oplaty i czynsz, zawsze zglasza sie Biuro. Tu dowiaduje
sie, ze mam sie do nich zglosic (dostaje dokladny adres firmy i
imie osoby, ktora bedzie "prowadzic" moja sprawe). Przybywam.
Na poczatku warunki umowy - wplacam 200-250 zl (zaleznie od
biura) i wtedy oni kontaktuja mnie z wlascicielem interesujacego
mnie mieszkania. Na miejscu wybieraja numer, oddaja mi sluchawke
i z drugiej strony wlasciciel umawia sie ze mna przed blokiem
(tu podany TYLKO numer bloku; zawsze sa to wieeeelorodzinne
bloki). Przy okazji zbieg okolicznosci - z Biur ,
ktore "wyprobowalam" umawiaja sie wlasciciele ZAWSZE po 20-tej
(do tej godziny pracuja Biura Informacji Mieszkaniowej). Wtedy
sie czeka, ile sie chce; telefon, ktory zostal podany
(komorkowy), mimo ze na miejscu wyprobowany, nie odpowieda.
Wlacza sie tylko poczta glosowa, albo dostaje komunikat, ze
skrzynka glosowa jest przepelniona.
Jakby tego bylo malo, pod blokiem czeka jeszcze inny chetny,
tyle ze ow adres dostal z innego Biura. I.... numer kontaktowy
do "wlasciela" rowniez inny.

Reklamacje nic nie dadza. Obiecane w umowie oferty droga
telefoniczna lub SMS'em nie nadchodza. Wizyta w firmie konczy
sie niczym - dostaje na miejscu adresy, a ze nie otrzymywalam
SMS'ow, to pewnie wina polaczen. Oferty ktore dostaje, juz nie
sa tak atrakcyjne cenowo. Takie moglabym wyszukac bez
posrednictwa firm w ogloszeniach (zreszta Biuro wlasnie z gazet
wiekszosc spisuje). Czyli firma tylko czyta za mnie.

Wracam do domu, dzwonie do firmy pytajac o konkretne
mieszkanie z ogloszenia, oczywiscie za czynsz czy po atrakcyjnej
cenie. Nie jestem oczywiscie rozpoznana, bo pytam jako
kolejna "ofiara". Otrzymuje odpowiedz, ze mieszkanie aktualne i
jestem zaproszona do biura celem podpisania umowy i
skontaktowania mnie z wlascicielem. Ale godzine wczesniej
ZADNYCH TEGO TYPU OFERT W BIURZE NIE BYLO, gdy ich odwiedzilam.

Dzwonie jeszcze raz. Wymyslam jakies ogloszenie, bo
pracownik Biura prosi o dokladne przeczytanie ogloszenia. Potem
prosi o chwile na sprawdzenie, po czym dowiaduje sie, ze
mieszkanie jest jeszcze aktualne itd. A adres zmyslony i
ogloszenia takowego NIE BYLO! Tak sprawdzilam kilka Biur; nawet
te, z ktorymi umowy nie zawieralam.

Umowe podpisalam z dwoma biurami. Na wiecej eksperymentow
mnie nie stac. Poza tym nie widze celu, jesli nikogo te oszustwa
i tak nie interesuja. Oczywiscie o zerwaniu umowy nie ma mowy.
Za 200 zl sprawy Agencji wytaczac nikt nie bedzie. Wystarczy
kikunastu takich klientow dziennie. Chcialabym tyle zarabiac
dziennie. Tylko uczciwie. I ponoc nie ma na nich haczyka.

Biura, za ktorych posrednicwem chcialam wynajac mieszkanie i
zostalam oszukana, to:
1. Biuro Informacyjno Reklamowe, Biuro Bazy Danych "GAMMA", ul.
Warecka 9, reprezentowana przez Andrzeja Kurylaka, telefonow
kilka, m. in. 826 69 02
2. A&B Śliwińska Agnieszka, Biuro Informacji Mieszkaniowej
Ogolnodostępnwej, ul. Hoża 66/68 pokoj. 124;

Zas zmyslonymi adresami sprawdzilam firmy na Marszalkowskiej
83/75, Krolewska 43 m. 17 i jeszcze ze trzy. Upewnilam sie
tylko, co do procederu postepowania.

Czy to kogokolwiek zainteresuje, czy moga bezkarnie tak
naciagac ludzi i nabijac naiwnych "w butelke"? Wiadomo, ze
tanich lokali nie szukaja zamozni. I czeto ufaja, ze jesli firma
zarejestrowana, to na pewno jest OK.




Temat: Nieuczciwi pośrednicy pracy pod lupą
Nieuczciwi pośrednicy pracy pod lupą
Już od półtora roku poszukiwałam pracy, niestety bez żadnych
skutków. Dn. 23 maja zadzwonił do mnie telefon z firmy, w której
zostawiłam wcześniej swoje Cv i zaproszono mnie na dzień próbny
pracy na Al. Jerozolimskie 25/21. Zgodziłam się natychmiast.
Pracowałam 2 dni. Kolejnego dnia nie przyszłam do pracy,
ponieważ poczułam, że okłamuję własne sumienie.
Biuro nosi nazwę „Firma Usługowo – Informacyjna”. Miałam
pracować w dziale klienta, dlatego bardzo ważne było
doświadczenie w kontaktach międzyludzkich. Okazało się, że jest
to zwyczajne mieszkanie w bloku. Pracowało tam ok. 20 osób. Nikt
nie miał swojego biurka. Losowano codziennie stanowisko pracy i
przydzielano każdemu nowy numer telefonu. Jedyną rzeczą, którą
posiadał podwładny był: kubek do kawy i segregator z wszystkimi
umowami, z którymi rozliczał się z pracodawcą. Szef, p. Konrad,
nie odróżniał się od reszty pracowników. Wszyscy zachowywali się
jak jedna, wielka rodzina – świadczą o tym przyjacielskie
pocałunki...
Moja praca polegała na umawianiu ludzi przez telefon na rozmowę
w sprawie pracy, a potem przeprowadzaniu rozmowy kwalifikacyjnej
z przyszłym pracownikiem i pobieraniu opłaty na poczet szkoleń w
wysokości 100zł, która miała być zwrócona po ukończeniu
szkolenia. Zawarcie takiej umowy manipulacyjnej na kaucje stu
złotową miało być celem mojej pracy i za to otrzymywałabym 25zł
od umowy. Klientów przychodziło wielu. Określony wymiar godzin
pracy nie istniał. Jeśli podpisałabym dziennie ok. 6 umów,
mogłabym pić resztę dnia „herbatkę w kuchni” bądź iść do domu.
Moje nowe koleżanki zachowywały się jak profesjonalistki…
Podziwiałam je a zarazem byłam szczęśliwa, że wreszcie znalazłam
pracę, która spełniała moje oczekiwania. Pod koniec dnia
zaprzyjaźniłam się z Mariuszem, który powiedział mi prawdę o
tym, czym FU-I się zajmuje. W gazecie wyborczej FU-I zamieszcza
ok. 20 fałszywych ogłoszeń w sprawie pracy na magazyniera i
kierowcę osobistego. Każde ogłoszenie jest pod innym numerem
telefonu i ułożone w innej formie tak, aby potencjalny klient
nie domyślił się, że chodzi o jedno i to samo stanowisko. Moim
zadaniem było umawianie ludzi na spotkanie i obiecywanie im
pracy od zaraz i pobieraniu kaucji, która miała być im zwrócona
po ukończeniu szkolenia. Niestety nie istniały tu żadne
stanowiska pracy ani żadne szkolenia. Nikt tu nie odzyskał
jeszcze pieniędzy. Umowa, którą podpisują naiwni ludzie jest
świetnie napisana przez radcę prawnego, tzn. że jest to firma
usługowo – informacyjna i że za przeprowadzenie rozmowy
kwalifikacyjnej, za umieszczenie cv w internecie i
poinformowanie o danym stanowisku klienta, pobierana jest kaucja
za usługę. Podobno wszystkie sprawy w sądzie są przegrywane.
Pracownicy nie boją się kary, ponieważ za wszystko
odpowiedzialny jest szef. Dowiedziałam się także, że nikt tu nie
pracuje dłużej niż 3 miesiące, dlatego ciągle zatrudnia się
nowych ludzi. Byłam także świadkiem rozmowy, w której młody
mężczyzna Olaf przekonywał koleżankę Monikę, (która przez te 2
dni przygotowywała mnie do pracy w biurze) o tym, aby nosić
identyfikatory z wymyślonymi stanowiskami, co miałoby podnieść
wiarygodność firmy.
Ogłoszenie brzmi: „Absolwentki do biura – pilnie”. Kolejne
ogłoszenie z Waszej gazety brzmi: „Do działu obsługi klienta do
25 lat 1400. Al. Jerozolimskie 25/21 – Karina”. Z pewnością
Karina jest już nowym pracownikiem FU-I. Wszystkie numery
telefonów zaczynają się od cyfr: 626, 627, 628, 622 a także jest
wiele numerów telefonów komórkowych.
Nie mogłam patrzeć na zdesperowanych ludzi poszukujących pracę i
wierzących w to, że wreszcie los się do nich uśmiechnął. To są
ludzie z różnych środowisk i z różnych miejscowości w Polsce. To
ludzie kończący studia wyższe i z wykształceniem podstawowym,
których obowiązkiem jest utrzymanie dzieci. Są to przede
wszystkim naiwni absolwenci, którzy tuż po ukończeniu szkoły
cieszą się, że tak szybko znaleźli pracę i od razu wpłacają
pieniądze. Klientami FU-I jest także społeczeństwo
niepełnosprawne. Jeżeli ktoś się domagał zwrotu pieniędzy zwykle
kierowano go do kolejnego fikcyjnego pracodawcy a jeśli nie
chciał opuścić biura, zostawał wyrzucany za drzwi.
Drugiego dnia już wiedziałam, że jutro tu nie przyjdę.
Wszystkich klientów przez telefon odsyłałam na środę. Robiłam
wszystko, aby nie podpisać z żadną osobą umowy. Jestem zbyt
uczciwa, aby oszukiwać ludzi. Kraść przecież można w zupełnie
prostszy sposób…




Temat: To o kraju samozwanczych geniuszow?
To o kraju samozwanczych geniuszow?
Moze na emigracji, pod nadzorem Niemcow, Francuzow, czy Amerykanow to jakos
ta praca daje konstruktywne rezultaty.

Kolejny blamaż polskich informatyków (aktl.)
Wtorek, 29 października 2002 - 19:33 CET (18:33 GMT)

Polskie firmy informatyczne znowu zawiodły. Tym razem opóźnią podanie
wyborów samorządowych. Dlaczego naszym informatykom prawie nic się nie
udaje? To wstyd, że XXI wieku w Polsce od komputerów pewniejsze są liczydła
ręczne.

O god 13.00 nadal były problemy z centralnym serwerem PKW - działał, ale
bardzo wolno. Kilka komisji oznajmiło, że przechodzi na ręczne liczenie
głosów, bo nie ma zaufania do systemu. W związku z tym PKW podjęła decyzję o
przejściu na system awaryjny w ciągu doby, powiedział Ferdynand Rymarz,
przewodniczący PKW.
Oznacza to, że dane będą rejestrowane na dyskietkach i dowożone do
terytorialnych komisji wyborczych. Sposób rejestracji danych na dyskietkach
będzie dostosowany do systemu, jakim dysponują te komisje, mówi Rymarz.
Jeśli system nie będzie musiał przetwarzać danych, być może zacznie działać
szybciej, mają nadzieję w Państwowej Komisji Wyborczej.

Czy jednak taki "system" musiał aż tyle kosztować?

Wdrożenie systemu awaryjnego pozwoli dotrzymać terminów - 31 października
PKW ma ogłosić statystyczne zbiorcze wyniki wyborów wójtów, burmistrzów i
prezydentów i "mapę polityczną" tych wyborów, a około 10 listopada opracuje
statystykę dotyczącą wyborów rad wszystkich szczebli i sejmików województw.

Rymarz twierdzi, że teraz nie można już zrezygnować z powolnego systemu, bo
jest w nim już część danych. Nie było też szans na rozpisanie przetargu,
który wyłoniłby najlepszego wykonawcę systemu, bo PKW dostaje pieniądze na
organizację wyborów na 60 dni przed wyborami, a więc na przetarg było zbyt
mało czasu.

Szef Krajowego Biura Wyborczego Kazimierz Czaplicki poinformował, że PKW po
policzeniu wyników wyborów powoła inspekcję, która dokona analizy przyczyn
kłopotów z centralnym serwerem Komisji i systemami informatycznymi.

Problemy z centralnym serwerem PKW biorą się stąd, że dwa systemy
informatyczne - centralna baza danych PKW i program dla terytorialnych
komisji wyborczych - są niekompatybilne, nie chcą ze sobą współdziałać.

Stanisław Zabłocki z PKW poinformował w poniedziałek wieczorem na
konferencji prasowej, że po odłączeniu na kilka godzin części terytorialnych
komisji wyborczych od systemu, kłopoty z serwerem nie ustąpiły. Wskazuje to
na to, że przyczyną problemów nie jest "efekt skali" polegający na tym, że
system "wyrzuca" niektórych użytkowników, gdy jest ich bardzo wielu, jak
twierdzi Prokom, jedna z firm, które ten system tworzyły.

Zabłocki podkreślił, że PKW na razie "nie szuka winnych" tego, że systemy
terytorialny i centralny okazały się niekompatybilne, zajmie się tym po
policzeniu wyników wyborów.

"Rzeczywiście system komputerowy trawi pewne schorzenie tajemnicze. Jakie są
objawy tego schorzenia? Otóż zamiast szeroką rzeką informacje z terenowych
komisji wyborczych płyną do nas bardzo wąskim strumyczkiem" - powiedział
Zabłocki.

Według przedstawicieli komisji, problemy z systemem nie opóźnią obliczania
wyników wyborów na tyle, by 31 października - jak zapowiadała wcześniej PKW -
niemożliwe było ogłoszenie oficjalnych wyników wyborów wójtów, burmistrzów
i prezydentów miast.

Głównym wykonawcą systemu informatycznego obsługującego wybory samorządowe
jest firma Prokom Software, która wykonała system centralnej bazy danych,
natomiast firma Pixel opracowała program dla terytorialnych komisji
wyborczych. Audyt obu systemów wykonała natomiast firma Infovide.

Firma Prokom oświadczyła, że nie poczuwa się do winy za problemy z systemem.

PKW oświadczyła, że opóźni podanie wyników wyborów. Dane z komisji w całym
kraju przewiezione zostaną do PKW na dyskietkach i płytach CD.

To kolejna niedoróbka polskich firm informatycznych. Systemy celne, obsługi
administracji publicznej i regionalnej, kas chorych, ruchu granicznego i
policyjne działają od lat poprawnie nie tylko w krajach wysoko rozwiniętych,
ale i w niektórych państwach Ameryki Łacińskiej (Surinam, Trynidad i Tobago)
i Afryki (Zambia, Botswana). W Polsce nie udaje się ich skutecznie wdrożyć.

Jak podała "Rzeczpospolita" z 16 października, obsługa informatyczna wyborów
ma kosztować ok. 24,5 mln zł .

les, pap




Temat: 200 mln do chapnięcia czyli DALMORGATE
Fałszywka dla zamydlenia oczu załodze Dalmoru!
Mam wiadomości z Dalmoru.
Otóż na tablicy ogłoszeń w Dalmorze (obok kasy) prezes Rychlicki kazał powiesić
xero pewnego pisma.
Oto treść pisma:
(nagłówek firmowy pisma):
MINISTERSTWO SKARBU PAŃSTWA
Rzecznik Prasowy
p.o. Dyrektora Biura Komunikacji Społecznej
sekretariat (022) 695-87-45, fax 626-76-37
data: Warszawa, dn. 28 września 2004 r
(adresat pisma):
Pan Adam Michnik
Redaktor Naczelny
„Gazeta Wyborcza
(treść pisma):
Zgodnie z artykułem ... prawa prasowego, uprzejmie proszę o opublikowanie
poniższego sprostowania:
W artykule Macieja Sandeckiego i Sławomira Sowuli „Prywatyzacja wstrzymana”
(„Gazeta Wyborcza” – Gdańsk z 20 września br) ukazały się niezgodne ze stanem
faktycznym informacje które wprowadzają w błąd Państwa Czytelników.
Nieprawdą jest, że wycena wartości Przedsiębiorstwa Połowów Przetwórstwa i
Handlu „Dalmor” S.A. przygotowana przez doradcę prywatyzacyjnego Ministra Skarbu
Państwa „Nexus Consulting” z siedzibą w Gdyni została odrzucona. Została ona
przyjęta przez komisję powołaną zgodnie z obowiązującymi przepisami w tym zakresie.
Zgodnie z postanowieniami par. 8 ust. 1 rozporządzenia Rady Ministrów z 3
czerwca 1997 roku Ministrowi Skarbu Państwa przysługuje prawo do zlecania
wykonania analiz przedprywatyzacyjnych jednemu lub kilku podmiotom. Z prawa
takiego Minister Skarbu Państwa skorzystał. Przy podjęciu tej decyzji nie miał
żadnego znaczenia znany Ministrowi skład założycielski spółki Invest-Dal S.A.
Nieprawdą jest, że prywatyzacja Spółki zacznie się „od nowa”, ponieważ Minister
nie podjął decyzji o odstąpieniu od rokowań.
(koniec pisma)
Pismo ,powyższe nie ma sygnatury (znaku dziennika pism wychodfzących z
ministerstaw, pismo to nie jest także podpisane przez nikogo!!!.
Niewatpliwie nagłówek "p.o. Dyrektora Biura Komunikacji Społecznej" należy do
członka Rady nadzorczej pani Barbary Kołtun (nauczycielka z Warszawy opisana
przez "pracownika z dalmoru" wyżej w jednym z postów.
Ale teraz bomba!
Otóż pismo to nigdy nie zostało wysłane do Gazety Wyborczej, zarówno redaktorzy
Gazety Wyborczej Sandecki jak i Sowula (którzy dostali od prac. Dalmoru
wiadomość o tym "piśmie"), natychmiast sprawdzili (redakcja GW Warszawa,
Gdańsk) że nic takiego do adresata czyli red Adama Michnika nie dotarło.
A więc fałszywka.
I to kto to preparuje. I po co?
A po to aby zamydlić i skołować załogę Dalmoru.
Teraz podobno prezes Rychlicki dał podwyżki zaufanym szeregowym pracownikom, a
reszcie nie - tym sposobem chce przynajmniej u części załogi zyskać "poważanie".
Ale jakie to "poważanie"? Za pieniądze?
Smutne.
Jutro w niedzielę dowiem się jeszcze o powiązaniach prezesa (politycznych). I o
pewnym ruchu od załogi.
Wszystko napiszę.
Pozdrawiam (niestety oszukiwaną) załogę Dalmoru.
CDN.



Temat: Partactwo polskich informatykow
Partactwo polskich informatykow
Kolejny blamaż polskich informatyków
Wtorek, 29 października 2002 - 00:33 CET (23:33 GMT)

Polskie firmy informatyczne znowu zawiodły. Tym razem nie zadziałał system
obsługujący wybory samorządowe. Dlaczego naszym informatykom prawie nic się
nie udaje? To wstyd, że XXI wieku w Polsce od komputerów pewniejsze są
liczydła ręczne.

Szef Krajowego Biura Wyborczego Kazimierz Czaplicki poinformował, że PKW po
policzeniu wyników wyborów powoła inspekcję, która dokona analizy przyczyn
kłopotów z centralnym serwerem Komisji i systemami informatycznymi.
Nadal trwają problemy z centralnym serwerem PKW, bo dwa systemy
informatyczne - centralna baza danych PKW i program dla terytorialnych
komisji wyborczych - są niekompatybilne, nie chcą ze sobą współdziałać.

Stanisław Zabłocki z PKW poinformował w poniedziałek wieczorem na konferencji
prasowej, że po odłączeniu na kilka godzin części terytorialnych komisji
wyborczych od systemu, kłopoty z serwerem nie ustąpiły. Wskazuje to na to, że
przyczyną problemów nie jest "efekt skali" polegający na tym, że
system "wyrzuca" niektórych użytkowników, gdy jest ich bardzo wielu.

Dodał, że jeżeli do wtorku do południa serwer nie zacznie działać prawidłowo,
wdrożony zostanie awaryjny system informatyczny. Być może dane będą musiały
być dostarczane do PKW na dyskietkach lub płytach CD.

Zabłocki podkreślił, że PKW na razie "nie szuka winnych" tego, że systemy
terytorialny i centralny okazały się niekompatybilne, zajmie się tym po
policzeniu wyników wyborów.

"Rzeczywiście system komputerowy trawi pewne schorzenie tajemnicze. Jakie są
objawy tego schorzenia? Otóż zamiast szeroką rzeką informacje z terenowych
komisji wyborczych płyną do nas bardzo wąskim strumyczkiem" - powiedział
Zabłocki.

Według przedstawicieli komisji, problemy z systemem nie opóźnią obliczania
wyników wyborów na tyle, by 31 października - jak zapowiadała wcześniej PKW -
niemożliwe było ogłoszenie oficjalnych wyników wyborów wójtów, burmistrzów i
prezydentów miast.

Głównym wykonawcą systemu informatycznego obsługującego wybory samorządowe
jest firma Prokom Software, która wykonała system centralnej bazy danych,
natomiast firma Pixel opracowała program dla terytorialnych komisji
wyborczych. Audyt obu systemów wykonała natomiast firma Infovide.

To kolejna niedoróbka polskich firm informatycznych. Systemy celne, obsługi
administracji publicznej i regionalnej, kas chorych, ruchu granicznego i
policyjne działają od lat poprawnie nie tylko w krajach wysoko rozwiniętych,
ale i w niektórych państwach Ameryki Łacińskiej (Surinam, Trynidad i Tobago)
i Afryki (Zambia, Botswana). W Polsce nie udaje się ich skutecznie wdrożyć.

Jak podała "Rzeczpospolita" z 16 października, obsługa informatyczna wyborów
ma kosztować ok. 24,5 mln zł .

les, pap

A moze zaprosic informatykow z Zambii? Bedzie taniej i nareszcie sprawnie !



Temat: z GW ceny najmu kawalerki w Warszawie
z GW ceny najmu kawalerki w Warszawie
Aaaaa. Kawalerka w stolicy już za 2 tys. zł
Wojciech Karpieszuk
2008-01-30

Łukasz: - Mieszkania w Warszawie wynajmuję od siedmiu lat, ale czegoś takiego nie widziałem. Chcą nawet 2 tys. za niecałe 30 m kw. To chore.
Dorota Kowalewska wynajmuje mieszkanie w kilka osób. Każdy płaci po 600 zł
Roger Weichert z Poznania. Stać go na pokój za 500 zł. Wciąż takiego szuka
O rosnących cenach wynajmu mieszkań w Warszawie rozmawiają tysiące młodych ludzi, którzy ściągają do stolicy i szukają tanich kwater. Studenci, pracownicy dużych i małych firm, poszukujący pracy. A o nie coraz trudniej. Analitycy rynku nieruchomości potwierdzają, że takiego skoku cen za wynajem mieszkań w stolicy nie było dawno.

Dzwonię pod numer ogłoszenia z portalu gumtree. Tu codziennie pojawiają się setki ogłoszeń szukających mieszkań do wynajęcia w stolicy. Pytam, jak idą poszukiwania. Łukasz, młody pracownik hurtowni, opowiada, że już drugi miesiąc poluje na kawalerkę. Tanią, czyli do 1400 zł plus rachunki. A żądają 2 tys. zł

Pytam kolejnych dziesięć osób. Wszyscy się skarżą na ceny. Tak jak Łukasz szukają mieszkania od 1 tys. do góra 1,4 tys. zł. Więcej nie są w stanie zapłacić. Zwłaszcza że trzeba jeszcze zapłacić kaucję (właściciele mieszkań żądają jej coraz częściej) i comiesięczne rachunki.

Na gumtree są też ogłoszenia tych, którzy mieszkanie chcą wynająć. Ofert dużo, większość przez agencje. Ceny? Kawalerka na Mokotowie - 2 tys. zł, na Ochocie 2,6 tys. dwupokojowe w centrum, przy Franciszkańskiej - 4 tys. zł , 21-metrowe studio przedstawione jako luksusowe - 3,5 tys. zł. Trochę taniej jest bezpośrednio u właściciela, ale mieszkań poniżej 1,4 tys. zł jest niewiele.

Roger Weichert (23 lata) przyjechał do Warszawy w lipcu z Poznania. Chce zostać wokalistą estradowym. W stolicy, jak mówi, łatwiej się wybić. Zaczął też studiować kulturoznawstwo. Utrzymuje się z dorywczej pracy, pomagają też rodzice. Na wynajem może odłożyć 500 zł.

Na początku mieszkał u znajomych. Szukał taniej kwatery, w końcu wynajął stancję za 450 zł u starszej pani. - Brzydki dziewięciometrowy pokój. Zero prywatności. Nie mogłem późno wracać, nie mogłem przyprowadzać kobiet, rozwieszać ubrań na krześle, robić prania, kiedy chciałem - mówi Roger. Znów mieszka kątem u znajomych. - Wiem, że muszę na początku płacić frycowe - mówi - ale wybrałem Warszawę. Nie wszyscy widzą sens w wyjeździe do Londynu.

Czyta kolejne ogłoszenia i mówi: - Ktoś to sztucznie nakręca. Może agencje?

Dorota Kowalewska z Pułtuska, pracuje jako konsultantka ds. urody i jest na ostatnim roku resocjalizacji. Wynajmuje mieszkanie w kilka osób, z których każda płaci 600 zł plus rachunki. Wcześniej oszukało ją biuro nieruchomości, któremu zapłaciła 230 zł za znalezienie "przytulnej kawalerki w centrum". Mieszkania nigdy nie zobaczyła, pieniędzy nie odzyskała. Wielokrotnie - jak mówi - użerała się z właścicielami o "ludzkie" czynsze.

- Kiedyś jeden mi powiedział: Mam trzy mieszkania i pani nie będzie mi cen dyktowała. Znajdą się chętni. Ale jak osoba, która zarabia 1,4 tys. zł może zapłacić 800 zł za pokój, w którym nic nie ma poza materacem na podłodze?

Z raportu przygotowanego przez ekspertów finansowych Expandera i portal z ogłoszeniami o nieruchomościach Szybko.pl wynika, że w Warszawie najbardziej poszukiwane są kawalerki. I właśnie ich ceny najwyżej poszybowały - w ostatnim kwartale 2007 r. w centralnych dzielnicach aż o 26 proc. Na koniec grudnia średnia cena wynajmu to 1420 zł (w ścisłym centrum ponad 1600 zł). Choć jeszcze dwa lata temu średnio za wynajem kawalerki w stolicy płaciło się ok. 1 tys. zł.

Tymczasem w innych dużych miastach od września ceny nawet lekko spadły. W Krakowie za mieszkanie w kawalerce trzeba średnio zapłacić 1,2 tys. zł, podobnie we Wrocławiu. W Poznaniu 1 tys. zł. - Jeszcze w grudniu myśleliśmy, że w nowym roku ceny w Warszawie wyhamują. Tymczasem pod koniec tego roku może być jeszcze drożej, nawet o 25 proc. - przewiduje Paweł Majtkowski z Expandera, współautor raportu.

Janusz Szmidt z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości: - Mieszkań na wynajem jest w Warszawie za mało. A ciągle napływają nowi ludzie. W ogromnej większości na początku drogi zawodowej skazani są na wynajem, bo kredyty mieszkaniowe są dla nich za drogie.

Średnie ceny wynajmu w Warszawie na koniec 2007 r.: • kawalwerka - 1420 zł, • dwupokojowe - 2068 zł, • trzypokojowe - 2862 zł, • czteropokojowe - 3990 zł

według raportu Expandera i portalu Szybko.pl

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna



Temat: Agencja reklamowa YAP
Yep twoja mać

Cieszę się, że znalazłam ten temat na Forum, bo ubawił mnie i pomógł uspokoić nerwy po tym całym cyrku, który dziś przeżyłam. W poniedziałkowej Wyborczej ukazało sie ogłoszenie dot. pracy w biurze reklamy dla młodych osób bez doświadczenia. Wolska 34/36.
WCZORAJ:
OK. Pojechałam tam wczoraj na rozmowę. Bramka, podwórko, zabłocone wejście... Tak, jak kilka czekających już osób - wypełniłam ankietę danymi personalnymi i po 20 minutach zostałam zaproszona wraz z dwiema dziewczynami do pokoiku "managerki Agnieszki"...
-witam - witam - mówcie mi po imieniu
-jak samopoczucie? - świetnie
-czym sie zajmujesz? - tym i tym
-kotem się nie przejmujcie
-dlaczego agencja reklamowa? - bo...
-my zajmujemy się promowaniem restauracji, kin, teatrów, dyskotek.znalazłybyście się na stanowisku kierowniczym? - tak
-zapraszam wszystkie trzy panie na jutrzejszy dzień próbny, który zakończycie testem z tego, czego sie dowiedziałyście.
-do widzenia - do widzenia

DZIŚ:
Przede wszystkim - nawiążę do tematu. Jak większość ludzi mających do czynienia z reklamą (i nie tylko tych) zapewne wie - najczęściej firmy, czy agencje reklamowe mają swój slogan - takie motto, które zdradza po części ideę całego interesu - jak np. w przypadku NOKII jest to "Noka connecting people".
Dziś, siedząc kwadrans po dziewiątej, w "recepcji agencji reklamowej" YAP, i czekając na rozpoczęcie się "dnia próbnego" dowiedziałam się jakie jest ich motto. Otóż, na ścianie nad biurkiem, za którym siedziała blondyna ze stringami podciągnietymi pod pachy widniał przyklejony do ściany napis "YEP TWOJA MAĆ".
Od tamtego momentu zajarzyłam... "Gdzie ja do cholery jestem?", "To jakiś żart?"
Zaczęłam się rozglądać... po podłodze, o której juz się na tym forum wypowiadano biegał jakiś kot-dachowiec, który ocierał się o czekające wraz ze mną dziewczyny, laska w rodzaju sekretarki nie siliła sie nawet na udawanie zajętej (nie miała czym - miałaby komputer to chociaż horoskop by poczytała), na ścianie oprócz zegarów wisiał plakat szkoły aikido, a radio było tak głośno, że prawie myśli nie słyszałam... No nic - czekam nadal. Zostałam wyczytana ja i jakaś dziewczyna. W biurze "managerki Agnieszki", które dzis było biurem pana Waldka czekała starsza pani Alicja i Grześ z brudnymi paznokciami.
-witam - witam
-nazywam się Waldek, jak wasze samopoczucie? -świetnie - super
-to są wasi trenerzy Alicja i Grześ, którzy pracują u nas juz od dwóch tygodni, ubierzcie sie ciepło, bo dziś będziecie szkolone w terenie.
Na przystanku tramwajowym przypomniałam sobie hasło "Yep twoja mać" i zaczęłam się zastanawiać czy "Alicja" to przypadkiem nie pseudonim "starej burdel mamy" i czy "Grześ" nie jest może początkującym alfonsem. Na pytanie - gdzie jedziemy? odpowiedziano mi wymijająco, że zaraz się wszystkiego dowiem w jakims ciepłym miejscu. Pojechaliśmy do jakiegoś obskurnego bufetu z kawą zalewajką. Na miejscu dowiedziałyśmy się, o tym, jak wyglada kariera w biurze reklamowym YAP. FENOMEN! Dwa tygodnie pracuje się za friko. Po podpisaniu umowy zlecenia, zarabia się dniówkę - prowizję (10%) od wciskiwanych ludziom po 20zł kuponów rabatowych. [Średnio w ciągu dnia pracy, który stanowi 10 godz. sprzedaje się ponoć od 3 do 10 kuponów, zatem policzmy - miałabym pracować codziennie 10 godzin za niepewne od 6 do 20zł. ?? Pfff :) Po tygodniu pracy jako "diler" (jak to nazwali), awansuje się na trenera, po miesiągu można zostać asystentem managera, a po pół roku to już jest się właścicielem jednego z ich polsko-kanadyjskich biur. Firma działa od 5 lat, mają 16 biur czyli to jedno na Wolskiej w Warszawie i jedno w Łodzi. Jak na akwizytorską sekte przystało - zrobili im papkę z mózgu, bo sami nie zdają sobie sprawy z tego jakie bzdury ludziom opowiadają.

Po wyjściu z buFEtu podziękowałam pani trener i panu trenerowi za akwizycję. Oni pojechali do Piaseczna, ja wróciłam do domu poszukać nieistniejącej strony netowej YAP'a.

Pozdrawiam wszystkich, którzy w porę zorientowali się gdzie trafili. Tych którzy jeszcze tam się nie znaleźli - uprzedzam - szanujcie siebie i swój czas!
Powodzenia wszystkim, którzy tak jak ja, mimo wszystko nie łamią się i szukają LUDZKIEJ pracy:)

Ania




Temat: JAPONIA, GRECJA, WŁOCHY Praca dla hostes
JAPONIA, GRECJA, WŁOCHY Praca dla hostes
OGŁOSZENIE (PRACA) Z DZISIEJSZEJ WYBORCZEJ(ogł.Aaaby}Może to ogłoszenie
bardziej pasuje gdzie indziej ponieważ:
Artykuł 204 kodeksu karnego:
§ 4. Kto zwabia lub uprowadza inną osobę w celu uprawiania prostytucji za
granicą,podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
A CO WY O TYM SĄDZICIE?
O zadaniach czekających na przyszłe hostesy możemy się dowiedzieć ze strony
firmy rekrutacyjnej TALENT-MODELS.COM
"Na czym polega praca hostessy? ..
Zaproszona za pośrednictwem kelnera do stolika hostessa, ma za zadanie
zachowywać się tak, by klient dobrze czuł się w jej towarzystwie i wrócił
jeszcze kiedyś do tego samego lokalu. Jakie obowiązki ma hostessa? Hostessa
musi przebywać na terenie lokalu w godzinach pracy (zazwyczaj 22:00 - 4:00).
Musi podtrzymywać konwersację z klientem i być dla niego zwyczajnie
sympatyczna.. Poproszona do tańca, powinna zatańczyć. Powinna nie nachalnie
(!) sugerować klientowi możliwość zakupu napoi i dań serwowanych w lokalu.
Powinna mile pożegnać klienta, który opuszcza lokal i zaprosić go do
odwiedzenia klubu ponownie.
Czy hostessa musi znać miejscowy język? Niekoniecznie.(pnk.wcześniej” Musi
podtrzymywać konwersację z klientem” hi hi) Włoski,Grecki i Japoński jest
językiem dla Polaków nieco jeszcze egzotyczny. Jednocześnie jest bardzo
prosty, a sami Włosi,Grecy i Japńczycy komunikują się bardzo czytelnie
(manualnie?). Na początek wystarczą więc podstawy angielskiego.. Na miejscu
obecni są polscy rezydenci, których zadaniem jest między innymi "ułatwienie"
Ci pokonania wszelkich problemów natury językowej, organizacyjnej i
orientacyjnej
Gdzie hostessa będzie pracowała? Miejscem pracy jest jeden z lokali
gastronomiczno-rozrywkowych usytuowanych w dużych aglomeracjach miejskich lub
w ich okolicach. Nasi zagraniczni partnerzy współpracują od wielu lat z
kilkudziesięcioma takimi lokalami. To, w którym będziesz pracowała, zależy
od tego jakie będzie akurat w tym okresie zapotrzebowanie.
Jakie są warunki zakwaterowania? Dziewczęta są zakwaterowane w niedużej
odległości od miejsca pracy w skromnych dwu-, trzypokojowych apartamentach,
po dwie, góra trzy osoby w pokoju. Czynsz za mieszkanie potrącany jest przez
pracodawcę od kwoty brutto pensji. Do pracy będziesz dowożona busem należącym
do właściciela lokalu.
Ile hostessa będzie zarabiała? Zarobki dla hostess kształtują się na poziomie
xx euro brutto za noc pracy. Co po odliczeniu wszelkich podatków, składek
ubezpieczeniowych, czynszu za mieszkanie i innych opłat daje minimum xx euro
netto. Do tego hostessa dostaje prowizję od drinków i dań, które w jej
obecności nabyli klienci lokalu. Prowizja ta zależy wyłącznie
od "efektywności pracy hostessy", więc warto pracować aktywnie. Za dni wolne
od pracy, a także dni spędzone na zwolnieniu chorobowym pracodawca nie płaci.
Ile czasu mogę pracować ? Kontrakty w zależności od indywidualnych potrzeb i
możliwości(Zużycie?) trwają od 8 tyg. do 6 m-cy. Konieczna jest wcześniejsza
deklaracja, na jaki czas zamierza się wyjechać. Czas ten można wydłużyć do
wyżej wymienionego maksimum. Skrócenie go powoduje pewne ściśle określone w
umowie konsekwencje. Jak wygląda sprawa przejazdu do Włoch? Forma przejazdu
jest każdorazowo dostosowana do liczebności wyjeżdżającej grupy. Koszty
przejazdu pokrywają dziewczęta. Najczęściej grupa jedzie razem z Warszawy,
gdyż każdorazowo dziewczęta muszą przejść w Warszawie nieodpłatne szkolenie z
tematu "asertywności", przygotowujące je do "trudnych" sytuacji, z którymi
mogą się spotkać w pracy oraz skorzystać z porady naszego stylisty. W
Warszawie odbywa się też podpisanie umowy.
Kiedy mogę wyjechać do Włoch? Wyjazdy odbywają się każdego 15 i ostatniego
dnia miesiąca. W Warszawie należy być na dzień przed wyjazdem, aby odbyć
szkolenia i podpisać umowę. Co powinnam zabrać ze sobą? · kosmetyki do
makijażu: podkład, cienie do powiek, pomadki do ust, kredki do oczu, tusz do
rzęs, · kosmetyki toaletowe · kilka kompletów stroi wieczorowych (sukienek,
eleganckich spódnic i bluzek, wygodnych butów na wysokim obcasie) · dowód
osobisty i paszport
Czy mogę tam pojechać z koleżanką? Oczywiście tak, pod warunkiem, że
koleżanka również będzie spełniać kryteria stawiane kandydatkom. Wasz wspólny
pobyt i praca będą z całą pewnością dla Ciebie dużo łatwiejsze i
przyjemniejsze. Jeśli wyjedziecie w tym samym terminie, to z założenia
będziecie pracować i mieszkać razem.
Agencja Artystyczna Hayda P & P
biuro: ul. Inżynierska 6




Temat: Nikomu nie daję się wodzić za nos!
Cytat z forum ogólnowarszawskiego
Blogi Czat Poczta Usenet + Ogłoszenia Aaaby.pl Gazeta
Wyborcza

Gazeta.pl > Forum > Regionalne > Mazowieckie > Warszawa Niedziela, 6
marca 2005
Warszawa

SISKOM - czyja kasa, tego religia!!!!
Przeczytaj komentowany artykuł »
Autor: Gość: bzzz7 IP: *.aster.pl / *.aster.pl
Data: 05.03.2005 16:18 + dodaj do ulubionych wątków

vampi_r napisał:

> Przypominam więc (do znudzenia):
> 1. Tranzyt wschód - zachód prowadzony ma być od Baranowa do Mińska
Mazowieckieg
Niestety, musze cie rozczarowac. Na konferencji w Warszawie, w której brali
udział: min. Opawski, Kurylczuk, przewodn. Sejmowej Komisji Infrastruktury
Poseł Piechociński, były min. Liberadzki- dziś europoseł, poseł Furgalski
(PO,doradca ds. infrastruktury i transportu),z-ca dyr. GDDKiA - dr
Janczewski,dyr. Banku Gosp.Kraj. i Biura Kraj.Funduszu Drog.dr Link,
przedstawiciele głównych potencjalnych inwestorów i firm konsultingowych oraz
pare waznych osob, ktorych nie spamietalem.
Szkoda, ze ciebie nie zaproszono, bo mialbyc przerazajaco jasny i pełny obraz
sytuacji. Zadnemu etatowemu pracownikowi PKP nie sniły sie takie koszmary.
Ładnie napisano na tym forum (gorzka to prawda): czyja kasa- tego religia.
No ale skoro nawet prof. Suchorzewskiego nie zaproszono....... :-))))
> o po drodze krajowej numer 50 (przez Górę Kalwarię). Trasa ta jest
modernizowan
> a do klasy drogi głownej ruchu przyspieszonego
Takie określenia niczego nie wyjasniaja. Maja tylko sprawiac wrazenie, ze wiesz
o czym mówisz. Ta droga to ponad 20 małych i srednich miejscowosci, bedzie
miala, jak dotąd:-)))) - 7 m + pobocza po 2 metry. To nadal 7 metrów, a nie jak
ostatnio kolo z debilnym uśmieszkiem maskującym nieiwedzę powtarzał: "11
metrów". Dzieciaczki, od kiedy jeździcie poboczami??? Macie na mysli tranzyt
rowerowy?
Na tej drodze (i tak pozostanie, o czym GDDKiA zapewnia mieszkkańców) jest
80 "zebr".
Juz w tej chwili jest to koszmar dla mieszkańców i kierowców, a to dopiero
uwertura. Prawdziwy tranzyt dopiero się zacznie. Rosja wchodzi do WTO, bedzie
więc wesoło.

> 3. Tranzyt na Litwę prowadzony ma być po drodze numer 50 przez Mińsk
Mazowiecki

Kto dał ci maleńki takie gwarancje?????
Widziałeś tę drogę???? A może tylko z daleka? Pogadaj z tymi ludźmi, ktorzy tam
mieszkają. Są przerażeni i pojąć nie mogą tego, ze na ich drodze dwupasmowej ma
icść coś, czego nie chcą na drodze ekspresowej o parametrach autostrady!
>
> Jednak do Warszawy nie wjedzie żaden tir dalekobiezny!!!
>
Niestety - to tylko gadka populistyczna, zeby póki nie zapadną decyzje ludzie
siedzieli cicho!!!
UWAGA!!! Nie ma jeszcze żadnych decyzji!!!! Boją się POTWORNIE protestów
mieszkańców, boją się Brukseli!!!! Jeśli będą protesty - nie mają pojęcia jak
to wyjaśnić w Brukseli. Cały czas twierdzą, ze ludziom się podoba miec
autostradę w mieście. Masowe, uliczne protesty zadają kłam takim twierdzeniom.
I nie tylko chodzi o pieniądze. Chodzi przede wszystkim o to, ze nie wolno
niczego robić wbrew obywatelom, czego panowie decydenci nie pojmują. Stąd Spec-
ustawa i pomysły na zaostrzenie jej (funkcjonuje do 2007r. a wiadomo, ze
niczego nie zdazyli zrobic w tym czasie).
Po to jest Siskom. Zeby co niektórzy myśleli, ze społeczeństwo jest podzielone.
A Siskom to wyłącznie twór paruosobowy, wirtualny. Na wiecach na północy
Warszawy nikogo z nich nie widziano. Dopiero byłoby widać ich mizerię. Ponad
tysiąc ludzi i paru popleczników pomysłów rządzących.
Żałosne marionetki.

To tyle.
A jesli chcesz poznac pomysły Ekostrady (nie projekty, bo Ekostrada to nie jest
biuro projektowe), najlepiej skontaktować się z samą Ekostradą. Wielonickowy z
pełną pasji gorliwością obsmarowuje te pomysły w co drugim poście, ale to chyba
oczywiste, że nie jest to źródło.




Temat: Orlen precz
Orlen precz
Blogi Forum Gwar Poczta + Ogłoszenia Aaaby.pl Gazeta
Wyborcza

Wiadomości | Kraj | Świat | Sport | Gospodarka | Nauka |
Kultura | Fotografie | Twoje miasto | Pogoda | Gazeta Wyborcza |

Gazeta.pl > Kraj > Informacje z regionów
A A A Pies Kuba nie żyje
Anna Malinowska2006-11-24, ostatnia aktualizacja 2006-11-24 21:10
Psa, który przez kilkanaście lat mieszkał na stacji benzynowej, znaleziono
martwego w piątek. Ciało utkwiło w rurze ciepłowniczej. Żeby je stamtąd
zabrać, musieli interweniować strażacy.
Historię Kuby opisywaliśmy wielokrotnie. 13 lat temu małego pieska znaleźli
pracownicy stacji benzynowej w Katowicach przy ul. Murckowskiej. Był
przywiązany do drzewa. Zabrali go na stację, zbudowali budę, postawili miski,
nadali imię.

Ponad miesiąc temu zmienił się ajent stacji. Nowa kierownicza psa przegoniła.
Znikła też jego buda. Kiedy o tym napisaliśmy, odzew był natychmiastowy. Do
redakcji pisali i dzwonili ludzie z całej Polski. Do PKN Orlen, do którego
stacja należy, pisał też Tomasz Pietrzykowski, wojewoda śląski. Prosił o
wyrozumiałość i okazanie serca czworonogowi. Wiele osób deklarowało, że
chętnie weźmie Kubę do domu. Był tylko jeden problem - przypominający
wyglądem wilczura Kubuś potwornie bał się ludzi. Nie dał się pogłaskać,
przytulić ani też złapać.

W ubiegłym tygodniu koncern przeprosił. Zarząd PKN Orlen kazał postawić z
powrotem psią budę. - Zapewniam, że piesek może spokojnie tam wrócić i żyć.
Nie zrobimy czegokolwiek, by stało się inaczej - mówił nam Paweł Poręba z
biura prasowego PKN Orlen.

Pies na stację nie powrócił. Po tym, jak wygoniono go ze stacji, wałęsał się
w sąsiednim lasku. Jak dowiedzieliśmy się wczoraj, psa próbowali schwytać
hycle. - 16 listopada mieliśmy telefon ze stacji. Najprawdopodobniej dzwoniła
kierowniczka. Mówiła, że wałęsa się bezdomny pies, którego trzeba zabrać.
Naszym ludziom nie udało się go jednak pochwycić - mówi Aleksandra Molnar,
kierowniczka katowickiego schroniska.

- Widziałem, jak ludzie biegali za Kubą. Nie złapali go, bo on się bardzo
boi, szybko ucieka - mówi pan Ryszard, który mieszka niedaleko i zna pieska
od lat. Od tamtej pory nikt Kuby już nie widział.

- W lasku, do którego uciekł pies, jest rura ciepłownicza. Wiemy, że czasem
pies przy niej siedział. Zwróciliśmy się więc do PKN Orlen o sfinansowanie
prac ekipy, która kamerą mogłaby sprawdzić, czy Kuba tam nie utknął - mówi
Joanna Zaremba z Fundacji for Animals. Wczoraj za pomocą kamery badano rurę.
Niespełna metr od jej końca znaleziono nieżyjącego już psa.

Badaniom przyglądali się mieszkańcy Katowic. - Ja go znam od lat. Coś musiało
się stać, że wszedł tak głęboko. Psisko mogło na stacji dożyć swojej
starości. A tak? Po co to wszystko? Nie będę już tu nigdy tankował -
zapowiedział Jarosław Motak, jeden z katowickich taksówkarzy.

- Mogę tylko powiedzieć, że przykro mi, że tak się stało - w imieniu koncernu
mówił z kolei Poręba.

Fundacja For Animals zapowiedziała, że u Kuby zostanie przeprowadzona sekcja
zwłok. - Chcemy sprawdzić, co po tylu latach życia w takim miejscu jak
stacja, mogło zabić Kubę. Chcemy też wiedzieć, jaki wpływ mogła mieć chęć
schwytania go przez hycli. Czy mógł podczas ucieczki wbiec do rury i tam się
udusić? - pyta Zaremba.

Jak usłyszeliśmy od powiatowego lekarza weterynarii, przyczyny zgonu Kuby
będą znane za kilka dni.

Wyślij Wydrukuj Podyskutuj na forum

Wasze opinie (83) + DODAJ swoją opinię




Temat: kijaszek w mrowisko
kijaszek w mrowisko
No tak, obawiam się, że to będzie kijaszek w mrowisko... Ale tak się składa,
że mam wokół siebie sporo tych młodych wykształconych, a sama jestem...
hmmm... stara i wykształcona. Poza tym jestem na świeżo po lekturze
dzisiejszej Wyborczej, więc trudno, niech już będzie ten kijaszek.
Młodzi, wykształceni, chętni do pracy, ze znajomością języków obcych, tak?
Tacy, co to (w dość łzawej jak na moją ulubioną gazetę opowieści) po kilka
razy oglądają filmy w oryginale, żeby doskonalić język? Bo ja wiem, czy to
tak znowu strasznie pomaga...
Prawda jest ponura: bez względu na to, ile języków wpisuje się w odpowiedniej
rubryczce cv czy resume (co kto woli hehe), rzeczywista znajomość tych
języków jest najcześciej właśnie taka, że film trzeba obejrzeć i z dziesięć
razy, żeby coś z niego zrozumieć. Trudno, let's face it: nie najlepiej u nas
uczą języków i osobiście nie znam nikogo, kto dzięki kursom opanowałby język
w stopniu uzasadniającym mówienie o proficiency przy ubieganiu się o pracę.
Naprawdę niepokojące jest zresztą coś innego: nawet dłuuugi pobyt za granicą
wcale tej proficiency nie gwarantuje.
Pracuję sobie od trzech miesięcy - ja, stare babsko, w dodatku postać
liryczna i na ogół niechętnie zatrudniana, bo samotna matka... Dla zabawy
bardziej niż z innych powodów napisałam na kolanie cover letter i resume,
przyniosłam do firmy, która poszukiwała kogoś takiego jak ja (oczywiście za
pośrednictwem ogłoszenia w GW hehe), i następnego dnia zostałam formalnie
przyjęta do pracy. Na dwuletni kontrakt, oczywiście, tak to teraz bywa - ale
jednak. W dodatku kontrakt w tej akurat firmie (bo ja wiem, czy to można
nazwać firmą... no, w każdym razie pracodawca jest w skali baardzo
międzynarodowej) - więc kontrakt ten otwiera drzwi do kolejnych kontraktów, i
tak ad infinitum (niech żyje Irlandia, to tak na marginesie). Dlaczego mi się
tak udało? Ano dlatego, że ja naprawdę znam ten nieszczęsny angielski...
Pierwszym moim zadaniem po podjęciu pracy było - niestety - odesłanie tych
około 200 aplikacji (Polacy nie gęsi, hehe, za mojej młodości "aplikacja"
znaczyła coś zupełnie innego), jakie pozostały po zatrudnieniu mnie i mojego
obecnego sąsiada z pokoju. Odsyłanie wiązało się z wkładaniem tych papierków
w koperty, więc chcąc nie chcąc czasami coś tam przeczytałam. O rany, i ci
ludzie uważają, że świetnie znają język...?! A stanowisko, o jakie się
ubiegali, wymagało tej znajomości na poziomie near native, jesli wręcz nie
native proficiency (dla jasności: urodziłam się i wychowałam w Wawie i mam
zamiar w stosownym momencie tutaj umrzeć).
Tyle jeśli chodzi o te nieszczęsne języki obce. Tylko jeszcze jedna mała
uwaga na temat zapału i chęci do pracy. Mój wspomniany sąsiad z pokoju to
ktoś, kogo śmiało zaliczyć można do takich właśnie "młodych". Zapału ma
mnóstwo: od rana do końca dnia pracy wydzwania ze służbowego telefonu po
całym kraju oraz do wszystkich sieci komórkowych, bo załatwia sobie remont
mieszkania. Wykorzystuje rzecz jasna fakt, że trzecia osoba w biurze - szef
za ścianą - nie rozumie ani be ani me po polsku, a ja oczywiście nie
podkabluję... no bo nie podkabluję, niestety, choć skądinąd żal mi tego
biedaka szefa, porządny obcokrajowiec z niego. Co gorzej, sąsiad poza owym
zapałem wykazuje się znajomością angielskiego w stopniu wyjątkowo miernym jak
na gościa, który podobno 10 lat siedział w Ameryce. Ale za to niewątpliwie
jest młody i nawet ma tytuł magistra czegoś tam, bodajże zarządzania
(ostatnio zaczęło mi się wydawać, że innych magistrów już nie ma...
magistrowie czegoś innego, jeśli jeszcze istniejecie, odezwijcie się!!!).
Pracy szukał przez pół roku (chyba "zaledwie pół roku"?), choć taki wysokiej
klasy fachowiec.
A wniosek? proszę bardzo: a dajcie wy mi święty spokój z tą super znajomością
języków, super fachowością i chęciami do pracy!



Temat: Japończycy zbudują u nas fabrykę telewizorów
Japończycy zbudują u nas fabrykę telewizorów
W Nowej Soli inwestuje firma Funai. To japoński gigant w produkcji
telewizyjnych odbiorników plazmowych i LCD. Docelowo pracę znajdzie tam nawet
1200 osób. Japończycy się spieszą, chcą ruszyć z budową fabryki już tej jesieni
Według ustaleń "Gazety" pod koniec tego tygodnia Japończycy mają dostać
zezwolenie na działalność w Kostrzyńsko-Słubickiej Specjalnej Strefie
Ekonomicznej. Zarząd KSSSE ogłosił już przetarg na sprzedaż 8 ha w podstrefie
nowosolskiej. Jak na razie jedyną ofertą jest właśnie oferta Japończyków.
Kilka dni temu Funai wpłaciło kilkaset tysięcy złotych wadium. Do
sfinalizowania transakcji sprzedaży dojdzie najprawdopodobniej na początku
listopada w Warszawie. Wtedy to planowane jest uroczyste podpisanie umów.
Kilka dni później w Nowej Soli odbędzie się uroczyste wbicie pierwszej łopaty.
Będzie to największa inwestycja w historii działalności naszej Strefy
Ekonomicznej. Japończycy deklarują, że zainwestują w Nowej Soli ok. 60 mln
euro. Funai jest producentem telewizorów plazmowych i LCD, odtwarzaczy DVD,
magnetowidów, a nawet drukarek do fotografii. W Nowej Soli chce produkować
właśnie telewizory.

Z doświadczeń lubuskich samorządów wynika, że negocjacje z inwestorami z Azji
zwykle się ślimaczą. Dla przykładu z japońskim Bridgestone (producent opon)
władze Nowej Soli rozmawiały mniej więcej rok, a negocjacje i tak zakończyły
się niepowodzeniem. Tym razem wszystko poszło błyskawicznie i trwało zaledwie
miesiąc. Nic dziwnego, Japończycy chcą ruszyć z budową fabryki jeszcze tej
jesieni, a pierwsze telewizory miałyby zjechać z taśm produkcyjnych już
przyszłej wiosny. Jak to możliwe? Według naszych informacji załatwianie
formalności idzie w ekspresowym tempie. Gotowy jest już projekt fabryki,
Japończycy szukają w Nowej Soli miejsc na swoje biura, w ciągu kilku
najbliższych dni w mieście spodziewana jest japońska delegacja, która ma
dokonać ostatecznego wyboru. Gotowe jest już nawet pozwolenie na budowę. Na
początek, przez pierwsze trzy lata pracę w fabryce znajdzie ok. 450 osób,
później zatrudnienie ma wzrosnąć nawet do 1200 osób. Funai będzie tym samym
największym pracodawcą w regionie. Pierwszy nabór już rozpoczęty. Na stronie
internetowej Urzędu Miasta ukazały się ogłoszenia o pracy do azjatyckiej
inwestycji. Japończycy poszukują zastępcy kierownika działu księgowości
(kierownik ma przyjechać z zakładu macierzystego), tłumacza
polsko-japońskiego, kierownika działu produkcji, zastępcy kierownika działu
zakupów oraz inżyniera w dziale inżynierii produkcji. Zatrudnienie już od 1
listopada. Władze Nowej Soli i kostrzyńsko-słubickiej strefy milczą na temat
japońskiej superinwestycji. - Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia - mówi
Wadim Tyszkiewicz, prezydent miasta. To samo usłyszeliśmy od prezesa strefy
Krzysztofa Dołganowa.

To już kolejny inwestor w nowosolskiej podstrefie. Do tej pory swoje fabryki
postawił tam niemiecki Nord, potentat w produkcji napędów, i francuska firma
BCC, producent samochodów specjalnych. Swoją fabrykę buduje również Groclin.
Nowa Sól jako miejsce potencjalnej inwestycji brana była pod uwagę również
przez takich potentatów jak Bridgestone, Colgate, Asus czy Sharp.

Nadal jest szansa, że fabryka hi-tech powstanie również w Gorzowie, którym
interesuje się tajwański koncern elektroniczny TVP Technology. To obecnie
największy producent monitorów LCD na świecie. Produkuje m.in. dla takich firm
jak Sony, Grundig i HP oraz sprzedaje także pod własną marką AOC. Koncern
planuje do końca 2007 r. wybudować w Gorzowie fabrykę za 400 mln zł i
zatrudnić 1,5 tys. osób. Teren pod przyszłą inwestycję został już
zaakceptowany przez inwestora.
/Wyborcza/




Temat: Tusk wygrał na Śląsku
Idol Tomczykiewicza, Tusk, wygrał na Śląsku:))
Tomasz Tomczykiewicz, lider PO w regionie, nie krył zadowolenia z wygranej
Tuska na Śląsku. - To dowód, że Ślązacy nie dadzą zbyć się ogólnikami i
odważnie patrzą w przyszłość - powiedział tuż po ogłoszeniu pierwszych wyników.
Jeśli chodzi o dokonania lidera wojewódzkiego PO Tomasza Tomczykiewicza,
wieloletniego członka zarządu miasta, burmistrza Pszczyny i posła minionej i
obecnej kadencji, to ja pamiętam głównie następujące:
1. Zatrudnienie na stanowisku kierownika inwestycji oświatowych swego brata
(pracuje do dziś i kontroluje prawię POłowę budżetu) .
2. Powołanie do nadzoru spółki PIK (z udziałem finansowym samorządów i państwa)
obecnego wiceburmistrza
3. Powołanie na swego zastępcę byłego członka ORMO, Henryka Studzieńskiego,
obecnego burmistrza, którego małżonka od lat jest księgową w Zieleni Miejskiej.
Tenże Studzieński z kolei powołał na swego zastępcę Jana Dudę, który finansował
jemu i Tomczykiewiczowi (zgodnie z prawem) kampanię wyborczą. Pszczyna ma tylu
zastępców ile przez trzy lata miały kilkusettysięczne Katowice.
4. Powołanie na stanowisko Naczelnika Wydziału Rolnictwa w Urzędzie Miasta
Alojzego Cieszkę, aktywisty ZMS z czasów komuny, "animatora" kultury
pszczyńskiej, którego żona jest szefową Zieleni Miejskiej
4a. Powołanie na skarbnika Gminy Pszczyna p. Matusiewicza z Katowic (w
Pszczynie nie było młodych i kompetentnych ekonomistów), kolegi partyjnego,
którego brat - przedsiębiorca startował z listy PO do sejmu w okręgu katowickim
5. Tolerowanie dorabiania do pensji przez urzędników Urzędu Miasta pełniących
odpłatnie różne nadzory
6. W mieście , którym zarządzał, oprócz uwłaszczenia kolesiów na stołkach
samorządowych zrobił niewiele.
7. Dziwnym trafem spółka HiT (….. i Tomasz Tomczykiewicz) otwierała swoje
sklepy mięsne przy wszystkich powstających w Pszczynie marketach.
8. Kiedy prawo zabroniło burmistrzom prowadzenia działalności gospodarczej z
dznia na dzień Tomasz Tomczykiewicz przestał być właścicielem HiT u) -
zbiedniał:))
9. Zatrudnił M. Szafron, koleżankę partyjną, w nadzorze i obecnie jako prezesa
słynnej już w Pszczynie firmy okołobudżetowej Towarzystwo Budownictwa
Społecznego, która spartoliła wzorowo swą sztandarową inwestycję.
10. To on brał bezpośredni udział w przeprowadzeniu "unijnej" inwestycji pt.
droga wzdłuż dwupasmówki i sprzedaży 11 ha gruntów za połowę ceny, jaką w tym
miejscu uzyskują prywatni właściciele. Jako POseł (od samorządu i służby
zdrowia) nie wsławił się w zasadzie niczym.
11. Ciekawe co zrobił jako poseł uposażony z budżetu państwa w ponad
dwadzieścia tysięcy złotych miesięcznie (przez cztery lata nic o tym nie pisano
ani nie mówiono), a siedziba biura poselskiego "u kolegi" w ruderze na
Piastowskiej do niedawna była jego żenującą wizytówką.
12. Zakładał z Bernardem Szwedą Pszczyńskie Centrum Targowe, znane z ruin
Stajni Książęcych i zachwaszczonego placu przy Wojska Polskiego? Szybko jednak
POjął swój błąd i zrozumiał, że lepiej brać czynny udział w tworzeniu spółek
okołobudżetowych (samorządu i skarbu państwa) zarządzanych przez znajomków niż
ryzykować w prywatnej firmie.
Teraz trzeba tylko w układzie rządowo - prezydenckim utrwalić i WPROWADZIĆ w
życie WSPÓLNE PRZESIĘWZIĘCIA kapitału prywatnego i samorządu terytorialnego.
Jak widać, człowiek z liberalnej ekipy Korwina Mikke, bierze aktywny i
skuteczny udział w tworzeniu systemu opartego na rozroście administracji i
stosunków rodzinnych (we Włoszech to nazywają mafią). Nepotyzm jest krytykowany
przez PO w mediach jedynie pod publiczkę. W Pszczynie nePOtyzm stał się
POdstawą działalności ludzi z otoczenia Tomczykiewicza, który będąc niby z
AWSowskiego rodowodu otaczał się zawsze ludźmi wiadomego POkroju.
Dlatego nie będę głosował na PO i Tuska! Was też zachęcam do rozsądku!



Temat: Uwaga na naciągaczy!!!
Wysyłam SMS. Po chwili dostaję wiadomość SMS od operatora, że na
koncie mojego telefonu na kartę nie ma już pieniędzy. Niemożliwe,
przecież godzinę wcześniej doładowałam go za 30 zł. Dzwonię do biura
obsługi klienta. Okazuje się, że ten jeden SMS kosztował prawie 30
zł plus VAT. Wracam do komputera. Sprawdzam na stronie internetowej.
W ogłoszeniu "markamarkiewicza" nie ma słowa o opłacie. Dobrze, że
nie mam telefonu na abonament. Na pewno zniecierpliwiona brakiem
odpowiedzi wysłałabym kilka wiadomości i dopiero na fakturze od
operatora zobaczyłabym, ile to kosztowało. Ciekawe ile osób SMS-
owało do oszusta.

Dla desperatów, biednych lub głupich

- Ile jak takich SMS-ów wysłałam - wzdycha pani Anna. - Ostatnio
pożyczkodawca kazał mi przysłać 50 zł na koszty telefonów. A teraz
się nie odzywa - opowiada. Ma ponad 40 lat. Jest inwalidką. Porusza
się o kulach lub na wózku inwalidzkim. Ma poważną chorobę stawów.
Znalazłam jej posty w jednym z pożyczkowych portali internetowych.
Widać było, że jest zdesperowana.

REKLAMY GOOGLE
Pożyczka w 30 minut
Bez formalności, Bez kolejek i Bez prowizji. Sprawdź szczegóły!
www.kredytbank.pl
Pożyczka Dla Zadłużonych
2,99% Roczne Oprocentowanie Rata Tylko 62.11 Zł Za 10 Tysiecy
www.dobrapozyczka.com.pl/Pozyczka
Szybki Kredyt Gotówkowy
Do 80 tys bez zbędnych formalności, oprocentowanie od 10,9%. Sprawdź!
pozyczka-gotowkowa.lukasbank.pl
- Ale nie zgłupiałam jeszcze do końca - mówi. Udziela innym porad i
informuje o nierzetelnych pożyczkodawcach. Ma spore doświadczenie.
Od półtora roku zmaga się z długami.

- Prywatnych pożyczek w internecie jest strasznie dużo. Nawet
dzisiaj odezwałam się do naganiaczki, która poleca osobę udzielającą
prywatnych pożyczek.

- Podpisuje się "Zocha"? - pytam.

- Do "Zochy" też dzwoniłam, ale nie odbiera telefonów - wyjaśnia
Anna. - O, teraz mam odpowiedź od kolejnego lichwiarza.

Anna wie, z kim ma do czynienia, ale mimo to szuka kontaktu z
lichwiarzami, by pozbyć się poprzednich długów.

- Mam kilka niespłaconych pożyczek w bankach, komornika na głowie.
Jestem inwalidką na rencie - 590 zł. Straciłam pracę. Gdy komornik
zabierze swoje, zostaje mi niewiele ponad 200 zł na życie. Mam długu
już 25 tys. z odsetkami, przestałam go spłacać.

- To po co pani brała te pożyczki?

- Pierwszą wzięłam na zakup endoprotezy stawu biodrowego. Mam
reumatyzm, który niszczy moje stawy. Wzięłam w 2003 roku w SKOK-u
Stefczyka 4,5 tys. zł. Nie miałam innego wyjścia. Na operację w
ramach NFZ musiałam czekać cztery lata. A ja wyłam z bólu. Potem
była pożyczka w AIG, a w grudniu ubiegłego roku bank internetowy dał
mi kartę kredytową.

- A składając wniosek o kartę, podawała pani, jaka jest pani
sytuacja finansowa? Informowała o komorniku?

- Tak. Im to nie przeszkadzało. Pod koniec jesieni dostałam kartę na
ponad 9 tys. zł. Zwracałam się też do biur pożyczkowych. Bałam się i
nadal boję pożyczek prywatnych. Wzięłam 3750 zł. Mam oddać ponad 7
tys. Nie spłaciłam, bo moja sytuacja się zmieniła. Nie pracuję od
lutego. Nasłali mi windykatorów. Spłaciłam dwie raty, ale i tak
sprawa trafiła do sądu.

Potem próbowała negocjować z dwoma biurami z Poznania.

- Miałam najpierw wpłacić 1 tys. zł. Potem kredyt. Pani rozmawiająca
ze mną, kiedy powiedziałam, że nie mam takich pieniędzy, poradziła
mi, żeby pożyczyła od sąsiadki i obiecała jej, że oddam o 100 zł
więcej. Zaproponowałam, żeby to ona mi pożyczyła tę kwotę wpisową, a
ja jej oddam nawet 1300 zł. Nie ma przecież problemu, bo jak mówi,
pożyczka jest pewna. Rozłączyła się.

Ciągle szuka jakiegoś ratunku.

- Nie mam innego wyjścia. Znalazłam kobietę, która oferuje prywatną
pożyczkę pod zastaw mojego mieszkania. Mam małe własnościowe M-2.
Chce, bym wzięła ją razem jeszcze z kimś, ale pod moją hipotekę. Ta
druga klientka ma zwrócić mi pieniądze. To jest dopiero pomysł, żeby
mnie wkręcić! - mówi ze zgrozą.

Lichwiarze szybko nie odpuszczają

Moja komórka nie milknie. Dzwonią pożyczkodawcy, z którymi się
kontaktowałam. Widać mój zastaw - mieszkanie na warszawskiej Pradze -
jest łakomym kąskiem.

- Zdecydowała się pani?- zagaduje kolejny "prywatny inwestor". Kiedy
potwierdzam ale dodaję, że wybrałam inną ofertę, nie zraża się:

Źródło: Gazeta Wyborcza
« poprzednie 1 2 3 4 następne »
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 167 rezultatów • 1, 2, 3
    Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex